Adolf Kuba & Jaroslav Hausma - Dzieje samochodu.doc

(2815 KB) Pobierz

 

Dzieje samo­chodu

Adolf Kuba Jaroslav Hausman

przekład Witold Nawrocki

KRAJOWA AGENCJA WYDAWNICZA KATOWICE, 1989


Tytuł oryginału: Male dejiny auta

Opracowanie graficzne:

Krzysztof Pasztula

Redakcja:

Krystyna Ponińska

Redakcja techniczna:

Iwona Szoska

Korekta:

Mariola Gęstwa

Copyright by Adolf Kuba, Jaroslay Hausman 1973

Copyright for the Polish edition by Krajowa Agencja Wydawnicza, Katowice 1989

ISBN 83-03-02815-4


JAK POWSTAŁ POMYSŁ KSIĄŻKI?

— Czy to pana samochód? — zapytał mnie pewnego razu kudłaty, nawet nie dziesięcioletni chłopiec i ze znawstwem postukał zgiętym wskazującym palcem w błyszczącą karoserię. Był to wówczas najnowszy typ naszej skody, na którym właśnie odbywaliśmy próbne jazdy.

— Wiesz, to jest nowa skoda, jeszcze jej nie znasz. Podoba ci się? Chłopiec spojrzał na mnie pogardliwie i powiedział:

— Przecież, widzę, że robicie próbne testy. Czy to już jest model z podwójnym "wtryskiem do gaźnika? A kiedy już pan pyta, to linia tyłu zupełnie się wam nie udała.

Tym razem o mało nie zaniemówiłem. Ale potem przeprosiłem wszystkich chłopców i dziewczęta za to, że lekceważyłem ich zainte­resowania i upodobania i że myślałem o nich mając w pamięci moją wiedzę w czasach, kiedy byłem dziesięciolatkiem.

Dlaczego porzuciłem wcześniejszy pomysł napisania zbioru opowia­dań o problematyce motoryzacyjnej, o autach oraz ludziach, którzy się wokół nich kręcą i postanowiłem zaofiarować młodym czytelni­kom prawdziwą, choć zwięzłą historię samochodu, dopełnić ich podziwu godną wiedzą techniczną historyczną opowieścią o jego dziejach.

Chyba jednak ja i mój współautor wzięliśmy na siebie zbyt wielkie zadanie, sądząc tylko po ogromnej ilości nagromadzonych materiałów historycznych, które po prostu nie zmieściły się nam w książce. Ileż to dni strawiliśmy nad stosami niezwykle wartościowych fotografii (wielu dotąd u nas nie publikowanych), wybierając najbardziej niez­będne, bo stronice książki nie są z gumy i nie można ich na życzenie autora czy czytelnika dowolnie rozciągać: chowaliśmy je z westchnie­niem żalu do archiwalnych teczek i choć nie mówiliśmy o tym, myśle­liśmy: A więc do następnego razu!


Mimo wszystko rad bym się jeszcze spotkał z chłopcem, któremu zawdzięczam pomysł napisania tej książki. Dzisiaj będzie on już o kilka lat starszy, a ta skoda, dzięki której się poznaliśmy, już nie jest proto­typem, lecz setkami zjeżdża codziennie z taśmy produkcyjnej.

I gdyby ten kudłaty, rozczochrany chłopiec tę książkę przeczytał i tylko od niechcenia rzucił: No dobrze, ujdzie, czegoś się jednak z niej dowiedziałem! — czułbym się najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Dlatego że nie napisałem jej niepotrzebnie.

Adolf Kuba


I

UDANE POLOWANIE

Simon Stevin, urodzony w 1548 roku w Brugii, należał do najznako­mitszych matematyków holenderskich. Miał wszakże i inne upodoba­nia — przede wszystkim kochał wodę. Dlatego każdą wolną chwilę spędzał na wybrzeżu albo pomiędzy licznymi kanałami. Mogłoby się wydawać, że morze i matematyka nie pozostają ze sobą w bliskim związku, ale Stevin potrafił znaleźć pomiędzy tymi — zdawałoby się tak odległymi — przedmiotami zainteresowania całkiem trwałą łączność. Myśleć liczbami i kochać morze — z tego nie mogło się zrodzić nic innego, jak godny podziwu wynalazek złożonego systemu tam wodnych.

W przeciwieństwie do innych uczonych i wynalazców Stevin nie musiał się troszczyć o zaspokojenie życiowych potrzeb, urodził się bowiem w zamożnej rodzinie, a ponadto należał do wybranych, którzy cieszyli się szczególną życzliwością samego namiestnika, księcia Wilhel­ma Orańskiego. Stevin interesował się wszystkim: chciał wiedzieć, jak szybko należy ściągnąć żagiel podczas burzy, aby nie zerwała go wichura, jak się wiąże węzły żeglarskie, czym smaruje się trapy, w jaki sposób splata się sieci?

Wybrzeże holenderskie nie zawsze jest spokojne, a wiatry nigdy nie dają spokoju rybakom. Często nieźle musieli się napracować aby wyciągniętą na plażę łódź utrzymać we właściwym położeniu; zanim jedni zatkali szpary na dziobie, inni musieli umocnić smukły maszt w kilu i sprawdzić, czy liny biegną w rumplach jak po maśle. Kiedy później wciągano żagle, a wiatr nadymał ich powierzchnie, maszt trzesz­czał i łódź jakby się wspinała. Aż dziw, że nie zaczęła się ślizgać po piasku.

Simon Stevin stał często na brzegu tak długo, poty rybacy nie zepch­nęli łodzi na morze. I znowu uważnie śledził, jak rybacy zgrabnie


Nadzieja ludzkości byli) skonstruowanie pojazdu be: koni

wybierają żagle, aby złapać najbardziej pomyślny wiatr i jak halsując najszybciej osiągnąć pełne morze.

„Czemu nie można by jeździć także po suchym lądzie przy pomocy żagla" — pomyślał pewnego razu i niezwykle szybko wrócił do domu. Nie kładł się spać do późnej nocy: kreślił, liczył, budował małe modele żaglowców i dmuchał w ich żagle jak maty chłopiec, aby poruszały się po stole. Zaledwie przeczuwał, iż wpadł na pomysł — co kiedyś będzie złotymi głoskami zapisane w historii — zbudowania pierwszych wozów bez koni, przodków późniejszego automobilu.

Nie trwało długo i Stevin przy pomocy zręcznych rybaków, zwłasz­cza kiedy im dobrze i gotówką zapłacił, wybudował na wybrzeżu przedziwną łódź z żaglem, do której przymocował dwie pary lekkich kół. Tylnym zestawem kół można było przy pomocy ręcznego, drewnia­nego steru tak kierować, by uzyskać pożądany kierunek jazdy.

Niestety, próby z tym pierwszym na świecie wozem żaglowym nie wypadły najlepiej. Stevin wypróbował najpierw wóz z jednym żaglem, potem dodał drugi, ale pojazd ciągle był bardzo wywrotny, szczególnie przy nagłym i nieoczekiwanym uderzeniu wiatru. Łatwo się przewra-


Poja:d n:iped:iiny ziiglumi zaprojektowany prze: Simonu Sterina

cał, a przy silniejszym wietrze jedna osoba nie panowała nad żaglami oraz nad sterem. Stevin jednak nie ustępował. Obniżył wysokość masztu, zaś dno łodzi wypełnił kamieniami. Chociaż teraz pojazd szybko się poruszał po równej i twardej nadmorskiej plaży, to nie mógł jednak hamować.

Stevin nie zamierzał poprzestać na pierwszym udanym egzempla­rzu. Rozpoczął budowę wielkiego żaglowego pojazdu, w którym mogło się wygodnie zmieścić dwudziestu podróżnych. W ten sposób stał się założycielem masowego transportu osobowego w wozach bez koni, który można traktować jako prototyp dzisiejszego systemu komunikacji auto­busowej.

Otworzył publiczny przewóz osób na linii Schwenningen — Petten, pomiędzy miastami oddalonymi od siebie o 67,8 kilometra i trasę tę pokonywał wraz z dwudziestoma pasażerami w dwie godziny! Osiągnął więc, zaraz na początku zbiorowego przewozu ludzi prędkość prawie 24 kilometrów na godzinę, co w porównaniu z dzisiejszą przeciętną prędkością praskiej komunikacji publicznej jest wielkością dwukrotnie wyższą.


Szkoda, że holenderski wynalazca zmarł już w roku 1620 i nie mógł kontynuować swych prób. Mimo to jego dzieło zostało przychyl­nie przyjęte w całej Europie, czego potwierdzeniem jest wzmianka o nim nawet w znanej kronice hiszpańskiej, którą napisał admirał Fran-cesco Mendoza. Żaglowy pojazd Stevina znalazł zastosowanie w armii Wilhelma III Orańskiego podczas obrony przed najazdem wojsk fran­cuskich.

Wozy żaglowe wykorzystywano również za kanałem La Manche:

podobny sposób przewozu znany był w Anglii na linii Londyn — Bristol aż do 1826 roku; pojazdy osiągały tutaj przeciętną prędkość do 30 kilometrów na godzinę. Anglicy ulepszyli wynalazek Stevina: dla zwięk­szenia prędkości użyli dodatkowo dwóch sprzężonych latawców. Ponie­waż piętą Achillesową tego urządzenia transportowego była bezwietrzna pogoda, znaleźli i na nią radę; w tylnej części żaglowej łodzi na kołach, za miejscami dla podróżnych wozili małego konika. Kiedy nie było wiatru, zaprzęgali konika, który ciągnął wytrwale żaglowy pojazd aż do stacji docelowej.

Do dnia dzisiejszego pozostaje jednak nie wyjaśnione pytanie, czy Simon Stevin był rzeczywiście pierwszym wynalazcą żaglowego wozu? Wedle dat jego żywota mógł zbudować swój pojazd około 1600 roku. Jak wówczas wyjaśnić zagadkę atlasu niemieckiego geografa Abrahama Ortela, żyjącego w latach 1527—1570, którego dzieło pod tytułem „Theatrum Orbis Terrarum"* wyszło w Antwerpii w roku 1603. W atlasie Ortela na stronie 109 znajdujemy mapę Chin (Chinae, olim Sinarum regionis, nova descriptio auctore Ludovico Georgio)** ozna­czoną datą 1584, na której na północ i na zachód od Muru Chińskiego narysowane są cztery wozy żaglowe, bardzo podobne do pojazdu Stevina. Pozwala to snuć przypuszczenie, że autor rysunków musiał widzieć wóz holenderskiego wynalazcy już przed 1584 rokiem albo że podobne pojazdy oglądał gdzie indziej w rzeczywistości lub na rysunkach.

* „Teatr świata ziemi"

** „Chiny albo królestwo Chińczyków, nowe opisanie autorstwa Ludovico Georeio"


KOLEJNI PRZODKOWIE

Próbując uznać konstrukcję Stevina za dalekiego przodka dzisiejsze­go autobusu lub — ściślej mówiąc — pierwszego wozu bez koni, okazalibyśmy się nieroztropni. Przecież od najwcześniejszych prapocząt-ków nie możemy w ogóle sobie wyobrazić życia bez ruchu, a tęsknota ludzkości do ruchu jest stara jak pragnienie latania, znane już ze staro-greckiego mitu o łkarze.

Kamieniem milowym w realizacji ludzkiej tęsknoty do ruchu był bezsprzecznie wynalazek koła, które według zachowanych rysunków znane było w Azji już cztery tysiące lat przed nową erą. W gro­bowcach faraonów egipskich oraz na ścianach piramid znajdujemy wyraźne wyobrażenia wozów z wielkimi drewnianymi kołami. Podobne wozy szybko poznali i przystosowali do swoich potrzeb Persowie, Asyryjczycy oraz Grecy. Potem Rzymianie nie tylko przyswoili sobie technikę transportu przy pomocy wozów na kołach, ale ulepszyli ją i doprowadzili do doskonałości, budując znakomite drogi o niewia­rygodnej łącznej długości 70 tysięcy kilometrów: niektóre z nich możemy po dzień dzisiejszy podziwiać we Włoszech. Natomiast wzmianka o czymś, co w części przypomina wozy żaglowe, pochodzi już z roku 907, kiedy to wojska ruskie w pewnej bitwie dla zaskoczenia przeciwnika użyły takich pojazdów.

Nie był to jednak najstarszy samoporuszający się pojazd. Około roku 215 p.n.e. Heron z Aleksandrii, jeden z najświetniejszych mate­matyków i mechaników starożytności, napisał wiele uczonych ksiąg, z których zachowały się — „O budowie automatów", urywki z traktatu „O budowie maszyn wojennych" oraz „Pneumatica albo o maszynach, które siłą wiatru w ruch są wprowadzane". Nie jest wszakże dowiedzio­ne czy Heron projektował budowę wozów bez koni na zasadzie wy­korzystania dynamiki powietrza i czy sam takie pojazdy zdołał zbudować.

Możliwość budowy pojazdów napędzanych bez użycia końskiej siły pociągowej rozważał również w swych dziełach angielski filozof i przy­rodnik, franciszkanin Roger Bacon (1214—1294), twórca śmiałych utopii technicznych. Zajmował się tym zagadnieniem szczególnie w trak­tacie „Epistoła (...) de secretis operibus artis et naturae et nullitate magiae"*, który zyskał uznanie współczesnych i potomnych.

* „Listy (brata Rogera Bacona) o tajemniczych dziełach sztuki i nicości magii"


Pojazd napędzany sita mięsni zbudowany w 1447 roku w Memmingen. Być może Leonardo da Vinci wykorzystał ten wzorzec jako inspirację dla swych projektów.

Według rysunku Benhoida Holzschuhera z 1658 roku w niemieckim mieście Memmingen zbudowano w 1447 roku prototyp czterokoło­wego wozu wprawianego w ruch przez ludzi ukrytych wewnątrz po­jazdu.

Nie możemy też pominąć nieśmiertelnego włoskiego malarza, ar­chitekta, rzeźbiarza, inżyniera i uczonego, Leonarda da Vinci, który żył w latach 1452—1519. Jako uczony wzbogacił wszystkie dziedziny nauki: jest autorem projektów wielu narzędzi i maszyn, aparatów latających; zaprojektował spadochron, helikopter i inne urządzenia. W jego szkicach i zapiskach znajdujemy również cenne wzmianki o pojazdach z własnym napędem.

Jak widać, nie sposób dociec prapoczątków dzisiejszego samochodu i trudno przypomnieć wszystkie warianty rozwiązań poprzedzające jego narodzenie. Każdy wynalazek, który przyniósł później ludzkości wyzwolenie od ciężkiej pracy, który ulepszył i ułatwił transport, był w momencie swego powstania uważany za produkt diabelski i aż dziw, że wynalazców nie ogłaszano kacerzami i wysłańcami piekieł.

Dzisiaj już tylko uśmiechamy się czytając rozporządzenia lub wyroki, którymi w pionierskich czasach chciano zatrzymać rozwój techniki i cywilizacji. Jeszcze w końcu XVI wieku niektóre księstwa niemieckie surowo zakazywały używania pojazdów do komunikacji publicznej, we Włoszech przeciw zbiorowemu transportowi ludzi występował Modio,


ponieważ — jak pisał — „... dzieją się w pojazdach przewożących ludzi różnorakie rzeczy nieprzystojne, podróżni się rozpieszczają, wozy niszczą drogi, trwożą kobiety i powodują psucie się win w piwnicach".

Kiedy jednak pierwsze automobile samym istnieniem zagroziły egzy­stencji transportu konnego oraz zyskownej hodowli koni używanych . jako siły pociągowej, napotkały — i nic w tym dziwnego — zdecydo­wanie silniejszy opór. Wiecznym aktem hańby będzie znane angielskie prawo ,,chorągiewkowe", zwane od roku 1865 Locomotive Act. Według przepisów tego aktu prawnego jedna z trzech osób obsługujących pojazd parowy powinna iść w odległości około 60 jardów przed maszyną, trzymając w ręku czerwoną chorągiewkę. Człowiek ten miał za zadanie ostrzegać jeźdźców oraz woźniców karoc i wozów dostawczych o zbliża­niu się automobilu lub lokomotywy, służyć im pomocą w mijaniu się z pojazdem, a w przypadku szczególnej potrzeby, kiedy na przykład konie zaczęty się płoszyć, nakazać mechanikowi natychmiast zatrzymać pojazd. W tamtych czasach prędkość maksymalna, na którą zezwalano w miastach wynosiła 6 kilometrów na godzinę, a we wsiach tylko 3 kilometry na- godzinę.

Nawet Francja, szczycąca się przed całym światem swobodą oby­czajów i wolnością poglądów, nie przyjęła bez zastrzeżeń stukotu kół pierwszych automobilów. Trzydzieści lat po ogłoszeniu w Anglii ,,cho-rągiewkowego prawa" paryski ,,Journal" opublikował list otwarty roz­goryczonego czytelnika do paryskiego prefekta policji. Czytelnik ów pisał między innymi: „Należę do tych, którzy są przekonani, iż na ulicach paryskich nie jest bezpiecznie. Ponieważ Pańscy stróże po­rządku głoszą, iż są w tej sprawie bezbronni, oznajmiam Panu, że od jutra chodzę po ulicach z rewolwerem w kieszeni i będę strzelał do każdego bezpańskiego psa, do osób siedzących w automobilach lub benzynowych welocypedach".

Tym większy podziw i uznanie należy się ludziom, którzy w burzliwych czasach powstawania pierwszych automobilów odważnie realizowali swe marzenia o wozach bez koni, nie szczędzili czasu, zdrowia i włas­nych środków finansowych, aby otworzyć dla potomnych drogę postępu w dziedzinie, której symbolem jest wyrażana we wszystkich językach świata nazwa: A — U — T — O.


POJAZDY NA SPRĘŻYNY ZEGAROWE?

W tamtych czasach nie powinniśmy jednak poszukiwać przodków automobilu, ponieważ nie wynaleziono jeszcze silnika, który mógłby pojazd poruszać. Dlatego też większość wynalazców dawnych wieków poszukiwała „kamienia mądrości" w sile wiatru, w wykorzystaniu ruchu zwierząt lub w konstrukcji maszyny samonapędzającej się — perpe-tuum mobile, najczęściej jednak poruszanej ukrytą wewnątrz mecha­nizmu siłą ludzkich czy końskich mięśni.

Pierwszą pewniejszą wiadomość o takich próbach znajdujemy w „Kro­nice norymberskiej", w której odnotowano, iż w 1649 roku norymberski kowal Johann Hautsch, specjalista w wytwarzaniu kół zębatych (według innych źródeł był zręcznym zegarmistrzem i producentem cyrkli), zbudował wielki wóz mechaniczny, który „... jedzie sam, nie potrzebuje ani końskiego, ani innego zaprzęgu i osiąga prędkość 2000 kroków na godzinę. Pojazd jest napędzany mechanizmem zegarowym i można go zatrzymać, jeśli zajdzie taka potrzeba, lub też jechać nim dokądkolwiek i kiedykolwiek...".

Niestety, inne dokumenty z tego okresu nie potwierdzają w sposób pewny wiadomości, które zamieściła „Kronika norymberska", przeciwnie, podają w wątpliwość informację, iż wóz Hautscha był napędzany mechanizmem z przekładnią siły. Krytyczni świadkowie raczej mnie­mają, iż szło w tym przypadku o częste w takich sytuacjach oszustwo wynalazcy. Skłonni są twierdzić, iż wóz w rzeczywistości poruszało dwu ukrytych we wnętrzu mężczyzn, którzy kręcili korbami. Przednia część pojazdu posiadała oś kół zamocowaną jak w karocach o końskim zaprzęgu, a jej położenie zmieniał człowiek stojący na podłodze wozu i poruszający sterem, podobnym do dyszla. Pojazd osiągał prędkość 1,6 kilometra na godzinę, ale tylko na równej drodze.

Pojazd Hautscha miał wygląd karocy używanej do triumfalnych wjazdów królów i książąt; był bogato zdobiony i pozłacany, znajdowały się na nim alegoryczne figury wyrzeźbione przez dobrego artystę. Hautscha możemy z całą pewnością uważać za wynalazcę pierwszego dźwiękowego sygnału ostrzegawczego, umieszczonego na pojeździe bez końskiego zaprzęgu. „Kronika norymberska" podaje: „...gdzie nie­zmiernie liczny tłum w ruchu pojazdu przeszkadzał, wtedy zawsze z dwu smoczych głów umieszczonych na przedzie wozu tryskały pod ciśnieniem dwa strumienie wody, a równocześnie aniołowie po obu


stronach pojazdu umieszczeni trąbki do ust podnosili i dąć w nie poczynali. Smocze głowy przy tym groźnie przewracały ślepiami".

Pojazd mechaniczny pana Hautscha stał się tak popularny, że mimo jego żółwiej prędkości (2000 kroków na godzinę) zakupił go za 500 talarów książę Karol Gustaw, następca tronu Szwecji, który właśnie wówczas przebywał w Norymberdze. Potrzebował karety na uroczystości koronacyjne w Sztokholmie. Także król duński zamówił u wynalazcy podobny pojazd dla własnych potrzeb.

Inny pojazd, napędzany przez dwóch ludzi naciskających dwa wielkie pedały, został zbudowany w 1760 roku; przebudowano go później do celów wojskowych. Zamiast smoczych paszczy tryskających strumie­niami wody postanowiono wmontować działo.

Inicjatywę budowy wozów bez koni wzięli w swoje ręce przede wszystkim mistrzowie norymberscy zajmujący się rzemiosłem zegar-mistrzowskim. Jeden z nich, Stefan Farfier, cierpiący na obustronny paraliż nóg, zbudował w roku 1685 najpierw cztero, a potem trzykołowy wózek z przednim kołem napędzanym ręcznie za pomocą systemu korb i zębatych przekładni.

Farfier celowo wybrał napęd ręczny, ponieważ miał bezwładne i unie­ruchomione kończyny dolne. Wiedział wszakże dobrze, że napęd ręczny jest bardziej męczący niż nożny. Mimo wszystko jego wynalazek był potem bezustannie ulepszany, przede wszystkim przy konstruowaniu wózków inwalidzkich oraz przesuwających się kanap.

Do analogicznej kategorii pojazdów można również zaliczyć dzieło Anglika, Johna Beversa, zbudowane w XVIII stuleciu pod wpływem pojazdu Johanna Hautscha. Wóz byt o wiele mniejszy, czterokołowy. Na przednim siedzeniu znajdowało się miejsce dla kierowcy, który kierował przednimi kołami pojazdu, gdy tymczasem za jego plecami dwaj słudzy pracowicie deptali dwa pedały, które napędzały tylne koła za pomocą mechanizmu korbowego i systemu przekładni. Jeśli uświadomimy sobie, że pojazd razem z pasażerami ważył około pół tony i że łożyska były wówczas urządzeniem całkowicie nieznanym, musimy się odnieść z pełnym szacunkiem do wysiłku nieboraków wpra­wiających wóz w ruch. Ten typ pojazdu spopularyzował na paryskich ulicach lekarz Elie Richard.

Próby konstruowania wozów bez zaprzęgu końskiego podejmowane były również na wschodzie Europy. W Rosji, w Jarańsku, żył mistrz ciesielski Leontij Szamszurenkow. O jego życiu wiemy niewiele, jedynie


to, że był prostym człowiekiem, bez wykształcenia, a mimo to wysłał w 1741 roku list do kancelarii gubernialnej w Niżnym Nowogrodzie, oznajmiając w nim, że czyni próby z „samobieżnym" wozem, który na razie ukrywa przed publicznością.

List wędrował dziesięć lat od kancelarii do kancelarii carskiego aparatu biurokratycznego, aż wreszcie urząd moskiewski odesłał go do Petersburga z propozycją, aby stosowna gubernia raczyła zezwolić na budowę cudownego wozu. W rok później wynalazcę wezwano do stolicy i w tym samym 1752 roku zezwolono mu na skonstruowanie wózka. Szamszurenkow rzeczywiście w ciągu sześciu miesięcy swoje dzieło ukończył i przedstawił dworowi. Jak poświadcza zapis diaka gubernialnego, „wóz jest napędzany siłą dwu ludzi ukrytych wewnątrz, a na zbudowanie jednego pojazdu trzeba zapłacić za różne materiały i za pracę najętych rzemieślników sumę 75 rubli i 5 kopiejek".

Kolejnych wozów — niestety — już nie budowano; prototyp służył do zabaw na dworze carskim, zaś wynalazca nadal żył w biedzie, ponieważ nie pozwolono mu opuścić stolicy, ale równocześnie przestano mu płacić strawne.

Drugi list Szamszurenkowa, w którym proponował budowę nowego typu pojazdu, większego i szybszego, pozostał w ogóle bez odpowiedzi. Podobny los spotkał inną jego propozycję: pomysłowy cieśla oferował sporządzenie „zegara z licznikiem odległości". Był to pierwszy projekt licznika, który dzisiaj siosuir si^- w każdym samochodzie.

Spośród wielu innych pomysłów i prób trzeba koniecznie przytoczyć projekt angielskiego mate*matyka, astronoma i fizyka, Izaaka Newtona (1643—1727), zrealizowany w 1663 roku. Newton nie znał jeszcze zasady działania maszyny parowej. Mimo to docenienie właściwości pary i możliwości jej zastosowania jako źródła napędu, stawiają go na pierwszym miejscu wśród wynalazców pojazdu parowego. Pojazd zadziwiał prostotą konstrukcji. Newton narysował go w następujący sposób: podwozie z drewnianą ramą, do której przymocowane były osie z dwiema parami kół, pośrodku umieszczony był kocioł z wodą, a pod nim zawieszono palenisko. Z górnej części kotła wychodziła zwężająca się rura, skierowana ku tyłowi — pojazd miał więc być napę­dzany odrzutem pary. Przed kotłem siedział człowiek, który kierował przednią parą kół i w ten sposób zmieniał kierunek ruchu pojazdu.

Był to jednak tylko szkicowy rysunek. Newton nigdy nie zdecydował się na zbudowanie i wypróbowanie projektowanego pojazdu. Możemy


powiedzieć: na szczęście, bowiem ciśnienie w kotle byłoby za małe, aby wóz ruszył z miejsca.

Kiedy już wspomnieliśmy o projektach, które nigdy nie doczekały się realizacji, wróćmy do roku 1459 i popatrzmy na inne rysunki wozów bez koni, poruszanych bezpośrednio siłą ludzkich mięśni bądź też za pośrednictwem kół i przekładni tworzących skomplikowane me­chanizmy. Pierwszy rysunek jest dziełem Albrechta Diirera wykonanym dla cesarza Maksymiliana: jest to podwójne, olbrzymie koło o średnicy sześciu metrów, na którego osi umocowane są nie zmieniające położe­nia siedzenia dla podróżnych. Oba koła miały na swym obwodzie umocowane stopnie, po których chodzili słudzy i w ten sposób wpro­wadzali pojazd w ruch; kierunek jazdy wyznaczała inna osoba za pomo­cą drąga przymocowanego do wystającej osi dwukoła.

Drugim wynalazkiem z tego samego roku był luksusowo wyposażony pojazd, zaprojektowany przez nieznanego konstruktora, a zbudowany w całości z drewna. W ruch wprowadzał go człowiek idący obok pojazdu i obracający koło zębate, z którego ruch przenoszony był poprzez mechanizm kół zębatych na przednie koło wozu. Drugi czło­wiek idący za pojazdem uruchamiał tylne koła.

Do naszych czasów zachowały się tylko projekty tych wynalazków, niestety, nigdzie nie spotykamy najdrobniejszej choćby informacji o tym, ze pojazdy te zbudowano, nie mówiąc już o ich praktycznym wy­korzystaniu.

POWSTAŁ SAMOCHÓD PAROWY

Tak więc zostało już teoretycznie stwierdzone, iż można zbudować pojazd, który mógłby się poruszać bez końskiego zaprzęgu. Wiedziano również," ze jest to możliwe poprzez wprawienie w ruch kół pojazdu. Problemem pozostawał ciągle napęd. Uważano wówczas, że jedyną siłą, która może taki wóz wprawić w ruch, jest para, ale wynalazcy nie byli zgodni co do tego, jak zbudować maszynę parową, gdzie ją umieścić w pojeździe, jak przenosić ruch mechaniczny i panować nad siłą pary.

O tym, że maszynę parową można wykorzystać do poruszania kół, przekonani byli również francuski fizyk, Denis Papin, oraz angielski inżynier górniczy, Thomas Savary, ale ani jeden, ani drugi nie po-


trafił praktycznie zastosować swych pomysłów. Także wielki James Watt, któremu w roku 1759 pewien student nazwiskiem Robinson podsunął pomysł użycia pary do poruszania pojazdów, szy...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin