Collins Nancy A.
Wampy
Witajcie w nocnej szkole... dla najlepszych z nieśmiertelnych.
Kiedy zachodzi słońce, dziewczęta z prawdziwej nowojorskiej elity
kierują się do Bathory Academy, gdzie młode damy z najlepszych
wampirzych rodów uczą się, jak zmieniać postać i wabić swoje ofiary.
Lilith, niekwestionowana królowa szkoły, doskonale wie, czego chce od
życia: zachować wieczną urodę i co noc bawić się do świtu ze swoim
niesamowitym chłopakiem. I nie życzy sobie, by ktoś jej w tym
przeszkadzał.
Ale pojawia się Cally. Pierwsze spotkanie obu dziewczyn kończy się
tragicznie i Lilith zaczyna łaknąć zemsty...
Zdumiewające, jak powszechne bywa złudzenie, że piękno jest dobrem.
Lew Tołstoj
ROZDZIAŁ 1
Bruno, wysadź mnie tutaj - odezwała się Lilith Todd, wsuwając
szpilkę Christiana Louboutina na prawą stopę.
Szofer obejrzał się przez ramię. Prowadził klasycznego rollsa Szóstą
Aleją. Bruno woził rodzinę Toddów jeszcze w czasach
brukowanych ulic i czterokonnych powozów. Przedtem był ofi-
cerem w jakiejś europejskiej armii.
- Na pewno, panno Lilith? Jeśli panienka chce, objadę ten kwartał
ulic jeszcze raz - zaproponował.
Lilith sprawdziła, czy zamek szmaragdowozielonej sukienki bez
pleców Diora jest zapięty w talii, i zerknęła na zegarek firmy Patek
Philippe. Ucieszyła się w duchu, widząc, że pobiła swój rekord
przebierania się ze szkolnego mundurka
9
w imprezowe ciuchy na tylnym siedzeniu limuzyny-
— Powiedziałam: teraz, Bruno.
— Tak, panienko Lilith.
Kiedy szofer zahamował przed klubem, w części parkingowej dla
samochodów, młody człowiek ubrany w charakterystyczny dla
Dzwonnicy strój - czarne designerskie dżinsy, T-shirt i marynarka
smokingu - podskoczył otworzyć drzwi limuzyny.
Kiedyś Dzwonnica była episkopalnym kościołem, ufundowanym
przez nowojorskie rekiny finansjery. Ponad sto dwadzieścia pięć lat
później bogaci i sławni nadal przechodzili przez te ozdobne
podwójne drzwi, tyle że teraz zjawiali się tu, żeby napoić ciało, nie
troszcząc się o ducha.
Chociaż było już po drugiej nad ranem, przed klubem kręciło się
sporo chętnych do wejścia; szeptali między sobą i spoglądali na
muskularnych bramkarzy pilnujących drzwi klubu. Kiedy Lilith
postawiła na chodniku kształtną stopę, tłum kłębiący się po
niewłaściwej stronie aksamitnego sznura zaczął się jej przyglądać,
spragniony każdego przebłysku blasku i sławy, nieważne jak
ulotnego.
Lilith uniosła dumnie głowę i powoli zaczęła się wspinać po
schodach. Jej długie miodowo-blond włosy opadające na plecy
przypominały
10
welon panny młodej. Jedna z tych lasek, które na Manhattan muszą
się dostawać przez most albo tunel, szturchnęła koleżankę i
pokazała palcem mijającą je niedbałym krokiem Lilith.
- Patrz! Kolejna sława! Czy to nie ta...? - Chyba nie - odparła
koleżanka, mrużąc oczy jak jubiler, który próbuje odróżnić
szlachetny klejnot od tombaku. - Za młoda. Ale jestem pewna, że
jest znana. Albo bogata. Albo i jedno, i drugie. Lilith zakryła usta
dłonią, żeby nikt nie widział jej uśmiechu. Och, była bogata i znana.
Tylko w inny sposób, niż się tym małolatom wydawało. Kiedy
stanęła przed wejściem do klubu, jakiś nowy ochroniarz zablokował
jej drogę umięśnionym ramieniem. - Wyglądasz całkiem, całkiem -
powiedział, mierząc wzrokiem jej smukłą sylwetkę. - Ale muszę
zobaczyć dowód tożsamości. Nagle podbiegł parkingowy i postukał
bramkarza w ramię. Mięśniak pochylił głowę, żeby usłyszeć
chłopaka. Lilith uśmiechnęła się, widząc w jego oczach błysk paniki.
- Przepraszam, moja pomyłka - wymamrotał ochroniarz,
odsłaniając znacząco szyję dla okazania szacunku i schodząc jej z
drogi. - Życzę udanego wieczoru, panno Todd.
11
Lilith przeszła przez oświetlone drzwi i skierowała się w stronę
głównego parkietu, który zajmował dawną nawę świątyni.
Dziewczyna podniosła wzrok na budkę didżeja wzniesioną w
miejscu po ambonie i pomachała ręką chłopakowi puszczającemu
ogłuszającą muzykę.
Zauważyła Sebastiana, kierownika klubu i zarazem szefa salonu dla
VIP-ów, znajdującego się na pierwszym piętrze. Podbiegł do niej tak
szybko, jak tylko pozwalały mu na to błękitne skórzane buty,
robione na zamówienie. Jak zwykle na jej widok zrobił zachwyconą
minę.
- Lilith! Kochanie! Wyglądasz cudownie! Tak bardzo się cieszę, że
cię widzę! - przekrzykiwał muzykę dudniącą z klubowych
głośników.
- Witaj, Seb! - krzyknęła. - Reszta tu jest?
- Jules przyjechał przed chwilą. Idź na Chór, twoja ulubiona
mieszanka jest już podgrzana.
- Jesteś niezastąpiony, Seb - westchnęła i pocałowała powietrze po
obu stronach jego chudych policzków.
- Jestem pewny że mówisz to każdemu zabójczo przystojnemu
kierownikowi, który pozwala ci pić za darmo. - Mrugnął do niej.
Kiedy weszła na dawny kościelny chór, w którym teraz mieścił się
salonik dla VIP-ów, dostrzegła Julesa de Laval, wyciągniętego na
jednej z
12
niskich sof. Miał na sobie koszulkę polo Armaniego z rękawkami
podwiniętymi tak wysoko, że odsłaniały sprężyste bicepsy. Właśnie
rozmawiał z Tanith Graves, jedną z jej najlepszych przyjaciółek. Z
potarganymi rudobłond włosami do kołnierzyka, zielonymi oczami,
idealnie prostym nosem i mocną szczęką, wyglądał jak gwiazdor
filmowy i uwielbiał się tak zachowywać.
Tanith i Lilith lubiły uchodzić za siostry, a skoro obie miały jasne
włosy, owalne twarze, brązową opaleniznę i podobnie się ubierały,
łatwo było ludziom to wmówić.
Obok Tanith siedział jej chłopak, Sergei Sava-novic, jeden z kumpli
Julesa z Ruthvenu. Dzięki ciemnym włosom do ramion, czarnym
oczom i upodobaniom do półgolfów oraz skórzanych spodni
przypominał rosyjskiego poetę, ale w rzeczywistości pochodził z
Serbii. Zresztą zawsze to podkreślał, jeżeli ktoś o to zapytał.
Carmen Duivel i Oliver Drake również leżeli na sofie. Lalkowata
buzia i miedziane loczki Carmen idealnie współgrały z ciemnoblond
włosami i chłopięcą urodą Olivera. Jak większość wampi-rzych par,
tak i oni spotykali się tylko dlatego, że wiedzieli, że fajnie razem
wyglądają.
— No i przyszła! — zawołał z uśmiechem Jules i wstał. - A już
zaczynałem myśleć, że nauczycielka zatrzymała cię po lekcjach.
13
— Dzięki Założycielom! Dziś jest czwartek
- roześmiała się Lilith, kiedy się objęli. - Nie wiem, jak skrzepy mogą
chodzić do szkoły pięć dni w tygodniu! - Zerknęła szybko na salę i
pocałowała Julesa w policzek. — Na kogo jeszcze czekamy?
— Na Melindę - odparła Carmen.
— Wielka mi niespodzianka — zauważyła Lilith, przewracając
oczami. — Przecież ona zawsze się spóźnia.
— I kto to mówi? Ty też nie jesteś punktualna
— skarcił ją Jules.
— Tak, skarbie, ale ja robię to specjalnie. To różnica. Ominęły mnie
jakieś plotki?
— Ollie wspomniał, że załatwił wejściówki na zamkniętą imprezę
Victoria's Secret - powiedziała Carmen z ożywieniem.
— Jeden ze zniewoleńców mojego ojca jest rzecznikiem
reklamowym firmy — wyjaśnił spokojnie Oliver.
— Victoria's Secret? Tylko nie to... - Lilith pogardliwie pociągnęła
nosem.
— Tak, wcale nie byłam taka pewna, czy mam ochotę iść - dodała
Carmen, nagle tracąc entuzjazm. — Sama nie wiem, co mi odbiło.
— Idę po drinka. Muszę się pozbyć z ust posmaku szkoły -
stwierdziła Lilith. - Tylko nie
14
plotkujcie, jak mnie nie będzie. I tak potem będziecie musieli
wszystko powtórzyć.
Kiedy szła w stronę baru zrobionego z fragmentów dawnych
kościelnych organów, zauważyła, że barman sięgnął pod kontuar.
— To co zwykle? — spytał.
— Oczywiście.
— Bardzo proszę. - Podał jej kieliszek wypełniony po brzegi czymś,
co można byłoby wziąć za bordo.
Lilith powąchała napój, uśmiechnęła się i z aprobatą skinęła głową.
Kiedy dołączyła do przyjaciół, zobaczyła, że pojawiła się już
Melinda. Z bladozielonymi oczami, skórą barwy cafe au lait i
włosami zaplecionymi w mnóstwo warkoczyków córka Antona
Mauvais'a była fascynująco piękna. I stała zbyt blisko Julesa.
— Miło, że wreszcie się zjawiłaś, Melly. — Lilith wśliznęła się
między tych dwoje. Melinda się cofnęła.
— Musiałam pojechać do domu, żeby się przebrać - wyjaśniła
Melinda. - Inaczej byłabym tu wcześniej.
— Co pijesz, Liii? - spytał Sergei.
— AB Rh minus w temperaturze ciała z odrobiną anlykoagulantu,
dokładnie tak jak lubię.
15
- Mniam.
- No i... Jak było w szkole? — spytał Jules.
- Uch! Proszę, nie przypominaj mi! - Lilith się skrzywiła. - Minął
dopiero tydzień, a już totalna padaka.
- Nie miałem pojęcia, że padaka to miara czasu. — Jules
zachichotał.
- Przymknij się! - Lilith poklepała go po nodze. - Wiesz, o co mi
chodzi? W każdym razie miałam nadzieję, że zaczną nas w tym roku
traktować jak dorosłych, a nie jak bezbronne pisklęta. Ze
zorganizują nam małe polowanko, no wiecie... I nic z tego! A
przecież już z palcem w nosie mogłabym złowić każdego skrzepa w
tym klubie.
— Napiła się i zmysłowo oblizała usta.
- Jeśli masz ochotę, możemy wybrać się na slumsowanie - podsunęła
Tanith. - W tym mieście dniem i nocą można trafić na całe mnóstwo
dilerów. Nikt nie zauważy ani się nie przejmie, jeśli któremuś coś się
stanie.
- Fajne miejsce jest przy placu Waszyngtona
— zasugerował Jules bezceremonialnie, mrugając okiem do
koleżanki.
Tanith uniosła brew, ale zadbała o to, żeby Lilith nie dostrzegła
wyrazu jej twarzy. Wszystkie przyjaciółki Lilith wiedziały, że na
zaczepki Julesa lepiej nie reagować, nawet żartobliwie.
16
— Naprawdę? No to jedźmy! — rzuciła Lilith, ignorując
zachowanie Julesa.
Małżeństwo między Lilith Todd a Julesem de Lavalem zostało
zaaranżowane przez ich rodziny, kiedy oboje byli małymi dziećmi.
Uważano je za idealne połączenie władzy Starego Świata z
bogactwem Nowego Świata.
Lavalowie należeli do najstarszej arystokracji w mieście, a ich
dziedzictwo krwi sięgało jeszcze czasów sprzed panowania
Chlodwiga Pierwszego. Ojciec Julesa, hrabia de Laval, nadal był
właścicielem sporych posiadłości ziemskich w ojczystej Francji.
Natomiast rodzice Lilith po przyjeździe do Ameryki i zmianie
rodowego nazwiska z Todesking na Todd nie rościli sobie pretensji
do arystokratycznego pochodzenia. Byli jednak bogatsi od króla
Midasa. Aranżując kontrakt małżeński z Lavalami, pan Todd
gwarantował swojej ukochanej córce, że kiedy dorośnie, stanie się
...
damian_lewandowski