Rapsodia Miasta Półksiężyca.doc

(2831 KB) Pobierz

KATHLEEN ANN GOONAN

RAPSODIA

MIASTA

PÓŁKSIĘŻYCA

Crescent City Rhapsody

przekład

Małgorzata Koczańska

SOLARIS

Stawiguda 2006


Podziękowania

Za nieustanne wsparcie i uczucia, podczas pisania tej książki, wdzięczna jestem, jak zawsze, mojemu mężowi Josephowi. Również za zajęcie się moją stroną internetową www.goonan.com.

Serdeczne dziękuję Jennifer Brehl, mojemu cierpliwemu i inteligentnemu wydawcy.

Seanowi Stewartsowi, za gruntowną krytykę, która okazała się bardzo pomocna, jak również całemu zespołowi Edge.

Dziękuję Josephowi Kirschvinkowi z Cal Tech za pozwolenie cytowania materiałów z „Break in Four Sections" z: Nature, vol. 370 i z Internetu. Grupie badawczej z AucklandMichaelowi M. Walkerowi, Carol E. Diebel, Colinowi R. Greenowizajmującej się pracami nad magnetoreceptorami biogenicznymi dziękuję za zgodę na zacytowanie prac z zagadnień opublikowanych w Nature vol. 370. Wdzięczna jestem także dr Jonowi Dobsonowi z University of Florida za wyrażenie zgody na cytowanie artykułów dotyczących tych samych zagadnień.

Dr Adamowi Eisenbergowi z Nortwest University składam wyrazy wdzięczności za definicje impulsu elektromagnetycznego, sygnału i telekomunikacji, zamieszczonych w Internecie, a dr Johnowi Broderickowi z Virginia Tech za jego pomysł tuneli przestrzennych.

Do kreacji zasad działania biomiast zawartych w mojej powieści bardzo przydały się książki, w tym przede wszystkim: „The Biology of the Honeybee" Winstona, „The Honeybee" Goulda i Goulda, a także „Chemical Communication" Agosty.

Wszystkie prace o nanotechnologii K. Erica Drexlera, włączając „Engines of Creation, Unbounding the Future" i „Nanosystems" oraz kilka książek, które rozszerzają te idee, jak „Nanotechnology" wydane przez B. C. Crandall i „Becoming Immortal" W. M. DuCharme, Ph. D., okazały się kluczowe dla mojej wizji przyszłości.

Dla powieści ważne też stały się prace Marshalla Savage'a z The Millenial Project.

Dwie klasyczne pozycje o kulturze voudoun, „Divine Horseman: The Voodoo Gods of Haiti" Mayi Deren i „Dancing Spirits: Rythm and Rituals of Vodun, Rada Rite" Gerdes Fleurant stały się dla mnie przewodnikami po zagadnieniach z tej dziedziny.

I na koniec biografia Hasse'a, „Beyond Cathegory: The Life and Genius of Duke Ellington's" oraz fascynująca rzecz samego Duke'a Ellingtona „Music is my Mistress", służące za podstawę do zagadnień muzycznych poruszanych w mojej książce, jak również biografie jazzowe Mingusa („Benath the Underdog, Mingus"), Coltrane'a („Ascension", Nisensona), Sun Ra („Space is the Place", Johna Szweda) i książki takie, jak „Thinking on Jazz" Burlinera i „Bebop and Nothngness", Francis Davies, wraz z innymi, które trudno zliczyć, dały mi krytyczny wgląd w te unikalne zagadnienia sztuki amerykańskiej.

Na koniec dziękuję mojemu ojcu, Thomasowi Goonanowi, za zainteresowanie mnie już w dzieciństwie jazzem, a także mojej matce, Irmie Knott Goonan, za to, że wspierała mnie we wszystkich przedsięwzięciach.


Rapsodia:

Utwór literacki składający się z niepołączonych ze sobą części

Utwór instrumentalny, kompozycja o nieregularnej formie jak

improwizacja lub swobodna fantazja

Wg Webster's Third New International Dictionary

Rapsodie Duke'a Ellingtona:

New Orleans Rhapsody

Creole Rhapsody

Rhapsody, Jr.

Swanee River Rhapsody

Rock'n'Roll Rhapsody


Dla Skylara, Jazza i Seana:

To, co najlepsze, zawsze nadejdzie.

Taniec to wzięcie udziału w kosmicznej kontroli nad światem.

Maya Deren

„Divine Horseman: The Voodoo Gods of Haiti."

(„Boscy jeźdźcy: Haitańscy Bogowie Voodoo")

Nota wstępna:

Obiekty wielkości piłek bejsbolowych eksplodowały przy uderzeniu w ziemską atmosferę. Wszystkie spłonęły do szczętu, oprócz jednej.


PRELUDIUM

Szybko, z powagą

Marie, Nowy Orlean, 2012

Marie zawsze wiedziała, że zostanie zamordowana. Tylko nieznajomość szczegółów trzymała ją w napięciu przez wiele lat. W pewnym sensie poczuła ulgę, kiedy to się stało.

Zajęta raportami rynkowymi, raczej czuła niż widziała ciemniejące powoli niebo. W oddali zagrzmiało. Z zadowoleniem witała lekką bryzę na skórze lśniącej od potu. Pierwsza przyjemność późnego lata, jaką odczuwała, gdy nad Nowy Orlean nadchodziły sztormy.

O tej porze dnia na brukowanej uliczce ruch był niewielki. Jak zwykle, do jej biura na czwartym piętrze kamienicy, własności jej rodziny od pokoleń, dochodziły rytmy bluesa granego przez ulicznych muzyków. Po tych popołudniowych występach apetyczne zapachy ostrych przypraw i czosnku zdominowały słodkawy, mdlący odór lanego piwa, który niczym para unosił się z bruku od około dziewiątej rano. Ta mieszanina zapachów z restauracji stojącej na rogu od ponad wieku oraz piwa, które wsiąkło w ziemię zapewne jeszcze wcześniej, stanowiła dla Marie niezmienny element codzienności. Lubiła myśleć, że tak samo było z długą linią Marii w przeszłości.

Takie otoczenie było skarbem. Marie nie rozumiała, dlaczego wraz z nadejściem wieku nanotechnologii ludzie nadal tego nie rozumieli.

Niektórzy sprzeciwiali się, gdy nadeszła nowa epoka. Nie pojmowali, że to nie zależy od nich. Publicznie mówiło się, że molekularne manipulacje to pieśń odległej przyszłości. Owa ignorancja, według Marie, była celowo podtrzymywana, aby ułatwić kontrolę tym, którzy chcieli kształtować przyszłość na własną modłę. Badania i postęp w nanotechnologii były własnością armii i jej quasi-prywatnych filii. Kradzież tajnych informacji z takich placówek uznawano za szpiegostwo.

Babka Marie wpoiła wnuczce wiarę, że wykształcenie i informacja są podstawową potrzebą człowiekapo jedzeniu i potrzebie schronienia. To właśnie babka stale jej powtarzała, że musi stać się lepsza od matki, dzikiej nastolatki, która wyrosła na piękną, lecz nieodpowiedzialną kobietę i umarła z przedawkowania, gdy Marie miała dziesięć lat. Podobnie jak babka, która dorobiła się fortuny na przemycie rumu, Marie szybko zrozumiała, że musi wypłynąć na niebezpieczne wody, jeśli chce spełniać własne marzenia, które odziedziczyła wraz z pieniędzmi. Jeżeli miało się to wiązać z obsługą amatorskiej siatki szpiegowskiej, niech tak będzie.

Ale Marie nie chciała być zależna od obcych rządów i przysparzać sobie wrogów. Miała więcej okazji na miejscu. Ostatnia próba morderstwa, która wyeliminowała z gry jednego ze starych, wpływowych członków siatki, znacząco oczyściła jej pole działania. „Times-Pikayune" pomyszkował i odkrył, że osobiście zapłaciła za reprezentowanie ofiary małą fortunę Sharbellowi Dightonowi III, prawnikowi, który podjął się tego bohaterskiego wyczynu.

Pieniądze nie miały znaczenia, przynajmniej tak długo, dopóki Marie mądrze je inwestowała. Miała do tego smykałkę i uważała, że to konieczne. Czuła się odpowiedzialna za swoich ludzi. I za wszystkich uciskanych, podobnie jak jej babka, która zmarła jakieś dziesięć lat temu.

Nie zawsze łatwo było udźwignąć tę odpowiedzialność.

Nawet w szortach i ażurowym topie Marie pociła się w dusznym powietrzu popołudnia, gdy siedziała na niskim brezentowym krześle, ulubionym miejscu do pracy. Sącząc słodką kawę z kostkami lodu, machinalnie zauważyła, że nierównych cegieł na ścianie za jej miejscem pracy nie oświetlają już promienie słońca.

Goście byliby zaskoczeni elegancką prostotą i nowoczesnym wyposażeniem strychu, gdzie pracowała, ale przychodzili tu nieliczni. Rzadkie, tropikalne rośliny kołysały się w doniczkach z chińskiej porcelany. Francuskie drzwi na balkon pozostały uchylone. Gorący wiatr, odbijający się od murów po drugiej stronie ulicy, trzasnął zielonymi okiennicami i zmącił aromat ziół unoszący się w pomieszczeniu. Choć Hugo, ochroniarz i wieloletni przyjaciel, nienawidził jej nawyku zostawiania otwartych drzwi i okien, nie umiała separować się od pogody. Dwadzieścia lat temu w college'u w Chicago otwierała okno w zimne noce, co teraz było koronnym argumentem w ich codziennych przekomarzaniach. Ale dzisiaj Hugo nie było przy niej, więc nie podejmie gry.

Ekran komputera Marie był sześćdziesięciostopniowym łukiem ze srebrzystego, gładkiego i elastycznego materiału, przypominał wsparty na podłodze półksiężyc informacji. Wierzchołek znajdował się na wysokości czterech stóp. Marie lubiła mieć dużo informacji na widoku. Czasami, jak dziś, wyglądało to jak zagracone biurko, dadaistyczny kolaż jasnych kolorów i osobliwych kształtów. Klawiaturę trzymała na kolanach. Przy górnej krawędzi ekranu widniały symbole voudoun: wąż, bębenek i duch miłości, przedstawiany jako dwa współśrodkowe serca, jedno w drugim. Nie, żeby cokolwiek wiedziała o voudoun, choć jej imię i dziedzictwo były z nim mocno związane. Marie nie była przesądna, przyczyniały się do tego jej rozliczne zainteresowania naukami ścisłymi i matematyką. Nie poszła w ślady rodziny, znającej voudoun, choć jej babka szczerze wierzyła w tę hybrydę religii afrykańskiej i katolicyzmu, i z całą surowością próbowała skierować wnuczkę na właściwą drogę nawet w chwili śmierci. Znaki,...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin