Ludlum Robert - Kod Altmana.txt

(779 KB) Pobierz
Powie�ci ROBERTA �UD�UNA
w Wydawnictwie Amber
TO�SAMO�� BOURNE'A
KRUCJATA BOURNE'A
ULTIMATUM BOURNE'A
DOKUMENT MATLOCKA
DROGA DO OMAHA DZIEDZICTWO SCARLATTICH
ILUZJA SKORPIONA KL�TWA PROMETEUSZA
KOD ALTMANA
MANUSKRYPT CHANCELLORA
MOZAIKA PARSIFALA
OPCJA PARYSKA
PAKT HOLCROFTA
PLAN IKAR
PROGRAM HADES
PROTOKӣ SIGMY
PRZESY�KA Z SALONIK
PRZYMIERZE KASANDRY
SPADKOBIERCY MATARESE'A
SPISEK AKWITANII
STRA�NICY APOKALIPSY
TESTAMENT MATARESE'A
TRANSAKCJA RHINEMANNA
TREVAYNE
WEEKEND Z OSTERMANEM ZDRADA TRISTANA
ZEWHALIDONU ZLECENIE JANSONA
ROBERT LUD U IM
GAYLE LYNDS
KOD ALTMANA
Przek�ad JAN KRASKO
AMBEK
Tytu� orygina�u THE ALTMAN CODE
Redaktorzy serii
MA�GORZATA CEBO-FONIOK ZBIGNIEW FONIOK
Redakcja stylistyczna MARIA RAWSKA
Redakcja techniczna ANDRZEJ WITKOWSKI
Korekta
KATARZYNA KUCHARCZYK RENATA KUK
Ilustracja na ok�adce ARCHIWUM WYDAWNICTWA AMBER
Opracowanie graficzne ok�adki STUDIO GRAFICZNE WYDAWNICTWA AMBER
Sk�ad WYDAWNICTWO AMBER
Wydawnictwo Amber zaprasza na stron� Internetu http://www.wydawnictwoamber.pl
Copyright � 2003 by MYN PYN LLC. Ali rights reserved.
For the Polish edition Copyright � 2003 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o.
ISBN 83-241-2045-9
Prolog
1 wrze�nia 2002, pi�tek Szanghaj, Chiny
Gigantyczne reflektory na p�nocnym brzegu rzeki Huangpu o�wietla�y portowe doki, zmieniaj�c noc w dzie�. Gromady doker�w roz�adowywa�y ci�ar�wki i ustawia�y drugie, stalowe kontenery pod d�wigami. Po�r�d pisku i zgrzytu metalu ocieraj�cego si� o metal pot�ne �urawie podnosi�y je hen, wysoko, ku rozgwie�d�onemu niebu, i opuszcza�y do �adowni frachtowc�w z ca�ego �wiata. Do tego najwa�niejszego portu na wschodnim wybrze�u Chin, niemal w po�owie drogi mi�dzy Pekinem i najnowszym nabytkiem Chi�czyk�w Hongkongiem, codziennie wp�ywa�y ich setki.
Na po�udnie od dok�w jarzy�y si� �wiat�a miasta i nowej dzielnicy Pu-dong, a na spienionych br�zowych wodach rzeki, od brzegu do brzegu, panowa� ruch jak na paryskim bulwarze. Frachtowce, d�onki, male�kie sampany i d�ugie rz�dy spi�tych ze sob�, niepomalowanych drewnianych barek walczy�y o miejsce.
Nabrze�e za wschodnim kra�cem dok�w, gdzie rzeka skr�ca�a ostro na p�noc, by�o o�wietlone nieco s�abiej. Cumowa� tu tylko jeden frachtowiec, za�adowywany przez samotny d�wig i nie wi�cej jak dwudziestu doker�w. Na paw�y statku widnia� napis CESARZOWA, a jego portem macierzystym by� Hongkong. Wszechobecnej stra�y portowej tu nie by�o.
Ty�em do burty sta�y dwie du�e ci�ar�wki. Zlani potem dokerzy wy�adowywali z nich metalowe beczki, toczyli je po deskach i ustawiali na siatce �adunkowej. Gdy siatka si� wype�nia�a, zawisa�o nad ni� rami� �urawia, a z ramienia spuszcza�a si� lina. Dokerzy podczepiali siatk� do haka, rami� w�drowa�o do g�ry, d�wig okr�ca� si� zwinnie i przenosi� beczki na statek, gdzie robotnicy opuszczali je do otwartej �adowni.
Kierowcy, dokerzy, operator d�wigu i robotnicy pok�adowi pracowali szybko i po cichu, jednak stanowczo za wolno dla ros�ego m�czyzny stoj�cego po prawej stronie ci�ar�wek, kt�ry czujnym wzrokiem omiata� teren mi�dzy nabrze�em i rzek�. Jak na Chi�czyka mia� niezwykle jasn� sk�r� i jeszcze niezwyklejsze, bo rudo-siwe w�osy.
Spojrza� na zegarek i ledwo s�yszalnym g�osem przem�wi� do brygadzisty:
- Sko�czycie za trzydzie�ci sze�� minut.
To nie by�o pytanie. Brygadzista odwr�ci� g�ow� tak gwa�townie, jakby go zaatakowano. Patrzy� na m�czyzn� tylko chwil�, po czym spu�ci� oczy i szybko odszed�, pokrzykuj�c na podw�adnych. Praca nabra�a tempa, lecz on nie popu�ci�, zmuszaj�c robotnik�w do jeszcze wi�kszego wysi�ku. Rudow�osy, cz�owiek, kt�rego tak bardzo si� ba�, wci�� tu by�, wci�� przera�a� sw�j � obecno�ci�.
Za zwoje grubej liny okr�towej w jednym z mrocznych zakamark�w doku w�lizgn�� si� ukradkiem szczup�y Chi�czyk w reebokach, zachodnich d�insach i czarnej kurtce a la Mao. Zastyg� bez ruchu i prawie niewidoczny w panuj�cych tam ciemno�ciach przygl�da� si� beczkom, kt�re dokerzy wtaczali na sie� i za�adowywali na pok�ad �Cesarzowej". Z kurtki wyj�� ma�y, skomplikowany aparat fotograficzny i fotografowa� wszystko i wszystkich, dop�ki ostatnia beczka nie znikn�a w �adowni, dop�ki na nabrze�u nie zosta�a ostatnia, pusta ju� ci�ar�wka.
Odwr�ciwszy si� po cichu, schowa� aparat, wycofa� si� ostro�nie poza ton�cy w �wietle dok, znowu znikn�� w mroku i nisko pochylony ruszy� truchtem po drewnianym pomo�cie w stron� najbli�szej szopy i drogi do miasta. W g�rze gwizda� ciep�y wiatr, nios�c ze sob� ci�ki zapach muli-stej rzeki. Ale on tego nie zauwa�a�. Cieszy� si�, poniewa� wraca� z wa�nymi informacjami. Cieszy� si� i denerwowa� zarazem. Nie, tych ludzi nie mo�na by�o lekcewa�y�.
Gdy us�ysza� ciche kroki, by� ju� niemal na ko�cu nabrze�a, w miejscu gdzie l�d spotyka� si� z morzem. By� ju� niemal bezpieczny.
Rudow�osy zbli�a� si� do niego bezszelestnie, biegn�c mi�dzy magazynami i sk�adnicami, tras� r�wnoleg�� do jego trasy. Spokojny i opanowany, widzia�, jak uciekinier nagle sztywnieje, zwalnia i zaraz znowu gwa�townie przyspiesza.
Rudow�osy b�yskawicznie zlustrowa� najbli�sz� okolic�. Po lewej stronie mia� opuszczon� i zapuszczon� cz�� doku, raj dla mew, po prawej -drog� dla pojazd�w kursuj�cych mi�dzy miastem i portem. Jecha�a ni� ci�ar�wka, ta ostatnia, ta pusta. �wiat�a jej reflektor�w ��obi�y d�ugie leje w mroku nocy. Tak, zaraz minie go i przystanie. Gdy uciekinier smyr-
gn�� za wysoki zw�j lin po lewej stronie, rudow�osy wyj�� garot�, dosko-czy�, zarzuci� mu j� na szyj�, szarpn�� i zacisn��.
Przez d�ug� chwil� ofiara konwulsyjnie zaciska�a szponiaste palce. Agonalnie wykr�ca�a r�ce. Rzuca�a si� i szarpa�a. Wreszcie zwiotcza�a i bezw�adnie zwiesi�a g�ow�.
Zadr�a� drewniany pomost - min�a ich ci�ar�wka. Ukryty za stert� lin zab�jca u�o�y� trupa na ziemi, zdj�� garot�, obmaca� cia�o i znalaz� aparat. Potem niespiesznie odszed�, by zaraz wr�ci� z dwoma wielkimi hakami do podwieszania �adunku. Ukl�k�, z pochwy na �ydce wyj�� n�, rozci�� zabitemu brzuch, wepchn�� do rany ko�ce stalowych hak�w i owin�� trupa lin�, �eby nie wypad�y. Nast�pnie wsta�, przetoczy� cia�o i zepchn�� je do ciemnej wody. Rozleg� si� cichy plusk - zw�oki posz�y na dno. Zaton�y i ju� nigdy nie wyp�yn�.
Rudow�osy podszed� do ci�ar�wki, kt�ra zgodnie z rozkazem czeka�a na niego na drodze. Gdy odjechali szybko w kierunku miasta, marynarze podnie�li trap, rzucili cumy i �Cesarzowa" odbi�a od brzegu. Holownik wyprowadzi� j� na �rodek rzeki i tam skr�ci�a, bior�c kurs na Jangcy i na otwarte morze.
SJ
U
Rozdzia� l
12 wrze�nia, wtorek Waszyngton
W stolicy kr��y�o powiedzenie, �e Waszyngtonem rz�dz� prawnicy, a prawnikami szpiedzy. Miasto by�o oplecione paj�czyn� agencji wywiadowczych wszelkiej ma�ci, takich jak legendarne CIA czy FBI, te mniej znane, jak cho�by NRO, Narodowe Biuro Rozpoznania, oraz dziesi�tkami zupe�nie nieznanych, kt�re zapu�ci�y korzenie dos�ownie we wszystkich organizacjach wojskowych i rz�dowych, ��cznie ze znamienitym Departamentem Stanu i Departamentem Sprawiedliwo�ci. Prezydent Samuel Adams Castilla uwa�a�, �e jest ich za du�o. �e dzia�aj� zbyt jawnie. Notorycznie ze sob� rywalizowa�y, co by�o nie lada problemem. Jeszcze wi�kszym problemem by�o jednak to, �e wymienia�y si� informacjami, kt�re cz�sto zawiera�y b��dne dane. No i ta ich niebezpieczna opiesza�o��, jak�e charakterystyczna dla ka�dej biurokratycznej machiny...
My�la� o tym, jad�c w�skimi bocznymi drogami na pomocnym brzegu rzeki Anacostia. O tym i o kolejnym mi�dzynarodowym kryzysie, kt�ry si� w�a�nie k�u�. Z cicho mrucz�cym silnikiem czarna limuzyna lincoln town-car o przyciemnionych szybach min�a g�sty las, kilka jasno o�wietlonych przystani jachtowych, zadygota�a, przeje�d�aj�c przez zardzewia�e tory, wreszcie skr�ci�a w prawo, by wjecha� do ma�ego, ruchliwego, ca�kowicie ogrodzonego portu. Na stoj�cej przy bramie tablicy widnia� napis: PRYWATNY KLUB JACHTOWY ANACOSTIA
WST�P TYLKO DLA CZ�ONK�W
Port, a raczej przysta�, wygl�da� identycznie j ak inne przystanie wzd�u� brzegu rzeki na wsch�d od waszyngto�skiego portu marynarki wojennej. Dochodzi�a jedenasta w nocy.
11
Tu, ledwie kilka kilometr�w od miejsca, gdzie Anacostia ��czy�a si� z szerokim Potomakiem, cumowa�y pot�ne �odzie motorowe, pe�nomorskie jachty oraz jednostki nieco mniejsze, weekendowo-spacerowe. Prezydent patrzy� na mola i wcinaj�ce si� w mroczne morze pomosty. W�a�nie dobija�o do nich kilka jacht�w o pokrytych sol� burtach. Ich za�ogi by�y w sztormiakach i kombinezonach. Na terenie portu sta�o pi�� o�wietlonych budynk�w r�nej wielko�ci. Wszystko wygl�da�o dok�adnie tak, jak mu opisano.
Lincoln zwolni� i przystan�� za najwi�kszym z nich, za hangarem niewidocznym od strony nabrze�a i przes�oni�tym g�stym lasem od strony drogi. Z samochodu wysiad�o czterech towarzysz�cych prezydentowi m�czyzn. W garniturach, z ma�ymi pistoletami maszynowymi w r�ku, b�yskawicznie otoczyli limuzyn�, wyregulowali noktowizory i zlustrowali ton�cy w mroku teren. W ko�cu jeden z nich odwr�ci� si� do samochodu i energicznie kiwn�� g�ow�.
Pi�ty m�czyzna, ten, kt�ry siedzia� obok prezydenta, te� by� w garniturze, lecz zamiast broni maszynowej trzyma� w r�ku sig sauera kaliber 9 milimetr�w. W odpowiedzi na sygna� wzi�� od prezydenta klucz, szybko wysiad� i podbieg� do ledwo widocznych drzwi. W�o�y� klucz do ukrytego zamka, poci�gn�� za klamk�, odwr�ci� si� i znieruchomia� z szeroko rozstawionymi nogami i gotow� do strza�u broni�.
Wtedy otworzy�y si� drzwiczki lincolna, te od strony hangaru. Powietrze, ch�odne i rze�kie, lekko pachnia�o spalinami. Castilla wysiad�. Wysoki i t�gi, mia� na sobie lu�ne bawe�niane spodnie i sportow� marynark�. Jak na m�czyzn� tak ros�ego, porusza� si� zwinnie i szybko. Wysiad� i znikn�� za drzwiami hangaru.
Czuwaj�cy przed nimi ochroniarz rozejrza� si� po raz ostatni i wraz z dwoma kolegami ruszy� za nim. Dw�ch pozosta�o, by pilnowa� lincolna i drzwi.
Nathaniel Frederick �Fred" Klein, wiecznie rozczochrany i zaniedbany szef Tajnej Jedynki, siedzia� za zawalonym p...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin