Roger Zelazny
STWORY ŚWIATŁA I CIEMNOŚCI
(PRZEŁOŻYŁA: ANNA KRAŚKO)
W DOMU ŚMIERCI - PRELUDIUM
Człowiek. Idzie. To jego Tysiącletnia Noc w Domu Śmierci. Gdybyś mógł rozejrzeć się wewnątrz olbrzymiej komnaty, którą przemierza, nie dostrzegłbyś absolutnie nic. Jest zbyt ciemno, żeby oczy się na coś przydały.
Na ten mroczny czas nazwiemy go po prostu „człowiekiem".
Są dwa powody, aby tak zrobić:
po pierwsze - odpowiada on ogólnie przyjętemu opisowi nie zmodyfikowanego wzorca istoty ludzkiej płci męskiej. Chodzi prosto, ma przeciwstawne kciuki i inne typowe cechy swego gatunku;
- po drugie - pozbawiono go imienia.
W tym miejscu nie ma powodu, żeby wdawać się w dalsze szczegóły.
W prawej ręce dzierży berło swego Pana i Władcy. Berło prowadzi go w ciemności. Ciągnie go to tu, to tam i jeżeli idący zboczy choćby o krok z wytyczonej trasy, parzy mu dłoń, palce i kciuk.
Człowiek dociera do określonego punktu ciemności, wspina się po siedmiu stopniach na kamienne podium i po trzykroć uderza w nie berłem.
Wtedy pojawia się światło. Jest mdłe, pomarańczowe i wtłoczone w zaułki. Wydobywa z mroku zarysy olbrzymiej, pustej komnaty.
Człowiek odwraca berło do góry nogami i wkręca je w wydrążony kamień.
Gdyby ściany komnaty użyczyły ci swych uszu, posłyszałbyś wtenczas szelest, jakby to zbliżając się, to oddalając, jakieś skrzydlate owady krążyły dookoła.
Szelest ów jednak słyszy tylko ten jeden jedyny człowiek. Oprócz niego w komnacie znajduje się ponad dwa tysiące innych ludzi, ale wszyscy są martwi.
Wyłaniają się teraz z przeźroczystych prostokątów, które rozwarły się nagle w posadzce, wyłaniają się z nieruchomymi powiekami, nie oddychają, by spocząć zaraz na niewidzialnych katafalkach zawieszeni metr nad podłogą, w różnokolorowych strojach i o skórach różnych kolorów oblekających różne wiekiem ciała. Teraz już widać, że niektórzy z nich mają skrzydła, inni ogony i rogi, a jeszcze inni długie szpony. Niektórzy wyposażeni są w to wszystko naraz, innym wbudowano w ciało fragmenty jakichś mechanizmów, a jeszcze innych pozostawiono takimi, jakimi byli za życia. Wielu wygląda jak człowiek z berłem Pana.
A jest on ubrany w żółte spodnie i w żółtą koszulę bez rękawów. Nosi czarny płaszcz i czarny pas. Stoi obok jaśniejącego berła Pana i Władcy i spogląda na zmarłych u swych stóp.
- Powstańcie! - woła. - Powstańcie wszyscy!
Jego słowa mieszają się z pomrukiem huczącym teraz w powietrzu, są wciąż na nowo powtarzane, ale nie tak, jak powtarza je słabnące echo. Brzmią uporczywie i powracają, wibrując z siłą alarmowego buczka.
Powietrze nasącza się i rozbełtuje dźwiękami. Słychać jęk, skrzypienie łamliwych kończyn, poruszenie. Szeleszcząc, klekocząc i ocierając się skóra o skórę, siadają, wstają.
Nagle wszelki ruch zamiera Hałas cichnie. Zmarli stoją obok otwartych grobów jak nie zapalone świece.
Człowiek schodzi z kamiennego podium, zatrzymuje się na chwilę i rzecze:
- Pójdźcie za mną!
Rusza z powrotem drogą, którą tu przybył, zostawiając na miejscu berło swego Pana i Władcy, gorejące w szarej poświacie.
Idzie i podchodzi do jakiejś wysokiej i złotowłosej kobiety - samobójczyni. Wpatruje się w jej niewidzące oczy i pyta:
- Czy znasz mnie?
l mimo ze trupiopomarańczowe, suche jak wiór wargi rozchylają się, szepcząc: „Nie", on nadal wpatruje się w kobietę i pyta:
- Czy znałaś mnie przedtem?
Powietrze drga tym zapytaniem, aż kobieta powtarza „Nie" raz jeszcze, a wtedy on idzie dalej.
Zapytuje dwóch innych: sędziwego staruszka z zegarkiem wmontowanym w lewą rękę i czarnoskórego karła z rogami, kopytami i ogonem kozła. Obaj jednak zaprzeczają i ruszają za nim krok w krok, wychodzą z olbrzymiej komnaty, przechodzą do drugiej, gdzie pod kamieniem grobów leżą rzesze innych. Ale ci nie będą wezwani na obchody Tysiącletniej Nocy służby człowieka w Domu Śmierci.
Prowadzi ich, wiedzie zmarłych, których przywołał i którym nadał zdolność ruchu. Oni idą za nim. Idą za nim przez korytarze, galerie i sale, wspinają się po schodach stromych, szerokich, idą w dół po stopniach wąskich i krętych, aż docierają w końcu do Sali Tronowej Domu Śmierci, gdzie Pan i Władca sprawuje urząd.
Siedzi teraz na czarnym tronie z gładkiego kamienia, a po lewej i po prawej ręce ma metalowe czary z płonącym ogniem. Na każdej z dwustu kolumn Sali jarzy się pochodnia. Jarzy się, skwierczy, migocze, dym z buchających iskier zawija się i pełznie w górę, staje się szarą, kłębiącą się chmurą, która szczelnie okrywa cały sufit.
Siedzi nieruchomo i tylko spogląda na człowieka jak idzie przez Salę, prowadząc za sobą pięć tysięcy zmarłych. Gdy człowiek zbliża się do tronu, oczy Pana rzucają czerwony blask na jego postać.
Człowiek pada na twarz i nie drgnie, póki Pan nie zwróci się do niego:
- A teraz mnie powitaj i wstań. - Każde słowo jest jak ostre, gardłowe pchnięcie noża rozdzielone głośnym wydechem powietrza.
- Bądź pozdrowiony, Anubisie, Panie i Władco Domu Śmierci - mówi człowiek i podnosi się z ziemi.
Anubis opuszcza nieco swój czarny pysk i obnaża białe kły. Wyrzuca żądlasty jęzor, po czym cofa go do środka jak czerwoną błyskawicę. Później wstaje, a długi cień przesuwa się po jego nagim, ludzkim ciele. Unosi lewą rękę i pomruk wpełza do Sali, niosąc jego słowa pośród migotliwego światła i dymu.
- Słuchajcie, wy, którzy jesteście martwi! - rozpoczyna. - Dzisiaj zabawicie się, żeby mnie rozbawić! Wasze trupie usta skosztują jedzenia i wina, chociaż nie poczują smaku! Wasze zeschłe żołądki wypełnią się jedzeniem i napojami!
Wasze skórzaste nogi pójdą w tany! Wargi wasze ułożą słowa, których znaczenia nie pojmiecie, a ręce obejmować będą ciała innych uściskami bez rozkoszy! l jeżeli sobie tego zażyczę, zaśpiewacie mi i legniecie na powrót, jeśli taka będzie moja wola! - Unosi prawą rękę. - Niech rozpocznie się uczta! - mówi i klaszcze w dłonie.
Obładowane żywnością i napojami stoły wysuwają się spomiędzy kolumn i Salę wypełnia muzyka. Zmarli, posłuszni Władcy, ruszają do tańca.
- Możesz się do nich przyłączyć - powiada Anubis i siada na tronie.
Człowiek podchodzi do najbliższego stołu, wypija kielich wina, zjada niewiele. Trupy tańczą wokół niego, lecz on nie tańczy. Trupy artykułują dźwięki, które są nic nie znaczącymi słowami, ale on słów tych nie słucha. Nalewa sobie drugi kielich wina i pije, a Anubis patrzy na niego. Nalewa sobie trzeci kielich. Trzyma go w dłoniach i teraz sączy trunek, wpatrując się w szkło.
Nie potrafi określić, ile minęło czasu, nim odezwał się Pan.
- Sługo!
Człowiek wstaje i zwraca się ku Władcy.
- Zbliż się! -rozkazuje Anubis i człowiek się zbliża. -Wstań! Czy wiesz, jaką to dziś mamy noc?
- Tak, Panie. To Noc Tysiącletnia.
- Twoja Tysiącletnia Noc, sługo. Obchodzimy dzisiaj rocznicę. Służyłeś całe tysiąc lat w Domu Śmierci. Czy jesteś z tego zadowolony?
- Tak, Panie.
- Czy przypominasz sobie moją obietnicę?
- Tak. Obiecałeś mi, Panie, ze zwrócisz mi imię, jeżeli będę ci wiernie służył przez tysiąc lat. Obiecałeś, ze powiesz mi, kim byłem tam, w Wewnętrznych Światach Życia.
- Wybacz, ale tego ci nie obiecywałem.
- Nie...
- Przyrzekłem, że dam ci jakieś imię, a to zupełnie inna sprawa.
- Myślałem, że...
- Nie obchodzi mnie, co sobie myślałeś, sługo. Pragniesz dostać imię?
- Ale wolałbyś swoje stare imię, prawda? To chcesz powiedzieć?
- Tak.
- Czy rzeczywiście sądzisz, że ktoś będzie pamiętał twoje imię po dziesięciu stuleciach? Czy myślisz, że w Światach Wewnętrznych byłeś człowiekiem na tyle ważnym, by ktoś upamiętnił twe imię? Że dziś jeszcze coś ono znaczy?
- Nie wiem.
- Ale chcesz je z powrotem, czy tak?
- Tak, jeśli będzie mi wolno. Panie.
- Ale dlaczego? Dlaczego chcesz je z powrotem?
- Ponieważ nie pamiętam niczego ani nikogo ze Światów Życia. Chciałbym wiedzieć, kim byłem, gdy tam przebywałem.
- Dlaczego? Po co?
- Nie umiem ci odpowiedzieć, bo sam nie wiem.
- Wiesz, że spośród wszystkich zmarłych tylko tobie przywróciłem pełną świadomość, abyś mi służył. Czy sądzisz, że oznacza to, iż tkwi w tobie coś niezwykłego?
- Często zastanawiałem się, dlaczego postąpiłeś tak, jak postąpiłeś.
- Pozwól zatem, ze uśmierzę twój niepokój, człowiecze. Jesteś nikim i byłeś nikim. Nikt cię nie pamięta. Twoje przedśmiertne imię nic nie znaczy. Człowiek spuszcza oczy.
- Czy wątpisz w moją prawdomówność?
- Nie, Panie.
- A dlaczego nie?
- Ponieważ ty nigdy nie kłamiesz.
- Udowodnię to. Odebrałem ci wspomnienia z życia tylko dlatego, że tutaj, wśród zmarłych, zadawałyby ci ból. Teraz z kolei zademonstruję ci twoją kompletną bezosobowość. W tej sali znajduje się ponad pięć tysięcy trupów. Są w różnym wieku i pochodzą z różnych światów.
Anubis wstaje, a jego głos dociera do każdego z obecnych.
- Posłuchajcie mnie, nędzne kreatury! Skierujcie oczy na tego oto człowieka! Stoi przed moim tronem! Obróć się do nich twarzą, sługo. Człowiek obraca się twarzą do zmarłych.
- Człowiecze, wiedz, że dzisiaj obleka cię inne ciało! Inne niż to, które służyło ci jeszcze ubiegłej nocy. Dzisiaj wyglądasz dokładnie tak samo, jak wyglądałeś tysiąc lat temu, gdy przekroczyłeś progi Domu Śmierci. Moi zmarli! Czy jest wśród was ktoś, kto spojrzawszy na tego człowieka powie, że go zna?
Złotowłosa samobójczyni wysuwa się do przodu.
- Ja go znam - mówi trupiopomarańczowymi wargami - gdyż mówił ze mną w mojej komnacie.
- O tym wiem - rzecze Anubis - ale powiedz, kim on jest?
- Jest tym, który mówił ze mną.
- To żadna odpowiedź! Idź kopulować z tamtym szkarłatnym jaszczurem! A ty, starcze?
- On mówił i ze mną.
- O tym wiem. Czy znasz jego imię?
- Nie, nie znam.
- Więc zatańcz na stole i oblej sobie głowę winem! A ty, czarnoskóry? Znasz go?
- Ze mną tez mówił.
- Czy znasz jego imię?
- Nie pamiętałem jego imienia, gdy mnie pytał, ale...
- Więc niech cię ogień pochłonie! - woła Anubis, a wtenczas płomienie opadają z sufitu, wyskakują ze ścian i pożerają czarnoskórego, pozostawiając jedynie popiół, który zaraz umyka po podłodze, wirując i krążąc między stopami tancerzy i w końcu rozpada się w proch.
- Widzisz? - pyta Anubis. - Nikt nie zna twego starego imienia.
- Tak - mówi na to człowiek - ale ten ostatni rzekłby może coś więcej, gdyby...
- Bzdura! Nikt ciebie nie zna! Nikt cię nie potrzebuje prócz mnie! A to dlatego, że jesteś względnie biegły w sztuce balsamowania i czasami udaje ci się złożyć zgrabne epitafium.
- Dzięki, Panie.
- Na co przydałyby ci się tutaj imię i wspomnienia?
- Myślę, że na nic.
- A jednak wciąż chcesz mieć jakieś imię... Dobrze, dam ci imię. Dobądź sztyletu.
Człowiek dobywa noża, który wisi u jego boku.
- A teraz odetnij sobie kciuk.
- Który, Panie?
- Może być lewy.
Człowiek zagryza dolną wargę i zaciska powieki. Wbija ostrze w staw palca i na podłogę tryska krew. Płynie po klindze i ścieka cienkim strumyczkiem w dół. Człowiek osuwa się na kolana, ale tnie dalej, chociaż policzki ma mokre od łez, które spływając, mieszają się z krwią. Ciężko chwyta powietrze, a z piersi wyrywa mu się jęk.
- Uczyniłem jak chciałeś - mówi po chwili. - Proszę. - Rzuca na ziemię sztylet i podaje Anubisowi odcięty kciuk.
- Precz z tym! Wrzuć to w ogień!
Posługując się prawą ręką, człowiek wrzuca swój palec do metalowej czary z ogniem. Kciuk skwierczy, trzeszczy, puchnie i zajmuje się płomieniem.
- Teraz nadstaw dłoń i zbierz w nią krew. Człowiek wykonuje polecenie.
- Wznieś rękę i niechaj krew ścieka ci na głowę. Człowiek unosi rękę nad głowę i krew spływa mu na czoło.
- Powtarzaj teraz za mną. Chrzczę siebie...
- Chrzczę siebie...
- ...imieniem Przebudzeniec z Domu Śmierci...
- ...Przebudzeniec z Domu Śmierci...
- ...W imię Anubisa...
- ...Przebudzeniec...
- ...Emisariusz Anubisa do Światów Wewnętrznych...
- ...i poza nie.
- Słuchajcie mnie, o wy, zmarli! Nadaję temu człowiekowi imię Przebudzeniec! Powtórzcie jego imię!
- Przebudzeniec! - wymawiają martwe wargi.
- Niechaj tak się stanie! Masz wreszcie imię, Przebudzeńcze - rzecze Anubis. - Powinieneś zatem odczuć swe chrzciny, o ty, imieniem nazwany! Musisz czuć, że odchodzisz tym faktem odmieniony!
Anubis wznosi ręce ponad głowę, a następnie opuszcza je wzdłuż Boków.
- Tańczcie dalej! - rozkazuje zmarłym.
Słuchają go i podejmują taniec w takt muzyki.
Do Sali wjeżdża maszyna do cięcia ciała, a za nią sunie automatyczna protezarka. Przebudzeniec odwraca wzrok, lecz obie są już blisko i zatrzymują się tuż koło niego. Pierwsza maszyna wyrzuca ze swych wnętrzności chwytaki i przytrzymuje go.
- Ludzkie ręce są słabe - rzecze Anubis. - Zostaną ci odjęte.
Człowiek krzyczy przeraźliwie, kiedy dostrzega wirujące z szumem ostrza, i traci przytomność. Zmarli nie przestają tańczyć.
Kiedy przychodzi do siebie, widzi dwa srebrzyste ramiona gładko przytwierdzone do swoich boków. Ramiona są zimne i bez czucia. Zgina palce.
- A ludzkie nogi są zbyt wolne, zbyt podatne na zmęczenie. Niechaj odporny metal zastąpi te, które masz.
Kiedy Przebudzeniec po raz wtóry odzyskuje zmysły, stoi na srebrzystych podporach. Kiwa wielkim palcem u sztucznej nogi. Anubis wysuwa swój żądlasty jęzor.
- Włóż prawą dłoń w płomienie i trzymaj ją w ogniu tak długo, aż rozgrzeje się do białości - rozkazuje.
Muzyka ogłusza Przebudzeńca, a płomienie pieszczą jego rękę, aż staje się czerwona jak one. Zmarli toczą martwe rozmowy i piją wino, którego smaku nie czują. Ręka świeci rozpaloną bielą.
- Teraz chwyć swą męskość w prawą dłoń i wypal ją! - każe Władca. Przebudzeniec oblizuje wargi.
- Panie... - zaczyna.
- Zrób to!
Człowiek wykonuje rozkaz i zapada w nieświadomość, nim udaje mu się
skończyć dzieło.
Kiedy się budzi i patrzy w dół, widzi, że obleka go błyszczące srebro, ze nie ma już płci i czuje, że jest teraz silny. Gdy dotyka czoła, słyszy odgłos, jaki wydaje metal pod powłoką z metalu.
- Jak się czujesz, Przebudzeńcze? - zapytuje Anubis.
- Nie wiem... - odpowiada, a głos ma obcy, chrapliwy.
Anubis kiwa głowa, i wnet pokrywa maszyny do cięcia ciała staje się lustrem.
- Przyjrzyj się sobie.
Przebudzeniec widzi metalicznie lśniące jajo, które jest teraz jego głową, żółtawe soczewki, które są jego oczami i połyskujący cylinder torsu.
- Ludzie rozpoczynają i kończą życie na wiele sposobów - powiada Anubis. - Niektórzy są najpierw maszynami i krok po kroku zdobywają człowieczeństwo. Inni kończą jako maszyny, wolno tracąc swe człowieczeństwo za życia. To, co stracone, zawsze można odzyskać. To, co zdobyte, zawsze można stracić. Kim jesteś, Przebudzeńcze? Człowiekiem czy maszyną?
- Nie wiem...
- Więc pozwól, że pogłębię zamęt w twej głowie jeszcze bardziej.
Anubis wykonuje gest. Ramiona i nogi Przebudzeńca rozluźniają się w stawach, odpadają. Metalowy tors uderza z hukiem o kamień posadzki, toczy się i zatrzymuje u stóp tronu.
- Teraz nie jesteś w stanie wykonać żadnego ruchu - mówi Anubis. Sięga nogą do maleńkiego przełącznika z tyłu głowy Przebudzeńca.
- A teraz zabrałem ci wszystkie zmysły prócz słuchu.
- To prawda - odpowiada Przebudzeniec.
- Podłączę cię do maszyny. Nie czujesz nic, ale twoja głowa jest już otwarta i za moment staniesz się częścią mechanizmu, który dogląda i utrzymuje cały mój świat. Zobacz, poznaj to wszystko!
- Widzę - pada odpowiedź, gdyż Przebudzeniec ma obecnie świadomość istnienia każdej komnaty, każdego korytarza, sali i izby tego wiecznie martwego, nigdy nie ożywionego świata, który nigdy nie był światem, światem stworzonym, poczętym w ogniu ze scalonego pyłu gwiazd, który od samego początku był światem wykutym, zespawanym, znitowanym, połatanym, odizolowanym i upiększonym nie morzami, lądami, powietrzem i życiem, lecz metalami, smarami, skałą i polami energetycznymi zawieszonymi w lodowatej otchłani, gdzie nigdy nie świeci słońce; pojmuje ogrom odległości, czuje napięcie metalu, wagę, rodzaj materiałów, odczuwa ciśnienia i poznaje tajne dane o liczbie zmarłych. Nie wie, że jego ciało jest biernym mechanizmem. On odbiera jedynie ruch fal układu konserwującego, które przenikają Dom Śmierci, on płynie z nimi i doświadcza bezbarwnych kolorów liczebnego postrzegania. Anubis odzywa się znowu.
- Znasz teraz każdy zakamarek Domu Śmierci Oglądałeś go wszystkimi utkwionymi weń oczami.
- Oglądałem...
- Zobacz teraz, co znajduje się poza nim.
Widzi gwiazdy i gwiazdki, gwiazdy i gwiazdeczki rozrzucone w bezbrzeżnej czerni. Sypią się kaskadami, zawijają się, zaginają, pędzą ku niemu, omiatają go, jarzą się kolorami, które są czyste jak źrenice aniołów, mijają go tuż tuż, mijają go hen, daleko, w wiecznej nieskończoności, którą zdaje się przemierzać. Nie ma poczucia czasu ani ruchu, rejestruje tylko ciągłe zmiany pola. Przez chwilę szybuje obok niego wielkie, niebieskie słońce rozżarzone jak ofiarny stos krwiożerczego Molocha, a potem znów jest tylko czarna pustka i dalekie, migoczące plamki jasności, l w końcu dociera do świata - nieświata mieniącego się barwami cytryny, błękitu, zieleni, zieloności i zielonkawości. Świat ten otacza zielonkawoświetlista korona, po trzykroć większa od średnicy jego tarczy, otula go i zdaje się pulsować jakimś nie znanym, przyjemnym rytmem.
- Oto Dom Życia - słychać odległy głos Anubisa.
Przebudzeniec widzi ów świat, wie, że jest ciepły, promienny i żywy, czuje, jak jego samego ogarniają fale życia.
- Panem Domu Życia jest Ozyrys - objaśnia Anubis.
l Przebudzeniec widzi ogromną ptasią głowę osadzoną na ludzkich ramionach, jasne, żółte oczy, które są żywe, ach, jak bardzo żywe. A stwór ten stoi przed nim na bezkresnej równinie wiecznej zieloności przesłaniającej cały świat i w jednej ręce trzyma Berło, w drugiej ciąży mu Księga Życia. Cała postać zdaje się być źródłem promieniującego ciepła.
- Ramiona Domu Życia i Domu Śmierci obejmują wszystkie Światy Wewnętrzne - odzywa się głos Anubisa.
Nagłe wrażenie opadania, wirowania i Przebudzeniec znów spogląda na gwiazdy, lecz tym razem są to gwiazdy oddzielone od innych gwiazd, gwiazdy przytwierdzone więzami sił, które czasami widać, czasami nie widać, znowu je widać i znów nikną, słabną, odchodzą jak białe, wciąż zmienne, połyskliwe linie.
...
noczesc