Zmierzch oczami Edwarda rozdział 3.doc

(61 KB) Pobierz

Zmierzch oczami Edwarda

 

 

3.Niesamowite zdarzenie.

 

Tak naprawdę nie czułem pragnienia, ale postanowiłem dziś wieczorem ponownie zapolować. Szczypta zapobiegliwości, mimo że zdawałem sobie sprawę, że i tak okaże się niedostateczna.

Carlisle wyruszył razem ze mną na polowanie, ponieważ nie byliśmy sami odkąd wróciłem z Denalii. Kiedy biegliśmy przez ciemny las, usłyszałem, jak rozmyśla o naszym pośpiesznym pożegnaniu w zeszłym tygodniu.

W jego wspomnieniu moje rysy twarzy wykrzywiała desperacja. Poczułem jego zaskoczenie i nagły strach.

- Edwardzie?

- Muszę wyjechać, Carlisle. Muszę natychmiast wyjechać.

- Co się stało?

- Jeszcze nic. Ale się stanie, jeśli zostanę.

Chciał położyć dłoń na moim ramieniu. Teraz poczułem, jak go zabolało, kiedy się odsunąłem.

- Nie rozumiem.

- Czy kiedykolwiek… czy ci zdarzyło się kiedyś…

Obserwowałem przez pryzmat jego głębokiej troski, jak biorę głęboki wdech, widziałem dziki wyraz moich oczu.

- Czy kiedykolwiek jakiś człowiek pachniał dla ciebie lepiej niż reszta z nich? Dużo lepiej?

- Ach.

Gdy dotarło do mnie, że zrozumiał, co mam na myśli, na mojej twarzy pojawił się wstyd. Znów wyciągnął rękę, by mnie dotknąć, tym razem ignorując mój unik. Jego dłoń spoczęła na moim ramieniu.

- Rób, co musisz, żeby się temu oprzeć, synu. Będę za tobą tęsknił. Proszę, weź mój samochód. Jest szybszy.

Teraz zastanawiał się, czy dobrze zrobił, odsyłając mnie z domu, czy nie zranił mnie swoim brakiem zaufania.

- Nie – szepnąłem, nadal biegnąc. – Właśnie tego potrzebowałem. Mogłem przecież tak łatwo zawieść twoje zaufanie, gdybyś powiedział, że mam zostać.

- Przykro mi, że cierpisz, Edwardzie. Ale musisz zrobić wszystko, co w twojej mocy, by utrzymać małą Swan przy życiu. Nawet jeśli będzie to oznaczało, że znów musisz nas opuścić.

- Wiem, wiem.

- Dlaczego wróciłeś? Oczywiście, cieszę się, że mam cię przy sobie, ale jeśli to za trudne…

- Nie podoba mi się to, że czuję się jak tchórz – przyznałem.

Zwolniliśmy, teraz przemierzaliśmy ciemności truchtem.

- To lepsze niż narazić ją na niebezpieczeństwo. Wyjedzie za rok albo dwa.

- Wiem, że masz rację – mimo tego jego słowa sprawiły, że coraz bardziej mi zależało na tym, by zostać. Dziewczyna przecież wyjedzie za rok czy dwa…

Carlisle zatrzymał się, a ja za nim. Odwrócił się, by przyjrzeć się wyrazowi mojej twarzy.

Ale nie masz zamiaru wyjechać, prawda?

Zwiesiłem głowę.

Czy to duma, Edwardzie? To żaden wstyd…

- To nie duma mnie tutaj trzyma. Nie tym razem.

Nie masz gdzie pójść?

Zaśmiałem się krótko.

- Nie, to by mnie nie zatrzymało, gdybym mógł wyjechać.

- Jeśli tego potrzebujesz, to, oczywiście, pojedziemy z tobą. Musisz tylko poprosić. Wyprowadzałeś się bez słowa skargi z ich powodu, dlatego nie będą ci mieli tego za złe.

Uniosłem jedną brew.

Zaśmiał się.

- Tak, może Rosalie, ale ona jest ci coś winna. W każdym razie, byłoby dla nas lepiej wyjechać już teraz, dopóki nie doszło do niczego złego niż po fakcie, kiedy ubędzie jedno życie – mimo że na początku się śmiał, zakończył swoją wypowiedź bez śladu rozbawienia w głosie.

Wzdrygnąłem się.

- To prawda – zgodziłem się ochrypłym głosem.

Ale i tak nie wyjedziesz?

- Powinienem – westchnąłem.

- Co cię tu trzyma, Edwardzie? Nie mogę tego zrozumieć…

- Nie wiem, czy jestem w stanie to wyjaśnić – nawet dla mnie samego nie miało to sensu.

Przyglądał się mojej twarzy przez dłuższą chwilę.

Nie, nadal nie rozumiem. Ale uszanuję twoją prywatność, jeśli chcesz.

- Dziękuję. To bardzo hojne z twojej strony, skoro ja nie szanuję niczyjej prywatności – z jednym wyjątkiem. I robiłem co mogłem, by i ją tego pozbawić, prawda?

Wszyscy mamy swoje dziwactwa. Zaśmiał się ponownie. Polujemy?

Właśnie wyczuł trop niewielkiego stada jeleni. Było mi trudno zebrać w sobie dość entuzjazmu na coś, co, nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach, nie powodowało napływu ślinki do ust. Teraz miałem w pamięci świeże wspomnienie zapachu krwi dziewczyny, więc mój żołądek zaprotestował, gdy postanowiłem  nasycić głód zwykłym jeleniem.

Westchnąłem.

- Polujemy  - zgodziłem się, mimo że zdawałem sobie sprawę, że kolejna porcja krwi nie zmieni zbyt wiele.

Obaj się zaczailiśmy i podążyliśmy za tym mało pociągającym zapachem.

 

Kiedy wróciliśmy do domu, było zimniej. Rozpuszczony śnieg zamarzł ponownie, tworząc cienką warstwę lodu pokrywającą dosłownie wszystko – każdą igłę sosny, każdy liść paproci, każde źdźbło trawy.

Carlisle poszedł się przebrać na poranną zmianę w szpitalu, a ja zostałem przy rzece i oglądałem wschód słońca. Czułem się niemal spuchnięty z powodu ilości krwi, którą pochłonąłem, ale wiedziałem, że brak właściwego pragnienia nie będzie miał wielkiego znaczenia, kiedy znów usiądę obok dziewczyny.

Byłem jak kamień, na którym siedziałem – zimny i nieruchomy. Wpatrywałem się w wodę przepływającą pomiędzy skutymi lodem brzegami, ale widziałem coś więcej.

Carlisle miał rację, powinienem opuścić Forks. Mogliby rozpuścić jakąś plotkę o powodach mojego wyjazdu. Szkoła z internatem w Europie. Wizyta u dalekich krewnych. Ucieczka z domu. Historyjka nie miała znaczenia, nikt by się nie dopytywał.

Za dwa, trzy lata dziewczyna zniknie. Będzie dalej prowadziła swoje życie – będzie miała życie do prowadzenia. Pójdzie na jakieś studia, przybędzie jej lat, zacznie karierę, może wyjdzie za mąż. Mogłem to sobie wyobrazić – dziewczyna ubrana od stóp do głów na biało idzie miarowym krokiem oparta o ramię swojego ojca.

Ten obraz wywołał we mnie dziwny ból. Nie rozumiałem tego. Czy byłem zazdrosny, ponieważ ona miała przyszłość, której ja nigdy nie będę miał? To nie miało sensu. Każdy z ludzi, którzy mnie otaczali, miał tą samą przyszłość przed sobą – życie do przeżycia – a ja rzadko zastanawiałem się nad tym i zazdrościłem im tego.

Powinienem ją zostawić w rękach jej przyszłości. Przestać ryzykować jej życiem. To był właściwy wybór. Carlisle zawsze wybierał właściwie. Powinienem go posłuchać.

Słońce wznosiło się za chmurami, a cały ten lód lśnił jego słabym światłem.

Jeszcze jeden dzień, zdecydowałem. Zobaczę ją jeszcze raz. Poradzę sobie z tym. Może będę miał okazję, by wspomnieć o moim zbliżającym się wyjeździe, zacząć budować historyjkę.

To będzie trudne. Czułem do tego planu wielką niechęć i już myślałem nad wymówkami, by zostać – odsunąć datę wyjazdu o dwa, trzy, cztery dni… ale wybiorę właściwie. Wiedziałem, że mogę ufać radzie Carlisle’a. I zdawałem sobie również sprawę, że jest we mnie zbyt wiele sprzeczności, bym mógł podjąć decyzję samodzielnie.

O wiele zbyt wiele sprzeczności. Jak dużo z tej niechęci miało źródła w mojej obsesyjnej ciekawości, a jak dużo w niezaspokojonym głodzie?

Wróciłem do domu, by przebrać się do szkoły.

Alice czekała na mnie, siedząc na najwyższym stopniu schodów prowadzących na trzecie piętro1.

Znowu wyjeżdżasz, oskarżyła mnie.

Westchnąłem i pokiwałem głową.

Tym razem nie widzę, dokąd się wybierasz.

- Sam jeszcze tego nie wiem – szepnąłem.

Chcę, żebyś został.

Potrząsnąłem głową.

Może Jazz i ja moglibyśmy pojechać z tobą?

- Będą cię tutaj potrzebowali jeszcze bardziej, kiedy mnie nie będzie, żeby ich chronić. Pomyśl też o Esme. Zabierzesz jej połowę rodziny za jednym zamachem?

Bardzo ją zasmucisz.

- Wiem. To dlatego ty musisz zostać.

To nie to samo, co twój pobyt tutaj, wiesz o tym.

- Tak, ale muszę wybrać właściwie.

Jest wiele właściwych dróg i wiele dróg niewłaściwych, prawda?

Na krótką chwilę odpłynęła w jedną ze swoich dziwnych wizji. Obserwowałem razem z nią, jak niewyraźny obraz migoce i wiruje. Zobaczyłem siebie w towarzystwie dziwnych cieni, których nie mogłem rozszyfrować – mgliste, niejasne kształty. Nagle moja skóra iskrzyła się w blasku słońca na niewielkiej łące. Znałem to miejsce. Ktoś przebywał tam ze mną, ale znowu był zamglony, nie dość znajdujący się w tamtym miejscu, by go rozpoznać. Obrazy zadrgały i zniknęły, kiedy miliony niewielkich wyborów znów zmieniły przyszłość.

- Nie zrozumiałem z tego zbyt wiele – powiedziałem jej, kiedy wizja znikła.

Ja też nie. Twoja przyszłość zmienia się tak szybko, że nie mogę za nią nadążyć. Sadzę jednak…

Przerwała, przelatując przez ogromną kolekcję jej niedawnych wizji związanych ze mną. Wszystkie były takie same – zamazane i niewyraźne.

- Sadzę, że coś się zmienia – powiedziała na głos. – Znalazłeś się na rozdrożach.

Zaśmiałem się ponuro.

- Zdajesz sobie sprawę, że brzmisz jak jakaś mało wiarygodna wróżka, prawda?

Wytknęła swój niewielki języczek.

- Ale dzisiaj wszystko będzie w porządku? – zapytałem, zdjęty nagłą obawą.

- Nie widzę, żebyś kogoś zabijał – zapewniła mnie.

- Dziękuję, Alice.

- Idź się przebrać. Nikomu nic nie powiem – pozwolę ci samemu to zrobić, kiedy będziesz gotowy.

Wstała i zbiegła szybko po schodach z lekko zgarbionymi ramionami. Już za tobą tęsknię. Bardzo.

Ja też będę za nią bardzo tęsknił.

 

Jechaliśmy do szkoły w ciszy. Jasper zdawał sobie sprawę, że Alice jest zmartwiona, ale wiedział też, że gdyby chciała z nim o tym porozmawiać, już by to zrobiła. Rosalie i Emmett byli niczego nieświadomi, mieli jedną z tych swoich „chwil” i wpatrywali się sobie nawzajem w oczy z przedziwnym zdumieniem – patrzenie na to z zewnątrz było raczej obrzydliwe. Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, jak szaleńczo są w sobie zakochani. A może to tylko ja patrzyłem na to złośliwie, ponieważ byłem pośród nich jedynym samotnym. W niektóre dni było mi trudniej niż w inne żyć z trzema idealnie dopasowanymi parami. To był właśnie jeden z nich.

Może wszyscy oni byliby szczęśliwsi beze mnie kręcącego się wokół nich, rozdrażnionego i zgryźliwego jak stary dziad, którym do tej pory powinienem był już się stać.

Oczywiście, pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po przyjeździe do szkoły było odszukanie dziewczyny. Po prostu znów się przygotowywałem.

Właśnie.

To krępujące, jak mój świat nagle stał się wypełniony wyłącznie jej osobą – cała moja egzystencja krążyła teraz wokół niej zamiast mnie samego.

Jednak było to łatwe do wytłumaczenia – po osiemdziesięciu latach jednakowych dni i nocy, jakakolwiek zmiana wywołałaby taką reakcję.

Jeszcze nie przyjechała, ale słyszałem w oddali ogłuszający warkot silnika jej furgonetki. Oparłem się plecami o bok samochodu i czekałem. Alice została ze mną, a inni poszli prosto do sal. Byli znudzeni moją obsesją – wydawało im się niezrozumiałe, jak jakikolwiek człowiek może mnie interesować tak długo, nieważne jak cudownie pachniał.

Dziewczyna wjechała powoli w pole mojego widzenia. Jej oczy były skupione na drodze, a rękoma trzymała mocno kierownicę. Wyglądała jakby coś ją frapowało. Zajęło mi sekundę, nim pojąłem, czym było to coś i zdałem sobie sprawę, że każdy człowiek ma dziś ten sam wyraz twarzy. Och, droga była pokryta lodem i wszyscy starali się jeździć ostrożniej. Widziałem, że bierze na poważnie to dodatkowe ryzyko.

Zgadzało mi się to z resztą rzeczy, których dowiedziałem się o jej charakterze. Dodałem to do mojej małej listy: była osobą poważną, odpowiedzialną.

Nie zaparkowała daleko ode mnie, ale jeszcze nie zauważyła, jak stoję, gapiąc się na nią. Zastanawiałem się, co się stanie, kiedy mnie wreszcie zobaczy. Zaczerwieni się i odejdzie? To była moja pierwsza hipoteza. Ale może odwzajemni moje spojrzenie. Może podejdzie, by ze mną porozmawiać.

Wziąłem głęboki wdech, z nadzieją wypełniając płuca powietrzem, tak na wszelki wypadek.

Ostrożnie wysiadła z szoferki, sprawdzając podłoże stopą nim stanęła na nim całym ciężarem ciała. Frustrowało mnie to, że nie podnosiła głowy. Może pójdę z nią porozmawiać…

Nie, to byłoby niewłaściwe.

Zamiast odwrócić się w stronę szkoły, ruszyła w kierunku swojego samochodu. W zabawny sposób trzymała się kurczowo burty samochodu, nie ufając własnym stopom. To sprawiło, że uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Poczułem na sobie wzrok Alice. Nie słuchałem tego, co pomyślała – zbyt wiele uciechy miałem z obserwowania dziewczyny oglądającej łańcuchy na kołach swojego samochodu. Wyglądało to tak, jakby miała się zaraz przewrócić, jej stopy ślizgały się po podłożu. Nikt inny nie miał problemów – czyżby zaparkowała w miejscu, gdzie był najgorszy lód?

Zatrzymała się, wpatrując się z dziwnym wyrazem twarzy w koła furgonetki. Malowała się na niej… tkliwość? Jakby coś w tych kołach ją…  poruszyło?

Znów ciekawość zapiekła mnie niczym pragnienie. Było tak jakbym za wszelką cenę musiał się dowiedzieć, co myśli – jakby nie liczyło się nic innego.

Podejdę i z nią porozmawiam. Wydawało mi się, że chętnie przyjmie ofertę pomocy, przynajmniej dopóki nie zejdzie ze śliskiego chodnika. Oczywiście, nie mogłem jej tego zaoferować, prawda? Wahałem się, rozdarty. Jej niechęć do chłodu mi nie sprzyjała, nie powita zbyt wylewnie dotyku mojej zimnej bladej dłoni. Powinienem był założyć rękawiczki…

- NIE! – krzyknęła Alice.

Natychmiast spenetrowałem jej myśli, myśląc początkowo, że podjąłem kiepską decyzję i dojrzała mnie robiącego coś niewybaczalnego. Ale to, co zobaczyłem nie miało ze mną nic wspólnego.

Tyler Crowley zdecydował się skręcić na parking z nierozsądnie wysoką prędkością. Jego samochód znajdował się na rogu, gdy ja przypatrywałem się zakończeniu, które spowodowało krzyk Alice.

Nie, ta wizja nie miała ze mną nic wspólnego, a jednocześnie miała ze mną wszystko wspólne, ponieważ samochód Tylera – którego koła uderzały właśnie lód pod najgorszym z możliwych katów – wpadnie w poślizg na parkingu i zmiażdży dziewczynę, która nieproszona stała się centrum mojego świata.

Nawet bez wizji Alice nie byłoby trudno przewidzieć trajektorię ruchu samochodu, który wymknął się spod kontroli Tylera.

Dziewczyna stojąca w ewidentnie niewłaściwym miejscu, czyli z tyłu swojej furgonetki uniosła wzrok, zaskoczona zgrzytem opon po lodzie. Popatrzyła prosto w moje oczy, w których malowało się przerażenie i odwróciła się na spotkanie śmierci.

Błagam, tylko nie ona! Krzyknęło coś w mojej głowie, jakby te słowa należały do kogoś innego.

Nadal zahipnotyzowany wizją Alice, zaważyłem, że coś się w niej zmienia, ale nie miałem czasu zobaczyć, jaki będzie tego skutek.

Wystrzeliłem jak z procy, przebiegłem przez parking i rzuciłem się pomiędzy ślizgającego się vana a nieruchomą dziewczynę. Poruszałem się tak szybko, że wszystko dookoła wydawało mi się niewyraźnymi plamami oprócz obiektu, na którym się koncentrowałem. Nie zauważyła mnie – żadna ludzka para oczu nie mogła śledzić trasy mojego biegu – nadal wpatrywała się w  zwalisty kształt, który za chwilę miał ją zmiażdżyć.

Złapałem ją w talii, działając ze zbyt wielkim pośpiechem, bym mógł pozwolić sobie na bycie tak delikatnym, jak powinienem być. W tej setnej sekundy, podczas której wyszarpnąłem ją z objęć śmierci i uderzyłem o ziemię z jej ciałem w ramionach, byłem dokładnie świadom, jak bardzo jest ona krucha i delikatna.

Kiedy usłyszałem, jak uderza głową o lód, poczułem, że sam staję się lodową figurą.

Ale nie miałem nawet sekundy, by sprawdzić, w jakim jest stanie. Znów usłyszałem za nami zgrzyt vana, po tym, jak odbił się od solidnej furgonetki dziewczyny. Wracał w jej stronę ruchem rotacyjnym – jakby była magnesem przyciągającym go w naszą stronę.

Słowo, które nigdy wcześniej nie wymknęło mi się w obecności damy, wyślizgnęło się pomiędzy moimi zaciśniętymi szczękami.

Już teraz zrobiłem zbyt wiele. Podczas gdy niemal frunąłem w powietrzu, by wypchnąć ją spod kół samochodu, byłem w pełni świadomy błędu, który popełniam, ale ta wiedza mnie nie zatrzymała. Nie zdawałem sobie jednak sprawy z ryzyka, które podejmowałem – ryzyka nie tylko dla mnie samego, ale i dla całej mojej rodziny.

Narażałem nas na niebezpieczeństwo zdemaskowania.

A to zdecydowanie nie miało pomóc, ale nie było mowy, bym pozwolił vanowi zakończyć drugą próbę odebrania jej życia sukcesem.

Puściłem dziewczynę i wyciągnąłem ręce, łapiąc samochód, nim zdążył jej dosięgnąć. Siła uderzenie cisnęła mnie pod auto zaparkowane obok furgonetki i poczułem jak jego bok wygina się pod naciskiem moich ramion. Van zadrżał napierając na moje ręce, a potem zachwiał się na dwóch tylnych kołach.

Gdybym odsunął dłonie, jego tyle koło miało zmiażdżyć jej nogi.

Ach, na miłość wszystkiego, co święte, czy te katastrofy nigdy się nie skończą? Czy było jeszcze cokolwiek, co mogłoby pójść nie tak? Nie mogłem przecież tak siedzieć, trzymając vana w powietrzu i czekać na ratunek. Nie mogłem też odrzucić go gdzieś dalej, musiałem myśleć o kierowcy – wyczuwałem jego myśli pełne paniki.

Z wewnętrznym jękiem podrzuciłem samochód tak, że odskoczył od nas na chwilę. Kiedy spadł z powrotem, złapałem go swoja prawą ręką, a lewą objąłem talię dziewczyny i wyciągnąłem ją spod vana, przyciągając bardzo blisko siebie. Jej ciało nie stawiało oporu, kiedy je przesuwałem, by uchronić jej nogi przed zmiażdżeniem – czy nie utraciła świadomości? Jak bardzo jej zaszkodziłem swoją nagłą próbą ratunku?

Upuściłem vana. Teraz nie mógł już jej zranić. uderzył o ziemię, a wszystkie jego szyby roztrzaskały się jednocześnie.

Zdawałem sobie sprawę, że znajduję się w środku kryzysu. Jak wiele widziała? Czy którykolwiek z innych świadków zauważył, jak materializuję się przy jej boku, a potem podnoszę vana, starając się, by na nią nie spadł? Odpowiedzi na te pytania powinny stanowić mój największy problem.

Ale byłem zbyt podenerwowany, żeby groźba zdemaskowania obchodziła mnie tak bardzo, jak powinna. Zbyt spanikowany, że sam mogłem ją zranić, próbując ją chronić. Zbyt przerażony, że mam ją tak blisko siebie, ponieważ wiedziałem, jaki zapach poczuję, gdy tylko pozwolę sobie wziąć wdech. Zbyt świadom ciepła jej miękkiego ciała przyciśniętego do mojego – mimo podwójnej przeszkody złożonej z naszych kurtek nadal je czułem…

Pierwsza fala strachu jest zawsze największa. Dookoła nas rozległy się krzyki świadków, a ja pochyliłem się, by przyjrzeć się jej twarzy i sprawdzić, czy nie straciła świadomości – miałem ogromną nadzieję, że nigdzie nie krwawi.

Miała otwarte oczy, wpatrywała się nimi we mnie zaszokowana.

- Bello? – spytałem nagląco. – Nic ci nie jest?

- Nie – odparła odruchowo głosem pełnym oszołomienia.

Poczułem ulgę, tak wielką, że był to niemal ból, kiedy usłyszałem jej głos. Wciągnąłem trochę powietrza przez zaciśnięte zęby, nie przejmując się towarzyszącym temu ogniowi palącemu moje gardło. Powitałem go niemal z radością.

Chciała usiąść, ale nie byłem jeszcze gotowy, by wypuścić ją z moich objęć. Wydawało mi się to… bezpieczniejsze? W każdym razie, lepiej było mieć ją blisko siebie.

- Uważaj – ostrzegłem ją. – Sądzę, że uderzyłaś się w głowę naprawdę mocno.

Nie czułem zapachu świeżej krwi – los się nade mną ulitował – ale nie wykluczało to żadnego urazu wewnętrznego. Nagle zaczęło mi bardzo zależeć, by zabrać ją do Carlisle’a i dobrze wyposażonego aparatu do prześwietleń.

- Au – syknęła komicznie zaskoczonym tonem, gdy zdała sobie sprawę, że miałem rację co do jej głowy.

- A nie mówiłem – ulga, która mnie ogarnęła, sprawiała, że chciałem się roześmiać, niemal mnie oszołomiła.

- Jak, u licha… - jej głos ścichnął, powieki zamrugały. – Jakim cudem udało ci się podbiec tak szybko?

Ulga stała się gorzka, rozbawienie zniknęło. Zauważyła zbyt wiele.

Teraz kiedy okazało się, że dziewczynie nic poważnego się nie stało, wzmógł się niepokój o los mojej rodziny.

- Stałem tuż obok, Bello – wiedziałem z doświadczenia, że jeżeli jestem bardzo pewny siebie, kiedy kłamię, mój rozmówca staje się zdezorientowany, nie wie już, co jest prawdą, a co kłamstwem..

Znów spróbowała usiąść i tym razem pozwoliłem jej na to. Musiałem nabrać powietrza, by dobrze odegrać swoją rolę. Potrzebowałem przestrzeni, by ciepło jej krwi połączone z wonią mnie nie pogrążyło. Odsunąłem się jak najdalej było to możliwe w tej niewielkiej przestrzeni pomiędzy wrakami samochodów.

Popatrzyła na mnie, a ja odwzajemniłem jej spojrzenie. Gdybym tego nie zrobił popełniłbym błąd typowy dla niedoświadczonego kłamcy, którym przecież nie byłem. Miałem łagodny, spokojny wyraz twarzy… to zbijało ją z tropu. Bardzo dobrze.

Miejsce wypadku otoczyli ludzie, w większości uczniowie. Dzieciaki wytężały wzrok w poszukiwaniu pomiędzy samochodami rozszarpanych ciał. Rozlegały się krzyki, towarzyszył im potok zszokowanych myśli. Posłuchałem ich przez chwilę, by upewnić się, że nie pojawiły się jakieś podejrzenia, a potem wyciszyłem je i skoncentrowałem się na dziewczynie.

Jej uwagę rozproszył harmider. Rozejrzała się dookoła, nadal oszołomiona, i spróbowała wstać.

Położyłem delikatnie dłoń na jej ramieniu, by ją powstrzymać.

- Siedź spokojnie – wydawało mi się, że nic jej nie jest, ale czy naprawdę powinna ruszać szyją? Znów żałowałem, że nie ma tu Carlisle’a. Lata mojej teoretycznej nauki medycyny były niczym w porównaniu do stuleci jego lekarskiej praktyki.

- Zimno mi – zaoponowała.

Dwa razy o mało nie została zmiażdżona przez rozpędzony samochód, raz uniknęła trwałego okaleczenia, a to chłód ją martwił. Zachichotałem, zanim przypomniałem sobie, że sytuacja wcale nie jest zabawna.

Bella zamrugała oczami, a potem jej wzrok znów skupił się na mojej twarzy.

- Tam stałeś.

To mnie otrzeźwiło.

Spojrzała w prawo, mimo że nie mogła tam nic zobaczyć oprócz powyginanego boku vana.

- Koło swojego samochodu.

- Wcale nie.

- Sama widziałam – powtórzyła uparcie, zabrzmiało to dość dziecinnie. Wysunęła podbródek.

- Bello, stałem obok ciebie i w porę popchnąłem.

Spoglądałem głęboko w jej duże oczy, próbując ją przekonać do mojej wersji – jedynego możliwego rozsądnego wyjaśnienia.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin