Sandemo Margit - Saga o Ludziach Lodu 01 - Zauroczenie.rtf

(478 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO

Margit Sandemo

ZAUROCZENIE

SAGA O LUDZIACH LODU

Tom I

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ I

Była późna jesień 1581 roku. Unosząca się w powietrzu mgła nie zdołała przesłonić widocznej na niebie krwistoczerwonej łuny ognia. W taki wieczór dwie kobiety, nie wiedząc nic o sobie, przemierzały ulice Trondheim.

Jedną z nich była Silje, niespełna siedemnastoletnia dziewczyna, o oczach patrzących teraz obojętnie, przepełnionych wyrazem samotności i głodu. Szła skulona, chroniąc się przed mrozem, sine z zimna dłonie wsunęła pod ubranie, przypominające raczej pozszywane worki. Schodzone buty obwiązała skrawkami skóry, a na piękne, orzechowobrązowe włosy naciągnęła wełniany szal, który służył jej też za przykrycie, gdy już zdołała znaleźć jakieś miejsce do spania. Wyminęła zwłoki leżące na wąskiej ulicy. Jeszcze jedna ofiara moru, pomyślała. Dwa, trzy tygodnie temu ta zaraza - nie wiedziała już, która z kolei w tym stuleciu - zabrała jej całą rodzinę, a ją zmusiła do wyruszenia i poszukiwania jedzenia.

Ojciec Silje był kowalem w wielkim dworze położonym na południe od Trondheim. Kiedy on, matka i rodzeństwo pomarli, wygnano ją z maleńkiej chaty, w której mieszkali. Jakiż bowiem pożytek mogła przynieść dziewczyna w kuźni?

Właściwie Silje opuściła dwór z ulgą. Miała swoją głęboko skrywaną w sercu tajemnicę, z której nigdy nikomu się nie zwierzała. Na południowym zachodzie widoczne były góry, które nazywała „Krainą Cieni” lub „Krainą Mroku”. Przez całe dzieciństwo góry przerażały ją swym ogromem, a zarazem rzucały na nią jakiś osobliwy urok. Znajdowały się tak daleko, że z trudem można je było dostrzec, lecz kiedy promienie wieczornego słońca kładły się na wierzchołki, nabierały nagle dziwnej ostrości i wyrazistości, pobudzając żywą wyobraźnię dziewczyny. Mogła wpatrywać się w nie długo, zalękniona i jednocześnie zafascynowana. Wtedy też zdarzało się, że widywała jakieś bezimienne sylwetki, które zamieszkiwały ową daleką krainę. Wyłaniały się z dolin między szczytami, unosiły powoli w powietrzu, kołowały, jakby szukając jej domu, zbliżały się coraz bardziej, aż napotykała wzrokiem ich złe ślepia. W takich chwilach Silje zwykle gdzieś się chowała.

Właściwie nie były bezimienne. Ludzie z dworu zawsze o dalekich górach mówili szeptem i chyba to ich słowa wywoływały jej lęk i pobudzały wyobraźnię.

- Nie chodź tam nigdy - przestrzegali zazwyczaj. - Tam są tylko czary i zło. Ludzie Lodu to nie są prawdziwi ludzie, spłodzeni zostali z zimna i ciemności. Biada temu, kto zbliży się do ich siedzib!

Ludzie Lodu... Tak, imię było znane, ale tylko Silje widywała ich sylwetki... Nigdy nie była pewna, jak ma je nazwać. Nie trolle, o nie, to nie były trolle ani upiory. Diabły - to też niedobre określenie. Jakieś niesamowite stwory, może duchy przepaści? Pewnego razu słyszała, jak gospodarz nazwał konia demonem. To było dla niej nowe słowo, ale uznała, że do nich by pasowało.

Jej fantazje wokół „Krainy Cieni” były tak silne, że potrafiła śnić o nich podczas niespokojnych nocy. Było więc całkiem naturalne, że gdy opuszczała dwór, odwróciła się do gór plecami. Wiedziona jakimś pierwotnym instynktem, skierowała się do Trondheim w nadziei, że znajdzie tam pomoc i nie będzie tak boleśnie odczuwała swej samotności.

Szybko jednak przekonała się, że kiedy ludziom w wędrówkach po kraju towarzyszy zaraza, nikt nie chce przyjąć obcych do domu. A gdzież bardziej mogła panoszyć się choroba, jeśli nie wśród wąskich, brudnych ulic, w domach stojących tak blisko siebie? Musiała ukradkiem przemknąć się przez bramę i to zajęło jej cały dzień.

W końcu się udało. Dołączyła do rodzin powracających do domów, ukryła się po drugiej stronie wozu i prześlizgnęła obok strażnika, ale kiedy była już w mieście, i tak nie znajdowała znikąd pomocy. Czasem tylko ktoś rzucił jej przez okno parę kawałków suchego chleba. Akurat tyle, by utrzymać ją na granicy życia.

Od strony rynku i katedry często dochodziły pijackie wrzaski i hałas. W swej naiwności skierowała się tam kiedyś, szukając towarzystwa innych nocnych wędrowców. Prędko jednak spostrzegła, że nie jest to miejsce dla młodej, ładnej dziewczyny. Spotkanie z motłochem było wstrząsem, którego nie zdołała całkiem wymazać z pamięci.

Po całym dniu wędrówki bolały ją nogi. Długa, daleka droga do Trondheim mocno nadwerężyła jej siły, a kiedy jeszcze nie znalazła schronienia w mieście, ogarnęło ją uczucie bezradności. Z bramy, ku której skierowała się w nadziei, że znajdzie tam miejsce, by przespać choć parę godzin, dobiegły ją piski szczurów. Zawróciła, nawet się nie zatrzymując.

Podświadomie ruszyła w stronę blasku ognia, widniejącego nad wzgórzem poza miastem. Ogień oznacza ciepło. Nawet jeśli pali się zwłoki. Wielkie ognisko płonęło już trzy dni i trzy noce. A obok - plac egzekucji... Szybko wymamrotała modlitwę:

- Panie Jezu, uchowaj mnie przed wszystkimi zbłąkanymi duchami, które krążą wokół. Daj mi odwagę i siłę Twej wiary, abym odważyła się pójść tam choć na chwilę! Tak bardzo potrzebuję ciepła tego ogniska!

Zalękniona, ze wzrokiem utkwionym w kuszące płomienie ciężko powlokła się ku zachodniej bramie.

W tym samym czasie młoda szlachcianka, Charlotta Meiden, wymknęła się potajemnie na ulicę. Przerażona, uważnie stąpała w swych jedwabnych trzewiczkach. Mróz zatkał odpływy rynsztoków i ulice pełne były różnych odchodów i brudu. W ramionach ściskała starannie zawinięty tobołek. Ostrożnie przekradała się z ojcowskiego pałacu do bram miasta i zdesperowana nuciła melodię pawany, by za wszelką cenę odwrócić myśli od tego, co właśnie robiła.

Szła z trudem. Wargi jej zbielały, pot perlił się na czole i nad górną wargą, a włosy lepiły się do skroni. Nadal nie rozumiała, jak udało się jej ukryć swój odmienny stan podczas tych długich, wypełnionych nieznośnym strachem miesięcy. Zawsze była drobna i szczupła, pewnie dlatego nie było po niej nic widać. Panująca moda też jej w tym pomogła - obcisły stanik, stercząca na halkach suto marszczona spódnica, zarzutka narzucona na ramiona i luźno spływająca na biodra - ukrywały wszystko. Poza tym zawsze dbała, by sznurować się samodzielnie - mocno i boleśnie. Nikt niczego nie podejrzewał, nawet jej własna pokojówka.

Głęboko znienawidziła życie, które się w niej rozwijało, życie będące wynikiem przypadkowego związku z przystojnym duńskim dworzaninem króla Fryderyka, na dodatek żonatym, o czym dowiedziała się później. Jeden jedyny wieczór zapomnienia - i za karę całe to straszne poniżenie. A on dalej hulał bezkarnie!

Próbowała wszystkiego, by pozbyć się tej istoty, która nieproszona wdarła się w jej życie. Łykała silne mikstury, skakała z wysokich mebli, brała gorące kąpiele, a nawet poszła na cmentarz w pewną letnią, czwartkową noc i czyniła tam rzeczy tak okropne, że zaraz potem wymazała je ze swej pamięci. Nic jednak nie pomogło. Mała istota w jej ciele uczepiła się życia z diabelską zaciekłością.

Najgorsze były ostatnie trzy miesiące. Teraz, choć bała się nadal, o dziwo, nie czuła już takiej nienawiści do tego nowego, nie chcianego życia. Pojawiło się natomiast w jej sercu coś innego: ciepło, przejmujący żal i jakby uczucie tęsknoty... Nie, nie wolno tak się rozczulać. Musi iść szybko i unikać nielicznych przechodniów. Och, jak bardzo zimno. Biedne małe... Nie, nie!

W jednej z bocznych ulic spostrzegła młodą dziewczynę, prawie dziecko jeszcze. Szybko skryła się w bramie. Dziewczyna przeszła obok, nie zauważywszy jej. Wydawała się taka samotna! Serce Charlotty wypełniło gorące współczucie. Wyprostowała się. Takich uczuć powinna teraz unikać za wszelką cenę. Nie może być słaba! Musi się pospieszyć, by wrócić przed dziewiątą, zanim zamkną bramę. Nie bała się strażnika. Gdyby zapytał - miała gotową odpowiedź. A płaszcz, który zarzuciła na siebie należał do jednej ze służących. Nikt by nie rozpoznał panny z zacnego domu.

Nareszcie, jest brama. No tak, strażnik zatrzymał ją. Wyciągnęła przed siebie tobołek i wymamrotała:

- Jeszcze jeden zmarły. Chcę go tylko...

Strażnik cofnął się, więcej na nią nie patrząc.

Teraz widziała przed sobą las. Wierzchołki świerków rysowały się ostro na tle rozjaśnionego ogniem nieba. Księżyc oświetlał drogę, tak że nietrudno było ją znaleźć. Gdyby tylko nie była tak zmęczona! Chwilami czuła, że lepka wilgoć moczy ręcznik, który sobie podłożyła, by zatamować krwawienie.

Urodziła na strychu nad stajnią. Mocno zaciskała zęby na drewnianym klocku, aby powstrzymać krzyk. Potem, przez długie, straszne minuty leżała wycieńczona, aż w końcu stanęła na drżących nogach i nie patrząc na maleństwo, zawinęła je. Nie podwiązała pępowiny, nie zatroszczyła się o dziecko, nie chciała mieć z nim nic wspólnego. Ciche, żałosne kwilenie noworodka przytłumiła skrawkiem płótna.

Żyło jeszcze. Od czasu do czasu czuła jego słabiutkie ruchy. Dobrze, że nie zapłakało przy miejskiej bramie! Była przekonana, że na strychu usunęła wszystkie ślady. Gdyby jeszcze tylko udało się jej pozbyć tego wstydliwego ciężaru i niepostrzeżenie wrócić do pałacu. Byłaby wolna, wolna! Nareszcie!

Weszła już dostatecznie głęboko w las. Tam, pod tym dużym świerkiem, daleko od ścieżki... Drżały jej ręce, gdy kładła tłumoczek na zamarzniętej, gołej ziemi. Powstrzymując gwałtowny płacz owinęła ostrożnie maleńką istotkę w skrawek wełnianej materii i szal, a przy buzi postawiła kubek z mlekiem. Tak naprawdę zdawała sobie sprawę, że dziecko nigdy nie dosięgnie pokarmu, ale odpędziła od siebie tę myśl. Zatrzymała się na chwilę z nieoczekiwanym uczuciem bezgranicznej tęsknoty i zwątpienia. Potem na sztywnych nogach powlokła się znów w kierunku miasta.

Silje błąkała się dalej, wdzięczna księżycowi za delikatne światło, które rzucał na ulicę. Dzięki niemu widziała, gdzie idzie, unikała wystających wykuszy i innych dziwnych dobudówek. Szła jakby we śnie, mechanicznie posuwając się krok za krokiem. Gdyby nie była taka otępiała, poczułaby zimno, głód i zmęczenie, uświadomiłaby sobie całą beznadziejność sytuacji.

Gdzieś w pobliżu rozległ się płacz. Silje stanęła. Znajdowała się w ciasnym przejściu prowadzącym do zachodniej bramy. Wokół było ciemno, nie docierało tu światło księżyca. Szloch dobiegał z tylnego podwórza. Zauważyła uchylone drzwi. To płakało dziecko. Tak żałośnie, że serce się krajało. Dziewczyna z wahaniem weszła na podwórze. Tu było widniej. Na małej, odkrytej przestrzeni, otoczonej niskimi domami, światło księżyca wydawało się jaśniejsze. Nieduża, może dwuletnia dziewczynka klęczała obok zmarłej kobiety i szarpała nią, potrząsała, jakby ją chciała zbudzić.

Silje sama była jeszcze dzieckiem, choć stawała się już także kobietą. Ujrzawszy dziewczynkę uczuła skurcz w sercu, a jednocześnie cofnęła się na widok zwłok. Twarz, piana na ustach, wszystko wyraźnie wskazywało, że zaraza znów zaatakowała.

Zaraza ciężko doświadczała Trondelag. Właściwie [Trondelag - jedna z krain geograficznych w Norwegii] były to dwa rodzaje morowego powietrza, tylko że tutaj wszystko nazywano zarazą. Tym razem jedna z nich przyszła z Danii, choć niekiedy nazywano ją także „hiszpańskim piskiem”. Objawiała się katarem, gorączką, bólem głowy i bólami w piersiach. Jednocześnie ze Szwecji przywleczono inną chorobę, odmianę dżumy, wywołującej ropne guzy, ostre bóle w bokach i tak silne bóle głowy, że doprowadzały ludzi do szaleństwa. Silje znała dobrze objawy; widziała je tyle razy.

Dziewczynka nie zauważyła jej. Wyczerpana Silje myślała powoli, ale jedno wiedziała na pewno. Jako jedyna w domu przeżyła zarazę. Nie zachorowała też mimo długiego przebywania w mieście pośród umarłych. Nie bała się o siebie. Ale dziecko? Nie miała wielkiej nadziei, że przeżyje. Jeśli jednak zostanie tu samo z matką, z pewnością nie będzie mieć żadnych szans.

Silje przyklękła obok. Dziecko odwróciło zapłakaną twarzyczkę w jej stronę. Była to śliczna, dobrze zbudowana dziewczynka o ciemnych lokach, ciemnych oczach i silnych dłoniach.

- Twoja matka nie żyje - powiedziała Silje łagodnie. - Nie może już z tobą rozmawiać. Teraz musisz iść ze mną.

Usta dziewczynki drżały, ale przerażenie sprawiło, że przestała płakać. Silje wstała i spróbowała otworzyć drzwi wychodzące na podwórko. Wszystkie były zamknięte. Kobieta z pewnością tu nie mieszkała. Być może schroniła się tu tylko po to, by umrzeć. Silje wiedziała też z doświadczenia, że gdyby zapukała, i tak nikt by jej nie otworzył.

Szybkimi ruchami oderwała skrawek materiału ze swego ubrania, związała go w coś, co mogło przypominać kukiełkę, włożyła ją w dłonie zmarłej, by jej dusza nie mogła niepokoić dziecka i pomodliła się za nią chwilę.

- Chodź - powiedziała do małej. - Musimy iść.

Dziewczynka nie posłuchała. Kurczowo trzymała się matczynego płaszcza, pięknego i niezbyt zniszczonego. Sama też była dobrze ubrana; bez zbytku, ale ładnie. Matka musiała być kiedyś olśniewająco piękna. Teraz w jej czarnych, martwych oczach odbijał się blask księżyca.

Silje nie przyszło nawet do głowy, by wziąć płaszcz zmarłej i w ten sposób ochronić się przed dokuczliwym zimnem. Byłoby to dla niej nie do przyjęcia, taki czyn uznałaby za ohydny.

- Chodź - powtórzyła, bezradna wobec płaczu dziecka. Ostrożnie rozluźniła rączki małej i podniosła ją. - Spróbujemy znaleźć dla ciebie trochę jedzenia.

Nie miała nawet pojęcia, gdzie go szukać, ale już samo słowo „jedzenie” podziałało magicznie. Dziewczynka poddała się z westchnieniem i pozwoliła wynieść z podwórza. Rzuciła tylko matce spojrzenie tak pełne żalu i rozpaczy, że Silje wiedziała, iż nigdy tego nie zapomni.

Przez całą drogę, kiedy niosła ją ulicami aż do bramy, mała cicho płakała. Prawdopodobnie była zbyt wycieńczona, by sprzeciwiać się w jakikolwiek inny sposób. Silje miała teraz dodatkowy problem. Była odpowiedzialna za drugą istotę, za dziecko, które wedle wszelkiego prawdopodobieństwa umrze za kilka dni. Do tego czasu ona musi zadbać, by nie głodowało.

Zbliżała się teraz do bram miasta, między domami widziała już blask ogniska, gdzie palono zwłoki. Ostatnio było tak zimno, że ludzie nie mogli grzebać swoich zmarłych, musieli palić ciała. I była jeszcze zbiorowa mogiła... Nie, Silje nie chciała teraz myśleć o tak tragicznych sprawach.

Zobaczyła kobietę, która ledwo stała oparta o ścianę domu. Wyglądała, jakby miała zaraz upaść. Silje z wahaniem podeszła do niej.

- Czy mogę w czymś pomóc? - zapytała ostrożnie.

Kobieta zwróciła w jej kierunku matowe oczy. Była to młoda dama, z wyglądu bardzo wytworna, teraz trupio blada. Pot spływał jej po twarzy. Na widok Silje zebrała wszystkie siły i ruszyła przed siebie.

- Mnie już nikt nie pomoże - wymamrotała, znikając za rogiem.

Silje spojrzała w ślad za nią. To chyba znów zaraza, pomyślała, a jeśli tak, to cóż ja mogę zrobić.

Zatrzymała się przy bramie. Zaczekała jeszcze chwilę do czasu, gdy mieli ją zamknąć. Nie chciała zostać w mieście. Wiedziała, że nie znajdzie tu pomocy ani dla siebie, ani dla dziecka. Musi poszukać jakiejś stodoły. Oby tylko nie spotkać dzikich zwierząt! Choć nie były one gorsze od bezdomnej tłuszczy krążącej po mieście. Tych pijanych mężczyzn i innych pozbawionych sumienia typów, które usiłowały ją zaczepić. Tych, którzy przeczuwali, że ich czas się kończy i było im wszystko jedno czy się zarażą, czy nie. Pragnęli tylko uciech życia, zanim nie będzie za późno.

Strażnik zapytał, dokąd się wybiera o tej porze. Naprawdę jednak mniej interesowali go wychodzący, bardziej ci, którzy przybywali do miasta. Wyjaśniła, że wyrzucono ją ze względu na oznaki choroby, a on przyjął to wytłumaczenie. Wskazał ręką, że mogą iść. Nawet nie pomyślał, że przecież roznoszą w ten sposób zarazę. Dla niego najważniejsze było, że nie pozostaną w tym mieście.

Ciepło ogniska wabiło z oddali. Silje przyspieszyła, by zdążyć, nim ogień zgaśnie. Najpierw jednak musiała przejść przez las oddzielający miasto od placu egzekucji. Już kiedyś zabrnęła w to okropne miejsce, na wzgórze szubienic. Było to wkrótce po jej przybyciu do Trondheim. Szybko jednak wtedy uciekła, przerażona smrodem i wszystkim, co ujrzała. Tym razem potrzeba ciepła była zbyt silna, by ją powstrzymać. Wyciągnąć do ognia przemarznięte dłonie, odwrócić się do niego plecami i poczuć, jak całe ciało przenika rozkoszne ciepło - o tym marzyła, kiedy zziębnięta i głodna snuła się bez celu. Las... Zatrzymała się na skraju. Podobnie jak wszyscy ludzie z wiosek położonych na otwartej przestrzeni, Silje zawsze bała się lasu. Kryło się w nim wiele niezwykłych tajemnic.

Była już zmęczona. Dziecko, które niosła przez całą drogę, ciążyło jej coraz bardziej. Postawiła małą na ziemi.

- Czy możesz iść sama? - zapytała. - Za chwilę znów cię poniosę.

Dziewczynka nie odpowiedziała, ale stała posłusznie, cicho popłakując.

Ten mroczny cień wokół. Oczy Silje przyzwyczaiły się do ciemności, ale znów ogarnął ją strach. Wydawało się jej, że drzewa skrywają tajemnicze sylwetki o płonących oczach. Teraz odkryła, że czerń nigdy nie jest tylko czernią. Widziała całą skalę odcieni czarnego, aż do szarości.

Dziewczynka też się bała. Ze strachu przestała nawet płakać. Tuliła się teraz coraz mocniej do swej opiekunki i tylko po cichu wzdychała.

Silje poczuła suchość w ustach, spróbowała przełknąć ślinę. Nie mogła opanować lęku, a przecież musiały iść dalej. Usiłowała skupić uwagę na blasku ognia, prześwitującym między drzewami. To trochę pomagało. Nie śmiała jednak odwrócić się; cały czas odnosiła wrażenie, że bezkształtne sylwetki depczą jej po piętach...

Były już chyba w samym środku lasu, gdy Silje poczuła, jak krew nagle z niej odpływa. Nie mogła złapać oddechu.

Znowu usłyszała jakiś płacz, a raczej cichutkie kwilenie.

Serce waliło jej jak oszalałe.

Płacz dziecka w lesie żałosne popiskiwanie niemowlęcia. Ta mogło oznaczać tylko jedno - wyrodzeniec.

Silje wprost do szaleństwa bała się wyrodzeńców. Słyszała o nich mnóstwo przeróżnych historii i zawsze obawiała się zetknięcia z nimi.

Mówiono, że są śmiertelnie niebezpieczne, że wyrodzeńce to upiory-duchy dzieci urodzonych w tajemnicy dawno temu i porzuconych. Nawiedzają każdego, kto znajdzie się dość blisko ich sekretnego grobu. Często opowiadano, co stało się z ludźmi, którzy zanadto zbliżyli się do takiego miejsca. Słyszała historie o niemowlęciu wielkim jak dom, które z głośnym krzykiem podążało za człowiekiem, stąpając przy tym ciężko, i wczepiało się w plecy nieszczęśnika, aż ten zapadał się w ziemię po kolana. Utrzymywano też, że owe upiory potrafią przybierać różne postacie: czarnych psów, trupów dzieci bez gardła, kruków i gadów - wszystkie równie złośliwe.

Silje stała jak sparaliżowana. Nogi odmawiały jej posłuszeństwa.

Natomiast mała, która dotąd mocno się do niej tuliła, zareagowała zupełnie inaczej. Mówiła coś, czego Silje nie rozumiała. Powtarzała w kółko jedno słowo, czy może imię? Brzmiało to jak „Nadda” lub podobnie. Może miała braciszka, a może siostrzyczkę, która właśnie umarła? Nie można było tego wykluczyć.

Zniecierpliwiona, chwyciła Silje za rękę i zaczęła ciągnąć w bok od ścieżki, między drzewa, w stronę, skąd dobiegał płacz dziecka.

Silje opierała się, najchętniej uciekłaby stąd natychmiast.

Dziewczynka powtórzyła słowo czy imię jeszcze raz. W jej głosie zadrżał płacz.

- To niebezpieczne - zaprotestowała Silje. - Musimy szybko stąd odejść!

Uciec stąd? A ogromny upiór będzie deptać im po piętach? Nie, to jeszcze gorzej. Przypomniała sobie, co mówiono o wyrodzeńcach i ich rozpaczliwym pragnieniu, aby zostały ochrzczone. Dlatego przywoływały matkę.

Co trzeba zrobić, by wyrodzeniec zaznał spokoju? Odprawić modły? Przecież ona nie jest księdzem. Albo... zaraz! Było przecież... zaklęcie. Żeby je sobie tylko przypomnieć! To było coś jak „ja ciebie chrzczę...”.

Najlepiej zrobić wszystko naraz.

Silje wzięła głęboki oddech i zaczęła odmawiać wszystkie modlitwy jakie tylko znała, na przemian katolickie i protestanckie. Niektóre pamiętała jeszcze z dzieciństwa, innych wyuczyła się u księdza.

Powoli i niepewnie, gotowa w każdej chwili do ucieczki, zbliżała się do wyrodzeńca.

Płacz ucichł. Modlitwy widać pomogły! Poczuła się nieco pewniej i przyspieszyła. W myślach starała się ułożyć jakiś rytuał chrztu, pasujący do tych okoliczności. Dziewczynka raźno ciągnęła ją dalej, zmuszając do pośpiechu.

Przedzierały się pośród gałęzi, a Silje cichym, drżącym głosem mamrotała:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin