Dave Duncan Niech�tny Szermierz tom I� -� Si�dmy Miecz cz�� I KSI�GA PIERWSZA Jak szermierz zosta� wezwany -���� Utrzymuj w mym sercu wierno�� Twoim prawom - zaintonowa� Honakura, k�ad�c dr��c� r�k� na g�adkiej, b�yszcz�cej, wy�o�onej kaflami pod�odze. -���� Pozw�l mi s�u�y� Tobie ze wszystkich si� i zabrzmia�o to jak �kanie, gdy g�os, jak zwykle, za�ama� mu si� na wysokiej nucie. ���� R�wnocze�nie Honakura po�o�y� r�wnie kruch� praw� r�k� obok lewej. -���� I uka� moim oczom twe cele - tu nast�powa� k�opotliwy moment, rytua� nakazywa� mu dotkn�� czo�em mozaiki, ale przez ostatnie pi�tna�cie lat nie dope�nia� tej formalno�ci. Je�li Bogini zdecydowa�a si� usztywni� jego prastare stawy, to teraz musi si� zadowoli� najlepszym, co m�g� osi�gn��... ��� I oczywi�cie zadowala�a si�. ��� Nat�a� si� przez chwil�, s�uchaj�c cichego �piewu innych kap�an�w i kap�anek r�wnie� bior�cych udzia� w porannym nabo�e�stwie. Potem z cichym i nieprzewidzianym w rytuale westchnieniem ulgi podni�s� si� z przysiadu, sk�adaj�c razem d�onie i patrz�c z adoracj� na Ni�. Teraz wolno mu by�o wypowiedzie� milcz�c� i osobist� modlitw�, swe w�asne wo�anie. ��� Nie mia� w�tpliwo�ci, co b�dzie jej tre�ci�, tego dnia powtarza� to samo, co przez wiele dni poprzednich: "Najwy�sza Bogini, zr�b co� z szermierzami ze swojej stra�y!" ��� Nie odpowiedzia�a. Nie spodziewa� si�, �e Ona to zrobi. Nie by�a przecie� Bogini� We W�asnej Osobie, ale zwyczajnym wizerunkiem, pomagaj�cym pokornym �miertelnikom uzmys�owi� sobie jej wielko��. Kt� wiedzia� to lepiej ni� kap�an si�dmego stopnia? Ale Ona us�yszy jego modlitwy i pewnego dnia odpowie. -���� Amen! - za�piewa� tremolo. ��� Teraz m�g� ju� zaplanowa� dzie�, ale przez chwil� pozosta� w przysiadzie na pi�tach, z ci�gle z�o�onymi r�kami, rozmy�laj�c, wpatrzony z mi�o�ci� w majestat Najwy�szej i w ogromn� kamienn� krat� ponad ni�, - dach jej �wi�tyni, naj�wi�tsze ze wszystkich �wi�tych miejsc w �wiecie. ��� Mia� w planie wiele spotka� - ze stra�nikiem skarbca, z mistrzem pos�usze�stwa dla akolit�w, z wieloma innymi, a prawie wszyscy pe�nili urz�dy, kt�re sam Honakura pe�ni� w tym czy innym czasie. Teraz by� zwyczajnie Trzecim Zast�pc� Przewodnicz�cego Rady Archidiakon�w. Ten niewinnie brzmi�cy tytu� zawiera� o wiele wi�cej- ni� ods�ania�. Pot�ga, czego nauczy� si� dawno temu, najlepiej czuje si� w ukryciu. ��� Poranne modlitwy zbli�a�y si� do ko�ca. Ju� wprowadzano do �rodka pierwszego z wielu codziennie przybywaj�cych pielgrzym�w, pragn�cych z�o�y� swoje ofiary i b�agania. Pieni�dze dzwoni�y w misach, modl�cy si� mamrotali, korzystaj�c z cichych podpowiedzi kap�an�w. Mo�na zacz�� dzie�, zdecydowa� Honakura, od osobistego wprowadzenia kilku przyby�ych. To by�a ceniona s�u�b� dla Naj�wi�tszej, zadanie, kt�re sprawia�o mu rado��, a zarazem dobry przyk�ad dla m�odzie�y. ��� Opu�ci� r�ce i rozejrza� si� w nadziei, �e mo�e w pobli�u znajdzie si� kto�, kto pomo�e mu wsta� - teraz nie by�o to dla niego naj�atwiejsze z �wicze�. ��� Natychmiast jaki� cz�owiek znalaz� si� przy jego boku i mocne r�ce podtrzyma�y go. Mrucz�c cicho podzi�kowanie, Honakura wsta� na nogi. Ju� zamierza� odwr�ci� si�, gdy tamten przem�wi�: -���� Jestem Jannarlu, kap�an trzeciego stopnia... - wykona� rytua� pozdrowienia wobec wy�szego stopniem, s�owa, gesty r�k i pok�ony. Wstrz��ni�ty Honakura spogl�da� z dezaprobat�. Czy�by ten m�ody cz�owiek uwa�a�, �e tak b�aha przys�uga mo�e usprawiedliwi� narzucanie si� w�adcy si�dmego stopnia? To miejsce, przed podwy�szeniem i pos�giem b�stwa, by�o naj�wi�tszym ze �wi�tych i chocia� nie istnia�o prawo zakazuj�ce tu rozm�w i formalnych pozdrowie�, zabrania� tego zwyczaj. Wtedy przypomnia� sobie, �e Jannarlu to wnuk starego Hahgafau. ��-� M�wiono, �e rokuje nadzieje. Musia� mie� wa�ny pow�d, skoro zachowywa� si� niew�a�ciwie. ��� Honakura czeka� wi�c, dop�ki pozdrowienie nie zostanie zako�czone i wtedy wypowiedzia� zwyczajow� odpowied�: "Jestem Honakura, kap�an si�dmego stopnia..." Jeden z twarzoznak�w Jannarlu by� jeszcze lekko zaogniony, co znaczy�o, �e trzecim zosta� bardzo niedawno. Wysoki - znacznie wy�szy ni� drobny Honakura - ko�cisty, o haczykowatym nosie i sprawiaj�cy wra�enie niezdarnego. ��� Wydawa� si� absurdalnie m�ody, ale wszyscy oni sprawiali teraz takie wra�enie. ��� Tu� obok starowinka wrzuci�a do misy z�oto i zacz�a b�aga� Bogini� o wyleczenie bole�ci w kiszkach. Troch� dalej m�oda para prosi�a, aby nie przysy�ano im wi�cej dzieci, przynajmniej przez kilka lat. ��� Gdy tylko Honakura zako�czy�, Jonnarlu paln�� od razu: -���� W�adco, jest tu szermierz... Si�dmy! ��� Ona odpowiedzia�a ! -���� Zostawi�e� go na zewn�trz? - zapyta� podniecony Honakura, z trudem zmuszaj�c si� do szeptu i walcz�c, �eby nie okaza� emocji wobec kogokolwiek, kto m�g�by go obserwowa�. ��� Trzeci wzdrygn�� si�, ale skin�� potwierdzaj�co. -���� On przyby� jako Bezimienny, w�adco. ��� Honakura sykn�� ze zdziwienia. Niewiarygodne! Z zas�oni�tym czo�em i w czerni, jak �ebrak, ka�dy m�g� si� sta� Bezimiennym. ���� Zgodnie z prawem takie osoby nie mog�y posiada� maj�tku i musia�y pozostawa� w s�u�bie Bogini. Wielu odprawia�o specjaln� pokut�, tak �e w praktyce nie by� to niezwyk�y w�r�d pielgrzym�w spos�b przybywania do �wi�tyni. Ale dla w�adcy, Si�dmego, zredukowanie swojego statusu by�o jednak niezwyk�e. ��� Dla szermierza jakiegokolwiek stopnia prawie nie do pomy�lenia: Dla szermierza si�dmego stopnia... niewiarygodne! ��� To wyja�nia�o, jak m�g� dotrze� �ywy. Czy uda si� go utrzyma� przy �yciu? -���� Powiedzia�em mu, �eby zn�w si� zas�oni�, w�adco - odezwa� si� nie�mia�o Jannarlu. - On... wydawa� si� ca�kiem zadowolony, �e mo�e to zrobi�. ��� W tym by�o co� lekkomy�lnego i Honakura rzuci� Trzeciemu ostrzegawcze spojrzenie, gor�czkowo my�l�c, co robi� dalej. Nie�adna, br�zowa twarz Jannarlu lekko pociemnia�a. -���� Mam nadziej�, �e si� nie spieszy�e�? -���� Nie, w�adco - Trzeci potrz�sn�� g�ow�. - Szed�em za... - wskaza� w stron� schorowanej starowiny, kt�r� teraz podtrzymywali kap�ani. -���� Dobra robota! - powiedzia� u�agodzony Honakura. - Chod�my wi�c i zobaczmy to twoje cudo. P�jdziemy powoli, omawiaj�c �wi�te sprawy... i nie ca�kiem we w�a�ciwym kierunku ,je�li �aska. ��� M�ody cz�owiek poczerwienia� z rado�ci i cofn�� si�, �eby i�� o krok za nim. ��� Wielka �wi�tynia Bogini w Hann by�a nie tylko najbogatszym i najstarszym budynkiem na �wiecie, z pewno�ci� by�a te� najwi�kszym. Gdy Honakura odwr�ci� si� od podwy�szenia, stan�� przed pozornie niesko�czon� przestrzeni� b�yszcz�cej, wielobarwnej pod�ogi, rozci�gaj�cej si� a� do siedmiu, tworz�cych fasad� �wi�tyni, ogromnych arkad. Kr�ci�o si� przy nich wielu ludzi, wchodz�c lub wychodz�c - pielgrzymi oraz wprowadzaj�cy ich kap�ani - ale tak ogromna by�a to przestrze�, �e ludzkie istoty wydawa�y si� na niej niewiele wi�ksze ni� bobki mysiego �ajna. Poza arkadami, na zewn�trz, w blasku s�onecznego �wiat�a, rozci�ga� si� widok na w�w�z, na Rzek� i na S�d, kt�rego dudni�cy ryk wype�nia� �wi�tyni� przez wszystkie tysi�clecia jej istnienia. Wzd�u� bocznych �cian szerokiej nawy sta�y kapliee pomniejszych bog�w i bogi�, a ozdobne okna ponad nimi pa�a�y barwami rubin�w, szmaragd�w, ametyst�w i z�ota. ��� Modlitwa Honakury zosta�a wys�uchana. Nie... modlitwy wielu. On na pewno nie by� jedynym z jej s�ug, kt�ry modli� si� o to ka�dego dnia, jednak on by� tym, do kt�rego przyniesiono nowin�. Musia� porusza� si� ostro�nie, odwa�nie i zdecydowanie, ale czu� gor�ce zadowolenie, �e to on zosta� wybrany. ��� Dotarcie do arkad z denerwuj�cym si� przy jego boku m�odym Trzecim zaj�o sporo czasu. Tworzyli, Honakura wiedzia� to, dziwn� par� - Jannarlu w br�zie Trzeciego, a on w b��kicie Si�dmego. M�odszy m�czyzna by� wy�szy, ale Honakura nigdy nie odznacza� si� wzrostem, a teraz skurczy� si� i przygarbi�, by� bezz�bny i bezw�osy. M�odzi za jego plecami nazywali go M�dr� Ma�pk� i to okre�lenie bawi�o go. P�ny wiek ma nieliczne rado�ci. Podczas nieprzyjemnych, milcz�cych godzin nocy czu�, jak jego stare ko�ci ocieraj� si� o prze�cierad�a i cicho pragn��, �eby Ona uwolni�a go od tego i pozwoli�a mu zacz�� od nowa. Jednak�e mo�e zachowywa�a go przy �yciu dla jednej ostatniej pos�ugi, a je�li tak, przeznaczenie wype�ni�o si�. Szermierz si�dmego stopnia! ��� By�a ich zaledwie garstka, jak odkryli kap�ani. A w potrzebie okazywali si� bezcenni. Id�c my�la�, �e m�ody Jannarlu okaza� wielki rozs�dek, przychodz�c do niego, a nie do jakiego� gadatliwego �redniostopniowca. Powinien zosta� wynagrodzony i uciszony. -���� Kto jest twoim mentorem? - zapyta� -���� Tak, znam go - doda� po us�yszeniu odpowiedzi. - Szacowny i �wi�ty cz�owiek. Ale czcigodny Londossinu potrzebuje podopiecznego, kt�ry pomaga�by mu w pewnych nowych obowi�zkach. To delikatne sprawy, dla cz�owieka dyskretnego i ma�om�wnego. ��� Zerkn�� k�tem oka na id�cego przy nim m�odzika i zobaczy� na jego twarzy rumieniec rado�ci i podniecenia. -���� B�d� zaszczycony, w�adco. ��� Tak powinno by�, gdy Trzeciemu proponuje si� na mentora Sz�stego, ale on wydawa� si� czeka� na wiadomo��. -���� Porozmawiam wi�c z twoim opiekunem i ze �wi�tym, zobacz�, czy da si� zaaran�owa� przeniesienie. ��� Trzeba oczywi�cie poczeka� do zako�czenia sprawy z szermierzem... do pomy�lnego jej za�atwienia. -���� Oczywi�cie, w�adco - m�ody Jannarlu patrzy� prosto przed siebie, ale nie zdo�a� ca�kowicie zdusi� u�miechu. -���� Na jakim jeste� etapie w swoich przygotowaniach? -���� W nast�pnym tygodniu rozpoczynam pi�te milczenie - powiedzia� ch�opak i szybko doda�: - Jestem o�ywiony pragnieniem, by je rozpocz��. -���� Zaczniesz je, gdy tylko spotkam si� z tym twoim cudem - o�wiadczy� Honakura, chichocz�c bezg�o�nie. - Prze�l� wiadomo�� twojemu mentorowi. - Co za przebieg�y m�odzieniec! Pi�te milczenie trwa dwa� tygodnie, w tym czasie sprawa zapewne zostanie zako�czona . ��� Nareszcie dotarli do arkad. Poza nimi wielkie schody opada�y na podw�rzec �wi�tyni jak stok wzg�rza. Ich szczyt ob...
GAMER-X-2015