Alfred Hitchcock - Cykl-Przygody trzech detektywów (04) Tajemnica krzyczącego zegara.rtf

(237 KB) Pobierz

ALFRED HITCHCOCK

TAJEMNICA KRZYCZĄCEGO ZEGARA

PRZYGODY TRZECH DETEKTYWÓW

Przełożyła: ANNA IWAŃSKA


Kilka słów wstępu Alfreda Hitchcocka

 

 

Witajcie! Z radością znowu się z Wami spotykam. Będziemy wspólnie śledzić przygody Trzech Detektywów. Tym razem niezwykły, krzyczący zegar poprowadzi ich w plątaninę szyfrów, zagadek, tajemnic i emocji.

Przypuszczam, że poznaliście już trzech naszych detektywów i wiecie, że są to: Jupiter Jones, Bob Andrews i Pete Crenshaw. Mieszkają w Kalifornii w Rocky Beach, niewielkim mieście na wybrzeżu Pacyfiku, w pobliżu Hollywoodu.

Jeśli jednak spotykacie moich młodych przyjaciół po raz pierwszy, muszę Wam powiedzieć, że mają oni swoją Kwaterę Główną, dobrze ukrytą na terenie składu złomu. Skład ten należy do Matyldy i Tytusa Jonesów, ciotki i wuja Jupitera. W czasie wakacji chłopcy pomagają im w pracy i zarabiają w ten sposób na kieszonkowe. Chyba że są akurat na tropie...

Tyle słów wstępu. Zaczynamy naszą tajemniczą historię. Za chwilę zegar zacznie... krzyczeć!


ROZDZIAŁ 1

Krzyk zegara

 

 

Zegar krzyczał.

Był to krzyk śmiertelnie przerażonej kobiety. Zaczynał się w niskich tonach, po czym wznosił się wyżej i wyżej, aż niemal ogłuszył Jupitera. Dreszcz przebiegł mu po plecach. Był to najstraszliwszy krzyk, jaki kiedykolwiek słyszał. Wydawał go stary elektryczny budzik. Jupiter chciał sprawdzić, czy działa, i zaledwie włączył go do kontaktu, zegar zakrzyczał.

Jupiter wyszarpnął sznur z gniazdka. Krzyk ustał. Chłopiec odetchnął z prawdziwą ulgą. W tej samej chwili usłyszał za sobą odgłos biegnących stóp. Bob Andrews i Pete Crenshaw, którzy pracowali we frontowej części składu, zatrzymali się przy nim zdyszani.

- Rany boskie, co to było? - zapytał Bob.

- Coś ci się stało, Jupe? - Pete wpatrywał się w niego bacznie.

Jupiter przecząco pokręcił głową.

- Hej, słuchajcie - powiedział - mam dla was coś dosyć niezwykłego.

Ponownie włączył zegar do kontaktu i znowu rozległ się przerażający krzyk. Wyciągnął wtyczkę i krzyk się urwał.

- O rety! - zawołał Pete. - Krzyczący zegar, a on to nazywa „dosyć niezwykłe”.

- Ciekaw jestem, co by powiedział, gdyby zegarowi nagle urosły skrzydła i odfrunął - zażartował Bob, uśmiechając się szeroko.

- Może powiedziałby, że to całkiem niezwykłe. Jeśli o mnie chodzi, krzyczący zegar jest najbardziej intrygującą rzeczą, na jaką natknąłem się kiedykolwiek.

Jupiter zignorował ich przyjacielski sarkazm. Uważnie oglądał zegar, obracając go w rękach, nareszcie rzekł z nutą satysfakcji:

- Aha!

- Aha, co? - zapytał Pete.

- Alarm jest włączony. Wyłączę go i włączę zegar ponownie.

Kiedy tak zrobił, zegar zaczął delikatnie mruczeć, nie wydając żadnych innych dźwięków.

- Zobaczymy, co się stanie, gdy znów włączę alarm.

Rozległ się przenikliwy krzyk. Jupiter błyskawicznie uciszył go, wyłączając alarm.

- A więc - powiedział - rozwiązaliśmy pierwszą część tajemnicy. Zegar, zamiast dzwonić, krzyczy na budzenie.

- Jakiej tajemnicy? - dopytywał się Pete. - Rozwiązaliśmy pierwszą część jakiej tajemnicy?

- Jupe uważa, że zegar jest tajemniczy - odparł Bob - i pewnie wie dlaczego!

- Nie „dlaczego” - poprawił go Jupiter - tylko „kiedy”. Zegar krzyczy, gdy ma włączony alarm. Dużo bardziej zagadkowe jest, dlaczego to robi. Uważam, że powinniśmy przeprowadzić dochodzenie.

- Jak to dochodzenie? - zapytał Pete. - Jak można prowadzić dochodzenie z zegarem? Chcesz zadawać mu pytania?

- Zegar, który krzyczy, zamiast dzwonić, jest z pewnością tajemniczy - odpowiedział Jupiter - a dewizą Trzech Detektywów jest...

- Badamy wszystko! - wykrzyknęli razem Bob i Pete.

- Rozumiem - rzekł Pete - że jest w tym jakaś tajemnica, ale nie wiem, jak chcesz ją wyjaśnić?

- Musimy wykryć, dlaczego zrobiono zegar tak, by krzyczał. Musi być jakaś przyczyna - odparł Jupiter. - Nie mamy teraz żadnej innej sprawy, proponuję, byśmy spróbowali wyjaśnić tajemnicę zegara.

- No, nie - mruknął Pete - wszystko ma swoje granice... Ale Bob wydawał się zaintrygowany.

- Od czego moglibyśmy zacząć, Jupe?

Jupiter sięgnął do szuflady stołu, po skrzynkę z narzędziami. Chłopcy przebywali w części składu, w której znajdował się warsztat Jupe'a. Ukryci przed oczami ciekawskich dorosłych mogli tutaj spokojnie pracować. Obok, za stertą różnorodnych rupieci - stalowych belek, rur, żelastwa - przywalona starą, zardzewiałą huśtawką stała schowana przyczepa kempingowa, Kwatera Główna Trzech Detektywów. Sekretne wejście było zbyt ciasne, aby mógł się tędy przecisnąć dorosły.

Teraz jednak przebywali na zewnątrz kryjówki.

Jupiter, posługując się śrubokrętem, usunął tylną pokrywę zegara. Zsunął ją w dół, wzdłuż sznura elektrycznego, by móc zajrzeć do środka. Po raz drugi powiedział - Aha! - i wskazał śrubokrętem na coś, co najwidoczniej zostało dodatkowo wmontowane wewnątrz zegara. Był to dysk wielkości mniej więcej srebrnego dolara, nieco grubszy.

- Sądzę, że to jest mechanizm, który wydaje krzyk - powiedział. - Jakiś sprytny mechanik zainstalował go w miejsce zwykłego dzwonka.

- Ale dlaczego? - zapytał Bob.

- Oto tajemnica. Żeby zacząć dochodzenie, musimy po pierwsze dowiedzieć się, kto to umieścił.

- Jak możemy się tego dowiedzieć? - zdziwił się Pete.

- Nie myślisz jak detektyw - stwierdził Jupiter. - Zastanów się, od czego byś zaczął rozwiązywać tę zagadkę.

- Myślę, że przede wszystkim starałbym się dowiedzieć, skąd się wziął zegar.

- Tak jest. A jak byś się do tego zabrał?

- Wiemy, że zegar znalazł się w składzie jako złom - powiedział Pete. - Pewnie twój wujek Tytus go kupił. Może pamięta gdzie?

- Pan Jones kupuje mnóstwo przeróżnych rzeczy - rzekł Bob z powątpiewaniem - i nie zawsze zapisuje, gdzie je kupił.

- Prawda - zgodził się Jupiter - ale Pete ma rację. Przede wszystkim trzeba zapytać mojego wujka, czy wie, skąd wziął się zegar. Dopiero co, pół godziny temu, dał mi go w pudle wraz z innymi rupieciami. Zobaczymy, co jeszcze jest w pudle.

Ustawiwszy karton na stole, Jupiter sięgnął do środka i wyciągnął wypchaną, obdartą z piór sowę. Pod spodem leżała mocno sfatygowana szczotka do ubrania. Następnie ukazała się lampa na zgiętej podstawie, wyszczerbiony wazon, masywna podpórka do książek w kształcie głowy konia i jeszcze kilka innych przedmiotów, w większości rozbitych i połamanych. Wszystko to mogło być cenne albo bezużyteczne - w zależności od punktu widzenia.

- Wygląda to tak - zauważył Jupiter - jakby ktoś zrobił gruntowne porządki, wsadził te wszystkie rupiecie do kartonu i wyrzucił. Potem jakiś szmaciarz wyciągnął je z kubła i sprzedał wujowi. Wuj kupuje niemal wszystko, co się uda dostać po niskiej cenie. Wie, że i tak to zreperujemy i będzie mógł sprzedać te rzeczy ze znacznym zyskiem.

- Nie dałbym więcej jak dolara za cały ten kram - powiedział Pete. - No, może z wyjątkiem zegara. Oczywiście bez tego alarmu. Wyobrażasz sobie, budzić się w środku nocy w świdrującym uszy wrzasku?

- Hmm - Jupiter zamyślił się. - Przypuśćmy, że chcesz kogoś przestraszyć. Może nawet śmiertelnie przerazić. Stawiasz zegar w jego sypialni. A kiedy o świcie rozlega się krzyk, następuje fatalny atak serca. Musisz przyznać, że byłoby to sprytnie zaplanowane morderstwo.

- O rany! - przeraził się Bob. - Myślisz, że wydarzyło się tak naprawdę?

- Nie mam pojęcia - odpowiedział Jupiter - rozważam tylko taką ewentualność. Chodźmy teraz zapytać wujka, czy nie wie, skąd wziął się zegar.

Opuścili pracownię i skierowali się ku frontowej części składu, do małej budki, która służyła jako biuro. Hans i Konrad, dwaj krzepcy Bawarczycy, uwijali się w kącie, zajęci układaniem w stertę starych desek. Tytus Jones, niski mężczyzna z ogromnymi wąsami i jasnymi skrzącymi się oczami, oglądał jakieś używane meble.

- Co tam, chłopcy? - zagadnął, kiedy się zbliżyli. - Jeśli chcecie zarobić na drobne wydatki, mam tu trochę mebli do naprawy i pomalowania.

- Zaraz się do tego weźmiemy, wujku - przyrzekł Jupiter - ale teraz interesuje nas coś zupełnie innego - tu wskazał na zegar. - Leżał w pudle z różnymi rupieciami, które dałeś mi do przejrzenia. Czy pamiętasz, skąd wzięło się to pudło? - zapytał.

- Mhmm - Tytus Jones zamyślił się głęboko. - Dostałem je od kogoś za darmo. Facet dołożył je do mebli, które od niego ostatnio kupiłem. Wywozi śmieci z dzielnicy leżącej przy drodze do Hollywoodu. Wybiera z wyrzuconych na śmietnik przedmiotów wszystko, co tylko ma jakąś wartość, i potem to sprzedaje. Wiecie, jak to jest, ludzie wyrzucają zupełnie dobre rzeczy.

- Znasz jego nazwisko, wujku?

- Tylko imię. Nazywa się Tom. To wszystko. Ale dziś ma przyjść. Będziecie mogli sami go zapytać.

W tym momencie stara ciężarówka wtoczyła się na podwórze i wyskoczył z niej mężczyzna z bokobrodami, ubrany w dres.

- No właśnie, oto i on - powiedział pan Jones. - Dzień dobry, Tom.

- Dobry, Tytusie. Mam dla ciebie trochę mebli. Naprawdę niczego sobie rzeczy. Prawie nowe.

- Chcesz powiedzieć, że nie dość stare, żeby mogły być antykami - zaśmiał się Tytus Jones. - Dam ci w ciemno dziesięć dolarów.

- Biorę - odrzekł Tom szybko. - Chcesz, żebym to tutaj wyładował?

- Nie, poczekaj. Zrobisz to tam, za biurem. Ale teraz Jupiter chce cię o coś zapytać.

- Pewnie, pytaj, chłopcze.

- Staramy się dowiedzieć, skąd się wzięło pudło z różnymi rzeczami, które pan dał wujowi - powiedział Jupiter. - Między innymi był tam zegar. Myśleliśmy, że może pamięta pan, gdzie go pan znalazł.

- Zegar? - zachichotał Tom. - Zbieram około dwunastu zegarów tygodniowo. Większość z nich wyrzucam. Nie, nie mogę pamiętać każdego.

- W pudle była też wypchana sowa - wtrącił Bob - może pamięta pan sowę?

- Sowa? Sowa...? Coś mi świta. Już wiem! Pamiętam, że brałem pudło z wypchaną sową. Nieczęsto znajduję wypchane sowy. Tę pamiętam dobrze. To było na tyłach domu przy... Poczekaj chwilę, zaraz sobie przypomnę. To było przy... - Tom przecząco pokręcił głową. - Przykro mi, chłopcze, to było ze dwa tygodnie temu. Trzymałem to przez ten czas w garażu. Po prostu nie mogę sobie przypomnieć, skąd wzięło się to cholerne pudło rupieci!


ROZDZIAŁ 2

Jupiter trafia na ślad

 

 

- Tak więc było to dochodzenie, które utknęło w miejscu, zanim w ogóle się zaczęło - powiedział Pete. - Jeśli nie wiemy, skąd wziął się zegar, jak możemy odkryć... Co ty robisz, Jupe?

Byli z powrotem w pracowni. Jupiter obracał w rękach pusty karton, w którym znalazł krzyczący zegar.

- Czasami na pudełku jest adres, pod jaki ma być doręczone.

- To mi wygląda na karton ze sklepu spożywczego - powiedział Bob.

- Masz rację. Czy nie ma na nim adresu?

- A więc, jak powiedziałem - kontynuował Pete - to było dochodzenie... Co ty robisz, Bob?

Bob schylił się po prostokątny kawałek papieru, który sfrunął pod prasę drukarską.

- Wypadł z pudła - powiedział do Jupitera. - Coś tam jest napisane.

- Prawdopodobnie lista zakupów - skomentował Pete. Ale na wszelki wypadek przysunął się do Boba. Na kartce nabazgrano atramentem kilka słów. Jupe przeczytał na głos:

 

Drogi Rex:

Zapytaj Imogeny.

Zapytaj Geralda.

Zapytaj Marty.

Potem działaj. Wynik zadziwi nawet ciebie.

 

- Litości! - wykrzyknął Bob. - Co to ma znaczyć?

- Zapytaj Geralda! - zaśmiał się Pete. - Zapytaj Imogeny! Zapytaj Marty! Co to za osoby i o co powinniśmy je zapytać? I dlaczego?

- Jestem skłonny przypuszczać, że jest to część tajemnicy zegara - odrzekł Jupiter.

- Dlaczego tak sądzisz? - zapytał Bob. - Przecież to tylko kawałek papieru, który był w pudle. Skąd możemy wiedzieć, że ma jakikolwiek związek z zegarem?

- Myślę, że ma - odrzekł Jupiter. - Przyjrzyjcie się dobrze temu papierkowi. Był przycięty nożyczkami do określonej wielkości, około pięciu centymetrów szerokości i dziesięciu długości. A teraz obejrzyjcie go z drugiej strony. No i co widzicie?

- Coś, jakby wyschnięty klej - powiedział Bob.

- Właśnie. Ten papier był do czegoś przyklejony. Popatrzmy teraz na zegar. Tutaj, na spodzie, jest akurat dosyć miejsca na ten skrawek papieru. Jak go przyłożyć, pasuje jak ulał. Przesuwam palcem po spodzie zegara i czuję coś szorstkiego. Mogę przypuszczać, że jest to również wyschnięty klej. A więc odpowiedź jest prosta. Ten papier był kiedyś przyklejony pod spodem krzyczącego zegara i odpadł, kiedy zegar przewracał się na wszystkie strony w pudle.

- Ale dlaczego ktoś miałby przykleić kartkę z tak zwariowanym tekstem do spodu zegara? - Pete był pełen wątpliwości. - To bez sensu.

- Tajemnica nie byłaby tajemnicą, gdyby nie była tajemnicza - odparł Jupiter.

- Niech ci będzie - zgodził się Pete. - Więc teraz mamy podwójną tajemnicę i jesteśmy w punkcie wyjścia. Co gorsze, w dalszym ciągu nie wiemy, skąd wziął się zegar i... Co, ty robisz, Jupe?

- Zdrapuję klej ze spodu zegara. Chyba coś tam jest. Coś wygrawerowano, ale litery są zbyt małe, aby je odczytać, a do tego zalepione zaschniętym klejem. Przejdźmy do Kwatery Głównej po szkło powiększające.

Kiedy znalazł się za prasą drukarską, odsunął na bok metalową kratę, która wydawała się leżeć tu zupełnie przypadkowo, i odsłonił wejście do wielkiej karbowanej rury. Jeden za drugim przeczołgali się dziesięciometrowym tunelem, by nie poobijać kolan - wyłożonym starymi chodnikami. To był Tunel Drugi. Biegł częściowo pod ziemią i prowadził wprost pod przyczepę kempingową, ich Kwaterę Główną.

Jupiter pchnął do góry klapę w podłodze. Stłoczyli się w małym pomieszczeniu, które czas jakiś temu zostało umeblowane. Stało tutaj biurko, mała szafka, maszyna do pisania, adapter i telefon. Jupe zapalił światło i wyjął z szuflady biurka duże szkło powiększające. Przestudiował podstawę zegara, skinął głową ze zrozumieniem, po czym wręczył lupę Bobowi. Bob spojrzał badawczo przez lupę i zobaczył wygrawerowany małymi literami napis - A. Felix.

- Co to znaczy? - spytał.

- Myślę, że za chwilę wam powiem - odparł Jupiter. - Pete podaj mi książkę telefoniczną.

Wziął książkę i zaczął przewracać strony. Po pewnym czasie wydał okrzyk tryumfu:

- Patrzcie!

Pod nagłówkiem ZEGARMISTRZE było ogłoszenie: A. Felix - zegarmistrz. Nasza specjalność - osobliwe zamówienia. Potem podany był adres i telefon.

- Zegarmistrze - poinformował ich Jupe - często grawerują numer identyfikacyjny na zegarach, które reperują. Pomaga im to w ich rozpoznaniu, jeżeli potrzebna jest kolejna naprawa. Jeśli wykonali pracę, z której są szczególnie dumni, grawerują nawet swoje nazwisko. Myślę, że znaleźliśmy osobę, która zrobiła ten zegar. Jest to pierwszy krok w naszym dochodzeniu. Następny, to pójść do pana Felixa i zapytać, kto zlecił mu tę pracę.


ROZDZIAŁ 3

Na tropie

 

 

Pracownia A. FELIX - ZEGARMISTRZ był to wąski sklep położony przy przecznicy bulwaru Hollywood, znanej głównej arterii miasta o tej samej nazwie.

- Może pan tu zaparkuje, Worthington - powiedział Jupiter do angielskiego kierowcy, który przywiózł ich z Rocky Beach.

Przed paroma miesiącami Jupiter wygrał konkurs ogłoszony przez agencję „Wynajmij auto i w drogę”. Nagrodą było czasowe używanie wspaniałego rolls-royce'a. Chłopcy często korzystali z niego podczas swych dochodzeń i martwili się, że kiedy ta możliwość się skończy, będą pozbawieni środka lokomocji. Ale dzięki wspaniałomyślności Augusta, chłopca, któremu pomogli odzyskać bezcenny spadek, mogli nadal przemierzać rozległe tereny południowej Kalifornii tym bajecznym samochodem. W dodatku w towarzystwie prawdziwego szofera.

- Doskonale, panie Jupiter - odparł uprzejmie Anglik. Zatrzymał samochód i chłopcy wysiedli.

Ujrzeli zakurzoną szybę wystawową, na której złotą, łuszczącą się farbą wymalowany był napis: A. FELIX - ZEGARMISTRZ. Wystawa pełna była zegarów, dużych i małych, nowych i antycznych, zwyczajnych i ozdobionych ptakami i kwiatami. Naraz w wysokim drewnianym zegarze, stojącym w kącie, otworzyły się drzwiczki i wymaszerował z nich mechaniczny trębacz, który podniósł swoją trąbkę i kilkakrotnie zatrąbił.

- To nawet sympatyczne - stwierdził Pete - wolałbym, żeby na mnie trąbiono, niż krzyczano.

- Wejdźmy do środka, może dowiemy się czegoś od pana Felixa - rzekł Jupiter.

Ale na progu sklepu zatrzymali się skonsternowani. Zewsząd dobiegało głośne bzyczenie jakby tysięcy pszczół. Dopiero po długiej chwili zrozumieli, że jest to odgłos wielu bardzo cicho tykających równocześnie zegarów.

Drobny mężczyzna, ubrany w skórzany fartuch, zbliżał się do nich, idąc przejściem między stłoczonymi po obu stronach zegarami. Miał krzaczaste białe brwi i nienaturalnie błyszczące oczy.

- Szukacie może jakiegoś specjalnego zegara? - pan Felix, bo to był on, zapytał wesoło. - A może chcecie oddać zepsuty zegarek do naprawy?

- Nie, proszę pana - odpowiedział Jupiter. - Chcieliśmy poradzić się w sprawie tego zegara.

Mówiąc to, otworzył zamek błyskawiczny torby, którą trzymał w ręce, i wydobył z niej zegar.

Pan Felix uważnie oglądał go przez chwilę.

- Dość stary budzik elektryczny - powiedział - małej wartości. Nie sądzę, by warto go było naprawiać.

- On nie wymaga naprawy, proszę pana - powiedział Jupiter. - Czy zechciałby pan go włączyć?

Mały człowieczek wzruszył ramionami i włączył zegar do kontaktu.

- Teraz proszę uruchomić alarm - poprosił Jupiter.

Pan Felix przesunął małą gałkę znajdującą się na tylnej ścianie zegara. Przerażający krzyk wypełnił sklepik. Pan Felix z pośpiechem wyłączył alarm. Krzyk zamarł, przechodząc w ledwie dobiegający szmer. Zegarmistrz podniósł budzik i pełen skupienia zaczął badać jego tylną pokrywę. Uśmiechnął się.

- Nareszcie przypominam sobie ten zegar - powiedział. - To była doprawdy praca wymagająca wielkiej zręczności, chociaż nie bardziej niż inne, jakie do tej pory wykonałem.

- Więc to pana dzieło, ten krzyk? - zapytał Pete.

- Tak, moje. Pomysłowy mechanizm, można powiedzieć. Ale obawiam się, że nie mogę wam zdradzić, dla kogo go zrobiłem. Bez wyjątku wszystkie prace, jakie wykonuję, są poufne.

- Tak - powiedział Jupiter - ale widzi pan, ten zegar został znaleziony na śmietniku. Musiał się tam znaleźć przez pomyłkę. Właściciel z pewnością zapłacił panu dużo pieniędzy za ten krzyczący mechanizm i na pewno nie po to, żeby wyrzucić zegar. Chcemy go zwrócić.

- Rozumiem - powiedział pan Felix w zamyśleniu.

- Mieliśmy nadzieję, że może dostaniemy jakąś nagrodę - wtrącił Bob.

Pan Felix skinął głową z przekonaniem.

- Tak, musiał zostać wyrzucony przez przypadek, przecież chodzi doskonale. Myślę, że w tej sytuacji mogę wam powiedzieć wszystko, co o nim wiem. Ten, dla kogo wykonałem tę pracę, nazywa się Zegar.

- Zegar? - powtórzyli Bob i Pete ze zdziwieniem.

- Przedstawił się jako A. Zegar. Oczywiście zawsze uważałem, że jest to żart, tym bardziej że od czasu do czasu przynosił mi najrozmaitsze zegary do przeróbki.

- To wcale nie brzmi jak prawdziwe nazwisko - powiedział z rozbawieniem Jupiter - ale może dał panu swój adres. Moglibyśmy tam pójść.

- Niestety, dał mi tylko numer telefonu. Możecie do niego zadzwonić. Podreptał za kontuar i przyniósł stamtąd dużą księgę. Odwrócił kilka stron i nareszcie znalazł to, o co mu chodziło.

- A. Zegar - przeczytał i podał numer telefonu, który prowadzący zapiski Bob natychmiast zanotował.

- Czy mógłby nam pan przekazać jeszcze jakieś informacje? - spytał Jupiter.

Pan Felix przecząco pokręcił głową.

- To wszystko. Być może powiedziałem nawet za dużo. Teraz przepraszam was, ale mam mnóstwo pracy. Czas jest cenny, młodzi panowie, i musi być dobrze wykorzystany. Do widzenia - i umknął w głąb sklepu.

Jupiter rozprostował ramiona.

- No - powiedział - zrobiliśmy jakiś postęp. Chodźmy teraz zatelefonować. Widziałem na rogu budkę telefoniczną.

- Co masz zamiar powiedzieć? - spytał Pete wchodzącego do budki Jupitera.

- Mam pewien pomysł... - odparł Jupiter. Bob i Pete wcisnęli się za nim do budki. Pierwszy Detektyw wrzucił monetę i wykręcił numer. Po dłuższej chwili odezwała się jakaś kobieta.

- Dzień dobry - powiedział Jupiter głębokim głosem brzmiącym jak głos dorosłego mężczyzny. Jupe miał niemałe zdolności aktorskie. - Mówi centrala telefoniczna. Mamy kłopoty z krzyżowym spięciem.

- Krzyżowe spięcie... nie rozumiem - odpowiedziała kobieta.

- Przyjęliśmy szereg skarg od abonentów w naszym rejonie, że telefony wybierają złe numery - powiedział Jupiter. - Czy mogłaby pani podać swój adres? To by pomogło nam sprawdzić miejsce spięcia.

- Adres? Dlaczego nie, to jest ulica Franklina trzysta dziewięć, ale nie widzę... - nie dokończyła. Przerwał jej krzyk. Był to niski, ochrypły krzyk, jakby straszliwie przestraszonego potężnego mężczyzny. Trzej chłopcy podskoczyliby na ten dźwięk, gdyby nie byli upchani w budce jak śledzie w beczce. W słuchawce zaległa martwa cisza.


ROZDZIAŁ 4

Jeszcze jeden krzyczący zegar

 

 

- To musi być gdzieś tutaj, panie Worthington - powiedział Jupiter - proszę jechać powoli, żebyśmy mogli odczytać numery.

- Bardzo dobrze, panie Jones - zgodził się Worthington. Prowadził samochód wolno wzdłuż ulicy Franklina. Znajdowali się w starej, niegdyś...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin