Zapomniane Bestie z Eldu=.rtf

(455 KB) Pobierz

PATRICIA A. McKILLIP

 

 

 

Zapomniane Bestie z Eldu

(Przełożył: Piotr W. Cholewa)


HERALDYCZNE BESTIE Z ELDU

Czarodziej Heald miał pewnego razu przelotną przygodę z kobietą z ludu. W wyniku tejże uro­dził się Myk, który jedno oko miał zielone, a drugie czarne. Gdy Myk dorósł, odezwało się w nim magiczne dziedzictwo. Na górze Eld, najwyższym szczycie w krainie Eldwold, Myk zaczął mocą czarno­księską kompletować kolekcję niezwykłych zwierząt. Kolekcję, którą uzupełniał syn Myka, Ogam. Ogam zaś spłodził z córką lorda Horsta z Hilt córkę, Sybel, pięk­ną i zdolną w arkanach magicznych. Zmarł, gdy Sy­bel miała lat szesnaście, zostawiając jej w dziedzictwie wielki biały dom, ogromną bibliotekę i kolekcję bestii zapomnianych, bestii, jakich oko ludzkie nie widzia­ło. I moc, dzięki której mogła nad bestiami panować. Wśród Zapomnianych Bestii z Eldu są więc: złoto­oki Łabędź Tirlith, Dzik Cyrin, znający odpowiedź na wszystkie zagadki - prócz jednej, zielonoskrzydły Smok Gyld, Lew Gules, znająca magię czarna Koci­ca Moriah, Pani Nocy. I słynny Sokół Ter, który po­mścił czarodzieja Aera, rozszarpując na strzępy sied­miu jego zabójców.

Bestie z Eldu, o czym wiedzieć nie zaszkodzi, to zwie­rzęta heraldyczne, wszystkie, co do jednego, stanowią występujące na tarczach herbowych tzw. mobilia herbo­we, figury zwykłe, figures ordinaires. Wszystkie mają swoją heraldyczną symbolikę. Lew, będący heraldycz­nym symbolem potęgi, wielkości, majestatu i nieustra­szonego męstwa, u McKillip nosi do tego imię Gules. Gules (wym. gjulz) to w heraldyce kolor czerwony, ko­lor ognia, sam w sobie będący symbolem oczyszczenia, dynamizmu życia, a także wojny, gniewu i nienawiści.

Symboliczne znaczenie pozostałych Bestii też wy­jaśnia heraldyka. Smok - to czujność, wierność, bojo­wość. Dzik - wolność, zuchwałość, ślepa siła, brutal­ność, walka do upadłego. Sokół symbolizuje szlachetną rycerskość, pogoń za upragnionym celem, duch trium­fujący nad materią. Kot to niezależność i indywidua­lizm, odwaga, przebiegłość. Łabędź to czystość i wzniosłość, wiedza i harmonia.

Wracamy jednak do fabuły książki. Oto pewnego dnia pod bramą domu Sybel na szczycie góry Eld pojawia się mężczyzna z dzieckiem. Magiczka w pierwszym odruchu rozkazuje Sokołowi Terowi zrzucić intruza do przepaści, powstrzymuje się jednak i zgadza go wysłu­chać. Przybysz okazuje się być krewniakiem Sybel, podobnie jak niesione przez niego niemowlę, chłopiec o imieniu Tamlorn. Dziecko, które trzeba ukryć, oca­lić, albowiem rodowa wendetta grozi mu śmiercią. Sy­bel początkowo wzbrania się, ale wreszcie bierze ma­łego krewniaka na wychowanie...

Szanowny a obeznany z kanonem fantasy Czytelnik domyśla się już zapewne dalszego ciągu.

Tamlorn, klasyczne dla licznych mitologii Dziecko Cudem Ocalone - jak Perseusz, Jazon, Edyp, Mojżesz - musi być dzieckiem niezwykłym, kimś, komu los gotuje niezwykłą przyszłość. Czytelnika nie zdziwi wiec, gdy dwunastoletni Tamlorn okazuje się księciem i na­stępcą tronu. Nie będzie dla Czytelnika zaskoczeniem, gdy o Tamlorna upomni się jego ojciec, Drede, król El­dwoldu. Nie zdziwi, że Sybel bronić się będzie przed oddaniem „jej małego Tama”, chłopca, którego poko­chała jak własnego syna. Nie zdziwi nawet i to, że król Drede zakocha się w Sybel...

Szanowny Czytelnik nie powinien się niepokoić - oprócz rzeczy dla fantasy klasycznych i dających się prze­widzieć, dość jest w „Zapomnianych Bestiach z Eldurzeczy zaskakujących. Będzie miłość zła i egoistyczna, będzie miłość dobra i prawdziwa. Będzie tajemniczy ptak Liralen. Będzie przyczajony w ciemnościach demon Blammor. Będzie zły czarownik. Będą Zapomniane Be­stie ratować Sybel z opresji. Słowem, będzie duże te­go, co czyni powieść Patricii McKillip wartą przeczy­tania klasyką gatunku.

 

* * *

Życiorys Patricii Ann McKillip dość dokładnie przed­stawiłem w przedmowie do „Mistrza Zagadek z Hed”, pierwszego tomu trylogii „Mistrz Zagadek”. Dla tych PT Czytelników, którzy - robiąc błąd - książki owej nie naby­li, powtórzę ni tylko skrótowo: pisarka urodziła się w Sa­lem w stanie Oregon jako córka oficera lotnictwa, całe dzieciństwo migrowała wraz z ojcem po bazach United States Air Force na całym świecie. Studiowała literatu­rę w college'u Notre Dame w Belmont i na uniwersy­tecie San Jose. Mieszka w Roxbury w stanie Nowy Jork.

Urodziła się, co nie jest bez znaczenia, w roku 1948, a był to rok dla fantastyki szczególnie korzystny, przy­szła bowiem wówczas na świat cała wataha późniejszych mistrzów i koryfeuszy gatunku, że wymienię tylko ta­kie nazwiska jak George R.R. Martin, Vonda N. McIn­tyre, Nancy Kress, David A. Gemmel, Terry Pratchett, Robert Holdstock, Nancy Springer, Lynn Abbey, Jo­an D. Vinge, Spider Robinson, Pamela Sargent, Dan Simmons, Brian Stableford, Robert Jordan i Rebecca Ore. W tym samym roku urodził się - co stwierdza nie bez dumy - piszący te słowa, niżej podpisany Andrzej Sapkowski.

Patricia debiutowała mając lat dwadzieścia sześć, w roku 1974, niewielczutką powieścią „The Throme of Erril of Sherill”, jednak prawdziwie błyskotliwym sukcesem była książka, którą właśnie trzymasz w rę­ku, Szanowny Czytelniku. Napisane również w 1974 „Zapomniane bestie z Eldu”. Książka, która w cuglach wygrała współzawodnictwo o World Fantasy Award 1975, została przez Davida Pringle'a ulokowana pośród stu najlepszych powieści fantasy wszech czasów i ab­solutnie zasłużyła na pozycję w kanonie gatunku.

Gdy książkę tę nabyłem, a było to w Kanadzie, w Montrealu, jakoś tak w latach osiemdziesiątych, wca­le o powyższych splendorach nie wiedziałem, a prze­czytałem „The Forgotten Beasts...” jednym, jak to mówią, tchem. I wcale nie dlatego, że mając wreszcie dostęp do obficie zaopatrzonych półek odrabiałem podówczas zaległości w fantasy i wszystko mi się podo­bało, tak jak głodnemu wszystko smakuje. Nie było tak.

 

* * *

W „Zapomnianych Bestiach z Elduwyczuwa się fa­scynację autorki twórczością piszących fantasy pań, na której Patricia McKillip musiała się wychować - An­dre Norton, C.L. Moore, Anne McCaffrey. Fascynując się „wielkimi”, wykazała jednak Patricia na tyle talen­tu i pisarskiej indywidualności, by umieć znaleźć swój własny sposób na fantasy. Pisząc łagodną, poetyczną i bardzo kobiecą fantasy, nie będąca przy tym - prze­słodzoną do obrzydzenia, a grzech przesładzania jest niestety powszechny wśród pań fantastek, zwłaszcza piszących tzw. young adult fantasy, obliczoną głów­nie na wielki i kochający fantasy elektorat nastolatek. David Pringle w swej „Modern Fantasy”, pisząc zre­sztą o „Zapomnianych bestiach...” w samych superla­tywach, znajduje dla książki określenie, z którym nig­dy i nigdzie się nie spotkałem: menarche fantasy. Menarche jest terminem medycznym, oznaczającym cezurę, jaką w życiu kobiety stanowi pierwsza men­struacja. Nic dodać, nic ująć. Panowie nie powinni się tu jednak płoszyć. Ja sam czytałem „Zapomniane be­stie...” mając pod czterdziestkę, uważam się za stupro­centowego mężczyznę, a książka niezwykle mi się podobała. I podoba do dziś.

 

* * *

Pisząc w roku 1998 przedmowę do „Mistrza Zaga­dek z Hed”, dorobek literacki Patricii McKillip zamkną­łem nominowaną do nagrody „Locusapowieścią „A Song for the Basilisk”. Od tamtego czasu Patricia napisała następną fantasy, interesującą „The Tower at Stony Wood- książkę na tyle interesującą, że mam nadzieję zachwalać ją Czytelnikowi w ramach niniej­szej serii.

Popełniła też Patricia od tamtego czasu dwa opowia­dania - oba warte, by je odnotować. Pierwsze to „A Gi­ft to Be Simple”, w słynnej już, poruszającej sprawy sztucznego kreowania życia antologii „Not of Woman Bom”, zredagowanej przez Constance Ash. Drugim opo­wiadaniem jest „Toad”, zamieszczone w „Silver Birch, Blood Moon”, kolejnej antologii „baśniowejw cyklu powołanym do życia przez Ellen Datlow i Terri Windling.

Patricia Ann McKillip z całą pewnością nie powie­działa jeszcze ostatniego słowa.

I to jest bardzo dobra wiadomość.


Moim rodzicom

- z podziękowaniem


1

Mag Heald połączył się kiedyś z ubogą kobietą w królewskim mieście Mondor, a ona zrodziła mu syna, który miał jedno oko zielone, a jedno czarne. Heald, o oczach czarnych jak bagna Fyrbolgu, pojawił się w życiu tej kobiety i znik­nął jak wiatr, ale syn, Myk, pozostał w Mondorze, dopó­ki nie skończył piętnastu lat. Dobrze zbudowany i silny, trafił do terminu u kowala, a ludzie, którzy przybywa­li tam, aby naprawić swoje powozy lub podkuć konie, zwykle przeklinali jego powolność i posępność - do­póki nie poruszyło się w nim coś ociężałego jak bagien­ny potwór budzący się pod mułem. Odwracał wtedy gło­wę i spoglądał na nich czarnym okiem, a oni się odsuwali i milkli. Tliła się w nim odrobina magii, jak ogień się tli w wilgotnym dymiącym drewnie. Rzadko odzywał się do ludzi swym szorstkim głosem, ale kiedy dotykał konia, głodnego psa czy gołębia w klatce w dzień tar­gowy, ten ogień rozbłyskiwał w czarnym oku, a głos stawał się słodki jak rozmarzony szept rzeki Slinoon. Pewnego dnia Myk opuścił Mondor i ruszył na Eld. Była to najwyższa góra w Eldwoldzie, wyrastająca za Mondorem, rzucająca czarny cień na miasto przed zmierzchem, gdy zagubione we mgle słońce zsuwało się w dół. Znad granicy mgieł pasterze i młodzi chłop­cy na polowaniu spoglądali poza Mondor, ku równi­nie Terbrec na zachodzie, na ziemie władców Sirle, na północ ku polom Fallow, gdzie duch trzeciego króla Eldwoldu wciąż wspominał swą ostatnią bitwę i gdzie pod jego niespokojnymi, bezgłośnymi stopami nie ro­sło nic żywego. Tam, w gęstych mrocznych lasach El­du, wśród białej ciszy, Myk zaczął kolekcjonować cu­downe, legendarne zwierzęta.

Z dzikiej krainy jezior na północy Eldwoldu przy­wołał do siebie Czarnego Łabędzia z Tirlith, szeroko­skrzydłego, złotookiego ptaka, który na swym grzbie­cie uniósł trzecią córkę króla Merroca z kamiennej wieży, gdzie była więziona. Potem wysłał bezgłośną, potężną sieć swego wezwania w głębokie gęste lasy po drugiej stronie Eldu, skąd żaden człowiek jeszcze nie powrócił, i niczym łososia schwytał czerwonookiego, białokłego odyńca Cyrina, który jak harfiarz śpiewał ballady i znał odpowiedzi na wszystkie zagad­ki prócz jednej. Z mrocznego i cichego serca samej góry Myk sprowadził Gylda, zielonoskrzydłego smoka, od stuleci śniącego o zimnym płomieniu złota. Smok zbu­dził się z rozkosznego snu na dźwięk swego imienia w niemal zapomnianej pieśni, którą Myk posłał w ciem­ność. Mag wyłudził od Gylda garść starożytnych klej­notów i zbudował dom z białego gładkiego kamienia pośród wysokich sosen, i wielki ogród dla zwierząt oto­czony kręgiem kamiennych murów. Do tego domu sprowadził kiedyś dziewczynę z gór, znającą tylko kil­ka słów, lecz nie czującą lęku ani przed zwierzętami, ani przed ich strażnikiem. Pochodziła z biednej rodzi­ny, miała splątane włosy i silne ramiona. W domostwie Myka zobaczyła rzeczy, które inni poznali może raz w życiu, w wersie dawnego poematu lub w opowie­ści harfiarza.

Dziewczyna powiła Mykowi syna o dwojgu czarnych oczach, który potrafił stać nieruchomo jak martwe drze­wo, kiedy ojciec posyłał wołanie. Myk nauczył go czytać stare ballady i legendy w księgach, które zebrał; nauczył wołać zapomniane imię poprzez cały Eldwold i ku kra­inom poza nim; nauczył czekać w milczeniu, cierpliwie, przez tygodnie, miesiące i lata - na chwilę, kiedy to imię rozpali się w dziwnym, potężnym, zaskoczonym umy­śle zwierzęcia. Kiedy Myk opuścił swe ciało już na za­wsze, siedząc w milczeniu w świetle księżyca, jego syn, Ogam, przejął kolekcję.

Z południowych pustyń poza górą Eld Ogam przy­wabił lwa Gulesa, który swym futrem w kolorze królew­skiego skarbu wielu nieostrożnych skłonił do niechcianej przygody. Sprzed kominka wiedźmy z dala od Eldwol­du wykradł wielką czarną kocicę Moriah, której wie­dza o zaklęciach i tajemnych urokach była kiedyś legen­dą. Błękitnooki sokół Ter, który rozerwał na strzępy siedmiu morderców maga Aera, jak błyskawica runął z czystego nieba i usiadł Ogamowi na ramieniu. Po krót­kiej, wściekłej walce, gdy niebieskie oczy patrzyły pro­sto w czarne, ucisk szponów zelżał; sokół zdradził swo­je imię i poddał się mocy maga.

Z krzywym, kpiącym, odziedziczonym po Myku uśmiechem Ogam przywołał też do siebie najstarszą cór­kę księcia Horsta z Hiltu, gdy pewnego dnia przejeż­dżała zbyt blisko góry. Była kruchym, pięknym dziec­kiem, lękającym się ciszy i dziwnych, wspaniałych zwierząt, które przypominały rysunki na starych gobe­linach w domu jej ojca. Bała się też Ogarną, jego skry­wanej i nieugiętej mocy, jego nieprzeniknionych oczu. Powiła mu jedno dziecko i zmarła. Dzieckiem tym, co trudno wytłumaczyć, była dziewczynka. Gdy Ogam opanował swoje zdumienie, nazwał ją Sybel.

Wyrosła wysoka i silna pośród pustkowi; miała smu­kłą sylwetkę matki, włosy jak kość słoniowa i czar­ne, nieulękłe oczy ojca. Opiekowała się zwierzętami, pilnowała ogrodu i wcześnie nauczyła się panować nad niespokojnymi bestiami wbrew ich woli, posyłać pra­dawne imię, w ciszy swego umysłu badać ukryte i za­pomniane miejsca. Ogam, dumny z córki, zbudował jej pokój z wielką kryształową kopułą, cienką jak szkło, a twardą jak kamień; mogła tam siedzieć pod barwa­mi nocnego świata i przywoływać w spokoju. Zmarł, kiedy skończyła szesnaście lat; zostawił ją samą z pięk­nym białym domem, ogromną biblioteką ciężkich, oku­tych żelazem książek, stadem zwierząt, jakich nie oglą­da się nawet w snach, i mocą, by nad nimi panować.

Pewnej nocy, wkrótce potem, przeczytała w jednej z najstarszych ksiąg o wielkim białym ptaku ze skrzy­dłami, które sunęły jak śnieżne proporce rozwinięte na wietrze - ptaku, który za dawnych dni nosił na grzbie­cie jedyną królową Eldwoldu. Cicho wymówiła do sie­bie jego imię: Liralen. Siedząc na podłodze pod kopu­łą, z wciąż otwartą księgą na kolanach, posłała w rozległą noc Eldwoldu swe pierwsze wołanie, wezwanie ptaka, którego imienia nikt nie wymawiał od stuleci. Woła­nie przerwał krzyk kogoś, kto stanął przed zamkniętą bramą.

Dotknięciem myśli zbudziła lwa śpiącego w ogro­dzie i posłała do bramy, by swym złocistym okiem spoj­rzał ostrzegawczo na intruza. Ale wołanie nie cichło, naglące i niezrozumiałe. Westchnęła zniechęcona i wysłała sokołowi Terowi polecenie, by porwał przy­bysza i zrzucił go ze szczytu góry Eld. Po chwili krzy­ki ucichły nagle, lecz w ciszy rozległ się rozpaczliwy płacz dziecka. Zaskoczył ją; wstała wreszcie i przeszła boso przez marmurowy hol do ogrodu, gdzie zwierzę­ta w ciemności poruszały się niespokojnie. Dotarła do bramy z cienkich żelaznych prętów i złotych spojeń i wyjrzała na zewnątrz.

Zbrojny mężczyzna stał tam z dzieckiem na rękach i sokołem Terem na ramieniu. Milczał, stojąc nierucho­mo w uścisku Tera; dziecko w jego okrytych kolczu­gą ramionach płakało, nie zważając na nic. Sybel prze­sunęła wzrok od jego nieruchomej, skrytej w cieniu twarzy, i spojrzała w oczy sokoła.

Mówiłam ci, powiedziała w myślach, żebyś zrzucił go ze szczytu Eldu.

Błękitne nieprzeniknione oczy zwróciły się ku niej.

Jesteś młoda, odparł Ter, ale bez wątpienia potężna. Uczynię to, jeśli nakażesz mi po raz drugi. Ale najpierw muszę cię ostrzec: znam ludzi od niezliczonych lat; je­żeli zaczniesz ich zabijać, pewnego dnia, wiedzeni stra­chem, przyjdą tutaj, a będzie ich wielu. Zniszczą twój dom i wypuszczą zwierzęta. Tak po wielekroć powta­rzał nam mistrz Ogam.

Sybel przez chwilę tupała bosą stopą o ziemię. Spoj­rzała w twarz mężczyzny.

- Kim jesteś? - zapytała. - Dlaczego krzyczysz u mo­ich bram?

- Pani - odparł ostrożnie, gdyż twarde pióra Tera mu­snęły go po twarzy. - Czy jesteś córką Laran, córki Hor­sta, władcy Hiltu?

- Laran była moją matką - przyznała Sybel, niecier­pliwie Przestępując z nogi na nogę. - Kim jesteś?

- Jestem Coren z Sirle. Mój brat ma dziecko z two­ją ciotką, najmłodszą siostrą twojej matki. - Urwał, gwałtownie wciągając oddech przez zaciśnięte zęby.

Sybel skinęła ręką na sokoła.

Puść go, bo inaczej będę tu stała przez całą noc. Ale nie oddalaj się, na wypadek gdyby był szalony.

Sokół wzleciał i usiadł na niskim konarze drzewa, tuż nad głową przybysza. Mężczyzna na chwilę przy­mknął oczy; maleńkie krople krwi sączyły się jak łzy przez kolczugę. W świetle księżyca wydawał się mło­dy, a włosy miał barwy ognia. Sybel przyglądała mu się z ciekawością, gdyż metalowe ogniwa zbroi lśniły niby woda wśród nocy.

- Dlaczego tak się ubrałeś? - spytała. Wtedy otworzył oczy.

- Byłem na Terbrec. - Zerknął na ciemną sylwetkę ptaka nad sobą. - Skąd wzięłaś takiego sokoła? Prze­bił się przez żelazo, skórę i jedwab...

- Zabił siedmiu ludzi - wyjaśniła Sybel - którzy za­bili maga Aera, dla klejnotów na jego księgach mą­drości.

- Ter - szepnął mężczyzna, a ona w zdumieniu unio­sła brwi.

- Kim jesteś?

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin