Dobra Miłość- Eichelberger+ Samson+ Sosnowska.doc

(1112 KB) Pobierz
Rozdział l

Rozdział l

Przykład czy

słowo


dialogi...

Anna Sosnowska:

- Co w wychowaniu dziecka odgrywa większą

rolę: to, co mówimy, czy to, co robimy?

Wojciech Eichelberger: Wielu rodziców uważa, że wychowanie zaczyna się dopiero, gdy dziecko rozumie już, co się do niego mówi. Ale to przekonanie nie ma nic wspólnego z rzeczy­wistością. Wychowanie bowiem zaczyna się du­żo, dużo wcześniej. I wbrew potocznemu my­śleniu, rola słowa w kształtowaniu dziecka wcale nie jest dominująca.

Andrzej Samson: Dziecko od pierwszych dni swojego życia, a wręcz od chwili przyjścia na świat, nasiąka wszystkim, co widzi, sły­szy, co dostaje do ręki, na co patrzy, a naj­mniej tym, co się do niego mówi. Najmniejsze doświadczenie jest dla niego ważniejszą lek­cją o życiu, otaczającym świecie i o nim sa­mym niż jakiekolwiek pouczenie.

WE: Często mówimy: „Muszę się wziąć za wycho­wanie mojego dziecka", mając na myśli jakieś akty intencjonalne albo tłumaczenie dziecku, jak należy postępować, co jest dobre, a co złe. Tymczasem o wiele większą siłę oddziaływania ma to, co mu pokazujemy, nie to, co deklarujemy. Słowo samo w sobie jest tylko informacją, dosyć umowną zresztą, rozkodowywaną przez

11


dialogi...

 


mózg. Żeby mogło coś znaczyć, musi być po­parte przeżyciem, powiązane z doświadcze­niem. Kiedy dziecko uczy się słowa „ołó­wek", to owszem, słyszy jego brzmienie. Ale dopiero gdy to coś nazywane przez nas ołówkiem ogląda ze wszystkich stron, wkła­da do buzi, gryzie, maże nim, w jego gło­wie pojawia się idea ołówka. I słowo za­czyna naprawdę coś dla niego znaczyć.

- Pierwsze słowa, których zazwyczaj uczą się dzieci, to „mama" i „tata". Co możemy zro­bić, żeby skojarzenia naszego dziecka zwią­zane z tymi słowami były jak najbardziej po­zytywne?

WE: Mądrzy rodzice przede wszystkim powin­ni zadbać o to, by jak najbardziej rozsze­rzyć doświadczenie dziecka związane z ty­mi słowami. Dobrze jest np., gdy matka po­wtarza słowo „mama", karmiąc swoje dziec­ko, przytulając je, kołysząc. Bo właśnie w ten sposób w umyśle dziecka powstaje bardzo złożony desygnat słowa „mama", któ­ry będzie odtąd zawierał w sobie wsparcie, miłość, bezpieczeństwo.

Gdybyśmy ograniczyli się tylko do wytłuma­czenia dziecku, kto to jest mama, mówiąc: to ktoś, kto karmi, dotyka i jest ciepły, by­łaby to dla niego czysta abstrakcja. Jeśli


nłowo „mama" wywołuje w dziecku dobre emo­cje, to tylko dlatego, że było wcześniej po­parte pozytywnym doświadczeniem.

- Czy tak samo jest z normami, zasadami? Mądre słowa nie wystarczą, by ich nauczyć?

AS: Tak samo. Jeśli to, co rodzic głosi, nie jest poparte przykładem, nie będzie miało wpływu na kształtowanie dziecka al­bo będzie miało wpływ przeciwny do zamie­rzonego. Począwszy od pozornie banalnej, a bardzo niebezpiecznej sytuacji, którą nazywam treningiem niewrażliwości. Otóż istnieje przekonanie, że dziecko po­winno być odcięte od kłopotów i złego samo­poczucia rodziców, bo „nie należy obciążać dziecka dorosłymi sprawami". Stąd, gdy ro­dzic ma kłopoty albo źle się czuje, a dziec­ko chce go pocieszyć, daje mu się do zrozu­mienia, że nie ma żadnego problemu: „Nic mi nie jest. Wcale nie jestem smutny, jestem poważny. Idź się bawić, nie przeszkadzaj". Z czasem takie dziecko przyzwyczaja się, że gdy komuś jest źle, to trzeba to zignorować i iść się bawić. Wszystko świetnie do chwi­li, gdy kilka lat później ten sam rodzic za­cznie oczekiwać od dziecka zainteresowania, troski. A dziecko kompletnie nie będzie ro­zumiało, czego on od niego chce. Bo w jego


12

13

 


dialogi.

 


doświadczeniu pozostanie już silnie zakodo­wana i wytrenowana całkiem inna reakcja: obo­jętność. I pretensje do losu o to, że „nasz syn jest nieczułym potworem", będą nie tyl­ko spóźnione, ale i skierowane pod niewła­ściwy adres.

WE: Nie można nauczyć dziecka współczucia, domagając się go: „Współczuj mi kochanie, bo jest mi trudno". Albo tłumacząc, na czym polega współczucie. Dzieci można nauczyć współczucia tylko w jeden sposób: pokazując im, co znaczy współczucie i wsparcie, czy­li współczując dziecku, gdy dzieje mu się jakaś krzywda, i wspierając je, kiedy po­trzebuje wsparcia. Tylko wtedy możemy się spodziewać, że nasze dzieci będą skłonne reagować w podobny sposób, gdy nam przyda­rzy się coś przykrego.

- Jak dziecko odbiera sytuację, w której rodzic naucza norm, lecz sam ich nie przestrzega?

WE: Szybko uczy się zasad i wartości fak­tycznie wyznawanych przez rodziców.

- Nawet jeśli rodzic usilnie powtarza, jak być powinno, a narusza zasady trochę w kon­spiracji?


WE: Oczywiście. Dzieci są pod tym względem sza­lenie spostrzegawcze. Jeśli rodzic odbył z sy­nem przy stole poważną rozmowę o uczciwości, o tym, że nie wolno oszukiwać i kłamać, a po­tem syn widzi, jak tata na parkingu wkłada za szybę kwit z poprzedniego dnia, „bo nikt i tak się nie zorientuje", to dzieciak łapie w lot, że zasady zasadami, ale gdy się wie, jak je z korzyścią dla siebie omijać, to można.

- I za jakiś czas zastosuje tę naukę w roz­grywce z tatą?

AS: Naturalnie. A oburzony tata będzie zacho­dził w głowę: „Gdzie on się tego nauczył?! Jak to możliwe, że mój syn kłamie!".

WE: Jeśli rodzice mają mówić dzieciom rze­czy niespójne z ich własnym zachowaniem, to lepiej żeby nic nie mówili. Bo gdy zaczyna­ją głosić, jak być powinno, a ma się to ni­jak do ich własnego życia, dzieci nie dość, że bezbłędnie wychwytują dysonans i uczą się hipokryzji, to jeszcze przestają szano­wać wygłaszających androny rodziców. A sza­cunek raz utracony, trudno ponownie zdobyć.

*

- Podobnie jak wiarygodność. Rodzic, który

kłamie, ale żąda od dziecka prawdomówności, ma chyba niewielkie szansę na powodzenie?


15

14

 


dialogi. . .

 


AS: Zdecydowanie niewielkie. Bardzo demo­ralizująco działa np. dość często spoty­kana sytuacja, gdy rodzice obgadują przy dziecku jakąś osobę,  a potem,  również w obecności dziecka, demonstrują wobec tej osoby fałszywą serdeczność. Do domu ma przyjść powiedzmy ciocia Hela i dziecko słyszy, jak matka mówi do ojca: „Znowu ta krowa zepsuje nam całą niedzielę". Mija trochę czasu, rozlega się dzwonek i mama rzuca się cioci Heli na szyję z okrzykiem: „Kochana, nareszcie! Tak długo cię nie wi­dzieliśmy". Dziecko najpierw patrzy na to zdezorientowane. Czasem popełnia jeszcze błąd, uświadamiając ciocię Hele, że mama nazwała ją krową. Ale oczywiście obrywa za to i następnym razem już wie, że w porząd­ku jest się wtedy, jak co innego się ro­bi, a co innego mówi. Nic dziwnego, że kilka lat później tacy rodzice zorientują się, że są okłamywani. Będą mieli do swo­jego dziecka pretensje. Niestety o to, czego sami je nauczyli. Bo choć mówili dziecku, jak być powinno, to jednak dawa­li  przykład  czegoś  zupełnie  innego. I przykład wziął górę. Jeśli to, co robi­my, staje w opozycji do tego, co deklaru­jemy, dziecko raczej będzie nas naślado­wać, niż słuchać.


- Ale słowa też mają swoją siłę. Mogą czy­nić wiele dobrego lub działać jak prze­kleństwo. Jakie słowa są szczególnie ry­zykowne w relacjach z dziećmi?

WE: Niebezpieczne są słowa deprecjonujące i poniżające. Ich niszczycielska moc jest tym większa, im bardziej jest spójna z do­świadczeniem. Kiedy między rodzicem i dziec­kiem nie ma dobrej więzi, a pada upokarzają­ce słowo, działa ono jak klątwa. Złe słowa wypowiedziane przez rodzica potrafią bardzo głęboko zapaść w nieświadomość dziecka. I potem ranią je przez resztę życia. Mimo­chodem sprawdzałem relację gestów do słów na własnych dzieciach. Przytulałem serdecznie mojego syna, mówiąc do niego jednocześnie: „Ty wstręciuchu, ty gadzie". I okazywało się, że mogę spokojnie używać słów, które w innym kontekście byłyby uznane za raniące i przykre, bo ze względu na jednoznacznie życzliwy, towarzyszący im komunikat pozawer-balny odbierane były jako wyraz miłości i bliskości. Mogłem się tak zachowywać po­nieważ byłem pewien więzi istniejącej między nami. Miłość wyrażona poza słowami decydowa­ła o znaczeniu słów.


dialogi...

 


AS: W Polsce stanowczo zbyt często używamy wobec dzieci słów wartościujących. Zamiast tego powinniśmy częściej informować je o od­czuciach i emocjach, które wywołują w nas ich działania. Gdy mówimy do dziecka: „Jesteś zły, nieznośny, okropny!", to efekt wycho­wawczy takiego komunikatu jest opłakany. Wy­ładowujemy jedynie swoją złość i informujemy dziecko o braku naszej akceptacji. Interwen­cja wychowawcza przyniosłaby dużo lepszy skutek, gdybyśmy wyjaśnili dziecku, że to, co robi, sprawia nam ból. Powoduje, że jest nam przykro. Wtedy nauczyłoby się, że wszystko, co robi, odnosi się do kogoś, wywołuje w lu­dziach emocje i ma swoje konsekwencje.

- Często używamy ostrych, wartościujących słów w dobrej wierze, licząc, że to zmobi­lizuje dzieci do „zrehabilitowania się".

AS: Negatywne przekazy typu: „Ależ ty je­steś beznadziejna", „Co z ciebie za idio­ta", „Zachowujesz się jak dziwka", „Jesteś złym chłopcem" zapisują się w psychice dziecka jak nagranie na taśmie magnetofo­nowej. Posiadanie w głowie takiego nega­tywnego, destrukcyjnego scenariusza, wtło­czonego tam przez rodziców, powoduje, że człowiek nieświadomie zaczyna go w jakiś sposób realizować. Ciągle mu się w życiu


coś nie udaje, pije albo jeszcze inaczej niszczy siebie.

- Zgodnie ze scenariuszem staje się bezna...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin