Rolls Elizabeth - Kobiece sztuczki.pdf

(793 KB) Pobierz
Microsoft Word - Rolls Elizabeth - Kobiece sztuczki.rtf
Elizabeth Rolls
Kobiece sztuczki
7207348.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Jack Hamilton spogl¹dał w gł¹b obszernej sypialni. Wzrok miał
utkwiony w plecach wychodz¹cego lekarza. Do niedawna uwa¿ał
zabijanie posłañca zwiastuj¹cego złe nowiny za reakcjê prostack¹ i
haniebn¹, ale teraz zrozumiał, jak wielk¹ pokus¹ bywa ona dla
pechowców w godzinie próby.
Miesi¹c! Cholera jasna! Cały miesi¹c! A tymczasem sezon polowañ
dobiegnie koñca. Czym siê zaj¹æ przez te wszystkie dni? Graæ w
pchełki? Siedzieæ w stajni i patrzeæ bezradnie na pró¿nuj¹ce konie?
Przede wszystkim powinien był uwa¿aæ, ¿eby Ognik siê nie potkn¹ł
i nie upadł. Pochwycił współczuj¹ce spojrzenie lokaja Finchama i po
cichu zakl¹ł paskudnie, zirytowany własn¹ bezmyœlnoœci¹. Marc upiecze
go na wolnym ogniu, gdy usłyszy o wypadku. Jack zastanawiał siê przez
chwilê, czy informowaæ przyjaciela, co siê stało. Po namyœle uznał, ¿e nie
warto kłamaæ. Tylko tego brakowało, ¿eby hrabia Rutherford w œrodku
zimy jechał taki kawał drogi do Leicestershire jedynie po to, by usłyszeæ,
¿e pan domu nie mo¿e polowaæ.
Jack pocieszał siê myœl¹, ¿e jeœli napisze, zostanie przez Marca
skarcony na piœmie, a wtedy mo¿e po prostu nie czytaæ odpowiedzi.
Niewiele myœl¹c, siêgn¹ł po szklaneczkê brandy i zakl¹ł głoœno,
poniewa¿ złamany obojczyk dał o sobie znaæ.
- Panie Hamilton...
Lekarz stał w drzwiach i uœmiechał siê niepewnie.
- Warto, ¿eby nosił pan rêkê na temblaku, dopóki koœæ siê nie
zroœnie.
- Proszê? - Jack nie wierzył własnym uszom. - Na temblaku?
- Wystarczy trójk¹tna chusta, ¿eby podtrzymaæ ramiê -wyjaœnił
skwapliwie doktor Wilberforce. - Trzeba zło¿yæ j¹ na pół, a koñce
zwi¹zaæ na karku i...
- Nie jestem głupkiem! Wiem, jak zrobiæ temblak, do jasnej
cholery!
- Nie w¹tpiê, sir.
Pojednawczy ton lekarza nie przekonał Jacka, który postanowił nie
zwracaæ uwagi na zduszony chichot ubawionego t¹ wymian¹ zdañ
Finchama. Lokaj zachował odrobinê przyzwoitoœci i udał, ¿e kaszle.
- Problem w tym, ¿e d¿entelmeni pañskiego pokroju, silni i pełni
wigoru, szybko zapominaj¹ o doznanym urazie i forsuj¹ ramiê -
2
7207348.003.png
tłumaczył cierpliwie lekarz. - Temblak przypomina, ¿e trzeba je
oszczêdzaæ.
- Bêdê to sobie uœwiadamiał, ilekroæ spojrzê na moje konie i psy,
które zamiast polowaæ, z nudów dostan¹ szału - burkn¹ł Jack.
- Rozumiem, sir. - Lekarz uœmiechn¹ł siê lekko. -Ogromnie mi
przykro, ¿e musi pan korzystaæ z moich usług.
- Przykro panu? Nie wiem... Aha! - Jack zachichotał mimo woli. -
Jasne. Przepraszam, Wilberforce. Sam jestem sobie winny. Dziêki za
pomoc. Pozdrowienia dla pañskiej ¿ony. Słyszałem, ¿e spotka was
niedługo wielka radoœæ.
- To prawda, sir. - Lekarz, który niedawno siê o¿enił, przytakn¹ł z
uœmiechem. - Na mnie ju¿ czas, bo Alice zapowiedziała, ¿e bêdzie czekaæ
z kolacj¹. Wolałbym, ¿eby tego nie robiła, poniewa¿ czasami póŸno
wracam do domu, ale ¿ona chce, ¿ebyœmy razem siadali do stołu.
Dobranoc. Proszê byæ dobrej myœli. Nie jest tak Ÿle. Mógł pan skrêciæ
kark.
Wyraz niedowierzania na twarzy Jacka Hamiltona i pełne jawnego
oburzenia prychniêcie wymownie œwiadczyły, ¿e w opinii chorego
złamany obojczyk to porównywalne nieszczêœcie. -
Lekarz przyjaznym gestem uniósł dłoñ, uœmiechn¹ł siê na po¿egnanie
i wyszedł. Jack ostro¿nie siêgn¹ł po szklaneczkê brandy i upił spory łyk.
Zacny trunek powinien daæ ukojenie, ale tak siê nie stało.
Bolała go głowa, dokuczała rêka, a ¿ycie wydawało siê pozbawione
sensu. Zirytowany nagłym przypływem melancholii wstał, przeklinaj¹c
złamany obojczyk oraz ramiê, paskudnie zwichniête i przed chwil¹
nastawione przez lekarza. Poruszył siê nazbyt energicznie, wiêc
natychmiast poczuł ból.
- Czy jaœnie pan poło¿y siê do łó¿ka? - zapytał Fincham, podnosz¹c
z podłogi surdut do konnej jazdy oraz niedbale rzucon¹ koszulê.
- Do łó¿ka? - Jack wybałuszył na niego oczy. - O tej porze?
Słyszałeœ, co powiedział lekarz, Fincham? Nie skrêciłem karku,
złamałem tylko obojczyk. - Siêgn¹ł po surdut trzymany przez lokaja,
który tym razem œmiał siê otwarcie.
- Racja, sir. Gdyby to siê jaœnie panu przytrafiło, to bym nie darował
i kijem zapêdziłbym jaœnie pana do łó¿ka. Chwileczkê. Zaraz pomogê. -
Nie zwa¿aj¹c na protesty chlebodawcy, asystował mu przy ubieraniu.
Jack miał przynajmniej jeden powód do zadowolenia: lubił luŸne
surduty, wiêc teraz łatwo mu bêdzie zdejmowaæ je bez niczyjej pomocy.
3
7207348.004.png
Nagłe poczuł ból i zakl¹ł cicho.
- Dziêki - powiedział do lokaja. - Zejdê ci z oczu. Bêdê w bibliotece.
Trzeba napisaæ Ust do Marca. Na pewno oboje z Meg uciesz¹ siê, ¿e
mog¹ zostaæ w Alston Court i piastowaæ dwumiesiêcznego synka.
Zapewne podczas chrzcin przyjêli zaproszenie, bo zrobiło im siê ¿al
przyjaciela samotnika.
Zabrał brandy i wyszedł z sypialni. Biedny stary Jack. Sam jak palec
w Leicestershire. Tak przypuszczalnie myœleli tamci dwoje. I słusznie.
Na miłoœæ bosk¹! Sk¹d te ponure myœli? Co go napadło, do diabła?
Chyba uderzył siê w głowê mocniej, ni¿ s¹dził. Marc i Meg nie
odwiedzaj¹ go z litoœci. Przyjêli zaproszenie, poniewa¿ s¹ z nim
zaprzyjaŸnieni. Marcus Langley, hrabia Rutherford, był jego
najlepszym druhem. Œlub z Meg tego nie zmienił.
Jack usiadł przy zagraconym biurku, niezdarnie przysun¹ł bli¿ej
papier i pióro. Było têpe, wiêc kln¹c pod nosem, siêgn¹ł po no¿yk,
¿eby je zaostrzyæ. Zacz¹ł w te słowa:
„Drogi Marcu!
Z pewnoœci¹ rozbawi ciê ta wiadomoœæ, ale muszê ostrzec, ¿e...”
Skoñczył list i zło¿ył kartkê. Marc był szczêœciarzem, bo miał ¿onê i
syna. To najwiêksza radoœæ, jaka mo¿e spotkaæ mê¿czyznê, jeœli nie
liczyæ kolejnych synów i córek. Tamtym dwojgu równie¿ marzyło siê
wiêcej dzieci.
Zadr¿ał lekko i z ponur¹ min¹ spojrzał w ogieñ. Nie wiadomo
dlaczego biblioteka, która zawsze wydawała mu siê bardzo przytulna,
teraz sprawiała wra¿enie pustej i zimnej.
Sposób myœlenia Jacka zmienił siê po powrocie z chrzcin małego
spadkobiercy Marca, a jego chrzeœniaka. Uœwiadomił sobie, ¿e w domu
jest przeraŸliwie cicho. Alston Court, główna rezydencja Marca, nawet po
wyjeŸdzie mnóstwa goœci, têtniła ¿yciem. Zewsz¹d dobiegały odgłosy
domowej krz¹taniny. Tak samo jak przed laty, gdy Jack bywał tam w
dzieciñstwie. Zupełnie jakby œlub Marca i narodziny pierworodnego
syna przywróciły rodowej siedzibie dawn¹ ¿ywotnoœæ.
Dla Marca nawet złamany obojczyk i zwichniête ramiê nie byłyby teraz
problemem. A mo¿e jednak. Jack uœmiechn¹ł siê tajemniczo, gdy
uœwiadomił sobie, ¿e pewien aspekt tych dolegliwoœci stanowiłby jednak
dla przyjaciela uci¹¿liwoœæ. Ale podejrzewał, ¿e przemyœlny hrabia
Rutherford na pewno znalazłby wyjœcie z sytuacji.
Zirytowany przyznał w koñcu sam przed sob¹, co powoduje u niego
4
7207348.005.png
takie rozdra¿nienie. Chciał mieæ ¿onê. I bardzo dobrze. Od kilku lat był
tego œwiadomy. Kolejne
romanse pozostawiały uczucie zawodu i niedosytu. Marzyło mu siê
coœ wiêcej ni¿ ukradkowe schadzki z rozczarowan¹ mê¿atk¹ lub randki z
modn¹ kurtyzan¹. Chciał mieæ kogoœ wył¹cznie dla siebie, lecz
znalezienie właœciwej kandydatki nie było łatwe.
Przez ostatnie cztery sezony rozgl¹dał siê pilnie, ale dyskretnie.
Wolał unikaæ przybywaj¹cych do Londynu ambitnych matek. Ka¿da z
nich chêtnie pchnêłaby w jego ramiona swoj¹ nudn¹ córeczkê. Nie ¿yczył
sobie równie¿, ¿eby w wiadomym celu przedstawiano go wszystkim
bogatym pannom na wydaniu.
Chciał siê o¿eniæ z miłoœci, a nie z rozs¹dku. Nie wyobra¿ał sobie
obustronnie korzystnej transakcji zawartej, ¿eby spłodziæ dziedzica, a
przyszłej ¿onie zapewniæ wysok¹ pozycjê w towarzystwie. Dlatego
prowadził poszukiwania bardzo dyskretnie. Chyba przesadził z
ostro¿noœci¹, bo ani dziewczêta wzbudzaj¹ce jego zainteresowanie, ani
ich matki nie miały pojêcia, na co siê zanosi. Kilkakrotnie spóŸnił siê, a
niejedna upatrzona panienka przyjêła oœwiadczyny innego konkurenta.
Jack nie dbał o to i rozgl¹dał siê za now¹ kandydatk¹.
To mu powinno daæ do myœlenia. Nie bez zdziwienia uœwiadomił
sobie, ¿e w grancie rzeczy na ¿adnej mu nie zale¿ało. Wszystko to były
urocze, ciche i łagodne dziewcz¹tka, które niedawno ukoñczyły pensjê
dla panien z dobrych domów, doœæ rozumne, zgodne i niekłopotliwe.
Skoro miały tyle zalet, dlaczego ¿adna nie wzbudziła w nim
silniejszego zainteresowania?
Na dobr¹ sprawê ka¿da z tych młodych dam powinna mu
odpowiadaæ, a tymczasem uwa¿ał je za doœæ mêcz¹ce, wrêcz nudne. Co
gorsza, choæ imaginacjê miał bogat¹, nie potrafił wyobraziæ ich sobie w
łó¿ku.
W zadumie poci¹gn¹ł łyk brandy. Rzecz jasna namiêtnoœæ i
po¿¹danie nie były najlepszymi doradcami przy wyborze przyszłej ¿ony.
Podstêpnie atakowały jednak mê¿czyznê, wykorzystuj¹c jego słaboœci,
przytêpiały wolê, pozbawiały zdrowego rozs¹dku. Według Jacka ¿ony
lepiej szukaæ bez udziału zmysłów, bo jedynie wtedy mo¿na unikn¹æ
niepotrzebnego ryzyka.
Nie mógł siê w tym połapaæ. ¯adna z upatrzonych panien nie
zasługiwała na miano nudziary: jedna w drug¹ ładne, pełne uroku młode
damy. Wszystkie lubiły ¿ycie, jakie i jemu siê podobało. Miały te¿
5
7207348.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin