Zieliński Randka z Kellym.txt

(6 KB) Pobierz
Jaros�aw Zieli�ski
Randka z Kellym 

      Historia tytu�u tego opowiadania jest do�� prosta: czyta�em w�a�nie 
      grudniow� Fantastyk� - w lutym z �yczeniami noworocznymi - i autor 
      drugiego opowiadania mia� w�a�nie na nazwisko Kelly. Sam pomys� przyszed� 
      mi do g�owy o par� stron wcze�niej. Pisa�em je i ko�czy�em reszt� dzia�u 
      zagranicznego - zatrzymuj�c si� przed polskim, by nie wyszed� z tego jaki� 
      koszmarek. 
      Tyle w stylu U.K.L.G. 



      Siedzia�a przy barze, na jasno o�wietlonej sali. Jej odbicie w lustrze 
      wydawa�o si� nieweso�e i wyczekuj�ce. Kelly lubi� patrze� na weso�e 
      odbicia. Szczeg�lnie pi�knych dziewcz�t w czerni. 
      Wok� niego rozlega� si� monotonny szum rozm�w. Zostawi� go, przysiadaj�c 
      si� do dziewczyny przy barze. 
      - Cze�� - powiedzia�. 
      - Cze�� - odpar�a odruchowo, jeszcze nim na niego popatrzy�a. 
      - Mo�e chcesz si� napi� wina? 
      - Pi�am ju� dzisiaj. 
      - Podw�jne Bordeaux prosz� - zwr�ci� si� do barmana. 
      - To nie szkocka, prosz� pana - zauwa�y� barman znudzonym g�osem. 
      Dziewczyna parskn�a �miech�em. 
      - Dwie porcje Bordeaux - powiedzia� Kelly, niezra�ony. 
      - Za�o�y�e� si� z nimi? - spyta�a, ruchem g�owy pokazuj�c jego koleg�w 
      patrz�cych w ich stron�. 
      - Nie. Tak sobie. 
      - Œwietnie. Ale nic z tego; ju� wychodz�. 
      Podnios�a si�, w�a�ciwie pr�bowa�a podnie�� - Kelly chwyci� j� za r�k�. 
      - Poczekaj, nie wychod� teraz. 
      - A kiedy? 
      Przed nimi pojawi�y si� porcje wina. 
      - Za chwil� - rozejrza� si� po sali, moment, i z powrotem odwr�ci� si� do 
      niej. - Poczekaj troch�. 
      Poda� dziewczynie kieliszek, wzi�� do r�ki sw�j. Gdyby teraz stukn�� nim o 
      jej, jeszcze zatrzymany w d�oni, gdyby co� powiedzia� - odesz�aby od razu. 
      A on tylko milcz�c podni�s� go do ust, wypi� mo�e po�ow� patrz�c na ni�. 
      Jako� podoba�o jej si� to. 
      - Teraz - powiedzia� nagle, gdy dopija�a swoje wino. 
      Zostawi� pieni�dze na kontuarze, poci�gn�� j� w stron� szatni. 
      Znale�li si� tam za jak�� park�. Pocz�tkowo dziewczyna nie zwr�ci�a na 
      nich uwagi, ale gdy wychodzili Kelly prawie trzyma� si� ich plec�w. 
      Przed sob� mieli zniszczony chodnik przez park, ciemny ju�. Nie 
      przypuszcza�a, �e tak si� tu zasiedzia�a. 
      Szli tu� za starszym od niej ch�opakiem w czarnym p�aszczu, pod rami� z 
      nisk� blondynk�. Nieoczekiwanie pomi�dzy drzewami dziewczyna zobaczy�a 
      jaki� cie�, nie: sylwetk� cz�owieka, dwie... Rozejrza�a si�. Jeszcze jeden 
      po drugiej stronie. Zbli�y� si�, ale zatrzyma� w miejscu. 
      Dziewczyna przysun�a si� do Kelly'ego. On obj�� j�, pozwoli�a mu na to, 
      a� do wyj�cia na jasn� ulic�. Parka przed nimi po�eglowa�a w dal. 
      - Wyja�nij mi to - powiedzia�a uwalniaj�c si� od jego r�ki. 
      - Gdyby� wysz�a sama, nawet ze mn�... mog�oby ci si� przytrafi� co� 
      niemi�ego. A tak... ten ch�opak jest prawie mistrzem judo. W ka�dym razie 
      jeden z najlepszych w mie�cie. Pomy�la�em, �e mo�e wiedz� o tym... nasi 
      przyjaciele zza drzew. 
      - M�g�by� si� z nimi bi�. 
      - Ale nie zrobi�em tego. 
      - No wiesz! - odesz�a kilka krok�w. 
      - Poczekaj, jeste� mi chyba co� winna. Kaw�, w miejscu, kt�re wybior�. 
      - To brzmi jak pojedynek - zatrzyma�a si� i pozwoli�a wzi�� si� za r�k�. 
      - Tak - roze�mia� si�. - To brzmi jak pojedynek. 
      Przeszli kilka ulic, w ko�cu skrajem du�ego placu ku wysokiemu, staremu 
      ju� budynkowi. 
      - Wchodzimy tutaj? 
      - A c� w tym dziwnego? 
      - Œwietnie - powiedzia� to tak jak ona, przeci�gaj�c pierwsz� g�osk�. 
      Weszli do hallu, zbli�yli si� do dw�ch wind. Jedna, otwarta, zape�nia�a 
      si� lud�mi. 
      - Po�piesz si�, zd��ymy - wyrwa�a si� do przodu. 
      - Po co si� �pieszy�? 
      Podeszli do drzwi, gdy ju� wystartowa�a. Druga by�a gdzie� na g�rze, 
      zje�d�a�a powoli. Dziewczyna z nud�w obserwowa�a zapalaj�ce si� i gasn�ce 
      cyfry nad drzwiami. Nagle, w tej wje�d�aj�cej, po czw�rce - zgas�y, 
      zapali�a si� za to czerwona gwiazdka z boku. 
      Druga stan�a na sz�stce, zn�w ruszy�a w d�. 
      Z boku pojawi� si� starszy m�czyzna w kraciastej marynarce. Z torby na 
      ramieniu wyj�� ma�y �rubokr�t. 
      - Co si� sta�o? - spyta�a go. 
      - E, zatrzyma�a si� gdzie� przed. Zn�w si� pewnie co� z t� automatyk� - 
      mrukn�� lekcewa��co i zabra� si� do odkr�cania p�yty ko�o drzwi. 
      Dziewczyna popatrzy�a dziwnie na Kelly'ego. 
      - Chod�, mamy ju� wind� - powiedzia�. 
      W ma�ej, zabawnej kawiarence na drugim pi�trze poszli prosto na oszkolony 
      taras, wysuni�ty daleko w miasto. Usiedli przy szybie, z widokiem na 
      ruchliw� ulic�, tu� przed wjazdem na most. 
      - Dlaczego akurat tu przyszli�my? 
      - Lubi� to miejsce. Poza tym: tam zaraz masz przystanek. Autobus - i ju� 
      jeste� w domu. Zrobi�o si� troch� p�no, nieprawda�? 
      - Strasznie o mnie dbasz... - pi�a kaw�, nagle odstawi�a fili�ank�. - Sk�d 
      wiesz, gdzie mieszkam? 
      - A nie masz tam dobrego autobusu? - zdziwi� si� zupe�nie naturalnie. 
      - Tam s� tylko dwa. S�uchaj, to wszystko... Raz, to m�g� by� przypadek. 
      Ale to ju� trzy, cztery. Jak to jest? Ty jeste�... 
      - Cicho - po�o�y� jej palec na u stach. - To tylko gra. Ja po prostu wiem 
      co robi�. 
      Mo�e si� troch� uspokoi�a, gdy wzi�� j� zn�w za r�k� i zaci�gn�� na 
      parkiet. W ta�cu na chwil� odchyli�a g�ow� do ty�u: 
      - I zawsze ci si� udaje? 
      - Zawsze wychodz� ca�o. 
      Doko�czyli kaw� i serowe kawa�ki tortu, wyszli na przystanek; by�o wcale 
      p�no. Opowiada� jej co� zupe�nie niewa�nego, zreszt� nawet nie zwraca� 
      uwagi na to czy go s�ucha�a. By� blisko niej. 
      Obieca� odprowadzi� do domu. 
      Wsiedli do autobusu. Dziewczyna otworzy�a torebk�. Zamkn�a j� bezradnym 
      gestem. 
      - Nie mam biletu. 
      - Ja te� nie. Ale to tylko kilka przystank�w. Nic si� nie stanie. 
      - Jasne - popatrzy�a ufnie na niego. 
      Kelly zacz�� bawi� si� jej d�oni�, rze�bi� rowki po zewn�trznej stronie. 
      By� w �rodku tej zabawy, gdy stan�� nad nimi pot�nie zbudowany m�czyzna. 

      - Bileciki do kontroli! 
      - No wiesz... - spojrza�a na Kelly'ego z wyrzutem. 
      Kelly zap�aci� za nich. Z przepraszaj�cym u�miechem zwr�ci� si� do 
      dziewczyny: 
      - O rany, chyba zupe�nie dla ciebie straci�em g�ow�. 
      Jeszcze na przystanku ca�owa� j�, opart� o czerwony s�upek z zerwan� 
      tabliczk�. A p�niej by�o wszystko, jak w�a�nie powinno by� tego wieczoru. 

      On zawsze wiedzia� co robi�. 
      Warszawa, luty 1990 

      01.02.90. Zmiany - 29.03.97 

      Strona Jaroslawa Zielinskiego | Historie | Settlers 
Zgłoś jeśli naruszono regulamin