1267.txt

(470 KB) Pobierz
Cizia Zyke - Goraczka



CIZIA ZYK�
GOR�CZKA
(Fi�vres)

Prze�o�y� Stanis�aw Wojnicki 


      Prolog 

      Kongo, p�nocno-zachodnia cz�� kraju, na brzegu rzeki. Przez wiosk� 
      przesz�o tornado. Potworna si�a pastwi�a si� nad wszystkim, co wystawa�o 
      ponad ziemi�, wskazuj�c oczywiste pragnienie niszczenia, prawdziwy zapa� w 
      przekszta�caniu wszystkiego w ruiny. 

      Z dwudziestu o�miu ma�ych lepianek plemienia Kuju uchowa�y si� tylko trzy. 
      Wszystkie zosta�y zmiecione z powierzchni ziemi, pozosta�y po nich jedynie 
      porozwalane kopce, przypominaj�ce jaki� plac budowy. Mo�na by pomy�le�, �e 
      po ogromnym obszarze brunatnej ziemi przejecha� buldo�er. 

      W dali dostrzec mo�na by�o par� patetycznych przedmiot�w: pojemniki i 
      emaliowane miednice, powyginane i powgniatane, jakby przejecha�a po nich 
      ci�ar�wka, drewniany sto�ek rozbity na kawa�ki, podarte maty, strz�py 
      palmowych dach�w... Ca�y zapas ziarna, uzbierany przez wiosk�, wysypa� si� 
      z porozwalanych ma�ych zbiornik�w ulepionych z suszonej ziemi. 

      Na prawo, nieco dalej, na skraju pierwszego zagajnika wielkich drzew, 
      r�wnie� nie ocala�y trzy altany z desek zbudowane pod naszym kierunkiem. 
      Le�a�y teraz w postaci porozrzucanych patyk�w w okolicznych trawach, kt�re 
      w po�owie je zakrywa�y. 

      Kwadratowe poletka warzywne, uprawiane z takim zapa�em i mozo�em, zosta�y 
      stratowane bez lito�ci: bambusowe kratki zamienione w wi�ry, sie� row�w 
      irygacyjnych rozwalona. Nic nie pozosta�o z naszych drogocennych 
      "plantacji eksperymentalnych". 

      Prawd� o niszczycielskiej sile, jaka si� tu rozp�ta�a, odczyta� mo�na by�o 
      r�wnie� z czarnych, pos�pnych twarzy ludzi Kuju, kt�rzy osowiali 
      post�powali za nami krok w krok. Ich niecodzienne przygn�bienie i 
      zrozpaczony wyraz oczu wzmaga�y jeszcze napi�cie. �winie i kury, zwykle 
      p�taj�ce si� po wiosce, uciek�y. Panowa�a ca�kowita, przygn�biaj�ca cisza. 


      - Skurwysyn - zgrzyta� z�bami Paulo. - Skurrrrwysyn... Stary Paulo, z 
      zaci�ni�tymi wargami i morderczym spojrzeniem, ci�ko prze�ywa� ogrom 
      zniszcze�. Tym razem M'Bumba zdrowo da� popali�. 


      ***

      Przed nami pi�� trup�w, roz�o�onych na matach w ostrym popo�udniowym 
      s�o�cu, zaczyna�o ju� �mierdzie�. W�r�d nich by�y dwie kobiety, z kt�rych 
      jedna, w jaskrawoczerwonej przepasce na biodrach, mia�a wgniecion� klatk� 
      piersiow�. Cia�o, kt�re sprawia�o najwi�ksze wra�enie, le�a�o obok. By� to 
      m�czyzna, a jego �mier� musia�a by� okropna. Ani jeden z jego cz�onk�w 
      nie pozosta� nienaruszony, wszystkie by�y po�amane w wielu miejscach, 
      jakby ka�dy mia� po kilka dodatkowych staw�w. Pop�kana w niekt�rych 
      miejscach sk�ra tworzy�a obrzydliwe rany, ju� rozk�adaj�ce si� od upa�u. 
      G�owa zatraci�a normalny kszta�t; by�a w kawa�kach, jakby zosta�a 
      schwytana i rozgnieciona przez gigantyczn� pi��. Inne cia�o, r�wnie� 
      rozerwane na kawa�ki, zakrwawione, z wywr�conymi bia�kami oczu, na kt�rych 
      siada�y roje much, nale�a�o do jednego z braci wodza. By� to sympatyczny 
      facet oko�o trzydziestki, kt�rego jako notabla zapraszali�my czasami do 
      domu. Rozpoznali�my te� ostatnie zw�oki - jednego z niezliczonych 
      miejscowych ch�opc�w, wyro�ni�tego pi�tnastolatka. 

      Obrzydzenie i w�ciek�o��, kt�re nas ogarn�y na ten widok, sprawi�y, �e 
      stali�my w milczeniu. Nawet Paulo zaprzesta� swoich przekle�stw. M'Bumba 
      by� diab�em, piekielnym potworem. Sk�d tyle zapami�tania w zwierz�ciu, 
      kt�rego nawet nie zaatakowali�my? 

      Ze swego miejsca m�ody Montaignes rzuci� na zw�oki tylko kr�tkie 
      spojrzenie. Z jednej z licznych kieszeni wyci�gn�� krawieck� miark� i 
      przykucn��, z nieod��cznymi okularami na czubku nosa, maksymalnie 
      wyci�gaj�c r�ce, by zmierzy� jeden ze �lad�w: gigantyczny nieregularny 
      kr�g, niewiarygodny �lad nogi s�onia. 

      - Osiemdziesi�t dwa centymetry - powiedzia� rozmarzonym g�osem. - To 
      potworne! 




      Cz�� pierwsza 

      Na szcz�cie nasz hangar nie uleg� zniszczeniu. Zbudowany jakie� sto 
      metr�w od wioski, na ko�cu w�skiego cypla wrzynaj�cego si� w nurt rzeki, i 
      M'Bumba nie by� �askaw doj�� a� tutaj. Nie by�o to domostwo luksusowe, ale 
      zale�a�o nam na nim. Sprawili�my, �e by�o obszerne i czyste i w ci�gu 
      sp�dzonych w nim o�miu miesi�cy prze�yli�my tu spokojne i bardzo mi�e 
      chwile. By� to prostok�tny budynek z desek z czerwonego drewna, nakryty 
      du�ym dachem z przeplatanych palmowych li�ci, przy kt�rego wznoszeniu 
      pracowa�a ca�a wie�. Jeden z bok�w, dzi�ki wielkim przesuwanym drzwiom, 
      by� szeroko otwarty na rzek� i przed�u�ony drewnianym tarasem. Ten 
      ostatni, ma�e arcydzie�o na palach, idealne miejsce na �niadanie i na 
      sp�dzenie wieczoru, znajdowa� si� bezpo�rednio nad wodami rzeki, nad 
      zatoczk� utworzon� przez p�wysep i nad nasz� przystani�. Od strony l�du 
      wielka tablica zielonymi literami na bia�ym tle og�asza�a: Powszechna 
      Faktoria Handlowa. 

      Wewn�trz, opr�cz pooddzielanych przepierzeniami pokoi, znajdowa�o si� 
      obszerne pomieszczenie s�u��ce zarazem jako salon, prywatna tawerna, sklep 
      i sk�ad towar�w. Worki ziarna i sprz�t niezb�dny w buszu s�siadowa�y tu z 
      czterema ogromnymi wiktoria�skimi fotelami, przywiezionymi z miasta 
      pirog�, z przedmiotami sztuki wudu, kt�rych nie chcieli�my sprzeda�, z 
      puszkami konserw, butelkami i broni�. Pomimo szyldu i sporego zapasu 
      towar�w Powszechna Faktoria Handlowa nie by�a prawdziwym sklepem. Nazw� t� 
      nadali�my naszej siedzibie raczej dla zabawy, z przymru�eniem oka 
      nawi�zuj�c do wielkiej tradycji kolonialnej. Doskonale pasowa�a do 
      wspania�ego otoczenia w sercu Afryki, w kt�rym zamieszkali�my. 

      Kiedy zaczyna si� ta historia, czyli kiedy przyszed� rzuci� nam swoje 
      wyzwanie s�o�, jej pi�ciu bohater�w od o�miu miesi�cy mieszka�o w 
      zawieszonej nad rzek� faktorii. 

      Cz�sto m�wi�o si� o nas, �e jeste�my nienormalni. Dlatego, by unikn�� 
      wszelkich nieporozumie�, lepiej b�dzie, je�li na samym wst�pie naszkicuj� 
      portret naszego dzielnego zespo�u. 

      Najpierw, uznaj�c przywilej wieku, b�d� m�wi� o Paulo. Stary Paulo, czy 
      te�, jak sam o sobie m�wi: "Zgni�y Paulo". Kiedy chce si� kogo� 
      przedstawi�, zaczyna si� zwykle od podania wieku, lecz w jego przypadku 
      jest to niemo�liwe do spe�nienia. Kiedy go spotka�em, by� ju� stary, a nie 
      dzia�o si� to wczoraj. Wygl�da� w�wczas dok�adnie tak samo: ma�y facecik z 
      okr�g�ym brzuszkiem swobodnie wysuni�tym do przodu, stopy mocno osadzone 
      na ziemi, nogi rozstawione, te same d�ugie w�osy tak samo lekko siwiej�ce, 
      te same wielkie, jasne i ruchome oczy, b�yszcz�ce inteligencj�. 

      Na przestrzeni lat tylko zmarszczki i �lady po licznych prze�yciach sta�y 
      si� wyra�niejsze: wielkie worki pod oczami - wspomnienie po tylu 
      przyjemno�ciach czerpanych bez opami�tania; dwie g��bokie pionowe bruzdy 
      przy ustach, zarysowane niezliczonymi wybuchami �miechu i chwilami 
      zaci�to�ci; promieniste zmarszczki przy k�cikach oczu, kt�re wielekro� 
      mru�y� na widok tylu zadziwiaj�cych krajobraz�w. Podbr�dek zawsze 
      wysuni�ty do przodu, sokoli nos, niekiedy niebezpieczne b�yski w oczach, 
      oto nasz cz�owiek. 

      Poza tym by� jowialny i przesadny w zachowaniu, lubi� g�o�no wypowiada� 
      si� soczystym j�zykiem, jako nieodrodny "syn Prowansji", gdy� Paulo 
      urodzi� si� w marsylskiej dzielnicy Vieux-Port i pozostawa� marsylczykiem 
      a� po ko�ce swoich lakierowanych mokasyn�w, cho� rodzinne miasto opu�ci� 
      pod naciskiem pilnej potrzeby natury karno-prawnej ca�e wieki wcze�niej, 
      kiedy mia� pi�tna�cie lat. Pod wieloma wzgl�dami jego charakter odpowiada� 
      jego pseudonimowi. "Zgni�y Paulo" nie szanowa� niczego i nikogo opr�cz 
      mnie. 

      - Mam wszystkie zalety. Ma�y - mawia�. - Lubi� u�ywa�, jestem fa�szywy, 
      podst�pny, zak�amany i przekupny. Mam szcz�liw� r�k�, Ma�y! Wszystko, co 
      trzeba, �eby podbi� �wiat i prowadzi� wspania�e �ycie! 

      Ale ja zna�em go dobrze i wiedzia�em, �e posiada ogromne zalety, kt�rymi 
      mniej si� chwali�, a w szczeg�lno�ci wielkie serce, wcale nie takie 
      zgni�e. Mia�em dobrych trzydzie�ci lat mniej od niego. I mimo tej r�nicy 
      wieku nasza przyja�� by�a g��bokim uczuciem, utkanym ze �miechu, ze 
      wspomnie� o wsp�lnie podejmowanym ryzyku, ze wzajemnego wielkiego szacunku 
      i z ca�kowitej uczciwo�ci. Za ka�dym razem, kiedy los gdzie� nas ze sob� 
      styka�, a zdarza�o si� to cz�sto, rozpoczyna�a si� nowa przygoda. Dla mnie 
      jego obecno��, kiedy co� si� dzia�o, stanowi�a dodatkow� przyjemno��. On 
      odczuwa� to samo. 

      Nasz� cech� wsp�ln� by�o samo rozumienie wolno�ci, wolno�ci ca�kowitej, 
      bez �adnych ust�pstw i niezale�nie od ceny. Podobnie jak ja by� 
      indywidualist�. Obaj zawsze �yli�my poza normami, �eby nie powiedzie�, �e 
      je zwalczali�my. 

      Poszukiwanie wolno�ci i przygody? G��d sensacji? Pragnienie, by �y�. 
      intensywniej i zakosztowa� jak najwi�cej dozna� dost�pnych cz�owiekowi? 
      Trudno okre�li� co to jest przygoda i jakie s� powody, kt�re sk�aniaj� 
      kogo� do wyboru takiego �ycia. To odr�bny �wiat, a jego zasady i losy 
      r�ni� go od wszelkich innych spo�eczno�ci. To plemi� specjalnej rasy 
      ludzi, pirat�w, u�omnych, rycerzy, wielkich marzycieli, kt�rzy stosuj� si� 
      do w�asnych, odmiennych zasad. Je�li w j�zyku potocznym "awanturnik" 
      okre�la si� osob� niemoraln�, t...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin