04. Rozdzial 14 - 18.pdf

(106 KB) Pobierz
75209593 UNPDF
Rozdział 14
Spotkanie w Alejach
Dni upływały z niewiarygodną szybkością.
Miesiąc maj miał się ku końcowi, gdy doktor Eljot zezwolił Li-Fangowi zejść po raz pierwszy
do ogrodu, przylegającego do lecznicy. Ramię, w ramię, mocno przytuleni do siebie, szli
alejką, pośród kwitnących krzewów i drzew, Janka i jej ukochany Li-Fang .
Miłość ich wzrosła w dwójnasób, gdyż poznali się nawzajem jeszcze bliżej. Każde z nich
oceniło wartość drugiego, uczuli się związani nierozerwalnymi więzami, które tylko śmierć
rozerwać może.
Oczy obojga jaśniały nadziemskim szczęściem, a serca ich wypełniało jedno tylko pragnienie:
połączyć się jak najprędzej węzłem małżeńskim.
Jedna tylko myśl zamącała sen o szczęściu dziewczęcia, myśl, że pozostawi w osamotnieniu
chorego Karola i rozłączy się na zawsze z grobem, gdzie jej ojciec spoczywa.
Wiedziała od doktora Eljota, że biedny Karolek na długi czas jeszcze pozostanie w lecznicy.
Cichy zgrzyt kół na żwirowanej drodze i oto ujrzeli obydwoje zbliżający się wózek do
przewożenia chorego. Posługacz, popychający wózek, chciał wyminąć idących. Janka i
Li-Fang poznali jednocześnie chorego, który spoczywał oparty o poduszkę. Był to Karol
Garlicz. I on również poznał ich, skinął na nich z uśmiechem, po czym poprosił posługacza
by zatrzymał wózek.
- Karolku, drogi Karolku, jakże się cieszę, że doktor pozwolił ci wyruszyć na spotkanie
wiosny! - zawołała Janka, podbiegając ku niemu i wyciągając doń radośnie obie rączki.
- Tak, Janeczko, ja sam nie spodziewałem się tego, lecz, dzięki Bogu, stan mego zdrowia
poprawia się coraz bardziej. Teraz dopiero wstąpiła w me serce niepłonna nadzieja, że
powrócę do zdrowia! - brzmiała nieco niepewna odpowiedź chorego.
- Wyzdrowiejesz na pewno, Karolku! - zapewniła Janka. - Jak to cudownie, że spotykamy się
w ogrodzie, podczas gdy wiosna rozkwita!
- Li-Fang ! - zawołał radośnie Karol, spostrzegając swego przyjaciela, który zbliżał się doń,
ociągając się, z wahaniem.
Milcząc podali sobie dłonie i wzruszeni spojrzeli sobie w oczy.
- Uczyń ją szczęśliwą - szepnął cicho Karol. - Ustępuję ci kobietę, którą kocham, gdyż
wiem, że kochasz ją z całego serca.
- Dziękuję, Karolu! - rzekł wstrząśnięty Li-Fang. - Więc się nie gniewasz na mnie?
Zapomnisz o tym, że ja, twój najlepszy przyjaciel, zabrałem ci twą ukochaną?
- Drogi mój przyjacielu - odparł spokojnie Karol - cóż możemy uczynić przeciwko losowi?
Czy mogłem walczyć z Przeznaczeniem, wiedząc, że Janka nie jest mi sądzona? Nie mówmy
już nigdy o tym, dobrze?
Li-Fang własnoręcznie ujął wózek i potoczył go do altany, gdzie oczekiwał nań posługacz, by
ułożyć chorego w cieple słonecznym.
Zakochana para pożegnała się z Karolem, nie chcąc mu przeszkadzać i przyrzekając
jednocześnie, że niebawem powrócą.
Oddalając się, Li-Fang milczał w zamyśleniu. Gdy jednak dostrzegł, że zaniepokojona
dziewczyna wpatruje się weń, objął ją ranieniem i rzekł: Tęsknię za światem, za życiem, tam,
na zewnątrz, Janeczko! Dusi mnie ta szpitalna atmosfera, chciałbym zmienić otoczenie. Co
powiesz na mą propozycję, by przejechać się autem do Łazienek, tam gdzie ujrzeliśmy się po
raz pierwszy?
- Pójdę wszędzie za tobą, najdroższy! - odparła dziewczyna z uśmiechem.
- A więc jedźmy natychmiast! - zawołał uradowany młodzieniec. - Chodź, wydostaniemy się
stąd na ulicę przez furtkę w murze. Przywołamy taksówkę i pojedziemy. Sądzę, że doktor nic
nie będzie miał przeciwko temu.
Tak też się stało. Niebawem czuła para zakochanych siedziała po raz pierwszy razem w aucie,
które podążało w stronę Alej Ujazdowskich.
Szczęście jaśniało na obliczach obojga. Nie dostrzegli jednak, że drugie auto podążało w ślad
za nimi, w którym siedział stary Chińczyk i nie spuszczał z nich oka ani na jedną sekundę.
Wesołość zakochanej pary wywołała posępną chmurę na pomarszczonej twarzy prześladowcy.
- Strzeżcie się! - mruknął zjadliwie i palce jego skurczyły się jak szpony - tym razem udało
się wam, lecz nie ujdziecie mi, o, nie! Już będę wiedział, jak was dosięgnąć w chwili, gdy
najmniej się tego spodziewacie!
Li-Fang i Janka, nie przeczuwając niebezpiecznego wroga ze ich plecami, cieszyli się wiosną
jak małe dzieci. Z zachwytem przyglądali się rozkwitłym drzewom na ulicach i placach, oraz
tłumom, spacerującym w pełnym blasku majowego słońca.
Książę Li-Fang opowiadał ukochanej o swej dalekiej, przybranej ojczyźnie, opowiadał, jak
przepięknie rozkwitają tam drzewa i jak przecudnie pachną kwiaty.
Janka słuchała go, zapominając o całym świecie. W wyobraźni swej stąpała po cudnych
ogrodach dalekich Chin. Auto powoli zbliżało się do Łazienek. Ludzie na ulicach mieli
rozradowane twarze. Wszystkich zwabił piękny, słoneczny dzień wiosenny, z dusznych
mieszkań do rozkwitającego parku. Janka marzyła. Spośród tych wszystkich ludzi wybrała
sobie człowieka, którego pokochała nad życie.
Wtem wzrok jej padł na wymijające ich auto, w którym siedział stary Chińczyk. Tak, bez
wątpienia, był to Chińczyk, lecz, o Boże! Jakże straszną nienawiścią zapłonęły jego oczy, gdy
przelotnie skierował je w stronę Li-Fanga.
Janka zadrżała; Chińczyk, spoglądający na jej najdroższego z śmiertelną nienawiścią! Czy to
nie jest przypadkiem ten sam Chińczyk, który?...
Z ust jej wydarł się okrzyk przestrachu. Czyżby to był wróg Li-Fanga, morderca jej ojca?
- Janeczko, co ci? Co się stało, dlaczego jesteś taka przerażona?
Dziewczyna wyciągnęła rękę przed siebie i wyjąkała : Tam... tam... spójrz! Ten Chińczyk...
twój wróg... śmiertelny wróg!...
Li-Fang uniósł się, podniecony, lecz w następnej chwili opadł z powrotem na siedzenie auta,
śmiertelnie blady. Z gardła jego wydarł się głuchy okrzyk przerażenia.
- Li-Fang, na miłość Boską! - krzyknęło dziewczę - ty znasz tego człowieka, znasz jego
nazwisko! Kto to jest? Mów, mów prędko! Powiedz mi wszystko! I jednocześnie przerażony
wzrok jej nie odrywał się od twarzy Chińczyka w aucie.
- Patrz, patrz, on wysiada! - szepnęła. - Zmieszał się z tłumem spacerujących. Znika mi z
oczu! Zwróciła się do Li-Fanga:
- Ukochany! - zawołała – czemu nie odpowiadasz? Dlaczego pozwalasz, by umknął nam ten
człowiek? O, ja jestem święcie przekonana, że to on, a nie kto inny, skradł twój
talizman i zamordował mego ojca!
Li-Fang chwycił jej rączki. W oczach jego odmalował się głęboki ból i bezsilna rozpacz.
- Czy jesteś pewna, że nie mylisz się, Janko? - zapytał drżącym głosem.
- Nie, nie mylę się! - zawołała podniecona. - Spojrzenie, jakie skierował na nas, tchnęło
bezdenną nienawiścią. W oczach jego czaiła się żądza krwi, chęć mordu i dzikiej zemsty! Lecz
dlaczego przeraził cię widok tego człowieka?
Jak to wytłumaczyć, że dotychczas nie wymieniłeś jego nazwiska?
- Jego nazwiska? - wykrztusił Li-Fang i potarł dłonią spocone czoło - nie, nie, Janeczko,
omyliliśmy się oboje. Ten człowiek, o którym myślę, nie może być w Europie, a tym mniej w
Warszawie.
Jest to bowiem najzaciętszy wróg Europejczyków, a zarazem jeden z najpotężniejszych ludzi
zjednoczonych Chin. Ten potentat szczyci się, że nigdy jeszcze nie opuścił swej ojczyzny, że
nigdy noga jego nie postała w obcym kraju.
Nienawidzi cudzoziemców do tego stopnia, że nigdy jeszcze żaden obcy człowiek nie
przestąpił progu jego wspaniałej rezydencji, gdyż obecność obcego poczytałby jako osobistą
zniewagę.
Wybacz mi, Janko, że ci wszystko opowiadam, lecz pragnę ci udowodnić, że podobieństwo
twarzy zmyliło nas obojga.
- Rozumiem cię, najdroższy – rzekła cicho Janka. - Czemu jednak nie wymienisz mi nazwiska
tego człowieka, o którym opowiadasz?
- Mogę ci je wyjawić, pomimo że człowiek ten znajduje się obecnie w Chinach - odparł
Li-Fang, z trudem maskując trwogę i udając zupełną swobodę, by uspokoić dziewczynę.
- Jego nazwisko brzmi: Czang-Czu i on jest krewnym mych przybranych rodziców.
- Czang-Czu! - wyszeptało dziewczę i zimny dreszcz przebiegł po jej ciele.
- On jest twoim krewnym, najdroższy? Powiedz mi czy nienawidząc Europejczyków, nie może
również i ciebie, znienawidzieć? Przecież jesteś Polakiem z pochodzenia, a stałeś się ostatnim
potomkiem prastarej chińskiej arystokracji. Prócz tego żenisz się z Europejką. Czyż to nie
wystarczający powód, by ten człowiek, zapragnął naszej śmierci?
- Nie obawiaj się, Janeczko! Czcigodny Czang nie ma nic wspólnego ze mną. Jego olbrzymie
posiadłości, leżą zbyt daleko od mego domu.
Wobec tego, że nie znasz mej historii pozwolisz, że opowiem ci wszystko od samego początku.
Przede wszystkim muszę ci powiedzieć, że z mych prawdziwych rodziców nazywam się
Karwicki, na imię mam Julian. Lecz ta okoliczność nie ma obecnie najmniejszego znaczenia
wobec tego, że po śmierci mych rodziców zostałem zupełnie legalnie zaadoptowany, jako małe
dziecko, przez przepotężnego księcia Tola-Wang, władcy krainy Ti-Ki-Leng, krainy wielkich
puszcz i jezior.
Nie wspomniałem ci dotychczas, że nie tylko ja jeden zostałem następcą, księcia Tola- Wang.
Mam siostrę, kochane, miłe i piękne dziewczątko. Na imię jej jest, Li.
Tola-Wang wychował nas po europejsku. Otrzymaliśmy wszechstronne wykształcenie,
nauczyliśmy się języków, i obyczajów europejskich. W ten sposób pokochaliśmy Europę.
Gdy podrośliśmy, Tola-Wang podarował nam pałac na wyspie, pośród olbrzymich jezior Ti-ki.
Wyspa ta, to istny raj na ziemi.
W mym pałacu panują zwyczaje europejskie, przy czym Li, moja siostrzyczka, nie rozstaje
się z Angielką, panną do towarzystwa. Wiedząc, że nie jest samotna, mogłem śmiało
przedsięwziąć podróż do Europy. Zobaczysz, że Li przyjmie cię z otwartymi ramionami.
- Li!... - szepnęła Janka - cieszę się, że masz siostrę, Li-Fang .
- Lżej mi na sercu, gdy pomyślę, że w twym kraju będę miała przyjaciółkę, która nauczy mnie
waszych obyczajów.
- Li jest po tobie, najsłodszą istotą na świecie, - odparł młodzieniec z radością. Jestem pewny,
że polubicie się na wzajem.
Wzrok Janki błądził w zamyśleniu, po spacerujących tłumach.
Auto sunęło po gładkim asfalcie Alej Ujazdowskich.
- Wracamy do domu! - odezwała się nagle.
- Obawiam się spotkać tego człowieka, który tak podobny jest do Czanga. Ach Li-Fang, a jeśli
nie omyliliśmy się? Jeżeli to był naprawdę Czang-Czu? Widzisz, mój ojciec ma wroga
Chińczyka. Nienawiść ta musiała być okropna, skoro przetrwała całe dwadzieścia lat od czasów,
gdy ojciec mój przebywał w Chinach jako Polak-oficer byłej armii niemieckiej.
-Twój ojciec był w Chinach?
- Oczywiście, czyś nie wiedział o tym?
- Ojciec wyznał mi na łożu śmierci, że przebywał w Chinach, i przerażony przepowiadał, że
przy twym boku grożą mi tysięczne nieszczęścia.
- Li-Fang, jedyny mój, czy pojmujesz to?
- Nie przychodzi ci na myśl, że mój ojciec wzbudził śmiertelną nienawiść w Czangu?
Czy nie wydaje ci się, że mój ojciec więcej o tobie wiedział, niż mógłbyś przypuszczać?
Twarz księcia była nieruchoma, lecz w oczach jego zjawiło się niezwykłe naprężenie.
Dziewczyna nie dostrzegła jednak nagłego zatroskania, jakie zagościło na jego twarzy w ciągu
jednej sekundy.
- Czang-Czu nie przebywa w Europie! - wybąkał młodzieniec.
- Nie, nie, to nie był Czang-Czu.
- Czemu nienawidzi cudzoziemców? - nalegała Janka. - powiedz, jaka tkwi w tym
przyczyna?
- Nienawiść ta datuje się od dawna. Nie znam jej przyczyny. Zresztą, wrogość względem
cudzoziemców spotyka się dość często wśród chińskiej arystokracji.
- Czy Tola-Wang, twój przybrany ojciec pobłogosławi naszemu małżeństwu?
- Gdy cię ujrzy, na pewno cię polubi, - odpowiedział niepewnym tonem Li-Fang. - Lecz
zostaw to mnie; nie łam sobie niepotrzebnie główki nad przyszłością, moja ukochana. Czy nie
jesteś moją? Nikt nie ośmieli się ruszyć włosa na twej główce i będziemy szczęśliwi, bardzo
szczęśliwi.
Auto zawróciło. Milcząc, powracali do lecznicy doktora Eljota.
Wtem dziewczyna położyła swą rączkę, na jego ręku i rzekła:
- Najdroższy, nie mogę zapomnieć tego spotkania i ciągle mi się zdaje, że czyha na nas
wielkie niebezpieczeństwo. Li-Fang, jestem przekonana, że wróg mego ojca jest zarazem
twoim wrogiem, i nazywa się Czang-Czu! Błagam cię, rozwiąż tę tajemnicę. Przekonaj się,
kim jest ten Chińczyk. Śledź go, rozmów się z nim, wybadaj go, najdroższy!
Li-Fang pogłaskał czule jej drżącą rączkę i zamyślił się.
- Może Janka ma słuszność? - pomyślał - możliwe, że Czang opuścił swą ojczyznę i podążył
w ślad za nim do Warszawy. Dlaczego?. Przecież nigdy dotąd stary Czang, aczkolwiek
okrutny i mściwy z natury, nie okazywał zbytniej niechęci względem niego, i Li, siostry jego.
Czyżby nienawiść miała podłoże polityczne?.
Może pragnie mej śmierci, jako jedynego spadkobiercy olbrzymich, niezmierzonych obszarów
Toli-Wanga? Czang-Czu ma syna, który odziedziczyłby królestwo Tola-Wang, gdybym ja
umarł. Na myśl o tym zimny dreszcz przebiegł po plecach Li-Fanga.
Tymczasem auto zatrzymało się przed lecznicą i zakochana para wysiadła.
Janka uspokoiła się nieco i odetchnęła z ulgą, kiedy przestąpiła próg kliniki, a drzwi zamknęły
się za nimi.
- Li-Fang, już nigdy nie pojadę z tobą do Łazienek - szepnęła, tuląc się doń. - Pozostaniemy
tutaj, w tym bezpiecznym zakładzie jak najdłużej!
Biedne moje maleństwo! - szepnął młodzieniec, obejmując ją ramieniem. - Sądzę, że nie
zmieniłaś swego zamiaru i pojedziesz ze mną jako moja słodka żoneczka do Chin?
Dziewczyna zadrżała mimo woli i zapytała strwożonym głosem:
- Tak prędko, najdroższy? Czy nie możemy odłożyć wyjazdu?
Młodzieniec wzdrygnął się i zapytał ze smutkiem: - Janeczko, czyżbyś obawiała się jechać
ze mną?
- O, najdroższy! - zaprzeczyła cichym głosem. - Nie ciebie się obawiam, o, nie! Lecz boję się
Czang-Czu i twego przybranego ojca, Tola-Wang, choć nie znam go jeszcze.
Najdroższa, co za przywidzenie? - zapytał bezdźwięcznie. - Mój kraj jest przyjazny,
słoneczny, kraj miłości i kwiatów.
- Ale ja będę obcym przybyszem, intruzem! Przeze mnie znosić będziesz wiele przykrości,
będziesz musiał zwalczać ogólną nienawiść twej rodziny.
- Jestem wolnym człowiekiem i posiadam własną wolę! - Oświadczył stanowczo książę.
- Biada temu, kto ośmieli przeciwstawić się mej woli. Zresztą jeśli nie będziesz szczęśliwą w
Krainie Słońca, udamy się tam, dokąd tylko zechcesz.
- Li-Fang! Janka objęła go za szyję i ucałowała gorąco.
Wówczas młodzieniec przycisnął ją do swej piersi i zapominając o swych troskach i
niepokojach, począł tak długo okrywać jej twarzyczkę pocałunkami, aż dziewczę poczęło się
śmiać i nazwało siebie głuptaską, która widzi wszystko w czarnych kolorach.
Ledwie jednak rozstali się z sobą, posępna chmura osiadła na czole młodzieńca.
- Muszę koniecznie upewnić się, czy ten Chińczyk jest to czcigodny Czang-Czu. Jeśli
przypuszczenia Janki są słuszne, będę miał pewność, że potężny starzec pragnie mej śmierci, by
syn jego Minre - książę Mu-Ta, przejął moje dziedzictwo.
Jeden tylko człowiek może rozwikłać tę zagadkę, a tym człowiekiem jest komisarz Siodłowski.
Jadę do niego.
Opuścił lecznicę i pojechał do urzędu śledczego.
Komisarz przyjął go w swym gabinecie.
- Przybywa pan jak na zawołanie! - zawołał uradowany. - Miałem właśnie zamiar odwiedzić
pana w lecznicy.
Otóż na Starym Mieście znajduje się knajpa, której właścicielką jest nasza agentka. Przed
godziną była tutaj u mnie i opowiedziała mi ciekawą historię. Nazajutrz po nocnym napadzie
na Bogdana Linieckiego, przy stoliku w knajpie siedział niezwykły gość. Był to elegancko
ubrany stary Chińczyk, który uważnie przeglądał gazetę. Człowiek ten okazywał wielkie
zdenerwowanie.
Po pewnym czasie do knajpy wszedł drugi Chińczyk, znacznie młodszy i przysiadł się do
tamtego, po czym obaj poczęli prowadzić szeptem tajemniczą rozmowę.
Niebawem opuścili obaj zakład, przy czym stary Chińczyk pozostawił gazetę na stole.
Szynkarka wzięła ją do ręki i zauważyła, że artykuł opisujący napad na Linieckiego, został
zakreślony niebieskim ołówkiem.
Niestety, szynkarka przyszła za późno, gdyż obaj Chińczycy opuścili zapewne Polskę
natychmiast po wykonaniu napadu.
Są jeszcze w Warszawie - oświadczył Li-Fang, zrywając się z fotela, na którym siedział. Przed
niespełna godziną widziałem na własne oczy starego Chińczyka . Było to podczas przejażdżki
w Alejach Ujazdowskich.
- Pan go widział? - Komisarz podniósł się również. - Jak on wyglądał?
Stary, odpychający mężczyzna, o pergaminowym obliczu!
- Tak, Tak, zgadza się! To ten sam człowiek! Co dotyczy zaś młodszego Chińczyka, to jego
opis zgadza się z wyglądem Azjaty, który wynajął pokój w hotelu, w którym pan zamieszkał.
Jestem szczęśliwy, książę, że śledztwo postąpiło wielki krok naprzód. Postaram się znaleźć
tych dwóch Chińczyków. Czy twarz starca jest panu znajoma?
- Nie! - odparł książę znużonym głosem. - Nie znam go! W tym wszystkim tkwi jakaś
zawikłana tajemnica.
Młodzieniec pożegnał się z komisarzem. Powrócił do lecznicy.
- Szukałam cię wszędzie! - zawołała zaniepokojona Janka. - Gdzie byleś, najdroższy?
- Udałem się do komisarza Siodłowskiego - odpowiedział książę, przyciągając ją ku sobie.
- Chodź, opowiem ci co odkryto w ostatnich dniach.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin