Shinn Sharon - Żona zminennoksztaltnego.pdf

(510 KB) Pobierz
1019016140.004.png 1019016140.005.png
Sharon Shinn
ŻONA
ZMIENNOKSZTAŁTNEGO
ZYSK I S-KA WYDAWNICTWO
1019016140.006.png
 
1
Zanim Aubrey przybył do wioski, aby uczyć się u Glyrendena, nie miał
pojęcia, że wielki czarodziej wziął sobie żonę. A kiedy się dowiedział, pijąc
piwo w ciepłej, mrocznej gospodzie stojącej na samym skraju miasteczka (i
będącej sercem tej maleńkiej społeczności), nie przypuszczał, by miało to
jakiekolwiek znaczenie. Mimo wszystko, był zdziwiony. Sądząc po tym, co po
wiedział mu stary Cyril, Glyrenden nie wyglądał na człowieka zdolnego do
łagodniejszych uczuć. Jednak nie ulegało wątpliwości, że Cyril nie lubił
nadwornego maga, więc może te niepochlebne słowa należało złożyć na karb
zawodowej zawiści.
Pomysł praktykowania u zmiennokształtnego nie wyszedł od Aubreya.
Ten był przekonany, że Cyril może nauczyć go wszystkiego, co chciał wiedzieć,
gdyż w całej krainie — jak również w trzech sąsiednich krajach na zachodzie—
uważano starego za największego czarodzieja od siedmiu pokoleń. Jednak Cyril,
który chętnie, cierpliwie i hojnie dzielił się z nim zaklęciami oraz wiedzą, na
zgromadzenie której poświęcił osiemdziesiąt lat, stanowczo odmówił
wyjawienia mu tajników transmogryfikacji.
— Dlaczego nie? — pytał go Aubrey tuzin, sto razy. — Przecież znasz zaklęcia.
Rzucałeś je.
— To barbarzyńskie zaklęcia — odparł Cyril i nie chciał powiedzieć nic więcej.
Jednak miał wyrzuty sumienia. Znajomość wszelkich rodzajów alchemii jest
niezbędna dobrze wykształconemu czarodziejowi, Aubrey zaś, mimo młodego
wieku, zapowiadał się na jednego z najbardziej utalentowanych magów owego
wieku. Dlatego Cyril napisał do Glyrendena, proponując, by Aubrey został jego
uczniem; a Glyrenden odpisał, że przyjmuje propozycję. Cyril wysłał Aubreya
w drogę, dając mu na pożegnanie krótką radę.
— Naucz się tak dobrze wszystkiego, czego będzie cię uczył, żebyś mógł rzucić
na niego jego własne zaklęcia — rzekł stary czarodziej. — Glyrenden szanuje
tylko potężniejszych od siebie, słabszych nienawidzi. Jeśli nie zdołasz go
1019016140.001.png
pokonać, zniszczy cię. Już teraz w wielu dziedzinach jesteś lepszym magiem od
niego, lecz jeżeli stwierdzi, że w jakiejś cię przewyższa, wykorzysta to
przeciwko tobie. Tak więc musisz uczyć się wszystkiego, niczego nie
zapominać i przez cały czas strzec się Glyrendena.
— Przerażasz mnie — rzekł Aubrey z łagodnym uśmiechem. Był jasnowłosym,
pogodnym młodzieńcem o otwartej twarzy, wykazującym ogromny pęd do
wiedzy i bezgraniczną wiarę we własne umiejętności. Jeszcze nigdy nie natknął
się na coś, czego nie mógłby zrobić; jednak te zdolności nie uczyniły go
aroganckim ani złośliwym. Wprost przeciwnie, był dobroduszny i miły,
zadowolony z siebie i z życia. — Dlaczego posyłasz mnie do niego, jeśli jest
taki groźny?
— Dobrze ci to zrobi, jeśli w końcu staniesz przed poważniejszym wyzwaniem
— mruknął Cyril. Aubrey roześmiał się.
— A dlaczego on zgodził się być moim mistrzem, skoro jest takim ogrem? Nie
wygląda mi na takiego, który chętnie akceptuje kłopotliwych uczniów.
Cyril obrzucił go kosym spojrzeniem wąskich niebieskich oczu,
przelotnym jak błysk słońca na wodzie, spojrzeniem zdradzającym więcej niż
słowna odpowiedź, gdyby tylko Aubrey zdołał je odczytać.
— Ponieważ nie może znieść, że okażesz się lepszy od niego i chce mieć szansę,
żeby dowieść swej przewagi. Aubrey poddał się.
— Zatem będzie lepiej, jeśli przebywając w jego domu przez cały czas, będę
miał się na baczności — rzekł.
— Tak — odparł Cyril. — Myślę, że powinieneś.
I tak Aubrey spakował swój skromny dobytek, narzucił na ramiona
zieloną, wytartą opończę i ruszył w trzy stumilowa podróż do domu czarodzieja,
idąc pieszo, jeśli nie zdołał ubłagać kupców i handlarzy jadących Północnym
Traktem Królewskim, żeby go podrzucili. Po kilku dniach przybył do celu
późnym wieczorem i postanowił przenocować w jedynej w tym miasteczku
gospodzie, zanim stanie w drzwiach domu Glyrendena. Rankiem znalazł tam
1019016140.002.png
wiele ciekawych rzeczy do obejrzenia i dziewcząt, z którymi mógł poflirtować i
kupić im kwiaty na targu; tak więc dopiero po południu był gotowy pokonać
ostatni etap swej podróży.
Dodał sobie animuszu kuflem piwa w tawernie i właśnie tam się
dowiedział, że Glyrenden ma żonę. Przy posiłku złożonym z sera i chleba
Aubrey zaprzyjaźnił się z oberżystą, opowiedział mu też wszystko, co pamiętał
o warunkach na drogach między Południowym Portem a miasteczkiem. Później
zapytał go, jak dojść do domu Glyrendena, na co opalona i szczera twarz karcz-
marza przybrała dziwny wyraz.
— A więc tam podążasz — powiedział oberżysta beznamiętnym i głuchym
głosem, tonem człowieka rozmawiającego z klientem, którego nie lubi, lecz
musi grzecznie traktować. — No cóż, pójdziesz tym traktem od moich drzwi aż
do rozstajów. Tam wybierzesz lewe odgałęzienie drogi, a później napotkasz trzy
skrzyżowania; na każdym skręcisz w lewo. Poznasz jego dom, kiedy go
zobaczysz.
Aubrey uśmiechnął się miło.
— Zawsze w lewo — rzekł. — To niezbyt skomplikowane. Powinienem
zapamiętać.
Czarne oczy karczmarza nie rozbłysły iskierkami rozbawienia, niczym nie
okazały, że usłyszał ten żarcik.
— Wyruszasz niebawem? — zapytał uprzejmie.
— Jak tylko dopiję piwo. Powiedz mi, czy Glyrenden często przychodzi do
miasteczka? Czy też krąży tylko między swoim domem a królewskim dworem?
— Przychodzi — odparł chłodno właściciel tawerny — ale niezbyt często. A
ona jeszcze rzadziej.
— Ona?
Gospodarz mimowolnie poderwał ręce z gładkiego, drewnianego
szynkwasu, a potem powoli opuścił je z powrotem. Aubrey zastanawiał się, jaki
zamierzał wykonać gest; dostrzegł grymas odrazy.
1019016140.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin