SYTUACJE PROBLEMOWE W PROJEKTACH-pedag.doc

(1803 KB) Pobierz
4

4. Konwersatorium - 2 godz.

Projekt I Start zawodowy nauczyciela

Cele: student:

- zna własny styl  autoprezentacji i nawiązania kontaktu podczas pierwszego spotkania ze studentami/uczniami

- potrafi przewidzieć związane ze startem zawodowym osobiste trudności i sposoby ich rozwiązywania (ew. zapobiegania);

 

Przebieg zajęć :

1.Każdy student przygotowuje  własną autoprezentacja na  pierwszą lekcję przedmiotową z uczniami oraz na  pierwsze spotkanie z rodzicami

2.Studenci  w grupach opisują,  jakich zachowań uczniów obawiają się podczas pierwszych lekcji i  szukają  adekwatnego sposobu reagowania

 

Klasa V — lekcja j.polskiego
Spokój ! Ma być wreszcie spokój ! Krzysiek, Magda, Danka - proszę na miejsca. Darek, może „ byś poczekał aż skończą się lekcje i wtedy będziesz sobie dalej prowadził swoje rozmowy?” Podchodzę do brzegu tablicy, gdzie zapisuję nazwiska źle zachowujących się i dopiero w ten sposób osiągam spokój. Darek przestaje rozmawiać. Odwracam się do klasy. „Czekam. Czeka Nie zaczniemy, dopóki nie będzie całkowitego spokoju, nawet gdybyśmy mieli czekać całe popołudnie”. Następuje długa przerwa. Większość uczniów przerywa swe różne zajęcia jedynie w takim stopniu, bym mógł mieć wątpliwe przekonanie, że mnie słuchają.
„Mam dziś dla was do zanotowania kilka uwag na temat ...„ „Czy to będzie na klasówce?” - przerywa Lidka. „Oczywiście, że będzie. To ważne”.
„Nie mam żadnej kartki” - odpowiada Ulka.
„To pożycz jakąś. Szybko. już tracimy cenny czas”.
„Niech pan nie zaczyna, póki czegoś nie pożyczę” - prosi Lidka. -„Kto ma kawałek papieru do pożyczenia?”
„Znaczy się, do podwędzenia!” - docina Robert. Lidka, która wstała z ławki i kręci się po klasie w poszukiwaniu kogoś, kto da jej papier, rzuca mu złe spojrzenie. Kilku uczniów daje jej znaki i przywołuje ją. W ciągu kilku sekund uczniowie czynią zamieszanie przy pożyczaniu papieru i ołówków. Kilku z nich wykorzystuje tę sytuację, jako sposobność do nawiązania przerwanych przeze mnie wcześniej rozmów.
.„O.K. Wszyscy już nareszcie mają papier i pióro; uspokójcie się, zaczynamy. Proszę pisać. jak zwykle, dzisiejszą datę i temat: <<Ćwiczenia gramatyczne >„.
.„Który dziś jest, proszę pana?” - z końca klasy dobiega czyjś donośny głos.
Z miejsca zapominam, którego dziś mamy i pytam, czy ktoś nie wie, jaki dziś dzień. .„Piątek” - mówi Karol i wszyscy zaczynają się śmiać.
„Ależ nie, mam na myśli datę. Wszyscy wiemy, że dziś piątek”.
Kilka głosów rzuca kilka dat; w końcu staje na piętnastym, jako że liczba ta popierana jest najgłośniej.
„Spokój ! Proszę o spokój ! No, tak lepiej. Teraz zapiszcie - temat: <<Ćwiczenia gramatyczne
>>te.
.„Gramatyczne? Jak się pisze gramatyczne>> ?„ - wyrywa się Paulina. „Masz rękę, Paulino. Jak chcesz coś powiedzieć. podnieś proszę rękę” odpowiadam jej, nie próbując nawet jakoś specjalnie ukryć swej irytacji. Zastanawiam się, co powoduje tą dziewczyną. Piszę słowo .gramatyczne” na tablicy i czekam, aż Paulina je przepisze. Dostrzegam kilku innych, którzy również przepisują z tablicy. Być może powinienem był napisać to od razu na samym początku. Nie zastanawiam się nad tym jednak zbyt długo,. ponieważ wiem, że jeśli zawaham się choćby przez kilka sekund, uczniowie stracą tę nieznaczną motywację, jaką zdają się w tym momencie wykazywać. Spieszę się.
.„A teraz, pierwszą rzeczą, o której należy pamiętać przy ćwiczeniach gramatycznych, jest...
..Niech pan zaczeka! Jeszcze nie jestem gotowa” - znów odzywa się Paulina.
„Niech pan poczeka! Jeszcze nie jestem gotowy, proszę pana!” - małpuje Darek. Kilku chłopców parska śmiechem. Zastanawiam się, z jakiej potrzeby wewnętrznej wynika to sarkastyczne zachowanie Darka. Reakcja Pauliny na nie jest nieco bardziej dosadna. Jamknij dziób Darek, durniu” - odcina się.
„Dość tego, Paulina., Darek”. Znów podchodzę do tablicy, grożąc karnym odnotowaniem nazwisk. Sytuacja nieco się uspokaja i ponownie próbuję rozpocząć lekcję, podnosząc głos tak, by przebił się przez utrzymujący się w klasie hałas.
„Panie Gadomski, czy da się przysunąć moją ławkę?” - pyta Janka .„za duży tu szum i nie słyszę co pan mówi”. „Ja też nie lubię hałasu, jak ty, ale mamy swoją pracę i będziemy się nią zajmować niezależnie od tego, czy będzie szum, czy nie”, odpowiadam jej, próbując mówić głosem twardym i spokojnym.
„Ale czy da się przysunąć, proszę pana”?” - ponownie pyta Janka. „Czy mogę Janko. Chcesz powiedzieć, czy mogę się przysunąć”.
„.Tak. proszę pana. Da się?”
„Już dobrze, Janko, jeśli da się szybko i cicho, to możesz”.
W czasie gdy Janka przesuwa swą ławkę bliżej do przodu, w klasie znów wybucha ogólne zamieszanie. Kilka ławek zmienia miejsce i hałas staje się nie do wytrzymania. .„Spokój ! Czy nie moglibyście się już wreszcie uspokoić? Czas zabrać się do notatek”. „Dlaczego zawsze musimy robić notatki?” -- pyta Paulina, znów nie racząc podnieść ręki do góry przed zabraniem głosu. Postanawiam nic jej nie mówić o ręce, ale odpowiedzieć na wątpliwości w sprawie notowania.
„Ponieważ notatki będą wam potrzebne do egzaminów, do których, jak wiecie, zostało już tylko 4 tygodnie”.
„Czy wszyscy już są gotowi? Czy zdajecie sobie sprawę, że już od siedemnastu minut próbujemy zacząć lekcję? Doprawdy, nie wiem, moi drodzy, co się z wami dzieje? Wygląda na to. że każdego dnia potrzebujecie coraz więcej czasu, żeby wziąć się do pracy. Jak więc już mówiłem, pierwszą rzeczą, o której należy pamiętać przy ćwiczeniach gramatycznych jest fakt, iż w szerokim tego słowa znaczeniu definiuje się je jako… ... o co chodzi Jerzy?” -- ..Czy <<ćwiczenie>> pisze się przez w?”

 

Sytuacja problemowa jaką wybrałam dotyczy jednego z uczniów pierwszej klasy gimnazjum. Filip to bardzo chłopiec o dużym zasobie wiedzy  i bardzo elokwentny. Już na pierwszej lekcji (zajęcia organizacyjne) zwrócił moją uwagę gdyż zadawał dużo pytań.

Na lekcjach geografii był aktywny aczkolwiek nie w takim stopniu jak na lekcjach które ja prowadziłam. Być może onieśmielała go osoba nauczyciela – rosłego mężczyzny który jest człowiekiem bardzo opanowanym, którego prowadzone lekcje są bardzo spokojne. A mogło to być spowodowane że były to pierwsze dni nauki w nowej szkole. Kolejną lekcje prowadziłam osobiście. Filipa ręka ciągle była podniesiona do góry bez względu na to czy zadawałam pytanie czy opowiadałam o istocie lekcji. Kiedy udzieliłam głosu Filipowi widać było że temat jest mu znany – najprawdopodobniej przeczytał w domu temat z podręcznika – ale także wykazywał się wiedza z innych dziedzin nauk przyrodniczych. Mówił dużo, czasami odbiegał od tematu. Miałam wrażenie że mnie wyręcza w prowadzeniu lekcji. Na pierwszych zajęciach byłam zaskoczona jego pracą. Na kolejne wiedziałam czym się skończy udzielanie głosu Filipowi – dlatego pytałam klasę „Czy ktoś zna odpowiedź na pytanie?” , taktownie tez przerywałam wypowiedź „Dziękuję Filip, chcę by inni również odpowiedzieli...”. Filip nie dawał za wygraną i nadal wyciągał rękę do góry. Później pytałam Filipa tylko wtedy kiedy nikt nie wiedział.

Po trzech lekcjach Filip ucichł na lekcjach, pracował w zeszycie ale już nie był tak chętny do odpowiedzi. Pomyślałam że może jest tego dnia nie w formie, może temat mu nie odpowiada, ale na kolejnych zajęciach zastanowiłam się nad tym bardziej wnikliwie.. Na przerwie zapytałam ucznia „Filip nie zauważyłam dziś żebyś się zgłaszał a do piątki brakuje Ci jeszcze tylko dwóch plusów..” po chwili rozmowy Filip powiedział że i tak wybieram innych...

 

Nauczycielka powiedziała mi, że ma jeden schemat rozpoczynania lekcji. Nie opowiada nic o sobie tylko od razu przechodzi do lekcji po hiszpańsku, mimo, że jest to pierwsza lekcja tego języka. Najpierw uczy podstawowych wyrażeń, potem tłumaczy po polsku, a na koniec zapoznaje uczniów z zasadami współpracy. Tak to określiła. Ma przygotowany w punktach plan co od nich będzie wymagać i jak będą wyglądać lekcje. Następnie pyta czy wszyscy zrozumieli i jeden reprezentant podpisuje regulamin w imieniu klasy. I tak zawsze. I zawsze się sprawdzało i nie było dyskusji. Uczniowie są zaskoczeni i chyba zadowoleni, że mają jakiś konkretny plan. Poza tym Nauczycielka powiedziała mi,  że ona po prostu TAKA JEST Z  NATURY, nie stara się być surowa i autorytarna bo jest taka. Wychodzi z pozycji autorytetu, na początku jest sroga a potem ewentualnie łagodnieje, zależnie od klasy.

Raz miała sytuację, że od początku była bardziej łagodna i przyjacielska dla jednej klasy, było dość wesoło na zajęciach, ale wszystko układało się dobrze do momentu kiedy klasa przeciągnęła strunę. Nauczycielka nie powiedziała mi co się stało, raczej nic nadzwyczajnego, tyle, że stali się zanadto rozbrykani, więc wtedy zmieniła taktykę i z dnia na dzień stała się oschła dla tych uczniów, a oni od razu poczuli, ze coś złego zrobili i zaczęli ją przepraszać i stali się grzeczniejsi. Nauczycielka twierdzi, że teraz jest już raczej zawsze bardziej oschła i zdystansowana. Mówi stanowczym głosem i jest dość sztywna. Wie, że uczniowie mają respekt przed nią, niektórzy się jej boją. Natomiast mają dobre rezultaty w hiszpańskim i na pewno nie skarżą się, że jest niesprawiedliwa. Ma jasne zasady.

Ja jestem dokładnym jej przeciwieństwem i dlatego nie wybieram się do pracy w szkole. Ja bym chciała wzbudzać zainteresowanie więc musiałabym poświęcać zbyt dużo czasu na porządne przygotowanie każdej lekcji, żeby była superciekawa. A to kolidowałoby z wychowywaniem moich dzieci. Już teraz za mało im poświęcam czasu bo praca i studia dużo mnie kosztują. Poza tym mam kłopot z ocenianiem i  nie wiem czy w ogóle wymyśliłabym jakiś regulamin. Wiem, że praca nauczyciela byłaby dla mnie zbyt wyczerpująca, bo jestem zbyt przyjacielska, ale podskórnie boję się panicznie braku respektu i często czuję wręcz agresję  w stosunku do niektórych uczniów i frustrację, że ja jestem taka miła a oni tacy aroganccy. 

 

Sytuacja problemowa miała miejsce w szkole ponadgimnazjalnej. Podczas prowadzenia przez mnie pierwszej mojej lekcji. po sprawdzeniu obecności i podaniu tematu, uczniowie zaczęli rozwiązywać przy tablicy zadania. Wszystko toczyło się w miarę dobrze. Nie panowała może grobowa cisza, ale atmosfera była znośna. Nagle w pewnym momencie w jednej z ławek wstał chłopak (Michał) i jak gdyby nigdy nic podszedł do kolegi, usiadł obok niego w ławce
i zaczął dyskutować. Nauczycielka cały czas przebywała w klasie, ale była kompletnie obojętna na całą sytuację. Pisała sobie coś w dzienniku. W pierwszej chwili nie bardzo wiedziałam jak mam zareagować. Czy pozwolić mu siedzieć dalej i gadać, tym samym przeszkadzając w prowadzeniu lekcji, czy może zwrócić mu uwagę? No nic raz kozie śmierć najwyżej mi odpyskuje. No ale przecież jest nauczycielka, więc myślę, że w razie czego mi pomoże. Podchodzę więc do chłopca i pytam; „Czy oby nie przeszkadzam, mu w rozmowie?” -on na to„Nie.” Pytam więc po raz kolejny„Ale na pewno ci nie przeszkadzam? ”„Nie”;„A czy jesteś tego pewny, że ci w niczym nie przeszkadzam?”. W tym momencie widzę dziwne spojrzenie w jego oczach. Klasa całkowicie milczy i bacznie przygląda się całej sytuacji. Nawet nauczycielka zaniepokojona taką ciszą podnosi wzrok. Przez chwilę wszyscy milczą, po czym z ust chłopca padają słowa „Ale nasza Pani pozwala mi chodzić po klasie”, Pytam więc „A czy ja wyglądam jak wasza Pani?” – odpowiada „No nie” Klasa wciąż milczy. Widzę coraz większe zakłopotanie w oczach chłopca. Po krótkiej chwili mówi „Przepraszam” i wraca do swojej ławki. Ufff. Udało się, ale czy oby postąpiłam słusznie? Sama nie wiem, ale stało się tak jak chciałam, tzn. wrócił na swoje miejsce. Jednak czy zrozumiał coś z całego tego zdarzenia – nie wiem. No nic wracamy do rozwiązywania zadań. Dokońcalekcji w klasie panuje wyjątkowa cisza. Cieszy mnie fakt, że nauczycielka nie próbowała zwracać mi uwagi pomimo tego, że postąpiłam zupełnie przeciwnie niż ona. Lekcja szybko się kończy. Na przerwie nauczycielka w ogóle nie porusza tematu owej sytuacji. Sama więc pytam, czy dobrze postąpiłam. W odpowiedzi słyszę „ tak, ale ja bym nie zwracała mu uwagi, bo on i tak za chwilę sam wróciłby na swoje miejsce”. To przecież jakiś absurd. Jak można pozwolić uczniom, na to aby w czasie lekcji robili co im się tylko podoba. Ta cała sytuacja trochę wyprowadza mnie z równowagi. Dalej nie wiem czy postąpiłam słusznie, bo tak naprawdę to myślę, że dla mojej opiekunki to było normalne zachowanie na lekcji, a ja zrobiłam z tego wielki problem. No cóż na pewno nie będę więcej starała się zmieniać jej zasad, bo i tak nic to nie da. Za kilka dni wrócę do mojego dawnego życia, a cała ta sytuacja będzie tylko chwilą, o której wszyscy już dawno zapomnieli.


5. Konwersatorium -2 godz.

Projekt II Nauczyciel – wychowawcą

Cele: student potrafi podejmować w konkretnych sytuacjach problemowych działania wychowawcze (wykorzystując różne typy metod wychowawczych) i statut szkoły

 

Przebieg zajęć:

Studenci  w grupach analizują  sytuacje problemowe i planują działania wychowawcze , wykorzystując poznane metody wychowania  i  przykładowe statuty szkoły

 

 

Lekcja wychowawcza:

Omawiamy sprawę planowanej wycieczki. Kilka dni temu wy­dawało się, że wszystko jest już ustalone. Dzisiaj okazało się, że 5 osób nie będzie mogło pojechać, gdyż ich rodzice nie sprostają kosztom. Wtedy jeden z uczniów zaprosił klasę do swojego domku na działkę, byśmy spędzili w tej okolicy kilka dni. Byłaby to naprawdę tania wycieczka, choć może nie tak atrakcyjna, jak wcześniej planowany wyjazd do Sulejowa. Wydawało się, że ponownie jesteśmy na dobrej dro­dze, ale niespodziewanie cztery uczennice stwierdziły, że powinniśmy się trzymać wcześniejszych umów i jeśli tak nie będzie, to one nigdzie nie pojadą. Wielu uczniów zaczęło złościć się na siebie do tego stopnia, że poczułem się bezradny. Zabrakło czasu na uspokojenie nastrojów i lekcja dobiegła końca bez żadnych ustaleń

 

List

Problem polegał na tym, że jeden z uczniów klasy piątej, podrzucił swojej koleżance, odręcznie napisany liścik. w którym określał ją w bardzo wulgarny i nieprzyjemny sposób. Chłopiec ten, jak twierdzili nauczyciele, jest dzieckiem bardzo spokojnym, z którym nigdy nie było dotąd żadnych kłopotów i po którym nie spodziewano się niczego podobnego. Poszkodowana dziewczynka jest wnuczką byłej nauczycielki tej szkoły (o czym dzieci najprawdopodobniej nie wiedzą, gdyż pani ta jest od 3 lat na emeryturze), uczy się celująco i jest raczej typem wzorowej uczennicy, która również swoim kolegom nie sprawia kłopotów.
Liścik został podrzucony podczas lekcji wychowania fizycznego do plecaka dziewczynki, która znalazła go bardzo szybko i poskarżyła się nauczycielce prowadzącej ten przedmiot (wiem od niej, że dziewczynka popłakała się i nie chciała wracać na inne lekcje) Tymczasem wuefistka zabrała liścik i zaprowadziła dziewczynkę do wychowawczyni, która zaczęła przeprowadzać własne śledztwo (wcześniej pani od wychowania fizycznego na pewno zadała już wiele własnych pytań). Wreszcie do całej sprawy została włączona pani pedagog, która z wychowawczynią zajęła się poszkodowanym dzieckiem.
Cała sprawa zaczęła zataczać coraz szerszy krąg — w jakiś sposób liścik stał się publiczną własnością, bo dostałam go do swoich rąk w pokoju nauczycielskim, kiedy wszyscy już rozmawiali o całej sprawie (wtedy dowiedziałam się wszystkich szczegółów i wtedy mogłam przeczytać ten niemiły świstek). Wśród nauczycieli wywołał on niezdrowe poruszenie — skupili się głównie na tym, skąd taki mały chłopiec zna tyle wulgaryzmów i czy on właściwie wie, co napisał (wołałabym nie przytaczać tego tekstu — wyglądał na przepisany skądś lub podyktowany przez kogoś starszego). Wśród nauczycieli dominowały jednak całkiem wesołe reakcje, zupełnie nieadekwatne do sytuacji, tak jakby było w tym coś zabawnego (jakby dzieci zrobiły niewinnego psikusa). Nikt nie zastanawiał się, jak wybrnąć z całej sytuacji, jak najlepiej zareagować, a wszyscy zrobili z tego sensację dnia.
Niespodziewanie stałam się jednak świadkiem jednego ze sposobów rozwiązania tego problemu (bo jak się okazało, było ich kilka i każdy realizowany był na własną rękę przez różne osoby).
Moja opiekunka, która miała w tej klasie lekcję historii, zrobiła publiczne napiętnowanie winnego podczas lekcji prowadzonej przeze mnie. Kiedy klasa zebrała się już w ławkach, a ja miałam zacząć zajęcia, ona wyszła na środek sali i kazała wstać chłopcu, który był autorem tego liściku W sumie zagadką pozostaje, jak wszyscy dowiedzieli się, kto jest autorem, bo liścik był niepodpisany, a pismo specjalnie udziwnione, aby nie można było rozpoznać, kto jest autorem. Chłopiec stał bardzo spokojnie, wyglądał na przestraszonego i zmęczonego i zupełnie nie pasował do roli wulgarnego autora listu. Moja opiekunka zadała mu ze dwa retoryczne pytania w stylu jak można się tak zachowywać?”, zwróciła się do klasy z uwagą w rodzaju. „.oto przykład chłopca, który będzie miał duże problemy za swój postępek”, następnie zwróciła się do mnie, ale tak że słyszały to dzieci, w równie retoryczny sposób, na który nie potrafiłam zareagować. Cała sytuacja wydała mi się bardzo niezręczna, źle rozegrana i raczej nie na miejscu Następnie ponownie zwróciła się do chłopca. „ostrzegając o”. że „będzie go miała na oku” i że powinien być teraz bardzo dobrze przygotowany na tej  lekach.
Przyczyny całego zdarzenia nie są jasne — ponoć chłopiec. który napisał ten liścik. zrobił to, bo prosił go o to jego dobry kolega z tej samej klasy, a który w ten sposób chciał wyrównać „porachunki” z dziewczynką. To jest jedyna wersja, która do mnie dotarła i choć wydaje mi się niezupełnie prawdziwa, innej przedstawić nie potrafię. Nie czułam się kompetentną osobą do tego, żeby wypytywać uczniów o całe wydarzenie, bo uważam, że i tak za wiele nieprzemyślanych i złych pytań już padło. Sprawa tak szybko jak została rozdmuchana, tak szybko przycichła i próby dowiedzenia się czegoś konkretnego nie przyniosły rezultatu.
 

 

 

 

Ognisko integracyjne.

- ognisko odbyło się w lesie

- brali w nim udział uczniowie pierwszych klas wraz z wychowawcami, gdyż ognisko miało na celu zapoznanie się uczniów klas pierwszych poprzez zabawy

- obserwowany uczeń przed pójściem do lasu nie był obecny w szkole

- pojawił się dopiero w połowie trwania ogniska, przyjechał swoim motocyklem. Dodam też iż uczeń ten nie posiada karty motorowerowej. Ojciec pozwala mu jeździć na motocyklu, matka natomiast wręcz przeciwnie

- uczeń w ogóle nie był zainteresowany ogniskiem, stał z boku i obserwował co się dzieje

- stwierdził że dla niego to jest nudne, zaczął się wygłupiać – jeździł w kółko i wywracał się na motocyklu

- nauczyciele uczestniczący w ognisku zwracali mu uwagę, wychowawca kazał chłopcu jechać do domu, gdyż jest dzisiaj nieobecny w szkole

- uczeń nie posłuchał wychowawcy, do końca był obecny na ognisku, lecz nie uczestniczył w zabawach, stał daleko z boku albo jeździł na motocyklu po lesie

- jedyny uczynek jaki uczeń zrobił, to odwiózł nauczyciela od geografii do szkoły, w celu nie spóźnienia się na lekcję, gdyż pozostali nauczyciele nie mieli już lekcji

 

 

Maciek

Maciek ma 10 lat . Rodzice artyści, malarze do czasu pójścia do szkoły wychowywali chłopca  w domu . Bardzo dbano o jego rozwój umysłowy i estetyczny – rozwój fizyczny i umysłowy Maćka jest wyraźnie przyspieszony. Styl wychowania w rodzinie rodzice określają jako liberalny-chłopiec wychowywany jest w duchu niczym nie skrępowanej swobody i indywidualizmu, nie karany ( ,,aby nie miał kompleksów”). Do rodziców i dziadków chłopiec zwraca się po imieniu. Chłopca wychowuje właściwie matka, twierdząc, że ojciec ,,nie ma do syna podejścia”. Maciek jest silnie związany z matką , nie odstępuje jej i nie pozwala, by ktokolwiek inny ( nawet babcia) zajmował się nim. Matka nie widzi w tej sytuacji nic niezwykłego. Chlubi się miłością syna traktując męża i syna jako dwóch rywali, którzy walczą o jej względy ( na taką interpretację zareagowała uśmiechem satysfakcji) Chłopiec jest bardzo zazdrosny o matkę  - nie pozwala ojcu przytulać się do mamy, rodzice nie mogą wyjść sami z domu, bo chłopiec nie chce zostać z babcią .Gdy był młodszy matka rzadko wychodziła z nim z domu, bo krzykiem i rzucaniem się na ziemię wymusza spełnienie swoich kaprysów ( matka musiała poruszać się po ulicach, gdzie nie było kiosków, sklepów itd.) Kiedy poszedł do szkoły zaczęły się kłopoty, bo chłopiec często biega po klasie, nie reaguje na polecenia nauczycielki. Zadaje ogromną ilość pytań, na które sam zna odpowiedź ( jakie ptaki należą do dzięciołowatych) i odpytuje nauczycielkę. dzieci interesują go  o tyle, o ile spełniają jego polecenia. Na pytanie czy lubi chodzić do  szkoły Maciek odpowiada: ,,Nie chce mi się stale robić to samo i co mi każą”

 

Papierosy

Franek i kilku jego przyjaciół znajdowało się w pobliżu szafek szkolnych .Nadchodzili dwaj nauczyciele. Franek powiedział z anielskim wyrazem twarzy ,,Pst, idą nauczyciele” Zostało to powiedziane wystarczająco głośno, aby nauczyciele usłyszeli. Dały się słyszeć odgłosy zamykania szafek. Zza szafek wyłoniła się grupa uczniów  w kłębach dymu .Uczniowie otoczyli nauczycieli. ,,Czemu zawdzięczamy panów wizytę? My przecież nie palimy” –powiedział Franek. ,,Zgodnie z grafikiem dyżurów mamy obowiązek patrolować ten teren”- powiedział pan Stachura. ,,Nie możecie nam panowie niczego udowodnić, jeśli nie złapiecie nas palących papierosy;; Pan Stachura nic nie odpowiedział.,,Co byście panowie zrobili, gdybyście myśleli, że mam przy sobie papierosy?” Pan Stachura odpowiedział: ,,Gdybym zobaczył cię z papierosem, musiałbym poprosić cię do gabinetu” A więc nie mam żadnych papierosów w mojej kieszeni od koszuli – powiedział Franek z szelmowskim uśmiechem. Pan Stachura pominą uwagę milczeniem. ,,To nie są papierosy’’ – powiedział Franek, gdy obciągnął lekko koszulę nad paczką znajdującą się w kieszeni. Ze słów tych przebijała radość. Pan Stachura podniósł rękę, żeby się podrapać w policzek. Na ten ruch Franek odskoczył do tyłu, gotów do ucieczki. Po trzech minutach ubawu i wymianie informacji między dorosłymi Franek zrobił krok do przodu i wyciągnął papierosy z kieszeni. Pan Stachura powiedział ,że zaprowadzi go do gabinetu dyrektora. Franek zaczął uciekać i śmiać się. Inni pytali: ,,Dlaczego nie puści mu pan tego płazem?” Pan Stachura powiedział ,,Mogę nie zgadzać się z prawem, ale jeśli nie oddam go w ręce dyrektora złamię prawo’’ Franek został następnie zawieszony w prawach ucznia i uskarżał się ,,To nie jest uczciwe”

 

 

Kosze na głowie nie przejdą

Marcin Markowski i Tomasz Patora
Gazeta Wyborcza  2006-11-14

Zobaczcie: nie wstydzę się, że tu na szafie leżą testy na narkotyki. A rodzice na początku każdego roku podpisują ze mną kontrakt. Rozmowa z Ewą Ćwikłą, dyrektorką gimnazjum

Kiedy Pani przyszła tu, na łódzki Bronx, nic Pani nie zaskoczyło?

- Trafiłam do tej szkoły po wygranym konkursie w 1998 roku. Wtedy była tu podstawówka, od pierwszej do ósmej klasy. Koleżanki się dziwiły: wzięłaś najgorszą szkołę w mieście. Wzięłam i nie żałuję.

Mimo wszystko nie wiedziałam, że u progu XXI wieku są u nas aż takie enklawy biedy. A tu powszechna nędza. Były w szkole wszy, były paczki na święta. Nauczyciele sami zbierali i wkładali do nich używane ciuchy i jedzenie, a pan pedagog podsuwał uczniom. Dyskretnie, żeby nikt nie widział. Zdarzało się, że nauczyciele, idąc do domów na indywidualne nauczanie, zanosili jedzenie. Rodzicom, biednym, ale porządnym, pożyczało się dwie dychy do pierwszego. Zorientowaliśmy się z kadrą dość szybko, że brakuje nam wiedzy do pracy z taką młodzieżą. Trzeba było się pouczyć.

Czego?

- Wszystkiego: pedagogiki, psychologii, diagnozowania dysleksji i dysgrafii, żeby jednym dzieciakom pomóc, a drugim nie dać się nabrać na fikcyjne schorzenie, które ułatwia zdanie egzaminu. Wszyscy nauczyciele mają za sobą

40-godzinny kurs z pracy z uczniem trudnym, uczymy się o ADHD. Trzeba było działać, a nikogo z nas nie stać na wszystkie kursy. Więc każdy się uczył czegoś innego, a potem siedzieliśmy razem w szkole do 20 i każdy mówił innym, czego się dowiedział, a co się może wszystkim przydać. Tak sobie pomagaliśmy.

Chwilę później przyszła reforma, dostałam gimnazjum, dzieci wyjęte ze swoich szkół i zlepione tutaj w klasy. Tak jak kiedyś w liceum człowiek uważał się za dorosłego, tak teraz gimnazjalistom zaczęło się wydawać, że dorośli. Tylko że są o dwa lata młodsi. Zaczęła się walka jak w stadzie o przywództwo. Kto będzie rządził w klasie, szkole. Na początku nie mogliśmy sobie poradzić, bo oni podzielili się na rewiry - był obóz ulicy Poznańskiej, Grabowej. Po jednej stronie kibice Widzewa, po drugiej ŁKS-u. A teraz już nikt nie "oklepuje ortodoncji" drugiemu, dlatego że odprowadził dziewczynę nie na swój rewir.

Jak to się robi?

- Powoli. Po pierwsze, robiliśmy spotkania, raz z trenerem Widzewa Stefanem Majewskim, był też Janusz Wójcik, wtedy trener kadry. Prosiłam ich, żeby akcentowali miłość do piłki, a nie do klubów. Radziliśmy sobie też metodą jak z tej reklamy, że stary telefon trzeba ośmieszyć i znaleźć w nim ukryte "fuj". My ośmieszaliśmy te ich walki terytorialne. Proponowałam uczniom na apelach całkiem poważnie, żebyśmy poszli teraz - kto ma ochotę na Grabową, a kto ma ochotę na Poznańską - jak psy od drzewa do drzewa obsikiwać rewiry. Było zdziwienie, konsternacja, ale w końcu śmiech. Tak samo śmiechem poradziliśmy sobie z "falowymi" zachowaniami typu mierzenie korytarza zapałkami czy kierowanie autem kierownicą--monetą. Ostatnio mieliśmy taki absurd, że przyszedł nowy rocznik uczniów i był wielce zdziwiony, że nikt nie chce się nad nimi pastwić. A oni tak bardzo chcieli, że dwóch w tym samym wieku próbowało "kocić" trzeciego, z tej samej klasy i bramy. Powiedziałam do nich, żeby mi tu "nie robili w szkole wsi", i zrozumieli. Bo trzeba przecież do nich mówić ich językiem, prostymi argumentami. Jest szansa, że zrozumieją.

Parę żartów i po sprawie?

- Jasne, że nie. Dochodzi ścisłe pilnowanie. Dyżury nauczycieli na korytarzach, ale nie takie na papierze. Woźna na każdym piętrze, także podczas lekcji. Jak uczeń wychodzi na korytarz, jest pod kontrolą. [Pukanie. Wchodzi uczeń, prosi o podpis i pieczątkę w zeszycie z rubrykami]. O, to też część systemu. Wprowadziliśmy takie zeszyty dla znikających uczniów. Przychodzi do szkoły, mówi nam "dzień dobry", dostaje pieczątkę w zeszyt i aktualną godzinę. Wychodzi - to samo. Rodzic obejrzy zeszyt i wszystko wie. Prosta rzecz - cały czas ograniczamy uczniom możliwość zrobienia czegoś głupiego.

Z ćpaniem był problem?

- Był.

I co?

- Przede wszystkim, mamy oczy i uszy. Śmiem twierdzić, że po szkoleniach żaden mój nauczyciel nie zlekceważy nietypowych zachowań dziecka - ospałości czy nadpobudliwości. Nie zawsze to musi być dziecko naćpane, ale jest sygnał i rusza procedura. Zobaczcie - nie wstydzę się, że tu na szafie leżą testy na narkotyki. A rodzice każdego roku na początku podpisują kontrakt ze szkołą. Tam jest napisane, że wyrażają zgodę na wszelkie działania mające zapewnić zdrowie i bezpieczeństwo. Tłumaczymy, podpis dotyczy m.in. testów bez czekania na rodziców i ich zgodę na badania. Jeden z nauczycieli bierze plastikowy kieliszek, idzie z uczniem do toalety, uczeń siusia. Jeśli test jest pozytywny, nim wezwiemy policję, wzywamy rodzica i powtarzamy próbę. Jeżeli jest bardzo źle, nie czekamy i dzwonimy na pogotowie. Nie ukrywam, że takie pozytywne testy mamy kilka razy w roku.

A dilerzy pchali się do szkoły?

- Jak wszędzie. Gdy ja albo inny nauczyciel widzi pod szkołą auto, które stoi bez sensu dłuższy czas, na wszelki wypadek dzwonię na komendę i proszę, żeby mi to sprawdzili. Nie odmawiają.

Złapali kogoś?

- Nie chwalą się, ale czasem zadzwonią i podziękują. Co ważne, udało nam się wciągnąć trochę w te podchody samych uczniów. Mieliśmy takiego, który przyniósł narkotyki i próbował handlować, to nie zdążył opuścić parteru. Sami uczniowie ostrzegli nas, że dzieje się coś złego. Ale zdobycie takiego zaufania kosztowało dużo uczciwej pracy. Cichej - bez trąb.

Weźmy inny przykład. Nauczyciel poczuł, że jeden z uczniów prowokuje go, kopiąc pod stołem, a drugi nagrywa telefonem. Nie czekał, aż mu puszczą nerwy albo ktoś założy mu kosz na głowę. Bez słowa zszedł do mnie i powiedział, co się dzieje. Po chwili byłam w klasie. Zabrałam wszystkim telefony komórkowe. W gabinecie sobie pooglądałam i na jednym była ta prowokacja. Przyjechała policja, panowie porozmawiali z uczniem, pouczyli o odpowiedzialności. Nawet trochę, można powiedzieć, wyolbrzymili. Za chwilę budynek huczał - poszedł w szkołę jasny sygnał, że u nas "kosze na głowie" nie przejdą i że "stara, jak się dowie, dostaje wścieklizny". Ale z drugiej strony wiedzą, że jak nauczyciel zrobiłby im krzywdę, to też "nie ma zmiłuj". Jeśli uczeń na lekcji pisze list do kolegi czy koleżanki, to nauczyciele znają procedurę: zabrać i wyrzucić do kosza, ale bez czytania. Bo nie pozwolimy przeszkadzać innym na lekcjach, ale nie kompromitujemy Jasia przed klasą, co on tam do Kasi wysmarował. Takie drobiazgi, ale ważne.

 

 

 

 

Alkohol?

- Jest problem, jest też nasza procedura. Jeśli zauważymy, że zawodnik jest niewyraźny, przychodzi tu do gabinetu. I jest krótka rozmowa: - Piłeś? - Nie, nie piłem. - Albo powiesz prawdę, wzywamy mamę i zabiera cię do domu, a przy wyjściu oboje podpisujecie, że to się więcej nie powtórzy, albo dmuchamy w alkotest, leży tam na szafie. I wtedy prosta droga: policja, powtórzenie badania na atestowanym sprzęcie, ustawa, nie masz 18 lat, przewidziane prawem konsekwencje dla ciebie i rodzica. Alkomat jest w szkole trzeci rok.

Pomogło urządzenie?

- A jak! Alkohol zniknął już nawet z naszych szkolnych dyskotek.

Kolejna sprawa - hormony.

- Są. Przecież tego nie przeskoczymy, że dziewczyny w ty...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin