09. Rozdzial 27 - 30.pdf

(120 KB) Pobierz
265174992 UNPDF
Rozdział 27.
W ostatniej chwili.
Krótko po północy doktor Al-Kim stąpał znużony po pokojach pałacowych. Z trwogą i
niecierpliwością czekał na powrót Li-Fanga. Stan księżnej Janki nie poprawiał się, miało się
wrażenie, że nie przeżyje tej nocy. Porucznik Czu-Wu rzucał się w malignie i dwaj służący z
trudem utrzymywali go na łóżku, z którego chciał wyskoczyć. Nikt w pałacu, nie spał. Cała
służba oczekiwała w niewielkim przedsionku na każde skinienie doktora. Mała Chinka Flo
czuwała nieprzerwanie przy łożu swej pani, śledząc zaczerwienionymi od bezsenności oczyma
każde jej poruszenie. Księżna Li nie spała również, dręczona lekką gorączką, czuła się jednak
daleko lepiej, niż dnia poprzedniego. Podobnie jak doktor Al-Kim, z wielką niecierpliwością
czekała na powrót swego brata. Leżała samotna, gdyż przed chwilą odesłała Maud Gibson.
W tej chwili drzwi otworzyły się i wszedł doktor Al-Kim. Piękne wielkie oczy księżniczki
zatrzymały się na jego pobladłej ze znużenia ziemistej twarzy.
- Czy jest jakaś poprawa w zdrowiu Janki? - zapytała z trwogą.
Al-Kim posępnie potrząsnął głową i zbadał jej puls.
- Nie przejmuj się, księżniczko - prosił cicho - nie pogarszaj stanu swego zdrowia.
- Czy brat mój już powrócił?
- Jeszcze nie, lecz musimy uzbroić się w cierpliwość.
- A jeśli przywiezie ten cudowny środek, czy możemy mieć nadzieję?
- Tak, księżniczko, musimy wierzyć w dobrą gwiazdę.
- Wierzyć w dobrą gwiazdę? - wyszeptała Li, przymykając oczy.
Wydało jej się, że widzi przed sobą ojca Konstantego, o którym tak wiele opowiadał jej
Li-Fang. Otworzyła oczy i dopiero teraz dostrzegła, że doktor Al-Kim cicho wyszedł z pokoju,
sądząc widocznie że zasnęła. Wtem do jej uszu doleciał poprzez otwarte okno głuchy oddalony
warkot zbliżającego się samolotu. Li słuchała z zapartym oddechem. Czy brat jej powraca?
Czy wyląduje tym razem bezpośrednio na wyspie Ti-Ri? Czas powoli upływał. Warkot
samolotu umilkł nagle. Li dosłyszała zbliżające się kroki. Do pokoju wszedł doktor Al-Kim.
Widząc że pacjentka nie śpi, zbliżył się do łoża i pogładził jej wilgotne od potu czoło.
- Mój brat powrócił! - zawołała radośnie.
- Zgadłaś, księżniczko! Lądowanie samolotu było nader uciążliwe, lecz udało się to w
zupełności. Służba wybiegła na spotkanie swego pana.
Li milczała, a płonące gorączką oczy skierowane były, w naprężonym oczekiwaniu, na szeroko
otwarte drzwi jej pokoju. Wreszcie na marmurowych schodach, prowadzących do głównej sali,
rozległy się znajome kroki jej brata.
- Li-Fang, Li-Fang! - krzyknęła głośno, ściskając kurczowo dłoń lekarza.
- Siostrzyczko! - Li-Fang stanął w drzwiach pokoju.
- Książę! - zawołał lekarz, biegnąc mu na przeciw - czy zdobyłeś te krople?
Zamiast odpowiedzi Li-Fang uniósł flaszeczkę z lekarstwem i zapytał załamującym się głosem:
- Moja żona... jakże się miewa?
- Żyje - odpowiedział cicho lekarz.
- A Czu-Wu?
- Również! Bogu niech będą dzięki, przybywasz w ostatniej chwili.
- W ostatniej chwili? - Li-Fang kompletnie wyczerpany padł na obok stojące krzesło.
Doktor Al-Kim jak oszołomiony oglądał buteleczkę.
- Porucznik Czu-Wu walczy ze śmiercią. Ostatnią nadzieję pokładam w tym lekarstwie. Czas
nagli, Wasza Wysokość, musimy śpieszyć choremu porucznikowi na pomoc. Chwile jego życia
są policzone. Li-Fang wybiegł w ślad za doktorem.
Księżniczka Li słyszała dokładnie, co działo się w sąsiednim pokoju, do którego drzwi
pozostawiono otwarte. Jej usta poruszały się lekko, jakby w modlitwie.
Jak okropnie Czu-Wu jęczał, jak straszliwie walczył o każdy haust powietrza!
- Pięć kropli wystarczy najzupełniej - usłyszała zduszony głos lekarza.
Li zadrżała, minuty upływały, w sąsiednim pokoju zamilkły głosy rozmawiających. Czekano
widocznie w napięciu na działanie lekarstwa.
Co to? Czu-Wu uspokoił się, bolesne jęki umilkły i w pokoju zaległa grobowa cisza.
Wówczas Li krzyknęła przeraźliwie, nie mogąc dłużej znieść niepewności.
Doktor Al-Kim zjawił się natychmiast w jej pokoju.
- Ciszej, księżniczko - prosił, kładąc palec na ustach - stał się cud, pacjent oddycha z
łatwością i po raz pierwszy zasnął.
- Czy nie jest to oznaka zbliżającej się śmierci?
- Puls bije mocno i równomiernie.
Li wyczerpana opadła z powrotem na poduszki i zamknęła oczy. Doktor Al-Kim powrócił do
łoża Czu-Wu i w tej właśnie chwili, w ślad za nim wbiegł Li-Fang blady i przerażony.
- Doktorze, na litość Boską, chodź do mojej żony! Odchodzę po prostu od zmysłów z rozpaczy!
- Wróć do niej, książę, za chwile tam będę.
Książę pobiegł ku drzwiom, lecz na progu odwrócił się jeszcze i zapytał:
- Jak działa lekarstwo?
- Jestem starym człowiekiem i dotychczas wątpiłem w istnienie cudów, teraz jednak widzę na
własne oczy, że istnieją jeszcze rzeczy, których nigdy nie zrozumie ludzki rozsądek. Chory
czuje się daleko lepiej, Wasza Wysokość.
- Dzięki ci, Boże, że dałeś mi środek, który uratuje moją żonę! - wyszeptał żarliwie biedny
małżonek i udał się do pokoju swej żony.
Janka leżała nieruchomo na śnieżnobiałej pościeli. Mała Flo siedziała przy jej nogach. Książę
dotknął jej ramienia.
- Idź spać, moje dziecko - rzekł dobrotliwie - przecież ledwie trzymasz się na nogach.
Po śniadych policzkach małej Chinki potoczyły się łzy. Uniosła błagalnie obie ręce.
- Wasza Książęca Mość - prosiła cicho - Pozwól mi pozostać.
- Idź stąd! - rozkazał książę - rób, co każę!
Chinka Pochyliła głowę i wysunęła się posłusznie z pokoju, posyłając swej pięknej pani smutne,
pożegnalne spojrzenie.
Kilka minut później doktor Al-Kim zjawił się w pokoju księżnej, przystąpił do łoża chorej, wlał
kilka kropli do szklanki z wodą, która stała obok na stoliczku, po czym nachylił się nad Janką
i wlał napój do jej ust.
Zatroskanym wzrokiem przyglądał się książę tej scenie.
Na początku Janka nie poruszyła się wcale, lecz blade jej wargi poczęły nabierać różowego
odcienia. Dwaj mężczyźni wymienili szybkie spojrzenia.
Nagle drgawki przebiegły przez ciało Janki. Otworzyła oczy i powiodła wzrokiem dokoła.
Spojrzenie jej padło na Li-Fanga. - Li-Fang, czy to ty jesteś? - wyszeptała cicho.
- Pozostań przy mnie proszę, gdyż oni chcą mi ciebie zabrać.
- Pozostanę zawsze przy tobie, Janeczko - wymówił wzruszony i pocałował ją czule w czoło.
- Na zawsze - wyszeptała, zamykając oczy - na zawsze, mój mężu.
Czy długo spałam? - zapytała niespokojnie.
- Bardzo długo, maleńka, ale teraz będziesz już zdrowa.
- więc byłam chora?
- Śpij, Janeczko, nie rozmawiaj.
- Spać... tak, spać - wyszeptała znużona i opuściła głowę na poduszki.
- Uratowana! - rzekł doktor wzruszony. - Jest to drugi cud tej nocy, książę. Twoja żona będzie
zdrowa na ciele i duszy.
Oczy Li-Fanga zaszły łzami. Oparł znużoną i obolałą głowę o chłodną szybę okna.
A więc moja żona będzie żyła, moje dziecko uratowane, teraz więc nie obawiam się niczego.
Lecz... lecz pozostaje mi dług wdzięczności względem człowieka, któremu to wszystko
zawdzięczam. Jeśli będzie zagrażało mu niebezpieczeństwo, będę go bronił.
Rozdział 28.
Śmiertelna nienawiść.
W tym samym czasie Maud Gibson niespokojnie krążyła po swoim pokoju.
Czuła, że jest zbyteczna w pałacu, gdyż nikt jej tutaj nie znosił. Nawet księżniczka Li wysłała
ją ze swego pokoju, mówiąc, że jest jej niepotrzebna.
Co to znaczy? Czemu popadła w niełaskę u swej pani, która dotychczas obdarzała ją swym
bezgranicznym zaufaniem?
Czyżby ją podejrzewano? Czyżby widziano, jak rozmawiała z mister Parkerem?
Angielka rozmyślała o tym, że nie będzie mogła dotrzymać przyrzeczenia, danego mister
Parkerowi. Obawiała się bowiem, że z rozkazu księcia gęsto rozstawione dokoła pałacu straże
dostrzegą ją, gdy będzie przekradać się do skały, by włożyć w rozpadlinę karteczkę dla swego
nowego sprzymierzeńca.
Możliwe, że mister Parker wiedział już o wszystkim co zaszło w pałacu.
Postanowiła, że stanowczo musi zerwać z tym tajemniczym nieznajomym, przyszła bowiem do
przekonania, że osiągnąć cel może jedynie własnymi siłami. Ten Harry Parker i minister Botang
byli jej zupełnie niepotrzebni.
Poza tym łamała sobie na próżno głowę, jaki cel miała nocna podróż samolotem księcia
Li-Fanga. Ani księżniczka Li, ani doktor Al-Kim nie mówili jej nic o tym, a sama nie miała
odwagi zapytać swej pani w obawie, że obudzi nowe podejrzenie.
Dokąd poleciał i skąd powrócił?
Maud Gibson podeszła do okna i wyjrzała do parku, pogrążonego w ciemnościach. Drzewa
cicho szeleściły, poruszane nocnym wiatrem.
Żona księcia, ta kobieta, którą nienawidziła śmiertelnie, leżała na łożu śmierci, podobnie jak
porucznik Czu-Wu. Wstrząsnął nią dreszcz, gdy pomyślała, że to ona właściwie jest
sprawczynią tego nieszczęścia. Lecz Angielka miała jeden tylko cel: za wszelką cenę zdobyć
miłość Li-Fanga. Dla tego celu gotowa była poświęcić wszystkich, gotowa była kroczyć po
trupach, nie odczuwając najmniejszych wyrzutów sumienia. Cóż przyniesie jej dzień jutrzejszy?
- Dzień jutrzejszy! - wyszeptała podniecona i przymknęła na chwilę oczy. Nagle drgnęła
niespokojnie i pobladła.
Czemu dotychczas Li-Fang nie zwracał na nią nigdy uwagi? Czy nie jestem piękna?
Maud Gibson odwróciła się nagle od okna i stanęła przed wielkim lustrem. Zapaliła lampę,
rozpuściła swe rude loki, które opadły na jej pięknie toczone ramiona.
Obracała się przy tym powoli przed lustrem, podziwiając swe kształty ze wszystkich stron.
Rozłożyła ramiona, szerokie rękawy jej jedwabnego kimona zsunęły się, ukazując białe,
alabastrowe ciało.
- Jestem piękna - szeptała w upojeniu.
Twardo i triumfująco błysnęły jej oczy spod długich, wygiętych rzęs, a zły, szyderczy śmiech
wydarł się z jej wąskich, zaciętych ust.
- On musi mnie kochać... mnie jedyną! - syknęła. - Gdyby Li-Fang mógł mnie teraz ujrzeć,
zapomniałby szybko swą małą jasnowłosą gąskę!
Czemu jednak nie miałby mnie ujrzeć?... Tak jak teraz, w całej mojej krasie... A gdyby?...
Niesamowicie cyniczny wyraz przesunął się po jej twarzy. Z łatwością znajdzie sposobność,
by się z nim spotkać tej nocy.
Przecież księżna jest umierająca, czemuż więc nie miałaby udać się do jej pokoju, by zapytać
o stan jej zdrowia?
Nie namyślając się długo Maud Gibson opuściła swój pokój.
Jak cień sunęła poprzez grubym dywanem, wyłożony korytarz, który prowadził do
apartamentów książęcej pary.
Angielka wyglądała jak piękny demon. W swym podnieceniu była naprawdę piękna, a mino to
wygląd jej działał odrażająco.
Nie spotkała nikogo po drodze, widocznie służba udała się na spoczynek.
Czyżby księżna umarła?
Zbliżała się wreszcie do buduaru Janki i przyłożyła ucho do drzwi, lecz nic nie usłyszała.
Ostrożnie pchnęła drzwi i weszła do środka. W buduarze Janki panowała ciemność , lecz
poprzez uchylone drzwi do sypialni książęcej pary, sączyło się przyćmione światło.
Maud Gibson bezszelestnie przemknęła się przez buduar do sypialni.
Spojrzała ukradkiem na księżną. Chora leżała blada i nieruchoma na jedwabnej, koronkami
obszytej poduszce.
- Nie żyje! - pomyślała Maud Gibson i postąpiła mimo woli krok naprzód.
Nagle do jej uszu doleciał głęboki i równy oddech. Teraz dopiero dostrzegła w głębokim fotelu
pochyloną postać śpiącego księcia. Spał mocno, niezmiernie znużony.
Angielka przeszła cicho obok niego i stanęła przy łóżku znienawidzonej kobiety.
Powoli i ostrożnie nachyliła się nad nią, wpatrując się w jej bladą twarzyczkę.
Z trudem powstrzymała głośny okrzyk rozczarowania, widząc, że księżna śpi spokojnie.
Gdy usłyszała ten równomierny oddech śpiącej, zrozumiała nagle, że to nie umarła leży przed
nią, lecz powracająca do zdrowia chora.
- Niemożliwe! - wykrztusiła, zapominając o ostrożności - jak to się stało?
I błyskawicznie przypomniała sobie tajemniczą podróż księcia.
Czyżby Li-Fang przywiózł lekarstwo, które uratowało jej życie od śmierci?
Miała przed sobą nierozwiązalną zagadkę. Padła bezsilnie na krzesło, nie zwracając uwagi na
niebezpieczeństwo, gdyż świadomość, że znienawidzona rywalka żyć będzie, odebrała jej
przytomność umysłu.
Janka poruszyła się niespokojnie, jak gdyby wyczuwała bliskość wroga i nagle podniosła
nieco powieki.
Angielka przestraszyła się. Nie poruszyła się jednak z miejsca, obmyślając gorączkowo, co
uczynić w wypadku, gdy chora ją spostrzeże. Na szczęście Janka zamknęła oczy ponownie.
Maud Gibson wstała i wymknęła się z pokoju.
Jej przewidywania spełzły na niczym, ta znienawidzona kobieta nadal będzie krzyżować jej
plany. Tym razem znowu przegrała!
Jak furia wpadła do swego pokoju. Nie zdążyła jednak zamknąć drzwi, i stanęła jak wryta.
Ujrzała bowiem w pokoju postać mężczyzny, owiniętego w długi, czarny płaszcz.
- Botang! - rozległ się jej okrzyk przestrachu - jak śmiałeś wtargnąć wśród nocy do mego
pokoju?
Angielka ciężko dysząc oparła się o framugę drzwi, a w oczach jej odmalowała się zgroza.
Czego chciał od niej Botang? Czyż nigdy się od niego nie uwolni?
- Miss Gibson - rzekł - co słychać w pałacu?
Nie odpowiedziała, wpatrzona weń jak w upiora, lecz gdy były minister począł zbliżać się ku
niej swym wolnym, wlokącym się krokiem, zadrżała i krzyknęła z wściekłością:
- Botang... idź precz!... Niczego się nie dowiesz ode mnie, niczego, czy słyszysz?!
Minister roześmiał się szyderczo.
- Dowiem się wszystkiego, miss Gibson, wystrzegaj się! Wiem o czym rozmawiałaś z
mężczyzną, nazwiskiem Harry Parker. Wiem nawet, coś mu obiecała, miss Gibson. Musisz mi
być posłuszną: nie wolno ci udzielać innym żadnych wiadomości. A teraz powiedz mi, jaki jest
stan zdrowia żony Li-Fanga?
- Żyje i będzie zdrowa. Przegrałeś, Botang! - zawołała Maud Gibson prawie triumfująco.
- Chcesz zguby tej młodej Europejki, nieprawdaż? Nic jednak nie uzyskasz, drogi ministrze,
bowiem księżna Janka oczekuje dziecka. Nie uda ci się tak łatwo rozdzielić kochającą się młodą
parę!
- Żona Li-Fanga zostanie matką? Czyż to możliwe?
Złożył ręce na piersi i posępnie spoglądał przed siebie.
Teraz dopiero Maud Gibson zrozumiała, że minister nigdy nie był jej przyjacielem i że z jego
strony groziło jej wielkie niebezpieczeństwo. Zrozumiała również, że szpiegowano ją z rozkazu
Botanga i nagle zapytała zupełnie mimo woli:
- Któż to jest właściwie, ten mister Parker?
- To jest głupiec! - roześmiał się szyderczo. - Zdaje się, że jest zakochany w jasnowłosej
żonie księcia i nie cofnie się przed niczym, by ją zdobyć.
Ten człowiek jest bardzo przebiegły, gdyż korzysta z naszych planów, by swój cel osiągnąć.
Niewiele brakowało, by został zwycięzcą.
Uważasz się za bardzo sprytnego, Botang - rzekła zjadliwie. - Ten mister Parker nie wygląda
na takiego głupiego, za jakiego go uważasz, ministrze, gdyż i on zna dobrze ministra Botanga!
- Mnie? - zatrzymał się przed nią.
- Tak, ciebie. Podobno podsłuchał nas w parku i co gorsze, groził mi, że doniesie księciu o
naszym spisku, jeśli nie uczynię tego, czego ode mnie zażąda.
Wierz mi, że będzie lepiej dla nas obojga, jeśli na pewien czas nie będziemy się porozumiewać.
Minister nic nie odpowiedział.
- Zechciej wreszcie opuścić ten pokój, ministrze. Na dworze szarzeje poranek i możesz być
łatwo schwytany przez liczne straże, porozstawiane dokoła pałacu.
- Masz racje, miss Gibson - przyznał Botang - nie mogę dłużej tutaj pozostać. Możliwe, że
przejdą tygodnie, zanim tutaj powrócę, a wówczas będziemy musieli obmyślić nowy sposób
porwania jasnowłosej żony Li-Fanga.
- My? O kim mówisz, kogo masz na myśli, Botang? Kto jest twym właściwym panem?
Chińczyk zmrużył oczy i odpowiedział z groźbą w głosie:
- Nie pytaj nigdy, moja kochana, gdyż możesz pożałować swej ciekawości. Jedno tylko zanotuj
sobie, że będziesz nadal musiała nam pomagać, gdyż jedynie z twoją pomocą spodziewamy
się porwać księżną.
- A co się stanie, gdy ją porwiecie? Co zamierzacie z nią uczynić?
- Niech cię to nie obchodzi! - odparł Botang z zagadkowym uśmiechem - zapewniam cię
jednak, że nigdy już nie stanie na twej drodze.
Zimny dreszcz przebiegł po ciele Angielki.
- Idź już... idź już wreszcie! - wyjąkała.
Botang roześmiał się i oświadczył sucho:
- Mister Parker nie otrzyma odtąd żadnych wiadomości od ciebie, gdyż nie będzie już mógł
przybyć na wyspę Ti-Ri!
Straszliwa groźba zadźwięczała w jego głosie. Angielka pobladła jak płótno, zrozumiała
bowiem, że chwile Parkera są policzone. Botang był niebezpiecznym i okrutnym
przeciwnikiem, który potrafił niszczyć swych wrogów z całą bezwzględnością.
Nagle drzwi ukryte w ścianie otwarły się i Botang znikł w tajemniczym przejściu.
Z pewnością siebie, człowieka który doskonale obeznany jest z miejscem, wydostał się z pałacu
i zagłębił w parku.
Otworzył furtkę w murze, okalającym park i zagwizdał przeciągle, po czym, przekradając się
od krzaku do krzaku, by nie być dostrzeżonym przez straże, dotarł do drogi, wiodącej do
wybrzeża. Tutaj gwizdnął po raz drugi, lecz nie otrzymał żadnej odpowiedzi.
To go zaniepokoiło. Zawahał się chwilę, wreszcie zdecydował się ruszyć w dalszą drogę.
Było jeszcze dość ciemno. Minister dotarł do jeziora i począł rozglądać się za łodzią , która
miała przewieźć go na drugi brzeg.
Wtem ujrzał przed sobą jakiegoś człowieka. Zanim zdążył pomyśleć o obronie, nieznajomy
skoczył nań jak tygrys i powalił go na ziemię.
- Łotrze, co czynisz? - wykrztusił dławiąc się minister.
Za nim rozległ się drwiący śmiech. Twarda pięść drugiego mężczyzny, który pojawił się nie
wiadomo skąd, spadła na jego głowę.
Botang stracił przytomność, a dwaj napastnicy zaciągnęli go do łodzi, gdzie leżał już związany
pomocnik ministra, i poczęli wiosłować. Łódź oddaliła się od brzegu, unosząc nieprzytomnego
Botanga.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin