Dymitr Bilenkin Test na rozs�dek Ilia Warszawski Dusza do wynaj�cia Le� Pojedynek Widziad�a Dymitr Bilenkin Test na rozs�dek (ze zbioru: Sta�o si� jutro) prze�o�y� z rosyjskiego Micha� Siwiec ----------------------------------------- Peter nadal zwleka�, cho� nale�a�o bez wahania wej��, obudzi� Eva, je�li ten spa�, i przyzna� si�, �e on, in�ynier kosmonauta pierwszej klasy Peter Funny, ujrza� widmo. Zdarzy�o si� to w jednym z tych dalekich przedzia��w, gdzie monotonna wibracja przypomina�a o blisko�ci anihilator�w przestrzeni - czasu. Tu� obok uwi�ziona by�a si�a mog�ca bez trudu roznie�� w strz�py niewielk� planet�, nic wi�c dziwnego, �e. w tych ciasnych, sk�po o�wietlonych i wype�nionych drganiem przej�ciach mimo woli odczuwa�o si� niepok�j. Peter czu� si� jednak nie gorzej ni� zwykle. Zapewne zdziwi�by si� wi�c, gdyby dowiedzia� si�, �e w nim, w�adcy tej monstrualnej machiny, drzemie ten sam niepok�j, jaki odczuwa� jego daleki przodek, gdy pot�ga przyrody dawa�a o sobie zna� ogniami b�yskawic czy te� gro�nym zapachem sun�cego po �ladach drapie�nika. W�a�nie ko�czy� obch�d, kiedy przyku� go do miejsca, nie do pomy�lenia wr�cz w tej strefie, odg�os pokas�ywania. Odwr�ci� si�. Nikogo i niczego. Pusty korytarz, mglista emalia �cian, �mijowate cienie kabli i rur. I wstr�tne niczym dotkni�cie paj�czyny uczucie, �e spoczywa na nim czyj� obcy wzrok. - Oleg, to ty? - krzykn��. Korytarz milcza�. Peter by� sam, zupe�nie sam w trzewiach miarowo pracuj�cej maszyny. W chwil� p�niej zrozumia� niedorzeczno��, a nawet �mieszno�� swojej pozy i zabrawszy torb� z testerami, by da� do zrozumienia, �e got�w jest natychmiast naprawi� ka�d� kaszl�c�, kichaj�c� czy te� chichocz�c� usterk�, zdecydowanym krokiem ruszy� w stron� miejsca, z kt�rego dobieg�o go pokas�ywanie. Ale nie zd��y� zrobi� nawet dw�ch krok�w, kiedy od �ciany oderwa�o si� co� tak szybkiego i bezkszta�tnego, �e pami�� zarejestrowa�a to jako rozp�dzony ob�ok czarnego dymu, kt�ry nikn�c za zakr�tem bfysn�� ze swej ciemnej g��bi dwiema krwawoczerwonymi �renicami. Kiedy os�ab�e nogi wynios�y Petera na placyk, gdzie znik�o owo "co�", po obu jego stronach nie by�o ju� niczego pr�cz bli�niaczo do siebie podobnych, wype�nionych dr�eniem, korytarzy. Peter przebieg� je do ko�ca, obejrza� si�, i po raz pierwszy odleg�o�� dziel�ca go od zamieszkanych pomieszcze� gwiazdolotu wydawa�a mu si� tak przera�aj�co du�a. Sprawa by�a ca�kowicie jasna. Zdarza�o si� i wcze�niej, �e d�ugi lot odbija� si� na nerwach kosmonaut�w, chocia�, o ile Peter pami�ta�, nikomu nigdy jeszcze nie ukazywa�y si� widma. Tym gorzej dla niego. O tym, co zasz�o, obowi�zany jest zameldowa� lekarzowi, czyli staruszkowi Evowi, a co b�dzie, nietrudno si� domy�li�. Nagle zrobi�o mu si� �al samego siebie. To niesprawiedliwe, niesprawiedliwe, niesprawiedliwe! Dlaczego w�a�nie on? Za co? Jak do tego w og�le mog�o doj��, przecie� czu� si� nie gorzej ni� zwykle! - �pisz, Ev? - zapyta� cicho poprzez zamkni�te drzwi. G�upie pytanie. Przecie� to jasne, �e o tej p�nej godzinie pok�adowej nocy g��wny lekarz, a jednocze�nie biolog ekspedycji wysypia si� po trudnych dniach na Bisserze. Mo�e wi�c nie nale�y go budzi�? Peter pog�adzi� podbr�dek. Obowi�zany jest opowiedzie� o tym, co mu si� przydarzy�o, zgoda. Ale jest r�nica, czy zrobi to teraz, czy p�niej. Zasadnicza r�nica! Bardzo w�tpliwe, czy jego reakcje s� teraz w normie. Ale je�eli wypocznie, wy�pi si�, to wtedy... A wi�c postanowione. Peter Fanny wszed� do swej kajuty, rozebra� si� r po�o�y�. W kajucie by�o cicho. Nic tu nie przypomina�o o szybko�ci, z jak� �piesz�cy na Ziemi� gwiazdolot pokonywa� przestrze�. Gwiazdolot, na kt�rego pok�adzie, cho� by�o to nieprawdopodobne, zobaczy� widmo. W kilka minut p�niej Peter zasn��. Mia� przecie� tak jak ka�dy kosmonauta mocne nerwy. Ale spa� �le. Tam na Ziemi, gdzie si� znalaz�, le�a� w hamaku, kt�ry nagle zamieni� si� w paj�czyn�, i serce zmrozi� strach, bo wprawdzie paj�ka nigdzie nie by�o wida�, ale lada chwila powinien si� by� pojawi�. Peter wiedzia�, �e jest on tu� obok, gdy� czu� dotkni�cie w�ochatych �ap, ale poruszy� si� nie by�o mo�na, a co najgorsze, paj�k by� niewidzialny. Potem wci�� jeszcze le��c w paj�czynie patrzy� w mikroskop, co, jak wiedzia�, by�o ostatni� szans� zdania przez niego egzaminu, od kt�rego zale�a�o wszystko. Ale w mikroskopie zamiast paj�ka wida� by�o rude, nachalne w�siki Eva i zrozpaczony Peter zastanawia� si�, czy to rzeczywi�cie ko�cowy egzamin, cho� doskonale wiedzia�, �e tak. Z wysi�kiem odepchn�� wstr�tny mikroskop, by wzi�� nast�pny; mikroskop potoczy� si� jak kula, a kula ta rosn�c b�ysn�a nagle lodowatym p�omieniem i serce Petera �cisn�� b�l. gdy� to ju� nie by�a kula, lecz zg�stek neutrinowej gwiazdy. A wi�c to tak powstaj� galaktyki... - b�ysn�o w sparali�owanym strachem m�zgu. W jego koszmary senne wtargn�� nagle jaki� ha�as. Poderwa� si� i nas�uchiwa�. Serce bi�o jak oszala�e, ale jawa ju� upora�a si� z majakami. Gdzie� blisko rozlega�o si� pukanie i jakby krzyki. Zgadza si�: kto� przeklinaj�c na czym �wiat stoi wali� od wewn�trz w zamkni�te drzwi toalety. Peter szarpn�� za klamk� i ze �rodka niczym kot z worka wyskoczy� Oleg. - Czyje to �arty? - wrzasn�� nie daj�c Peterowi doj�� do s�owa. - Te� mi zabawa, humor na poziomie ameby, jaskiniowe dowcipy! - A to ju� wtedy znano dowcipy? - zapyta� os�upia�y Peter. Pytanie by�o tak g�upie, �e obaj zamilkli i gapili si� jeden na drugiego. - Dacie si� wreszcie cz�owiekowi wyspa�? - dobieg� z ty�u niezadowolony g�os. Skrzypn�y drzwi i na korytarz wysun�a si� g�owa Eva. - Co to za latanina i rwetes? Obrzuci� spojrzeniem na p� rozebranych kosmonaut�w. - Kto� zamkn�� Olega - powiedzia� zdetonowany Peter. - Aha! - powiedzia� Ev. - A w reaktorze jeszcze nikogo nie spalono? Czas najwy�szy. - Faktem jest, �e kto� mnie zamkn�� - burkn�� Oleg. - I zrobi� to z najwi�ksz� satysfakcj�, bo ca�y czas chichota� jak g�upi. Chcia�bym wiedzie�... - Tak. to bardzo ciekawe - przytakn�� Ev. - Jeste�my na pok�adzie gwiazdo lotu czy w ZOO? - To m�g� zrobi� niesprawny cyber-sprz�tacz - podsun�� Peter. - Aha! - oczy Eva zab�ys�y. Otulone galaktycznym mrokiem �elazko z�owieszczo podkrada�o si� do nocnych pantofli �pi�cego kosmonauty... - Tak nawiasem, Peter, co ty zrobi�e� ze swoimi pantoflami? - Z czym? Wszyscy spojrzeli na nogi Petera. Na jego dziurawe, upstrzone purpurowymi plamami nocne pantofle. - Koniec �wiata - westchn�� Oleg. - Pe�no kawalarzy. - No, Peter, czym ty je tak urz�dzi�e�? - Ev... - g�os Petera drgn��. - Musz� z tob� porozmawia�, Ev... Widzia�em zjaw�. - Bzdura! - Ev odrzuci� ta�m� miogrammu, kt�ra zaczepi�a si� za prze��cznik i zawis�a na nim ko�ysz�c si�. - Jak� zjaw�? Diagnost twierdzi, �e jeste� zdr�w, a ja zgadzam si� z tym pud�em... - Zapewniam ci�... - Silne podniecenie i nic wi�cej. Wszystkie podstawowe reakcje... - A pantofle? - Co pantofle? Co maj� z tym wsp�lnego pantofle? Po prostu przepali�e� je czym�... - Ale czym?... - Kompotem! - wrzasn�� Ev. - Kapu�niakiem! Czego jeszcze chcesz? Przecie� dooko�a pe�no kawalarzy, jak si� wyrazi� Oleg. I wszyscy sadz� si� na dowcipy. Budz� cz�owieka w �rodku nocy... Cienie zmar�ych z chichotem, widzicie ich, zamykaj� im drzwi... Zaraz dam wam tak� dawk� �rodka uspokajaj�cego, tak� dawk�... Si�gn�� r�k� na st�, ale nie wzi�� ampu�ki. W drzwiach sta� Anton Resmi. Sta� i patrzy� takim wzrokiem, �e Peter zapragn�� natychmiast znikn��. - S�uchaj, Ev - kapitan podszed� do m�czyzny - mam do ciebie jako biologa i lekarza naszej ekspedycji malutkie pytanko: czy mysz mo�e si� zamieni�, dajmy na to, w czwarty wymiar. - Anton - oczy Eva zrobi�y si� okr�g�e ze zdumienia - czy�by� i ty do��czy� do kawalarzy? - Do kawalarzy? Ja ciebie pytam: gdzie zwierz�ta? - Zwierz�ta? - Tak, zwierz�ta. - Z Bissery? - Z Bissery. - Tam gdzie powinny by�. A co? - Nic. Po prostu nie ma ich tam. - Jak to... nie ma? - Sam chcia�bym wiedzie�. - To niemo�liwe. - Fakt. - Anton, przecie� to niemo�liwe!! Co za g�upi kawa�!!! Ev spojrza� na Petera, jakby pragn�c, by ten podzieli� jego oburzenie, jeszcze raz zerkn�� na kapitana i zrobi� si� trupio blady. Tak - pomy�la� Peter przypatruj�c si� spoza ramienia Eva witalizacyjnym kloszom - je�li kto� tu zwariowa�, to w ka�dym razie nie ja. �adna historia! Przez ca�e pomieszczenie ci�gn�y si� male�kie i du�e przezroczyste sarkofagi, w kt�rych automaty podtrzymywa�y warunki niezb�dne do tego, by z�owione na Bisserze egzemplarze fauny �y�y, lecz pozostawa�y u�pione. Co najmniej jedna trzecia sarkofag�w by�a pusta. I to nie tak zwyczajnie pusta, lecz - rzec by mo�na - wr�cz wyzywaj�co pusta, poniewa� w ka�dym z nich zia�a imponuj�cych rozmiar�w op�ywowa dziura. Na pulpicie, jakby na ironi�, pali�y si� zielone ogniki, co oznacza�o sprawn� prac� automat�w witalizacyjnych, migota�y z oburzeniem sygna�y kontroli dzia�alno�ci �yciowej, kt�re nie mia�y czego kontrolowa�. - No i co ty na to? Ev nie odpowiedzia�. By� tak blady, �e jego rudawe w�sik�wygl�da�y jak p�omiennie czerwone.� - Nie ma si� co denerwowa� - kapitan mi�kko po�o�y� r�k� na jego ramieniu. - Znikn�y. je�li si� nie myl�, steggry, asfety. troja�ce. katusze i te... jak im tam... - Missandry - wyszepta� Ev. - ... Missandry. A pseudogady zosta�y. Mo�e to co� wyja�nia?� Ev rozpaczliwie pokr�ci� g�ow�. - Witalizacyjny stopie� u�pienia utrzymywany jest we wszystkich'hermetycznych kloszach na �rednim, optymalnym dla ca�ej grupy poziomie - m�wi� monotonnie, jakby powtarza� wykut� na pami�� lekcj�. - Istnieje mo�liwo��, �e dla kt�rego� osobnika dany poziom oka�e si� niewystarczaj�cy i stworzenie obudzi si�. Ale w tym wypadku automat natychmiast zwi�kszy poda� �rodka... Co te� i zrobi�. Nic nie rozumiem. Przecie� w ten spos�b przepali� klosz mo�na jedynie wy�adowaniem iskrowym! - wykrzykn��. - Mo�e kt�re� z tych stworze�... - zacz�� kapitan, ale Ev jeszcze raz pokr�ci� g�ow�. - Widzia�em je na statku - powiedzia� nieoczekiwanie Peter. Wszyscy sp...
noczesc