5190.txt

(19 KB) Pobierz
Jaros�aw Loretz

Wzg�rza

Wioska by�a niewielka - najwy�ej dziesi�� rozchwianych, drewnianych cha�up. Sta�y bez�adn� kup� wok� 
zarastaj�cego trzcin� stawu, pokrywaj�c si� powoli ko�uchem o�liz�ego mchu. Po tafli stawu p�ywa�y dwie apatyczne 
kaczki, a mi�dzy domami kr�ci� si� ma�y, utykaj�cy piesek. Z kilku komin�w leniwie wyp�ywa�y sk��bione smugi 
dymu. Ciep�a kolacja powinna by� gotowa, zanim utrudzeni m�czy�ni wr�c� z p�l. Ci za� pojawili si� ju� w zasi�gu 
wzroku, nios�c na ramionach narz�dzia pracy. Gdzie� na uboczu sm�tnie zaklekota� osamotniony bocian. Kamienna 
krowa sta�a, jak zwykle, pochylona nad k�p� koniczyny.
Niebo by�o czyste, cho� nad pobliskimi wzg�rzami polatywa�y dziesi�tki czarnych punkcik�w. W powietrzu unosi� si� 
aromat bujnie rosn�cego w okolicy rumianku.
Wtem wszystko zamar�o. Na horyzoncie pojawi� si� samotny, z�owieszczy kszta�t. Dochodz�cy do pierwszych cha�up 
wie�niacy zaszemrali nerwowo i trwo�liwie zbili si� w gromadk�. Niejeden poczyni� odp�dzaj�cy Z�o gest. Trzymane 
omdla�ymi ze strachu r�kami wid�y i kosy silnie zadygota�y, mimowolnie skierowane ostrzami w stron� zagro�enia. 
Wie�niacy, stoj�c tak w grupie, spostrzegli naraz z ulg�, �e �w niepokoj�cy kszta�t to cz�owiek. Zwyk�y cz�owiek. W 
struchla�e serca wla�a si� otucha. R�ce przesta�y dr�e�, a twarze unios�y si� dumnie. Po paru st�umionych komentarzach 
wszyscy czym pr�dzej pod��yli do wiekowej, zapadni�tej g��boko w grunt chaty. Odstawiali pod �cian� narz�dzia i 
kolejno znikali w mrocznym, przesyconym wilgoci� wn�trzu. Po kilku minutach zebranie by�o sko�czone. Skulone 
postaci wymyka�y si� chy�kiem i pod��a�y do dom�w. Tylko jeden z wychodz�cych nigdzie si� nie spieszy�. Nie dbaj�c 
o to, czy zostanie zauwa�ony przez pod��aj�cego traktem w�drowca, spokojnie podszed� do stoj�cej przed chat� �awy i 
usiad� na niej. Po chwili wyj�� z r�kawa ojcowski majcher i podni�s� z ziemi jeden z le��cych tam klock�w drewna.
Masywnie zbudowany m�czyzna, bezwiednie poprawiaj�c przerzucony przez plecy worek, niepewnie przystan�� na 
brzegu wioski. By� wielce strudzony, szed� bowiem ca�y dzie� bez wypoczynku. Niech�tnie popatrzy� na kryj�cego si� 
w cieniu p�otu psa. Dostrzeg� r�wnie� brodz�cego w stawie bociana, kt�ry tr�ca� dziobem unosz�c� si� do g�ry 
brzuchem kaczk�. Wsz�dzie wok� panowa�a martwa cisza. Nie. Nie wsz�dzie. Dopiero po chwili zauwa�y� siedz�cego 
pod �cian� wal�cej si� cha�upy wie�niaka, kt�ry poka�nym no�em ha�a�liwie struga� imponuj�cych rozmiar�w pieniek.
- To sztuka jaka�? - usi�owa� zagai� przybysz.
- Aa?
- Pytam, czy rze�ba z tego ma by�? - Cho� stara� si� dojrze� zarys kszta�tu, to nic mu do g�owy nie przychodzi�o. Mimo 
le��cej ju� na ziemi grubej warstwy wi�r�w, z drewnianego kloca nie wy�ania�o si� raczej nic konkretnego. Zarys 
kszta�tu nie przypomina� ludzkiego cia�a. Twarzy zreszt� te� nie... W�tpliwe nawet, by mia�a z tego wyj�� zabawka dla 
dziecka. Dziwne jakie� takie to by�o...
- Niee... - wie�niak wyszczerzy� oba z�by. - Dach�wkie robie...
Przybysz wytrzeszczy� oczy i ponownie przyjrza� si� obrabianemu pie�kowi. Mimo woli jego wzrok pow�drowa� ku 
wkl�ni�temu dachowi. Pokrywaj�ce go deszczu�ki by�y cieniutkie, za� to drewno...
- Grube cosik... - kiwn�� na nie g�ow�.
- Bydzie cienkie, ino je ostruga� wiency musze.
Przybysz pokr�ci� g�ow� nad marnotrawstwem drewna i czasu. Rozejrza� si�, czy mo�e gdzie� w pobli�u znajdzie si� 
l�ejszego kalibru idiota, ale wygl�da�o na to, �e los nie jest dla� tego dnia �askawy. Zrezygnowany chrz�kn�� i zapyta�, 
formu�uj�c powoli s�owa:
- Zm�czony jestem. Mog� tu gdzie� przekima�?
- Przeeekiiimaaaaa�? - wymawiaj�cy to s�owo wie�niak rozci�gn�� usta w niepokoj�co dziwny spos�b. - Ieee....
M�czyzna czeka�, czy mo�e us�yszy co� jeszcze, ale nie. Nic. Powoli traci� cierpliwo��, cho� przecie� by� kiedy� 
sztygarem i nie z takimi t�ukami mia� do czynienia.
- Ie? Co ie? - poskroba� si� w g�ow�. Mo�e ten idiota po prostu nie rozumia�, o co chodzi? - Rozumiesz? - Zmarszczy� 
brwi i wysili� pami�� - Noc. Spa�. ��ko. Kobie... - ugryz� si� w j�zyk. O to zawsze mo�na spyta� p�niej.
- Nieee maaa spaaaniaaa... - wie�niak znowu zabawi� si� w �ab�. By�ego sztygara za�wierzbi�a r�ka. Ledwo si� 
pohamowa�.
- A jedzenie jakie� macie? - spyta� bez wielkiej nadziei. I tu odj�o mu mow�, bowiem wie�niak, jakby odrobin� 
o�ywiony, wytrajkota� spiesznie:
- A owszem, dam wam oscypek sera i �wiartk� chleba - po czym wyci�gn�� spod �awki wspomniane artyku�y, zupe�nie 
jakby mia� je tam zawczasu przygotowane, i bez s�owa przekaza� obcemu. Ten, wyra�nie zak�opotany, wymamrota� 
s�owa podzi�ki i ostro�nie schowa� jedzenie do worka. Wygl�da�o ca�kiem normalnie. I smacznie. Ju� si� odwraca�, by 
odej��, ale co� mu si� nagle przypomnia�o.
- Potrzebuje kto tutaj naj�� mocnego ch�opa?
To ju� by�o ponad si�y siedz�cego na �awce cz�owieka. Z ogarni�tych nagle bezw�adem r�k wypad� strugany kloc 
drewna. N� nie wypad� - by� przywi�zany do przegubu r�ki, wi�c tylko zadynda� na sznurku. W tym momencie z 
trzaskiem otwar�o si� okno chaty. Ukaza�a si� w nim siwa g�owa obdarzona przez natur� dwojgiem nad wyraz chytrych 
oczu oraz wybitnie skrzekliwym g�osem.
- A znajdzie si� praca. O tam, za wzg�rzami... - wysuni�ty z okna pogrzebacz wskaza� kilka ciemnych, oddalonych od 
wioski o jakie� dwie mile garb�w - ...jest stary kowal. Potrzebuje pomocnika...
Ser by� wy�mienity, a chleb niespecjalnie suchy. Pokrzepiony posi�kiem m�czyzna ochoczo pod��a� ku wzg�rzom. 
Wci�� by� rozbawiony g�upi� min� wie�niaka, kt�remu swoim w�asnym, wyj�tym zza pasa no�em kilkoma wprawnymi 
ci�ciami podzieli� drewniany klocek na sze�� cienkich deszczu�ek, rzucaj�c na odchodnym s�owa: "Nie pro�ciej tak?". 
Jednak zadowolenie z drobnej z�o�liwo�ci by�o niczym w por�wnaniu z rado�ci�, jak� nios�a nadzieja uzyskania pracy. 
Och! Gdyby uda�o mu si� zosta� pomocnikiem kowala! Ju� si� pali� do tej roboty. Ju� chcia� si� zmierzy� z 
wyzwaniem w postaci miecha lub wielkiego m�ota. S�ucha�by go sam Ogie�! By�by demiurgiem, tworz�cym wspania�e 
dzie�a w huku i snopach iskier... Potrz�sn�� g�ow�. Kowalstwo... M�g�by robi� cokolwiek - nie ba� si� absolutnie 
�adnej roboty. Jednak ju� prawie rok min��, odk�d zosta� wyrzucony z posady sztygara w kopalni, a wci�� nie m�g� 
znale�� pracy. A przecie� tak niewiele potrzeba mu by�o do szcz�cia...
Kiedy dotar� wreszcie do podn�y wzg�rz, na niebie b�yszcza�y ju� gwiazdy. Da�o zna� o sobie zm�czenie podr�. 
Ziewaj�c raz po raz, wszed� g��biej mi�dzy ciemne bry�y wzg�rz i, znalaz�szy suche, dziwnie �amliwe krzaki, zaszy� si� 
w nich. Gdy tylko si� po�o�y�, momentalnie zmorzy� go sen.
Obudzi� si� troch� os�abiony dobr� godzin� po wzej�ciu s�o�ca. By�o do�� ch�odno, ale powietrze zaczyna�o si� ju� 
nagrzewa�. Gdzie� w pobli�u ha�asowa�y ptaki.
Otworzy� gwa�townie oczy.
- Przekl�te wrony - warkn�� i podni�s� si� z ziemi. Nie oby�o si� bez j�ku - nie do��, �e �omota�o mu w g�owie od 
g�o�nego krakania, to w dodatku silnie zapiek�o go prawe rami�. Owszem, czu�, �e co� go w nocy u�ar�o, ale co za 
owad k�sa tak bole�nie? Zerkn�� na r�kaw kubraka i gwizdn�� przez z�by.
- Udziaba� mnie do krwi, psi syn!
Prawie po�owa r�kawa by�a sztywna od zasch�ej ju� krwi. Jednak nie takie rzeczy prze�ywa�, pokr�ci� wi�c tylko g�ow� 
i zarzuci� na plecy w�r. Omin�wszy niemal zupe�nie pokruszone krzaki wr�ci� na trakt. Po nieca�ych trzech godzinach 
forsownego marszu, podczas kt�rego usi�owa� sobie przypomnie�, co za nocnego intruza zdzieli� przez sen ku�akiem, 
zza ostatniego ze wzg�rz wy�oni�a si� wioska. By�a �udz�co podobna do poprzedniej - ma�a, zaniedbana, otulona cisz�. 
Ochoczo przyspieszy� i ju� raduj�c si� na my�l o pracy, o znoju i wspania�ym uczuciu dawania czego� z siebie, 
wkroczy� mi�dzy pierwsze cha�upy. U�miech gas� mu stopniowo, ale nieub�aganie. Nie dostrzega� tu �adnej ku�ni. 
�adnego, najn�dzniejszego nawet warsztatu. Ci�gle potrz�saj�c g�ow� wypatrzy� wreszcie na jednym z podw�rek 
m�od� kobiet� i nie�mia�o, bowiem �mia�o�ci do kobiet nie mia� nigdy, zapyta�:
- Przepraszam! Nie wie panna, gdzie tu kowala znajd�?
M��dka pisn�a zaskoczona i odwr�ci�a si� z rozszerzonymi oczami, wylewaj�c wod� z zawieszonych na nosidle 
wiader. M�czyzna si� strapi�. Wystraszenie tego pi�knego stworzenia by�o ostatni� rzecz�, jakiej pragn��. Szcz�liwie 
na podw�rku pojawi�a si� starsza nieco kobieta i, spostrzeg�szy go, spyta�a:
- Przecie konia nie macie. Na co wam kowal? - przyjrza�a mu si� uwa�nie, zerkaj�c niepewnie na oba ko�ce wiod�cego 
przez wiosk� traktu - zar�wno ten prowadz�cy mi�dzy wzg�rza, jak i ten znikaj�cy w le�nej g�stwie.
- Pracy szukam - wzruszy� ramionami przybysz. - M�wili, �e stary kowal...
- Kto m�wi�? - niegrzecznie przerwa�a kobieta, w zdenerwowaniu mn�c coraz silniej sp�dnic�.
- No tam... - machn�� r�k� na wzg�rza. - We wiosce...
Kobieta wpi�a wzrok w jego r�kaw, po czym oczy niesamowicie si� jej rozszerzy�y. �apa�a powietrze ustami jak 
wyrzucona na brzeg ryba, nie mog�c doby� s��w z gard�a. Przybysz zacz�� si� niepokoi�, czy aby jakiej tajemniczej 
zarazy nie wlecze ze sob�. Kolejna ju� bowiem spotkana przeze� osoba zachowywa�a si� bardzo dziwnie. Jakby nie 
mog�a po prostu powiedzie�: "Nie, tu nie ma kowala". Ju� mia� si� spyta�, czy wszystko z ni� dobrze, gdy nagle 
kobieta, odzyskawszy wida� w�adz� nad g�osem, rozwrzeszcza�a si� strasznie i, wymin�wszy go w szale�czym p�dzie, 
pocz�a biega� od cha�upy do cha�upy, �omoc�c w drzwi i krzycz�c co� histerycznie. Skrzywi� si� i chcia� spyta� tej 
m�odszej, kt�r� pierwsz� zagadn��, czy wie, o co w tym wszystkim chodzi. Ta jednak le�a�a zemdlona w ka�u�y wody z 
przewr�conych wiader. "Co tu si� dzieje?" pomy�la� i odwr�ci� si� z zamiarem zapukania do drzwi pierwszej lepszej 
chaty. Chcia� si� wreszcie dowiedzie�, czy znajdzie si� tu jaka� praca, czy nie.
Nie zd��y�. Zewsz�d nadbiegali wychudzeni, odziani w n�dzne cha�aty wie�niacy, otacza...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin