Mistrz Zachariasz.rtf

(84 KB) Pobierz

Juliusz Verne

Mistrz Zachariasz

Tytuł oryginału francuskiego: Maître Zacharius

 

Tłumaczenie: Barbara Supernat (1996)

SPIS TREŚCI

Wstęp              2

I Zimowa noc              3

II Pycha nauki              8

III Dziwaczna wizyta              11

IV Kościół Świętego Piotra              16

Przypisy              26


 

Wstęp

(pochodzi z wydania broszurowego)

Oddajemy dzisiaj do rąk Czytelników (a właściwie członków naszego Towarzystwa i bibliotek krajowych) kolejny tom Biblioteki Andrzeja. Tym razem zamieszczamy opowiadanie pochodzące z dość wczesnego okresu twórczości Juliusza Verne’a, charakteryzującego się tworzeniem sztuk scenicznych, wodewilów i pisaniem poezji. Utwór nawiązuje swoją atmosferą trochę do twórczości Hoffmana, trochę Poego, ale jednocześnie uwidacznia się w nim mistycyzm romantyczny, co pozwala go zaliczyć jeszcze do tej minionej epoki, w okresie której nasz Adam Mickiewicz tworzył swoje Dziady.

Dzisiaj przypomnimy najważniejsze fakty dotyczące tego utworu. Opowiadanie ukazało się po raz pierwszy we Francji w La Musée des familles, w roku 1853, a następnie w 1874 roku w zbiorze opowiadań wydanych pod wspólnym tytułem Doktor Ox.

W Polsce ukazało się dwukrotnie: w roku 1886 w Gazecie Polskiej i w roku 1890, w formie książkowej, jako dodatek do Kuriera Codziennego.

Życzę przyjemnej lektury

Andrzej Zydorczak

 

I
Zimowa noc

Miasto Genewa położone jest na zachodnim brzegu jeziora, któremu dało swoją nazwę.1

Rodan2 u wyjścia z jeziora rozdziela miasto na odrębne dzielnice i sam w samym środku miasta dzieli się, tworząc między swoimi odnogami wyspę. Takie ukształtowanie topograficzne tworzy się często w dużych ośrodkach handlowych lub przemysłowych. Bez wątpienia pierwszych mieszkańców znęciła łatwość transportu, jaką stwarzają szybkie rzeki, “te naturalne drogi, które idą same z siebie”, jak powiedział Pascal.3 O Rodanie można powiedzieć, że jest to droga, która biegnie.

W czasach, kiedy na tej wysepce, podobnej do gaelony4 holenderskiej, zakotwiczonej na środku rzeki, jeszcze nie zaczęto wznosić nowych symetrycznych konstrukcji, masa domków piętrzących się jedne na drugich i malowniczo rozrzuconych, przedstawiała widok pełen uroku.

Z powodu małej powierzchni wysepki, niektóre budowle opierały się na palach wbitych byle jak w wartkie nurty Rodanu. Te grube pale, poczernione czasem, starte wodą, przypominały odnóża olbrzymiego kraba i dawały fantastyczny efekt. Kilka pożółkłych sieci, prawdziwych pajęczyn rozciągniętych pośród tej wiekowej konstrukcji, poruszało się w cieniu, jakby były ulistowieniem tego starego dębowego drewna, a rzeka, wpadając pośród ten las pali, pieniła się z posępnym szumem.

Jedno z domostw wyspy wywierało wrażenie swym wyglądem dziwacznego starocia. Był to dom starego zegarmistrza, mistrza Zachariasza, jego córki Gerandy, Auberta Thüna – jego ucznia i starej służącej, Scholastyki.

Jakimż dziwakiem był ten Zachariasz! Jego wiek wydawał się nie do odszyfrowania. Nikt z najstarszych mieszkańców Genewy nie mógł powiedzieć, kiedy po raz pierwszy zobaczono go maszerującego ulicami miasta z rozwianymi na wietrze długimi białymi włosami, z chudą, spiczastą, trzęsącą się na ramionach głową. Ten człowiek zdawał się nie żyć. Idąc, kołysał ciałem na sposób balansu5 w swoich zegarach. Jego twarz, sucha i podobna do trupiej, miała zawsze ciemną karnację. Wydawało się, że wyrósł w ciemności jak obrazy Leonarda da Vinci.6

Geranda zajmowała jedno z najpiękniejszych pomieszczeń starego domostwa, skąd przez wąskie okienko melancholijnym wzrokiem patrzyła na ośnieżone szczyty Jury;7 natomiast sypialnia i pracownia starca znajdowały się niemal w piwnicy, prawie na poziomie rzeki, tak, że podłoga opierała się wprost na palach. Od niepamiętnych czasów zegarmistrz opuszczał swoje pomieszczenia jedynie na posiłki lub kiedy wychodził do miasta regulować różne zegary. Resztę czasu spędzał przy warsztacie pokrytym niezliczoną ilością narzędzi zegarmistrzowskich, w większości wymyślonych przez siebie.

Istotnie był to niezwykle zdolny człowiek. Jego dzieła znane były w całej Francji i Niemczech. Najlepsi genewscy zegarmistrzowie uznawali jego wyraźną wyższość nad sobą a miasto, ponieważ rozsławił jego imię, bardzo go ceniło i honorowało jako wynalazcę regulatora.

I faktycznie, jak się później okazało, od tego wynalazku Zachariasza liczy się datę narodzin prawdziwej sztuki zegarmistrzostwa.

Zazwyczaj, po długiej i skrupulatnej pracy, Zachariasz składał powoli narzędzia na swoje miejsca, zabezpieczał kloszami delikatne części, które właśnie dopasował, zatrzymywał tokarskie koło; następnie podnosił klapę zrobioną w podłodze swojej pracowni i, pochylony, całymi godzinami wpatrywał się w szumiące wody Rodanu.

Pewnego zimowego wieczoru stara Scholastyka przygotowała kolację, do której zgodnie z prastarym zwyczajem zasiadła wraz młodym pracownikiem. Mimo, że wspaniałe potrawy podane były na pięknej biało-błękitnej zastawie, mistrz Zachariasz nie jadł. Z trudem odpowiadał na łagodne słowa Gerandy, którą małomówność ojca wyraźnie niepokoiła; na paplaninę Scholastyki zwracał tyle samo uwagi, co na szum rzeki. Po tym milczącym posiłku stary zegarmistrz odszedł od stołu nie pocałowawszy córki i nie życząc nikomu “dobrej nocy”, co miał zwyczaj czynić. Zniknął w wąskich drzwiach prowadzących do jego kryjówki i słychać było, jak pod jego ciężkimi krokami skrzypiały schody.

Geranda, Aubert i Scholastyka jakiś czas pozostali w milczeniu. Tego wieczoru było ponuro: ciężkie chmury snuły się nad Alpami i groziły przeobrażeniem się w każdej chwili w deszcz; surowa aura Szwajcarii wypełniała dusze smutkiem, a południowe wiatry krążyły wokół złowrogo.

– Panienko – powiedziała w końcu Scholastyka – czy panienka widzi, że nasz pan od kilku dni jest nieswój? Święta Dziewico! Rozumiem, że nie ma apetytu, ponieważ słowa uwięzły mu w gardle i może tylko przebiegły diabeł jakieś z niego wyciągnie!

– Mój ojciec musi mieć zapewne jakiś powód do smutku, którego się nie domyślam – odpowiedziała Geranda z wyraźnym niepokojem malującym się na twarzy.

– Panno Gerando, proszę się tak nie martwić. Pani zna dziwne zwyczaje mistrza Zachariasza. Kto mógłby wyczytać z twarzy jego skrywane myśli? Zapewne spotkała go jakaś przykrość, o której do jutra zapomni i będzie żałował, że zasmucił swoją córkę.

Mówiąc to, Aubert patrzył w piękne oczy Gerandy. Był to jedyny pracownik, którego mistrz Zachariasz dopuszczał do swoich prac, doceniał bowiem jego inteligencję, dyskrecję i niezwykłą dobroć duszy. Aubert przywiązał się do Gerandy tym tajemniczym uczuciem, zdolnym do najwyższych poświęceń.

Geranda miała lat osiemnaście. Jej twarz przypominała prostoduszne madonny, których obrazy wieszane są jeszcze przez pobożnych mieszkańców na rogach ulic starych miast Bretanii.8 Jej oczy tchnęły nieskończoną szczerością. Kochano ją, była bowiem niczym ucieleśnienie najsłodszego marzenia poety.

Nosiła suknie w kolorach nie rzucających się w oczy, a biała chusta okrywająca jej ramiona miała odcień i ten charakterystyczny zapach, jaki posiada bielizna kościelna. Genewy nie opanowała wtedy jeszcze kalwinistyczna ostrość i Geranda wiodła ciche i mistyczne życie, czytając rano i wieczorem łacińskie modlitwy ze swojego modlitewnika z metalowym zamknięciem. Geranda znała tajemnicę serca Auberta Thüna, wiedziała jak wielkim uczuciem darzy ją młody pracownik. Dla niego istotnie cały świat ograniczał się do tego starego domu zegarmistrza; po pracy, kiedy opuszczał pracownię, resztę czasu spędzał w towarzystwie dziewczyny.

Stara Scholastyka widziała to wszystko, lecz nic nie mówiła. Swoją gadatliwość wyładowywała w narzekaniach na niedogodności swojego wieku i kłopoty związane z prowadzeniem gospodarstwa. Nikt jej w tym nie przeszkadzał. Podobna była do tych grających tabakierek, które wytwarzano w Genewie: raz nakręcona, musiała wygrać do końca swoje melodie; aby jej przerwać, trzeba byłoby ją rozbić.

Widząc Gerandę pogrążoną w bolesnym milczeniu, podniosła się ze swojego ulubionego krzesła, wsadziła świecę do lichtarza, zapaliła ją i postawiła przed ustawioną w kamiennej niszy woskową figurką Matki Boskiej. Mieszkańcy domu mieli zwyczaj klękać przed tą opiekunką domowego ogniska i prosić ją o spokojną noc. Tego wieczoru Geranda nie ruszała się z miejsca.

– Ależ, panienko! – powiedziała Scholastyka ze zdziwieniem. – Kolacja już dawno skończona i pora iść spać. Chce sobie panienka zepsuć oczy tym czuwaniem? O, święta Dziewico! Lepiej położyć się i mieć piękne sny! W tych przeklętych czasach trudno przewidzieć, co przyniesie jutro.

– Może posłać po doktora dla mojego ojca? – zapytała Geranda.

– Doktora! – zawołała stara służąca. – Mistrz Zachariasz nigdy nie zwracał uwagi na wszystkie ich fantazje i orzeczenia. Uznaje lekarzy do zegarów, ale nie do ciała.

– Co robić?! – szepnęła Geranda. – Czy ojciec wrócił do pracy, czy też udał się na spoczynek?

– Gerando – odpowiedział łagodnie Aubert – zapewne jakieś cierpienie natury moralnej zasmuca mistrza Zachariasza i to wszystko.

– Czy wiesz jakie, Aubercie?

– Być może, Gerando.

– Powiedz nam więc! – zawołała żywo Scholastyka, gasząc dla oszczędności świecę.

– Gerando – powiedział młody pracownik – od kilku dni dzieje się coś absolutnie niezrozumiałego. Wszystkie zegarki zrobione i sprzedane w ostatnich latach przez twojego ojca nagle się zatrzymały. Przyniesiono ich bardzo wiele. Rozebrał je bardzo starannie: sprężyny były w dobrym stanie a tryby doskonale dopasowane. Mimo, że mistrz ponownie złożył i z niezwykłą starannością nakręcił zegary, dalej nie chciały iść.

– To musi być sprawka szatana! – zawołała Scholastyka.

– Co też ty opowiadasz? – odparła Geranda. – Mnie się to wydaje całkiem naturalne. Wszystko, co ziemskie, ma swoje granice i nieskończoność nie może wyjść spod ludzkiej ręki.

– Niemniej jednak prawdą jest – powiedział Aubert – że kryje się za tym coś nadzwyczajnego i tajemniczego. Ja również pomagałem mistrzowi znaleźć przyczynę zatrzymania się zegarów; bezskutecznie, kilka razy, zrozpaczonemu, narzędzia wypadły mi z rąk.

– Dlaczego więc – podjęła Scholastyka – oddawać się potępionej pracy? Czy jest to naturalne, aby takie małe, mosiężne urządzenie chodziło samo i pokazywało godziny? Lepiej było zostać przy zegarze słonecznym!

– Nie mówiłabyś tak Scholastyko – odparł Aubert – gdybyś wiedziała, że zegar słoneczny wymyślił Kain.9

– Wielki Boże! Co też ty mi opowiadasz?

– Jak sądzisz – zapytała w prostocie ducha Geranda – czy można prosić Boga, aby przywrócił życie zegarkom ojca?

– Bez żadnej wątpliwości – odpowiedział młody zegarmistrz.

– Cóż, próżne modlitwy – gderała stara służąca. – Ale Bóg wybaczy mi ze względu na intencję.

 

Zapalono ponownie świecę. Scholastyka, Geranda i Aubert uklękli na posadzce pokoju – młoda dziewczyna zaczęła się głośno modlić za duszę swojej matki, za spokojną noc, za podróżnych i więźniów, za dobrych i złych, a przede wszystkim za spokój ojca.

Po zmówieniu modlitwy wszyscy troje powstali spokojniejsi i z wiarą w sercu, bo swoje troski powierzyli Bogu.

Aubert poszedł do swojego pokoju, Geranda, zamyślona, usiadła przy oknie, obserwując jak gasną ostatnie światła Genewy. Scholastyka polała wodą dopalające się głownie w kominku, zamknęła drzwi na dwa wielkie rygle, położyła się do łóżka i szybko zasnęła, śniąc, że umiera ze strachu.

Tymczasem groza tej zimowej nocy nasilała się. Wiał silny wiatr; fale rzeki uderzały o słupy wprawiając w drżenie cały dom, lecz młoda dziewczyna, ogarnięta smutkiem, myślała jedynie o ojcu.

Po tym, co usłyszała od Auberta Thüna, choroba ojca nabrała w jej oczach fantastycznych rozmiarów i wydawało się jej, że ta droga istota stała się mechanizmem poruszającym się z trudem na zużytych sprężynach.

Nagle okap okienny, popchnięty wichrem, uderzył w szybę. Geranda zadrżała, zerwała się gwałtownie, nie rozumiejąc przyczyny tego hałasu, który nią wstrząsnął. Uspokoiwszy się nieco, otworzyła okienko. Gęste chmury porozrywały się i gwałtowny deszcz padał na okoliczne dachy. Dziewczyna wychyliła się na zewnątrz, aby przyciągnąć okiennicę miotaną wichrem, gdy nagle ogarnął ją strach. Zdawało jej się, że połączone siły ulewy i rzeki zatopią kruchy domek, którego bale skrzypiały z zawodzeniem. Chciała uciec ze swojego pokoju, gdy poniżej ujrzała odbicie światła pochodzące z pracowni ojca, a w pewnym momencie usłyszała jakieś słabe jęki. Spróbowała raz jeszcze zamknąć okno, lecz wiatr odpychał ją gwałtownie niczym złoczyńcę, próbującego dostać się do domu.

Gerandzie wydawało się, że oszaleje ze strachu. Co robił jej ojciec? Otworzyła drzwi, które siła burzy wyrwała jej z rąk, i które z hukiem uderzyły o ścianę. Znalazła się w ciemnej sali stołowej, gdzie udało jej się po omacku dotrzeć do schodów, po czym blada i przerażona wślizgnęła się do pracowni ojca.

Stary zegarmistrz stał na środku izby wypełnionej szumem rzeki. Zjeżone włosy nadawały mu budzący lęk wygląd. Mówił sam do siebie, gestykulując, nic nie widząc i nie słysząc. Gerande zamarła w progu.

– Tak, to śmierć! – mówił mistrz Zachariasz głuchym głosem. – To śmierć!… Co mi pozostaje w życiu teraz, kiedy całą moją istotę rozproszyłem po świecie! Bo to ja, mistrz Zachariasz, jestem twórcą tych wszystkich zegarków! W każdym metalowym, srebrnym czy złotym pudełeczku zamknąłem część mojej duszy! Za każdym razem, kiedy zatrzymuje się jeden z tych przeklętych zegarów, czuję, że moje serce przestaje bić, bo uregulowałem je według jego uderzeń!

Mówiąc to, starzec wodził wzrokiem po swoim warsztacie. Tam znajdowały się wszystkie części zegarka, który starannie rozebrał. Wziął do ręki rodzaj pustego cylindra, zwanego bębenkiem, z zawartą w środku sprężyną; wyciągnął z niego stalową spiralę, która zamiast się wyprostować zgodnie z prawami elastyczności, pozostała zwinięta niczym śpiąca żmija. Wydawała się nabrzmiała jak ci bezsilni starcy, którym krew stężała w żyłach. Na próżno mistrz Zachariasz, którego cień na ścianie wydłużał się, usiłował ją rozwinąć swoimi wychudzonymi palcami. Kiedy zrozumiał, że mu się nie uda, ze straszliwym okrzykiem wściekłości cisnął sprężynę przez otwór w spienione fale Rodanu.

Geranda z nogami wrośniętymi w ziemię wstrzymała oddech i pozostała bez ruchu. Chciała, a nie mogła zbliżyć się do ojca. Poczuła zawroty głowy. Nagle w mroku usłyszała cichy głos:

– Gerando, moja droga Gerando! Niepokój nie pozwala ci spać! Wracaj proszę, noc jest chłodna.

– Aubert! – wyszeptała cicho. – Ty również!

– Ja niepokoję się twoim niepokojem – odpowiedział Aubert.

Te miłe słowa przywróciły życie sercu dziewczyny. Oparła się na ramieniu pracownika i rzekła:

– Aubercie, mój ojciec jest bardzo chory! Ty jeden możesz go wyleczyć, bo na takie stany duszy pociechy córki to za mało. Ma umysł dotknięty wypadkiem naturalnym, a ty, pracując wraz z nim przy naprawie jego zegarków, możesz przywrócić mu równowagę. Aubercie, to nieprawda – dodała, wciąż bardzo wstrząśnięta – że życie ojca związane jest z tymi zegarami?

Aubert nie odpowiedział.

– Czyżby więc jego rzemiosło potępione było przez Boga? – drżąc, zapytała Geranda.

– Nie wiem – odpowiedział pracownik, ogrzewając w swoich dłoniach zmarznięte ręce dziewczyny. – Ale wracaj już do swojego pokoju, wraz ze spoczynkiem odzyskasz nadzieję.

 

Geranda powoli poszła do siebie, gdzie czuwała aż do rana, gdy tymczasem mistrz Zachariasz ciągle milczący i nieruchomy, wpatrywał się w rzekę płynącą pod jego stopami.

 

II
Pycha nauki

Uczciwość kupców genewskich jest powszechnie znana na świecie. Można więc wyobrazić sobie, jakie uczucie wstydu ogarnęło Zachariasza, gdy ze wszystkich stron odsyłano mu zegarki, złożone z tak wielką dokładnością. Pewne było jedynie to, że wszystkie one zatrzymały się nagle, bez widocznego powodu. Mechanizmy znajdowały się w doskonałym stanie i były dobrze osadzone, ale sprężyny utraciły swoją sprężystość. Na próżno zegarmistrz zamieniał je na inne – kółka pozostawały nieruchome. Niewytłumaczalny ten wypadek sprawił wiele złego. Wspaniałe wynalazki Zachariasza kilkakrotnie już ściągały nań podejrzenia, które teraz zyskały stanowcze potwierdzenie. Pogłoski o tym dotarły do uszu Gerandy, która natrafiając na złośliwe spojrzenia, zaczęła poważnie obawiać się o życie ojca.

Następnego dnia po burzliwej nocy Zachariasz zasiadł z ufnością do pracy. Jasne, poranne słońce ożywiło go i dodało odwagi. Aubert pośpieszył za nim do warsztatu, gdzie został przyjęty życzliwym pozdrowieniem.

– Mam się już lepiej – powiedział stary zegarmistrz. – Sam nie wiem, co mi się wczoraj stało, ale słońce rozpędziło teraz wszystkie groźby nocy.

– Słowo daję, mistrzu, nie lubię nocy – odparł Aubert. – I dla mistrza i dla siebie.

– Masz rację, Aubercie. Jeżeli kiedyś staniesz się człowiekiem wyższym nad innych, zrozumiesz, że dzień jest równie potrzebny jak pokarm! Mędrzec nie należy do siebie, lecz do innych.

– Mistrzu, grzech pychy przez ciebie przemawia.

– Pycha, Aubercie? Zatrzyj moją przeszłość, zniszcz teraźniejszość, odejmij przyszłość, a wtedy może będę mógł żyć w cieniu. Biedny chłopcze, nie pojmujesz mojej sztuki. Czyż nie jesteś tylko narzędziem w moich rękach?

– A jednak wiele razy, mistrzu – odparł Aubert – zasłużyłem sobie na pochwały za dopasowywanie najdelikatniejszych części w twoich zegarkach i zegarach.

– Oczywiście, Aubercie, jesteś dobrym pracownikiem i kocham cię za to; ale pracując jesteś przekonany, że w rękach swoich widzisz tylko kawałek brązu, złota czy srebra, i nie dostrzegasz ducha, którego w nie tchnąłem. Dlatego też dzieła twe o śmierć cię nie przyprawią.

Po tych słowach Zachariasz umilkł, lecz Aubert starał się nawiązać dalszą rozmowę.

– Cieszę się, mistrzu, widząc cię przy pracy jak teraz, bez odpoczynku. Zdaje mi się, że będziemy gotowi na uroczystość naszego cechu, bo ukończenie zegara kryształowego jest coraz bliższe.

– Oczywiście, Aubercie! – zawołał stary zegarmistrz. – Pocięcie i obrobienie tego minerału, twardego jak diament, przyniesie mi wiele sławy. Louis Berghem10 dobrze zrobił udoskonalając sztukę obrabiania kamieni szlachetnych, dał mi bowiem możliwość przewiercania i szlifowania najtwardszych materiałów.

Mistrz Zachariasz trzymał w tej chwili w palcach drobne części zegarka, wycięte z kryształu i doskonale obrobione. Kółka, osie i inne drobne części zostały wykonane z tego samego materiału i były dziełem nadzwyczajnej pracowitości i zdolności.

– Czyż nie jest to wspaniała rzecz – rzekł, a policzki jego zarumieniły się – obserwować przez przezroczystą kopertę pracę zegarka i liczyć uderzenia jego serca!

– Gotów jestem założyć się, mistrzu – odparł młody pracownik – że ani na sekundę nie spóźni się on nawet przez cały rok!

– I wygrałbyś na pewno! Czyż nie włożyłem w niego części mojej duszy? Czyż moje serce nie bije regularnie?

Aubert nie śmiał podnieść oczu na swego mistrza.

– Powiedz mi szczerze – rzekł starzec melancholijnie. – Czy nigdy nie brałeś mnie za wariata? Czy nie zdawało ci się, że ulegam obłędowi? Czyż nie tak? W oczach mojej córki i twoich często spostrzegam potępienie dla mnie. Ach, jakie to okropne – dodał z boleścią – nie być zrozumianym nawet przez tych, których się najbardziej kocha! Ale udowodnię tobie, że mam rację. Nie wstrząsaj głową, bo jeszcze się zdziwisz! W dniu, w którym będziesz w stanie mnie zrozumieć, przekonasz się, że odkryłem tajemnicę istnienia oraz sekret tajemniczego związku duszy z ciałem!

Mówiąc to, mistrz Zachariasz objawiał niezwykłą pychę. Oczy jego pałały nienaturalnym blaskiem, a duma biła z całej jego postaci. Faktycznie, nigdy wcześniej jego miłość własna nie mogła być bardziej uzasadniona. Rzeczywiście, zegarmistrzostwo w owej epoce było wciąż jeszcze w powijakach. Od czasów, w których Platon,11 na czterysta lat przed Chrystusem, wynalazł zegar nocny, coś w rodzaju klepsydry, który za pomocą dźwięku i gry na flecie wskazywał godziny, nauka nie posunęła się ani na krok do przodu. Zegarmistrz zajmował się bardziej sztuką niż mechaniką; była to bowiem epoka owych pięknych zegarów żelaznych, mosiężnych, drewnianych i srebrnych, wspaniale cyzelowanych,12 jak dzbany Celliniego.13 Były to arcydzieła sztuki cyzelatorskiej, mierzące wprawdzie czas bardzo niedokładnie, ale arcydzieła. Kiedy zaś wyobraźnia artysty skupiała się nie tylko na doskonałości plastycznej, wówczas powstawały zegary z ruchomymi figurami, grającymi melodyjkami, których uruchomienie odbywało się niekiedy w zabawny sposób. Poza tym, kto wówczas zajmował się regulowaniem czasu? Zasady mierzenia czasu, astronomia i fizyka nie stały wówczas na tak wysokim poziomie jak dzisiaj i nie znano jeszcze obliczeń pozwalających regulować zegarki według obrotu Ziemi dookoła Słońca. Nie było urzędu zamykanego o ustalonej godzinie, ani transportu odchodzącego na czas. Wieczorem biciem dzwonu wzywano mieszkańców do gaszenia ogni, a podczas wieczornej ciszy głosem oznajmiano godziny. Z pewnością, jeżeli mierzono by czas ludzkiej egzystencji ilością dokonanych spraw, to ludzie żyliby może krócej, ale lepiej. Dusze wzbogacone były szlachetnymi uczuciami, zrodzonymi z kontemplacji, a sztuka była bardzo ceniona. Budowano wówczas kościół w ciągu dwóch wieków; malarz tworzył zaledwie kilka obrazów w ciągu całego życia; poeta tworzył tylko wzniosłe pieśni, ale były to arcydzieła, które przetrwały do dziś. Z chwilą gdy nauki ścisłe postąpiły naprzód, rozwinęło się również zegarmistrzostwo; wciąż jednak rozwój jego hamowany był brakiem umiejętności regularnego i stałego pomiaru czasu.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin