Daniken Erich von - Wspomnienia z przyszłości.pdf

(961 KB) Pobierz
Przedmowa do nowego wydania
Erich von Daniken
WSPOMNIENIA Z PRZYSZŁOŚCI
Przedmowa do nowego wydania
Mniej więcej 24 lata temu — pod koniec lutego 1968 r. — w wydawnictwie Econ Yerlag w Dusseldorfie ukazała
się moja „pierworodna" książka Wspomnienia z przyszłości. Napisałem ją dwa lata wcześniej, ale na moim biurku
regularnie lądowały odmowne odpowiedzi z różnych domów wydawniczych: „Niestety nie mieści się w naszym
profilu wydawniczym...", „Bardzo nam przykro...", „Nie chcemy wchodzić w te zagadnienia...", „Proponujemy
Panu jakieś wydawnictwo ezoteryczne..."
Później często pytano mnie, jak możliwy był ten „cud", że tak kontrowersyjną pozycję wydało jednak
renomowane wydawnictwo popularnonaukowe. Dzisiaj mogę to już powiedzieć. Stało się tak dzięki pomocy z
zewnątrz i małemu przemilczeniu.
W lecie 1967 r. spotkałem drą Thomasa von Randowa, ówczesnego redaktora działu naukowego w tygodniku
„Die Zeit", który przejrzał mój czysty maszynopis, zwrócił uwagę na kilka udanych zdjęć i powiedział: — To nie jest
dla nas. Z tego trzeba zrobić książkę.
— Ale jak dostać się do wydawnictwa?
Doktor von Randow manipulował przy swojej fajce, następnie spoglądając mi prosto w oczy rzekł: — Znam
jednego wydawcę. Jeśliby pan chciał, mogę do niego niezobowiązująco zadzwonić.
Natychmiast chwycił za słuchawkę telefonu i kazał się połączyć z panem Erwinem Barth von Wehrenalpem,
ówczesnym szefem wydawnictwa Econ. Krew uderzyła mi do głowy, gdyż wiedziałem przecież to, czego nie mógł
wiedzieć dr von Randow: Econ odrzucił już mój maszynopis. Oczywiste jest, że pamięć o rozmowie, której się
wtedy przysłuchiwałem, nigdy nie zniknie z moich szarych komórek:
— Siedzi przede mną młody Szwajcar, który napisał całkowicie
zwariowaną książkę. Ale on sam nie jest wariatem. Może powinien go pan wysłucha?
Rozmówca po drugiej stronie drutu telefonicznego chciał wiedzieć, czy nie mógłbym wpaść do jego biura
następnego dnia. Oczywiście że mogłem! Pomyślałem, że szef wielkiego wydawnictwa przypuszczalnie nie ma
pojęcia, jaką decyzję podjęli już dawno temu jego podwładni.
Po obiedzie z młodym lektorem wydawnictwa sprawa była dopięta na ostatni guzik. Maszynopis miał zostać trochę
zmieniony i ukazać się na wiosnę 1968 roku. Tylko w jednej sprawie doszło do sporu: „Wspomnienia z przyszłości
są nie do przyjęcia, jako tytuł! Nie można przecież wspominać przyszłości!" Wykazałem jednak upór i odrzuciłem
wszystkie inne propozycje tytułów...
O tym, jak wyobrażam sobie wspominanie przyszłości, napisałem w krótkiej przedmowie, która wchodzi też w
skład tego wydania. Książka pociągnęła za sobą całą lawinę. W dwa lata po pierwszym wydaniu na rynku był już
trzydziesty nakład i 600 tysięcy egzemplarzy. „W 1969 r. nakręcono film pod tym samym tytułem, który jesienią 1970 r.
wyświetliła amerykańska telewizja. Pojawił się tam nowy wirus nazwany za tygodnikiem „Time" — „danikenitis".
Problem, czy nasi przodkowie doświadczyli odwiedzin z Kosmosu, stał się tematem rozmów jak świat długi i
szeroki. W trzy lata po pierwszym wydaniu książka została przetłumaczona na 28 języków i ukazała się w 36
krajach. Dzisiaj, po prawie ćwierćwieczu, wydawnictwo Bertelsmanna ponownie wydaje książkę w dawnej, nie
zmienionej wersji.
Fali powodzenia towarzyszyła krytyka. Profesor Ernst von Khuon zebrał rozprawy 17 uczonych w zbiorze pt.
Czy bogowie byli astronautami? (Waren die Gotter Astronauten?). Część artykułów zdecydowanie odrzucała moje
tezy, inne były przychylne. Od tego czasu dosłownie na wszystkich kontynentach wyrosły z ziemi — jak po
ciepłym deszczu — „antydanikeny". Są wśród nich liczne okazy błotne. Zarzucano mi „plagiat" i „brak
naukowości", „wrogość wobec religii" oraz „ignorancję udowodnionych naukowo faktów". Co pozostało z tego po
24 latach? Czy rzeczywiście rozpowszechniałem tylko głupstwa?
Pisałem o mapach geograficznych tureckiego admirała Piri Reisa, które jeszcze dzisiaj można podziwiać w pałacu
Topkapi w Stambule; „Wybrzeża Ameryki Północnej i Południowej są precyzyjnie zaznaczone". Zdanie to jest
fałszywe. W rzeczywistości bowiem wybrzeża obu Ameryk można rozpoznać tylko w przybliżeniu. Poprawka ta
niczego jednak nie ujmuje sensacyjności mapy Piri Reisa, gdyż zdecydowanie i bardzo wyraźnie ukazuje ona linię
brzegową Antarktydy, która do dzisiaj leży pod wiecznym lodem.
16780971.002.png
Napisałem wówczas, że wyspa Elefantyna w Górnym Egipcie nazywa się tak dlatego, że z lotu ptaka jej zarys
przypomina słonia. Informacja ta była całkowicie błędna. Spekulowałem też, że wspomniana w eposie o
Gilgameszu „Brania Słońca" jest być może identyczna z „Bramą Słońca" z Tiahuanaco na wyżynie boliwijskiej.
Był to nonsens, gdyż brama z Tiahuanaco nosi tę nazwę dopiero od minionego wieku, a nikt nie wie, jak się
nazywała przed tysiącami lat.
Pisałem także: „Cudem jakimś pięciopasmowy, fantastyczny naszyjnik z zielonego jadeitu znalazł się w grobowej
piramidzie w Tikal w Gwatemali! Cudem dlatego, że jadeit pochodzi z Chin". Dałem świadectwo fałszywego
„cudu", gdyż jadeit pochodzi z Ameryki Środkowej.
Odnosząc się do przyszłości, napisałem: „Istnieje rozkład jazdy na Marsa. Odpowiedni statek jest już
zaprojektowany i musi zostać 'tylko' zbudowany". Zdania te były wówczas — napisane w 1966 r.! — prawdziwe.
Tyle tylko, że „rozkład jazdy na Marsa" stał się nieaktualny ze względów finansowych.
Jest prawem każdego początkującego być bardziej naiwnym, łatwowiernym i nie tak samokrytycznym, jak
bardziej doświadczeni koledzy. Często dawałem się ponosić entuzjazmowi albo przyjmowałem informacje z
drugiej ręki. Innym razem z kolei opierałem się na danych jakiegoś autorytetu naukowego, by post factum
dowiedzieć się, iż poglądy tego uczonego męża dawno już zostały obalone. Kiedy prezentowałem przeciwne
poglądy, zarzucano mi natychmiast, że są to opinie „nieaktualne". Przy czym owe „dementi" odnoszące się do
przypadków wątpliwych dotyczyły wzajemnie przeciwstawnych twierdzeń. Najgorsze było, gdy „obalano" rzekomo
moje tezy, których nigdzie nie wypowiedziałem ani nie napisałem.
Prawdziwe błędy we Wspomnieniach z przyszłości, do których się przyznaję, nie obalają ani zasadniczej teorii,
ani mojego systemu myślowego. W tym miejscu słyszę już sprzeciw: „Ten Daniken jest już dawno nieaktualny pod
względem naukowym". W tej sprawie kilka przykładów, które zostały zebrane przez uczonego przyrodnika drą
Johannesa Fiebaga i opublikowane w „Ancient Skies", zeszyt 6/1991. Pisze on:
„Weźmy jako przykład niemieckiego profesora Herberta Wilhel-my'ego. Wilhelmy studiował geografię, geologię,
ekonomię, etnografię i od 1942 r. był profesorem w Kilonii, Stuttgarcie i Tybindze. Nie bez powodu cieszy się
opinią „uniwersalnego uczonego", a jego praca Świat i środowisko Majów (Welt und Umwelt der May d} należy do
najważniejszych dzieł z tego zakresu.
Przyjrzyjmy się jednak nieco dokładniej jednemu rozdziałowi książki (XIII): „Obce wpływy na kulturę Majów —
spekulacje wokół dawnych żeglarzy i astronautów". Wilhelmy pisze, że Danikenowscy astronauci-bogowie „przed
ponad dziesięcioma tysiącami lat przybyli w wielkich statkach kosmicznych z Kosmosu" i Erich von Daniken
„dwukrotnie w swoich książkach wiąże ich lądowanie na Ziemi z półwyspem Jukatan" (Palenąue i La Venta).
Właśnie to zdanie ujawnia znaczne braki w metodzie pracy Wilhelmy’ego. Cytuje on w 1981 r. zaledwie dwie
książki: Wspomnienia z przyszłości oraz Z powrotem do gwiazd, które ukazały się w latach 1968 i 1969! Także
drugie, zmienione wydanie pracy Wilhelmy'ego z 1989 r. nie wskazuje, aby zmienił się stan jego wiedzy.
Całkowicie bez śladu przeszły obok niego kolejne prace Danikena i innych autorów, zwłaszcza zaś wydana w
1984 r. książka Danikena o Majach pt. Dzień, w którym przybyli bogowie. W każdej innej dziedzinie wiedzy byłoby
niedopuszczalne cytowanie prac sprzed 20 lat i nieuwzględnienie późniejszych publikacji...
Drugi błąd popełnia Wilhelmy, gdy zakłada, że tylko jego sposób widzenia jest wyłącznie słuszny. Krytycznie
rozkłada na czynniki pierwsze Danikenowski opis pewnego monolitu w La Venta (w Yillahermosa w Meksyku).
Erich von Daniken pisze o tym następująco: Stoi tam dobrze obrobiony monolit, przedstawiający węża lub raczej
smoka. We wnętrzu zwierzęcia siedzi człowiek... Jego stopy obsługują pedały, a lewa ręka spoczywa na
przekładni... Głowę obejmuje ściśle dopasowany hełm... Przed wargami znajduje się przedmiot, w którym można
rozpoznać mikrofon...
Wilhelmy komentuje: „Niestety zdjęcie Danikena ma usterki techniczne, co nie pozwala mu zauważyć, że w
rzeczywistości, tak jak widać to na oryginale z Yillahermosa, nie jest to smok, lecz wielki wąż, stojący na straży
sarkofagu lub komory grobowej ze znajdującym się tam zmarłym".
W rzeczy samej niektóre cechy—np. grzechotki na ogonie—wskazują na ogromnego węża. Jednak skąd
jednoznaczny wniosek, że obraz ukazuje zmarłego? W publikacjach naukowych występują chyba także „techniczne
usterki", skoro inni archeolodzy skłonni są w przedstawionej postaci upatrywać znanego boga Kukulcana? Dla nich
nie jest on w żadnym wypadku „zmarły" ani nie leży w „komorze grobowej", lecz jest jak najbardziej żywy, gdyż
porusza nawet kadzielnicą.
Także prasa skwapliwie zajmuje się — mimo oczywistych błędów w argumentacji — „obalaniem" tez Danikena.
Hans Schónfeld pisał np. w „Berliner Zeitung" z 13.12.1989 r.: „Z autorem science fiction [mowa o Erichu von
Danikenie] jest kiepsko: na podstawie swoich 'dowodów'
wychodzi on z założenia, że pozaziemscy kosmici składali wizyty na naszej Ziemi przed ponad dziesięcioma
tysiącami lat. Jednak opisany przez niego smoczy monolit ma od dwóch do trzech tysięcy lat!" Gazeta nie
zamieściła sprostowania Ericha von Danikena („Gdzie datowałem monolit z La Yenta na dziesięć tysięcy lat?").
Autopoprawki są najwyraźniej obce zarówno Wilhelmy'emu, jak i „Berliner Zeitung".
W jeszcze większym stopniu odnosi się to do kolejnego przypadku, który Wilhelmy podsuwa czytelnikom. Jest
nim Palenąue, „Nagrobna płyta z Palenąue" była już często cytowana i wielokrotnie interpretowana. Wilhelmy
przedstawia jednak własną interpretację (chodzi o boga kukurydzy Yum Kax) jako „udowodnioną" tezę. Jego
zdaniem Erich von Daniken manipuluje natomiast swoimi czytelnikami, gdyż „ogląda tę płytę od złej strony,
mianowicie od strony poprzecznej... Położenie płyty w wąskiej komorze grobowej i ogólna kompozycja
płaskorzeźby nie pozostawiają żadnych wątpliwości, iż oglądać ją należy od węższej strony. Tylko widziana w
ten sposób, płyta ma jakiś
16780971.003.png
sens".
Gdyby nie było to tak poważnie wygłoszone, trzeba by wybuchnąć homeryckim śmiechem, gdyż najpóźniej w
momencie inauguracji załogowych lotów kosmicznych nawet Wilhelmy powinien zauważyć, że właśnie
postulowany przez niego ogląd reliefu doskonale ukazuje podróżującego we Wszechświecie astronautę. Kto zatem
kim manipuluje? Chcielibyśmy wreszcie wykazać, jak cieszący się uznaniem uczony jest krytyczny wobec poglądów
innych, ale zupełnie pozbawiony krytycyzmu wobec samego siebie. Wilhelmy pisze: „Na jego [Ericha von
Danikena] niedostateczną znajomość literatury przedmiotu jest jeden przykład. Mówi on mianowicie o świętej
cenocie [czyli wypełnionym wodą zagłębieniu terenu, przypominającym studnię — przyp. red.] w Chichen Itza i o
drugiej niezbyt od niej oddalonej, z której mieszkańcy czerpią wodę pitną: Podobne są one do siebie w uderzającym
stopniu... nawet pod względem wysokości lustra wody... Bez wątpienia obie studnie mają ten sam wiek i być może
zawdzięczają swe powstanie uderzeniom meteorytów. Zasłona tajemnicy, rozciągnięta tu nad dawno wyjaśnionymi
sprawami, jest urojeniem Danikena. Cenoty nie są skutkiem uderzeń meteorytów, lecz wynikiem zawalenia się
stropu jaskiń krasowych, często spotykanych na północnym Jukatanie... Geneza cenot znana jest od 1910 r., a
wszystkie ważniejsze ogólne prace o kulturze Majów dokładnie przedstawiają to całkowicie wyjaśnione zjawisko
przyrodnicze..."
Jasne i niewątpliwe wydaje się tylko jedno. To mianowicie, że nawet szacowni uczeni mylą się tym gorzej, w im
bardziej donośne i zdecydo wane tony uderzają. „Dementi" Wilhelmy'ego jest niezwykle spektakularną ilustracją
tej prawidłowości. O co chodzi?
• Przed 66 milionami lat, na styku okresu kredowego i trzeciorzędu, wymarły dinozaury a wraz z nimi trzy
czwarte ówczesnej fauny. Koniec ten miał przebieg dosyć gwałtowny. Większość geologów, którzy zajmują się
tym problemem, przyjmuje obecnie, że uderzenie wielkiego meteorytu do tego stopnia na całe tysiąclecia
zniszczyło środowisko naturalne (cząstki sadzy w powietrzu, spadek temperatury, parujące skały jako czynnik
wywołujący kwaśne deszcze itp.), że doszło do owej „redukcji" świata zwierzęcego. Uczeni długo nie byli w stanie
odkryć miejsca ewentualnego uderzenia wielkiego meteorytu.
Wydaje się, że od początku 1991 r. jest ono znane. Gdzie? Na Jukatanie! Już przedtem geolodzy odkryli w
rejonie Karaibów potężne pokłady gruzu i stopionej skały, zalegające w warstwie granicznej między okresem
kredowym a trzeciorzędem. Pozwalało to wnioskować, że poszukiwany krater może znajdować się stosunkowo blisko.
Przypuszczano, że leżał na dnie morza lub na południe od Kuby. Zdjęcia satelitarne NASA z 1987 r. okazały się
sensacyjne. Na ich podstawie można było zrekonstruować system zaopatrzenia w wodę Majów oraz natrafiono na
półkole o średnicy około dwustu kilometrów składające się z cenot (dziury krasowe lub lejkowate doliny).
Obecnie geolodzy mają już pewność, że pierścień ten, do którego zaliczają się również cenoty z Chichen Itza,
tworzy krawędź gigantycznego zagłębienia terenu. W nisko leżących, całkowicie porozbijanych skałach woda łatwo
cyrkuluje, co prowadzi do rozkładu wyżej leżącej skały wapiennej, która powstała dopiero po uderzeniu meteorytu, zaś
przy okazji tych zjawisk powstają cenoty. Krater Chicxulub (nazwany tak od małej miejscowości pod Meridą, leżącej
w środku owej struktury geomorfologicznej) uważany jest obecnie za głównego kandydata na sprawcę zagłady
wielkich gadów. Inaczej zatem niż sugeruje Wilhelmy — to Erich von Daniken ma rację. Napisał on zresztą jedynie:
...być może obie (studnie) zawdzięczają swe powstanie uderzeniom meteorytów, a nie że są one kraterami po
meteorytach.
Oczywiście nawet taki „uniwersalny uczony" jak Wilhelmy nie mógł przewidzieć, czym okażą się pewnego dnia
cenoty. Przykład ten pokazuje jednak w sposób wręcz klasyczny, jak szybko to, co rzekomo jest pewne, okazuje się
omyłką, natomiast spekulatywne przypuszczenia — również ludzi nie będących uczonymi — stają się najbliższe
prawdzie". Tyle jeśli chodzi o cytat z tekstu drą Johannesa Fiebaga. Czy naciągana i po części także kłamliwa
krytyka ostatnich 24 lat złamała mój upór, doprowadziła do zgorzknienia?
W żadnym wypadku*. Bardzo dużo wyniosłem z tej krytyki. Często była uzasadniona i kierowała uwagę na
rozsądne tory. Poza tym obok gradu krytycznych wypowiedzi ukazały się — także wyrażające opinie uczonych —
książki biorące Danikena w obronę i niezliczone przychylne artykuły w wielu językach. Moje archiwum pełne jest
takich materiałów! Szkoda tylko, że niektórzy przedstawiciele środków masowego przekazu pozostali więźniami
swych przesądów. Pożałowania godne jest też, iż tak wielu uczonych, kolegów-pisarzy czy scenarzystów czerpało z
moich prac, nie podając wbrew dobrym obyczajom źródła inspiracji. Ja sam po wydaniu Wspomnień z przyszłości
napisałem jeszcze 18 dalszych książek, mieszczących się w tym samym zakresie tematycznym. Dowodem/nieustającego
zainteresowania szerokiego kręgu czytelników „bogami z Kosmosu" jest fakt, że każda moja następna publikacja
znajdowała się na liście bestsellerów tygodnika „Der Spiegel". W 1973 r. w USA założono „Ancient Astronaut
Society" (AAS), ogólnoświatową organizację użyteczności publicznej, która zajmuje się przedstawianymi przeze mnie
problemami. W krajach niemieckojęzycznych AAS ma cztery tysiące członków.* Amerykański profesor filozofii dr
Luis Navia z New York Institut of Technology napisał:
„Jeśli zbada się tę hipotezę bez uprzedzeń i w sposób otwarty, widać wyraźnie, że nie ma w niej niczego, co
sprzeciwiałoby się najsurowszym nawet zasadom naukowym lub naszemu aktualnemu rozumieniu uni-wersum.
Wielka zasługa Ericha von Danikena polega na tym, że zwrócił uwagę na owe niezliczone fakty archeologiczne,
kulturowe, historyczne i religijne, które nabierają sensu dopiero, gdy weźmie się pod uwagę możliwość
pozaziemskich odwiedzin. A właśnie tego wymaga się od rozsądnej i przekonywającej hipotezy naukowej".
W sedno trafił jednak badacz sanskrytu prof. dr Dileep Kumar Kandżilal, profesor zwyczajny sanskrytu i
indologii w Sanscrit College
w Kalkucie:
16780971.004.png
„Na podstawie staroindyjskich tekstów można jednoznacznie dowieść, że w zamierzchłej przeszłości Ziemię
odwiedziły istoty pozaziemskie, które wpłynęły na jej dzieje".
Tak właśnie było.
Erich von Daniken Feldbrunnen/Szwajcaria, 15 listopada 1991 r.
Przedmowa
Wspomnienia z przyszłości — czy coś takiego istnieje? Wspomnienia o czymś, co przyjdzie ponownie? Czy w
przyrodzie istnieje wieczny obieg rzeczy, wieczne zlewanie się czasów?
Czy liszka przeczuwa, że na wiosnę zbudzi się motylem? Czy cząsteczka gazu czuje jakimś sposobem prawo,
zgodnie z którym prędzej czy później ponownie zniknie w Słońcu? Czy umysł ludzki wie o swoim powiązaniu z
wszystkimi zakamarkami wieczności?
Dzisiejszy człowiek różni się od człowieka dnia wczorajszego lub przedwczorajszego. Człowiek staje się ciągle na nowo
i zmienia się nieustannie w owym nieskończonym ciągu, który zwiemy CZASEM. Człowiek będzie musiał
zrozumieć i opanować czas! Czas jest bowiem nasieniem uniwersum. I nie ma końca czas, w którym łączą się
wszystkie czasy.
Są wspomnienia z przyszłości. To, czego dzisiaj jeszcze nie wiemy, skrywa przed nami Wszechświat. Być może
dzisiaj, jutro lub kiedyś w przyszłości niektóre tajemnice zostaną wyjaśnione. Wszechświat nie /zna czasu ani jego
pojęcia.
Książka ta nie powstałaby bez zachęty i pomocy wielu ludzi. Mojej żonie, która w ostatnich latach rzadko
widywała mnie w domu, dziękuję za wyrozumiałość. Dziękuję mojemu przyjacielowi Hansowi Neunerowi, który
towarzyszył mi przez sto tysięcy kilometrów w moich podróżach i służył zawsze cenną pomocą. Dziękuję panu
doktorowi Stehlinowi i Louisowi Emrichowi za to, że tak długo dodawali mi otuchy. Dziękuję wszystkim
pracownikom NASA w Houston, na Przylądku Kennedy’ego i w Huntsville, którzy oprowadzali mnie po swoich
wspaniałych naukowo-technicznyćh ośrodkach badawczych. Dziękuję prof. dr. Wernherowi von Braunowi, dr.
Willy'emu Leyowi i panu Bertowi Slattery'emu. Dziękuję wreszcie wszystkim niezliczonym mężczyznom i
kobietom na całym świecie, którzy przez rozmowy, sugestie i bezpośrednią pomoc umożliwili powstanie tej
książki.
Erich von Daniken
Wprowadzenie
Napisanie tej książki wymagało odwagi, jej przeczytanie,, wymaga
odwagi nie mniejszej.
Uczeni wezmą ją na indeks dzieł, o których lepiej nie mówić, gdyż jej tezy i dowody nie pasują do mozolnie
zlepionej mozaiki skostniałej już wiedzy szkolnej. Laicy z kolei, których nawet we śnie niepokoją wizje
przyszłości, schronią się niczym ślimaki do bezpiecznej i znanej im skorupy przed możliwością, więcej — przed
prawdopodobieństwem, iż odkrywana przeszłość będzie w porównaniu z przyszłością jeszcze bardziej tajemnicza,
zuchwała i zagadkowa.
Jedno jest bowiem pewne: w naszej przeszłości, tej sprzed tysięcy i milionów lat, coś się nie zgadza! Roi się w
niej od nieznanych bogów, którzy w załogowych statkach kosmicznych składali wizyty naszej dobrej, wiekowej
Ziemi. Przeszłość ta pełna była broni tajemnych, super-broni i trudnej do wyobrażenia wiedzy technicznej, której
po części do dzisiaj nie jesteśmy w stanie odtworzyć.
W naszej archeologii coś się nie zgadza! Oto znajduje się baterie elektryczne sprzed wielu tysięcy lat. Widać
dziwne istoty w nienagannych skafandrach kosmicznych, których pasy zapinane są na klamerki z platyny.
Występują piętnastocyfrowe liczby, których nie obliczył przecież żaden komputer. W zamierzchłej przeszłości
spotykamy cały szereg rzeczy, których nie sposób sobie wyobrazić. Skąd jednak owi prapraludzie posiadali
umiejętność tworzenia niewyobrażalnych rzeczy?
16780971.005.png
Z naszymi religiami też jest coś nie tak! Wszystkie religie mają tę wspólną cechę, że obiecują ludziom zbawienie i
pomoc. Obietnice takie składali również najstarsi bogowie. Dlaczego jednak ich nie dotrzymywali? Dlaczego
używali supernowoczesnej broni przeciwko prymitywnym ludziom? I dlaczego planowali ich zagładę?
Powinniśmy przyzwyczaić się do myśli, że powstały w ciągu tysięcy lat świat wyobrażeń — załamie się. Nawet niewiele lat
dokładnych badań.
wystarczyło, by zburzyć gmach pojęć, w którym było nam tak przytulnie. Na nowo odkrywana jest wiedza, ukryta
przedtem w bibliotekach tajnych stowarzyszeń. Era podróży kosmicznych nie jest już czasem skrywanych
tajemnic. Loty kosmiczne w kierunku Słońca i gwiazd pozwalają także na sondowanie otchłani naszej przeszłości.
Z ciemnych grobowców podnoszą się bogowie i kapłani, królowie i bohaterowie. Musimy wydrzeć im ich sekrety,
gdyż mamy środki do tego, by odkryć naszą przeszłość gruntownie i —jeśli tylko tego chcemy — bez żadnych luk.
Starożytność trzeba badać w nowoczesnym laboratorium.
Archeolog musi na zgliszczach przeszłości posługiwać się czułymi urządzeniami pomiarowymi.
Szukający prawdy współczesny kapłan musi zacząć od nowa wątpić we wszystko, co zostało ustalone.
Bogowie z zamierzchłej przeszłości pozostawili widoczne ślady, które umiemy odczytać i odszyfrować dopiero
dzisiaj, gdyż przez tysiące lat nie istniał dla ludzi problem podróży kosmicznej, który dla nas stał się tak bliski.
Wysuwam bowiem twierdzenie: dawno w starożytności nasi przodkowie doświadczyli odwiedzin z Kosmosu? Choć
do dzisiaj nie wiemy, kim były te pozaziemskie istoty inteligentne i z jakiej przybyły planety, to jestem przekonany,
że „obcy" zgładzili część żyjącej wówczas populacji i spłodzili nowego człowieka, być może pierwszego Homo
sapiens.
Twierdzenie to zbija z nóg, gdyż niszczy podstawy, na których zbudowano tak doskonały pozornie gmach
dotychczasowych pojęć.Celem tej książki jest próba dostarczenia dowodów na poparcie owego twierdzenia
Rozdział ł
Czy Kosmos zamieszkują istoty podobne do człowieka?
— Czy rozwój bez tlenu jest możliwy?— Czy życie występuje w śmiercionośnym środowisku?
Czy jest do pomyślenia, abyśmy my, obywatele świata w XX w., nie byli jedynymi rozumnymi istotami w
Kosmosie? Do tej pory w żadnym jeszcze muzeum antropologicznym nie ma wśród eksponatów spreparowanego
homunkulusa z innej planety, zatem odpowiedź, że „tylko naszą Ziemię zamieszkują istoty ludzkie", wydaje się
przekonywająca i uzasadniona. Jednak las znaków zapytania zagęszcza się, skoro tylko połączymy ze sobą w ciąg
przyczynowy wyniki najnowszych znalezisk i badań naukowych.
Astronomowie twierdzą, że w pogodną noc człowiek może zobaczyć gołym okiem na nieboskłonie około 4500
gwiazd. Jednak już zwykła luneta w małym obserwatorium astronomicznym pozwala ujrzeć prawie dwa miliony
gwiazd, podczas gdy nowoczesny teleskop zwierciadłowy wychwytuje światło miliardów gwiazd... punktów
świetlnych Drogi Mlecznej, Na tle ogromu Kosmosu nasz system gwiezdny jest zaledwie maleńką cząstką
nieporównanie większego systemu — który można by nazwać wiązką (układem) dróg mlecznych, i Obejmuje on
około 20 galaktyk w promieniu l ,5 miliona lat świetlnych rok świetlny = 9,5 (bilionów kilometrów).|Ź kolei nawet
ta wielka liczba gwiazd wcale nie jest duża w porównaniu z wieloma tysiącami galaktyk spiralnych, których
istnienie przybliżyły nam teleskopy elektroniczne. Wszystko to odnosi się do dzisiejszego stanu wiedzy, a badania
dopiero się rozpoczęły,. Astronom Harlow Shapley zakłada, że w zasięgu naszych teleskopów znajduje się 10 20 gwiazd.
Jest on skłonny uznać, że tylko jedna na tysiąc ma swój układ planetarny i jest to z pewnością bardzo ostrożna
kalkulacja. Pójdźmy tropem tych szacunków i przypuśćmy, że tylko na jednej z tysiąca gwiazd istnieją warunki dla
powstania życia. Mielibyśmy zatem w wyniku tego rachunku wciąż jeszcze wielką liczbę 10 14 . Shapley zadaje
pytanie: ile gwiazd z tej doprawdy astronomicznej liczby ma atmosferę umożliwiającą procesy życiowe? Może jedna
na tysiąc? Skoro tak, to pozostawałaby jeszcze niewyobrażalna liczba 10 1: gwiazd dysponujących przesłankami dla
powstania życia. Nawet gdybyśmy założyli, że z tej liczby tylko co tysięczna gwiazda istotnie wykształciła życie, to
nadal pozostałoby dla naszych spekulacji jeszcze 100 milionów planet. Przy czym obliczenie to opiera się na
dostępnych dzisiaj możliwościach technicznych, podczas gdy teleskopy cały czas są rozwijane i ulepszane.
Biochemik dr S. Miller wysuwa hipotezę, że na niektórych z tych planet warunki do powstania życia i ono samo
rozwinęły się być może szybciej niż na Ziemi. Idąc tropem naszych śmiałych obliczeń trzeba by uznać, iż na tych stu
milionach planet mogły się rozwinąć cywilizacje bardziej zaawansowane od naszej. Pro f. dr Willy Ley, znany
pisarz naukowy i przyjaciel W. von Brauna, powiedział mi w Nowym Jorku: Liczbę gwiazd tylko w naszej Drodze
Mlecznej szacuje się na 30 miliardów. Współczesna astronomia przyjmuje założenie, iż w Drodze Mlecznej
znajduje się co najmniej 18 miliardów układów planetarnych Gdybyśmy spróbowali sprowadzić wchodzące w grę
liczby do najmniej szych wielkości i przyjęli, że odległości między nimi są tak dobrane, iż tylko jedna planeta na sto
obiega swe słońce w ekosferze, to i tak pozostaje jeszcze 180 milionów planet mogących być środowiskiem dla
życia organicznego. Przyjmijmy dalej, iż tylko jedna planeta na sto spośród nich rzeczywiście stanowi siedlisko
życia, a mielibyśmy jeszcze 1,8 miliona planet, na których życie istnieje. Kolejne przypuszczenie zakładałoby, że
na 100 życiodajnych planet przypada jedna zamieszkana przez istoty o inteligencji nie ustępującej Homo sapiens.
Jednak nawet to ostatnie założenie pozostawia naszej Drodze Mlecznej potężny zastęp 18 tysięcy zaludnionych
planet".
16780971.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin