15338.txt

(603 KB) Pobierz
Polecamy również

Adrienne Basso Uwieć aroganta Rexanne Becnel Lęk przed miłociš Connie Brockway Bał maskowy Nicole Byrd Dama w czerni Jane Feather Nieproszona miłoć Amanda Quick Fascynacja w przygotowaniu Gaelen Foley Diaboliczny lord

Chińska narzeczona

Przekład

Maria Głowacka


Tytuł oryginału The China Bride Redakcja stylistyczna Magdalena Kwiatkowska Redakcja techniczna Andrzej Witkowski Korekta Barbara Cywińska Joanna Dzik Ilustracja na okładce John Ennis/via Thomas SchlUck GmbH Opracowanie graficzne okładki Studio Graficzne Wydawnictwa Amber Skład Wydawnictwo Amber Druk Finidr, s.r.o., ćesky TSSfn Copyright Š 2005 by Mary Jo Putney. This translation published by arrangement with the Bantam Dell Publishing Group, a division of Random House, Inc. Ali rights reserved. For the Polish edition Copyright Š 2005 by Wydawnictwo Amber Sp. z o.o. ISBN 83-241-2468-3 Warszawa 2006. Wydanie I WYDAWNICTWO AMBER Sp. z o.o. 00-060 Warszawa, ul. Królewska 27 tel. 620 40 13, 620 81 62 www.wydawnictwoamber.pl

Niezwykłej redaktorce Elisie Wares


Częć I

Ukryte marzenia


Prolog

Shropshire, Anglia, grudzień 1832 Troth Montgomery nie spodziewała się, że będzie tak zimno. Zadrżała, wychodzšc z mocno sfatygowanego, wynajętego powozu i szczelniej otuli ła się płaszczem przed przenikliwym grudniowym wiatrem. Wiedziała, że Anglia leży na północy, ale długie lato spędzone w tropiku sprawiły, że le znosiła chłodny klimat. Chociaż marzyła, aby jak najszybciej dotrzeć do celu długiej podróży, te raz, gdy wreszcie go osišgnęła, perspektywa spotkania z zupełnie obcymi ludmi nieoczekiwanie przepełniła jš lękiem. - Czy to rzeczywicie Warfield Park? Nie tak go sobie wyobrażałam. Popatrzyła niepewnie na stangreta. Zakasłał głucho w otulonš rękawicš dłoń. - Niech się pani nie obawia, to naprawdę Warfield. - Wycišgnšł jej torbę podróżnš, postawił na ziemi i błyskawicznie zawrócił, chcšc jak najprędzej znaleć się w domu w Shrewsbury. Gdy powóz mijał jš z turkotem, Troth ujrzała swoje odbicie w oknie. I cho ciaż miała na sobie swojš najlepszš suknię, uznała, że wcišż wyglšda fatalnie, a ciemne włosy i odrobinę skone oczy zdradzajšjej prawdziwe pochodzenie. Teraz było już jednak za póno, aby się wycofać. Wzięła do ręki torbę i z tru dem ruszyła po schodach prowadzšcych do frontowego wejcia imponujšcej budowli. Latem szare kamienne mury mogły się wydawać przyjazne i ciepłe, ale teraz, w zimowym półmroku, sprawiały wrażenie zimnych i niegocinnych. Nie należała do zamkniętego za nimi wiata. Nigdzie nie należała. Znowu zadrżała, tym razem nie pod wpływem wiatru. Gospodarze tego domu nie będš zachwyceni wiadomociš, którš miała im przekazać, ale przez wzglšd na Kyle'a przynajmniej ofiarujš jej nocleg. 9


Dotarłszy do drzwi, uderzyła w nie masywnš kołatkš w kształcie głowy sokoła. Po dłuższej chwili drzwi otworzył lokaj w liberii. Na widok intruza jego brwi uniosły się ze zdumienia. - Wejcie dla służby znajduje się z drugiej strony domu. - Pogarda, z jakš to powiedział, sprawiła, że podniosła wyzywajšco głowę. - Pragnę się widzieć z lordem Grahame'em w sprawie, która dotyczy jego brata - rzuciła lodowato z nienagannym szkockim akcentem. Wcišż nie kryjšc niechęci, lokaj wpucił jš do holu. - Pani bilet wizytowy? - Nie mam. Ja... włanie przyjechałam. Było oczywiste, że lokaj ma ochotę jš wyrzucić, tylko że nie mie tego zrobić. - Lord Grahame i jego małżonka włanie jedzš obiad - oznajmił cierp ko. - Musi tu pani zaczekać, aż skończš. Kiedy Jego Lordowska Moć bę dzie wolny, kogo mam zaanonsować? Odrętwiałe wargi Troth z trudem wymówiły nazwisko, jakby wcale do niej nie należało. - Lady Maxwell. Jestem małżonkšjego brata. Oczy lokaja stały się okršgłe ze zdumienia. - Powiadomię Jego Lordowskš Moć natychmiast. Kiedy służšcy oddalił się w popiechu, Troth ponownie otuliła się płasz czem i zaczęła nerwowo przechadzać się po chłodnym holu. Wielcy pano wie byli znani z tego, że potrafili surowo karać posłańca przynoszšcego złe wieci. Miała ochotę wybiec stšd, zdajšc się na łaskę i niełaskę przeszywajšcego do szpiku koci północnego wiatru. Jednak w jej uszach wcišż brzmiały wypowiadane chrapliwym głosem słowa: ,,Powiedz mojej rodzime, Mei-Lian. Oni muszš wiedzieć o mojej mierci". I chociaż Kyle Renbourne, dziesišty wicehrabia Maxwell, z pewnociš darzył jš uczuciem, nie miała wštpliwo ci, że jego duch przeladowałby jš, gdyby nie spełniła jego ostatniego życze nia. Zebrawszy wszystkie siły, cišgnęła rękawiczki, odsłaniajšc podarowany przez Kyle'a stary, celtycki piercień, który miał uwiarygodnić jej słowa. Po chwili usłyszała za sobš znajomy głos: - Lady Maxwell? Odwróciła się. Jaki mężczyzna i kobieta wchodzili do holu. Kobieta była tak filigranowa, że gdyby nie olniewajšce srebrzyste blond włosy, mogłaby z powodzeniem uchodzić za mieszkankę Kantonu. Odwzajemniła spojrze10 nie Troth, ale w jej twarzy nie było wrogoci, jedynie ogromne zaciekawie nie. - Lady Maxwell? - powtórzył mężczyzna. Spojrzenie Troth pobiegło w jego kierunku i krew odpłynęła jej z twarzy. To niemożliwe. Ten szczupły i doskonale zbudowany mężczyzna, rysy twa rzy jak wycyzelowane, zniewalajšce niebieskie oczy, faliste ciemnoblond włosy, niewielki dołek na brodzie i ta tak dobrze znana jej aura dostojeń stwa! Twarz nieżyjšcego już przecież człowieka. Jak to możliwe?! To była ostatnia, porażajšca myl, zanim osunęła się bez czucia na podło gę.


1

Makau, Chiny, luty 1832 yle Renbourne, dziesišty wicehrabia Maxwell, starał się ukryć zniecier K

pliwienie, witajšc licznie zgromadzonš europejskš społecznoć Makau, któ ra przybyła na spotkanie ze słynnym z niezwykłej otwartoci lordem. Ale gdy tylko miał już za sobš towarzyskie obowišzki, popiesznie wymknšł się na werandę, aby w spokoju pomyleć o ostatniej, najciekawszej przygodzie, która miała się zaczšć następnego ranka. Obszerny dom był położony na jednym ze wzgórz południowych Chin. W dole wiatła Makau szerokim łukiem biegły dookoła wschodniej zatoki. Makau, egzotyczne, maleńkie miasto u ujcia rzeki Pearl, zostało założone przez Portugalczyków, przedstawicieli jedynego mocarstwa, które cieszyło się przychylnociš Chińczyków. Prawie przez trzy stulecia ta enklawa była przystaniš dla kupców i misjo narzy i stanowiła niezwykły konglomerat ras. Wizyta w Makau była dla Kyle'a ogromnym przeżyciem. Nie były to jednak prawdziwe Chiny i Kyle nie mógł się doczekać chwili, kiedy znajdzie się w Kantonie. Oparty o balustradę z rozkoszš chłonšł powiew chłodnej bryzy, która zda wała się pachnieć czym nieznanym i tajemniczym, jakby wzywajšc do po znania tego, o czym marzył od chłopięcych lat. Jego gospodarz, przyjaciel i wspólnik, Gavin Elliott, przeszedł przez pro wadzšce na werandę rozsuwane drzwi. - Wyglšdasz jak dziecko w Wigilię Bożego Narodzenia, które nie może doczekać się prezentów. - Dla ciebie jutrzejsza wyprawa do Kantonu nie jest niczym nadzwyczaj nym. Robisz to przecież od piętnastu lat. Ja jadę tam po raz pierwszy. - Kyle zawahał się, po czym dodał: - I prawdopodobnie ostatni. 13


- A więc wracasz do Anglii. Będzie mi ciebie brak. - Najwyższy czas. - Kyle pomylał o latach, które spędził w podróży, podšżajšc wcišż na Wschód. Widział Wielki Meczet w Damaszku i chodził po wzgórzach, gdzie kiedy nauczał Chrystus. Przemierzył Indie, od cudow nie barwnego południa, aż po dzikie i niedostępne góry północnego zacho du. Przeżył wiele przygód, wród nich takie, które mogły zakończyć się tra gicznie, i to nie on, lecz jego młodszy brat odziedziczyłby tytuł lorda, chociaż pewnie wcale by się przed tym nie bronił. Gdzie po drodze zgubił, tak ty powš dla siebie, gdy był młodszy, impulsywnoć. Za rok będzie obchodzić trzydzieste pište urodziny. - Stan zdrowia mego ojca ostatnio bardzo się po gorszył. Nie chcę ryzykować, że przybędę za póno. - Och, przykro mi. - Gavin wyjšł cygaro i je zapalił. - Kiedy Wrexham odejdzie, jako hrabia będziesz zbyt zajęty, by podróżować do najodleglej szych zakštków naszego globu. - wiat ostatnio bardzo się skurczył, mój drogi - zauważył Kyle. - Statki sš znacznie szybsze, a i białych plam na mapie jest coraz mniej. Jestem szczę liwy, że większoć podróży mam już za sobš. Chiny zostawiłem sobie na koniec. Zaraz potem wracam do domu. - Dlaczego akurat Chiny? Kyle wrócił mylami do dnia, w którym odkrył Chiny. - Kiedy, gdy miałem czternacie lat, zawędrowałem do sklepu z osobli wociami, gdzie natrafiłem na zbiór chińskich akwarel i rysunków. Bóg je den wie, jak tam trafiły. Kosztowały mnie szeciomiesięczne kieszonkowe. Pamiętam, że bardzo mnie wtedy zafascynowały, jakbym się znalazł w zu pełnie innym wiecie. To włanie wtedy postanowiłem, że muszę się udać w podróż na Wschód. - Jeste szczęciarzem, twoje marzenia, jak mi się zdaje, już wkrótce się spełniš- rzucił z nutš zazdroci w głosie Gavin. Kyle zastanawiał się, jakie były marzenia przyjaciela, ale jako nie miał odwagi go o to zapytać, uznajšc, że to zbyt osobista sprawa. - Mojego ostatniego marzenia może nie będę w stanie zrealizować. Czy słyszałe o wištyni Hoshan? - Widziałem kiedy rysunek. Ta wištynia znajduje się chyba jakie sto szećdziesišt kilometrów od Kantonu. - Zgadza się. Czy jest jaka szansa, aby jš zwiedzić? - Żadnej. - Gavin zacišgnšł się cygarem, którego koniuszek żarzył się w ciemnoci. - Chińczycy bardzo pilnujš, żeby Europejczycy nie opuszcza li kolonii. Nie pozwolš ci nawet na przekroczenie murów Kantonu, a co do piero mówić o podróży w głšb kraju. 14

Kyle wiele wiedział o Kantonie - wšskim pasie lšdu między nabrzeżem portu a murami miasta, ciasno zabudowanym składami towarowymi. Wie dział również o słynnych omiu regulacjach prawnych, które zostały wyda ne, aby zdyscyplinować cudzoziemców. Jednak bogate dowiadczenie pod powiadało mu, że człowiek z dużymi pieniędzmi i zdeterminowany na ogół potrafi znaleć sp...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin