Jerzy Edigey - Wagon pocztowy Gm 38552.pdf

(614 KB) Pobierz
Microsoft Word - Edigey Jerzy - Wagon pocztowy Gm 38552.doc
Edigey Jerzy
Wagon pocztowy Gm 38552
I. Ekspres rusza w drogą
Pociąg pośpieszny gotowy był już do odjazdu. Podróżni ulokowali się możliwie
najlepiej w przedziałach. Jeszcze tylko przed wagonami komunikacji międzynarodowej stały,
nieliczne zresztą, grupki odprowadzających. Wymieniano ostatnie pożegnania; szczęśliwcom
mającym w kieszeni paszporty zagraniczne udzielano ostatnich rad przed wyruszeniem w
dalszą drogę.
Wieczór nie przyniósł ochłody ani nie spełnił nadziei na deszcz. Nadal było gorąco.
Zarówno wyjeżdżającym, stojącym w oknach swoich przedziałów, jak odprowadzającym
parne powietrze wyciskało krople potu na twarzach. Jak zwykle w takich razach dwa wózki
ustawione na peronie nie mogły podróżnym ofiarować niczego więcej poza słodyczami i
bułkami z kiełbasą. Całe szczęście, że konduktorzy wagonów sypialnych zaopatrzyli się
przezornie w parę skrzynek piwa i oranżady. Do granicy powinno wystarczyć. Bardziej
przewidujący podróżni z wagonów idących jedynie do Katowic zabrali jeszcze z domu
najrozmaitsze płyny. Teraz więc wyciągali z walizek i teczek butelki lub termosy, aby ugasić
narastające pragnienie.
Przy wagonie bagażowym kolejarze kończyli załadunek. Wielkie, pękate kufry i
rozmaite walizy podawane z dwóch wózków stojących tuż przy drzwiach brankarda znikały
we wnętrzu wagonu. Kolejarze śpieszyli się. Do elektrycznej lokomotywy zbliżał się właśnie
dyżurny ruchu. Wielki zegar umieszczony przy wejściu na peron pokazywał, że do odjazdu
zostało niespełna dwie minuty.
W otwartych drzwiach wagonu pocztowego, przyczepionego do pociągu miedzy
brankardem a jednym z wagonów sypialnych, stało dwóch ludzi w mundurach pocztowców.
Trzeci, widoczny we wnętrzu wagonu, zdjął kurtkę mundurową i zawinąwszy rękawy koszuli
porządkował ostatni, przyniesiony przed chwilą plik listów dworcowych. Z tym zawsze jest
najwięcej kramu. Instytucje, korzystające z listów dworcowych, z reguły dostarczają je w
ostatniej chwili i najczęściej bezpośrednio do wagonu pocztowego. Poczta dworcowa nie ma
więc ani czasu, ani możliwości odpowiedniego posegregowania tych przesyłek według
„szlaków”. Trzeba to robić pośpiesznie tuż przed odjazdem pociągu i w czasie jazdy. Ta praca
musi być zakończona przed przybyciem pociągu do najbliższej stacji. Jeszcze pół biedy z
przesyłkami, które adresowane są do odbiorców w miejscowościach planowego postoju.
Gorzej natomiast, gdy trzeba sprawdzać, na której stacji należy oddać przesyłkę, aby jak
najszybciej mogła ona powędrować dalej, do miejsca przeznaczenia.
Starzy pracownicy wagonów pocztowych znają na pamięć zarówno cały rozkład
jazdy, jak spis wszystkich urzędów pocztowych. Nie mylą się prawie nigdy. Natomiast ci,
którzy stosunkowo niedawno trudnią się odpowiedzialną obsługą wagonu pocztowego, mają
nie lada kłopoty.
- Bagiński! Gdzie może być Stara Wieś nad Pilicą? Cholery nie napisali nawet
powiatu - martwił się segregujący listy dworcowe.
- Stara Wieś nad Pilicą? - zapytany nie odwrócił nawet głowy. - Oddasz w
Koluszkach, żeby przesłali na Tomaszów. Stamtąd trzeba autobusem.
- A Myślenice?
- Najlepiej do Katowic. Z Katowic prześlą autobusem pośpiesznym do Zakopanego.
Po drodze są Myślenice.
Duża sterta żółtych z czerwoną obwódką listów szybko zmieniała się w mniejsze
paczuszki. Teraz trzeba jeszcze każdą z tych kupek włożyć do odpowiedniej przegródki W
ciągu minuty postoju można będzie nieomylnym ruchem ręki wyjąć zawartość skrytki i
wręczyć czekającemu już przed wagonem przedstawicielowi miejscowego urzędu
pocztowego.
Na podłodze wagonu leżały worki z pocztą. Z tym było najmniej kramu. Rozdzielnia
dostarczyła już przesyłki pocztowe w workach z podziałem na szlaki i z adnotacją, na której
stacji je wyładować. O resztę zatroszczą się na samej stacji, gdzie oczekujący wózek
pocztowy przejmie cenny bagaż. Przezorna obsługa wagonu pocztowego ułożyła world w
kolejności stacji, na których zatrzyma się pośpieszny. A więc tuż przy wejściu leżały worki
przeznaczone do wyładowania w Koluszkach. Zaraz za nim pokaźna sterta dla Częstochowy.
Dalej Sosnowiec, Katowice, Bielsko - i niewielki worek, tylko do połowy wypełniony, do
Zebrzydowic - ostatniej, granicznej stacji. Po drugiej stronie wagonu pocztowego znajdowały
się worki zawierające przesyłki zagraniczne. Te były adresowane jedynie do poszczególnych
państw. Wszystkie zostaną na granicy przeładowane do czeskiego wagonu, a pocztowej
czechosłowaccy skierują je dalej, do miejsca przeznaczenia.
- Gotowe? - zapytał przechodząc obok dyżurny ruchu.
- Gotowe, naczelniku - odpowiedzieli dwaj pocztowcy stojący w drzwiach.
Dyżurny ruchu zbliżył się do lokomotywy. Zamienił kilka słów z maszynistą
wychylonym przez owalne okienko elektrycznej maszyny i podał mu „drogę” - diagram
stwierdzający, że pociąg pośpieszny opuścił stację Warszawa Główna zgodnie z rozkładem
jazdy i ma wolną drogę aż do Koluszek.
- Uwaga, uwaga! - rozległ się ochrypły dźwięk głośników stacyjnych. - Pociąg
pośpieszny do Rzymu, Belgradu, Pragi Czeskiej przez Koluszki, Częstochowę, Katowice,
Bielsko-Białą i Zebrzydowice odchodzi z peronu drugiego. Proszę wsiadać, drzwi zamykać.
Życzymy odjeżdżającym przyjemnej podróży.
- Wnimanije, wnimanije.
- Attention, attention...
- Achtung, Achtung...
Różne kobiece głosy, zniekształcone przez niedostrojone magnetofony, powtórzyły
zapowiedź odjazdu pociągu po rosyjsku, francusku, angielsku i niemiecku. Po otrzymaniu
takiej porcji pożegnań podróżni obrzucali ostatnim spojrzeniem coraz bardziej wyludniony
peron. Wszystko było gotowe do odjazdu. Wzdłuż pociągu, przy otwartych drzwiach
wagonów, siali konduktorzy wpatrując się w postać dyżurnego ruchu.
A dyżurny jeszcze raz popatrzył na zegarek, podał rękę maszyniście, cofnął się o dwa
kroki i podniósł w górę swój lizak - laseczkę zakończoną białym kółkiem z zielonym
otokiem. Widząc ten gest wszyscy konduktorzy podnieśli ponad głowy zapalone latarki -
znak, że i oni gotowi do drogi.
- Odjazd! - zakomenderował pan w czerwonej czapce.
Maszynista Mikołaj Pietrzak ruchem, który osiąga się dopiero po latach doświadczeń,
przesunął dźwignię. Ponieważ jogo pomocnik, Stefan Witecki, zwolnił już przedtem hamulce
pneumatyczne, potężne, trzydziestodwutonowe „Bobo” tylko przez chwilę mocowało się z
siłą bezwładności masy pociągu. Elektryczne motory zwyciężyły i koła lokomotywy drgnęły.
Łańcuchy łączące elektrowóz z resztą pociągu napięły się do granic wytrzymałości. Drugi
skład wagonów ruszył wolno do przodu. Ruch ten był tak delikatny, że większość podróżnych
uświadomiła go sobie dopiero wówczas, gdy pociąg ujechał pierwsze kilkanaście metrów.
Teraz maszynista przesunął dźwignię szybkości na dalszą pozycję. Motory
elektryczne zaczęły pracować coraz potężniej, a pociąg nabierał pędu. Kiedy ostatnie wagony
mijały początek peronu, wielki szybkościomierz, umieszczony na pulpicie sterowniczym
lokomotywy, wskazywał szybkość ponad piętnaście kilometrów. Za chwilę wzrosła ona do
trzydziestu, a wkrótce do pięćdziesięciu kilometrów na godzinę.
Mikołaj Pietrzak wiedział, że wystarczy jeszcze jedno drgnienie ręki i pociąg nabierze
większego pędu. Wiedział też jednak, że zanim wyrwie się ostatecznie z Warszawy, napotka
jeszcze setki zwrotnic i skrzyżowań. Toteż ręka maszynisty pozostała spokojna i pociąg,
dudniąc i podskakując na rozjazdach, szedł cały czas równo i z niewielką szybkością.
Mechanik i jego pomocnik, każdy z innej strony, uważnie wpatrywali się w morze
różnokolorowych świateł. Jedne błyszczały z dziesięć metrów ponad torami - to semafory.
Inne znajdowały się niewiele niżej niż stanowiska prowadzących elektryków. Przejeżdżając
tak ruchliwą i tak rozciągniętą stację, jak Warszawa Główna, Warszawa Zachodnia i
Warszawa Rozrządowa, trzeba było również zwracać najwyższą uwagę na tarcze
sygnalizacyjne. Tuż przy ziemi, niby kolorowe robaczki świętojańskie, świeciły latarnie
zwrotnic. Tutaj należało uważać nie tylko na kolor światła, ale jednocześnie na jego kształt.
Wprawdzie blokada elektryczna sprawia, że cała linia na dużym odcinku jest zawsze
jednakowo ustawiona, ale najlepszy nawet motor zwrotnicy może się przecież zepsuć.
Podobnie może zawieść aparat kontrolny w nastawni. Nie może tylko sprawić zawodu
człowiek prowadzący pociąg z kilku tysiącami ludzi. Ich życie w dużej mierze zależy do tego,
czy Mikołaj Pietrzak i Stefan Witecki dobrze orientują się w tym mrowiu świateł
sygnalizacyjnych. Nic więc dziwnego, że obydwaj z uwagą pełną nerwowego napięcia
czuwali przy pulpicie sterowniczym swojego „Bobo”.
Gdy już mijali pajęczynę torów Rozrządowej, Pietrzak przesunął rygiel dźwigni
szybkości. Wskazówka szybkościomierza, stojąca prawie nieruchomo na pięćdziesiątce,
leniwym ruchem zaczęła posuwać się w górę i doszła do siedemdziesiątki. Maszynista uznał,
że tej szybkości nie należy przekraczać. Niedługo czeka nowa przeszkoda - budujący się od
wielu lat tunel pod torami przy stacji podmiejskiej Warszawa Włochy. O, widać już zresztą
tarczę sygnalizacyjną, nakazującą zmniejszenie szybkości!
Przed samym wjazdem na prowizoryczne torowisko nad tunelem ekspres miał
przepisowe sześć kilometrów. Nie darmo Mikołaj Pietrzak od osiemnastu lat był maszynistą
PKP. Początkowo prowadził parowozy, a przed siedmiu laty uzyskał nowe kwalifikacje
maszynisty elektrowozów. Zanim jednak zajął stanowisko z prawej strony lokomotywy, prze2
kilka lat wrzucał węgiel pod kocioł jako palacz, a później pełne dziesięć lat przesiedział po
lewej stronie, na stanowisku pomocnika, tam gdzie dzisiaj znajduje się Stefan Witecki.
Po minięciu fatalnej przeszkody szybkość ekspresu znowu wzrosła.
Za Pruszkowem po raz pierwszy przekroczyli osiemdziesiątkę. Mknęli teraz mając
„95” na zegarze kontrolnym. Do Skierniewic droga prosta i bez żadnych przeszkód.
Noc była ciemna. Światła w mijanych osiedlach i wsiach świeciły coraz rzadziej i
coraz słabiej.
- Psiakrew - zauważył Witecki - prawie północ, a gorąco jak w łaźni. Napijesz się?
Żona dała mi na drogę całą bańkę kompotu. Prosiłem, żeby zrobiła mało słodki.
- Daj - ucieszył się maszynista - ja mam tylko wodę. Chciałem kupić parę butelek
oranżady, ale nie mieli na dworcu. Gotów byłem wziąć nawet butelkę piwa, ale gdzie tam!
Nie było ani kropli.
- W taki upał to od rana niczego dopicia nie dostaniesz na stacji - odpowiedział
pomocnik częstując kolegę kompotem.
- A dlaczego w Katowicach, a nawet w Częstochowie zawsze mają? Tylko w
Warszawie taka posucha - złościł się Pietrzak wypróżniając kubek jednym haustem. -
Dziękuję ci bardzo, świetny kompot.
Spojrzał na zegarek i na diagram.
- Jedziemy według rozkładu, za trzy minuty będą Skierniewice.
Kiedy pociąg mijał oświetloną stację, na peronie stał dyżurny ruchu. Dawał znak
trzymaną w ręku chorągiewką, że wszystko w porządku. Poznał wychylonego przez okno
Witeckiego i kiwnął mu na pożegnanie. Pomocnik maszynisty również pozdrowił znajomka.
Skoro jeździ się tyle lat na tej samej trasie, to zna się nie tylko ludzi zatrudnionych na
stacjach, ale nawet każde większe drzewo rosnące przy torze.
Za Skierniewicami szybkościomierz po raz pierwszy przekroczył setkę. Ale nie na
długo. Niedaleko był przecież słynny „zakręt śmierci”. Wprawdzie kilkakrotnie go
przebudowywano i od lat nie było ani jednego wypadku, ale stary kolejarz - Pietrzak -
pamiętał o tym fatalnym miejscu. Jego ojciec, również maszynista, opowiadał synowi -
jeszcze wówczas dziecku, o tragicznych katastrofach, które nieraz tam się zdarzały. Jak
wszyscy maszyniści starej daty Pietrzak wolał więc znowu nieco przyhamować rozpędzony
sznur wagonów. Za to gdy tylko wysoki nasyp wśród lasu łagodnym łukiem przeszedł znowu
we wstęgę prostych, biegnących w nieskończoność szyn, motory potężnego „Bobo” zaczęły
pracować na wszystkich obrotach. Szybkościomierz zatrzymał się aż na „115”. Tej szybkości
nie należało przekraczać. Po takim upalnym dniu śruby trzymające szyny mogły się nieco
rozluzować. Lepiej nie wywoływać wilka z lasu. Do Koluszek i tak przyjadą o czasie.
Ekspres Warszawa-Rzym pędził teraz wśród zupełnych ciemności. Za Skierniewicami
stacje spotykano rzadziej. W mijanych wioskach ludzie dawno spali po dniu ciężkiej pracy.
Połowa lipca, żniwa w całej pełni.
Przed Koluszkami minęli blok. Na oświetlonej galeryjce dyżurny blokowy dawał
znak, że wszystko w porządku. Do Koluszek nie ma żadnych przeszkód.
- Tarcza sygnalizacyjna Koluszki - meldował Witecki - droga wolna.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin