15243.txt

(603 KB) Pobierz
Victoria Holt - Gniazdo Węży
Przełożył Michał Madaliński

Prószyński i S-ka
Warszawa 1996

Skan i korekta Roman Walisiak

Tytuł oryginału: Snare of Serpents
Copyright Š by Victoria Holt 1990

Redaktor prowadzšcy serię:    Ewelina Osińska
Opracowanie merytoryczne: Hanna Machlejd-Mocicka
Opracowanie techniczne: Barbara Wójcik, Elżbieta Babińska
Korekta: Wiesława Jarych

Skład i łamanie: Tomasz Mędliński
Opracowanie graficzne serii: Zombie Sputnik Corporation

ISBN 83-86669-79-9

"Biblioteczka Pod Różš" Wydanie I
Wydawca:
PRÓSZYŃSKI i S-KA,
 02-569 Warszawa,
 ul. Różana 34

Druk: Opolskie Zakłady Graficzne,
 ul. Niedziałkowskiego 8/12, Opole

***


 Częć Pierwsza.
Edynburg.

Rozdział pierwszy.
Złodziej w domu.

Nigdy nie widziałam kogo, kto mniej przypominałby guwernantkę. Przez okno obserwowałam jej przyjazd. Zatrzymała się na chwilę, spojrzała w górę, na dom. Zobaczyłam wyranie jej twarz. Spod czarnego kapelusza z zielonym piórkiem wymykały się jej rudawe włosy, tycjanowskie - jak mówi się o włosach tego koloru. Całkowicie brak jej było typowej dla wszystkich przedstawicielek tej profesji aury ubóstwa z pretensjami do wyższych sfer, jakš można było wyczuć u jej poprzedniczki, Lilias Milne. Było w tej kobiecie co krzykliwego. Sprawiała wrażenie, jakby włanie miała wejć do teatralnej trupy, a nie zostać nauczycielkš córki jednego z najszacowniejszych obywateli Edynburga.
Co więcej, Hamishowi Vosperowi, synowi stangreta, polecono, by wyjechał po niš na stację powozem. Gdy zaczynała u nas pracę Lilias Milne, byłam zbyt mała, by pamiętać, jak to się odbyło, ale jestem przekonana, że nie wysłano po niš rodzinnego powozu. Hamish pomógł nowej nauczycielce wysišć, jakby była jakš ważnš figurš, zabrał jej bagaże - których było sporo - i podprowadził jš do frontowych drzwi.
Zeszłam wtedy na dół, do hallu. Pani Kirkwell, gospodyni, już tam na niš czekała.
- Oto nowa guwernantka - oznajmiła mi.
Nowo przybyła stała w hallu. Oczy miała bardzo zielone, co jeszcze podkrelało zielone piórko przy kapeluszu i jedwabny szalik, lecz to nie one nadawały jej twarzy ten drapieżny wyglšd, a ciemne rzęsy i brwi, które kontrastowały ostro z kolorem włosów. Nos miała krótki, jakby zuchwały, i wystajšcš górnš wargę, czym przypominała rozbawionego kociaka. Wydatne czerwone usta stanowiły kolejny kontrast; wyłaniały się z nich ostre zęby, które kojarzyły się z apetytem, ochotš na co. Na co? Nie wiedziałam - miałam dopiero szesnacie lat.
Patrzyła wprost na mnie, jakby chciała mnie przejrzeć na wskro.
- To ty jeste zapewne Davinš - stwierdziła.
- Tak, to ja - odparłam. Zielone oczy patrzyły badawczo.
- Dogadamy się - powiedziała niemiało, a ton jej głosu nie bardzo pasował do spojrzenia, jakim mnie obrzuciła.
Widać było, że nie jest Szkotkš. Ojciec powiedział mi o niej zdawkowo.
- Przyjšłem nowš guwernantkę. Sam jš wybrałem i jestem przekonany, że będzie się dobrze spisywać.
Byłam zbulwersowana. Nie chciałam nowej guwernantki. Niedługo miałam skończyć siedemnacie lat i uważałam, że już mi nie grozi żadna guwernantka. Na dodatek, wcišż byłam bardzo zmartwiona odejciem Lilias Milne. Opiekowała się mnš od omiu lat i bardzo się zaprzyjaniłymy. Nie mogłam uwierzyć, że była winna tego, o co jš oskarżano.
-Pewnie chciałaby pokazać pokój pannie... mmm... -powiedziała Pani Kirkwell.
- Grey - podpowiedziała guwernantka. - Zillah Grey.
Zillah! Co za dziwaczne imię dla guwernantki. I dlaczego przedstawiła się podajšc swe imię? Dlaczego nie powiedziała po prostu: "Panna Grey"? Wiele czasu upłynęło, zanim dowiedziałam się, że panna Milne ma na imię Lilias.
Zaprowadziłam jš do jej pokoju, a ona stanęła obok mnie i rozejrzała się równie badawczo, jak przedtem przyglšdała się mojej osobie.
- Bardzo przyjemny - powiedziała, zwracajšc ku mnie swoje wietliste oczy. - Mylę, że będę się tu bardzo dobrze czuła.
* * *
Okolicznoci, w jakich przybyła do nas panna Zillah Grey, były dramatyczne; tym bardziej że tak niespodziewanie zburzyły naszš spokojnš egzystencję.
Wszystko zaczęło się pewnego ranka, gdy weszłam do sypialni mojej matki i znalazłam jš martwš. Od tego czasu złowrogie siły zaczęły wkradać się do naszego domu, najpierw niezauważalnie, podstępnie, aż wreszcie znalazły punkt kulminacyjny w tragedii, która o mały włos nie zrujnowała mi życia.
Rano tego dnia wstałam jak zwykle. Idšc na dół, na niadanie, spotkałam na schodach naszš pokojówkę Kitty McLeod.
- Pani Glentyre nie odpowiada na pukanie, panienko -powiedziała. - Jo stukała dwa, trzy razy, i cisza. Nigdy nie wchodzę, jeli nie usłyszę "proszę".
- Pójdę z tobš - odparłam.
Weszłymy na górę, do sypialni rodziców, którš od mniej więcej roku matka zajmowała sama, jako że miała kłopoty ze zdrowiem, a mój ojciec często przebywał w interesach poza domem do pónych godzin wieczornych, więc nie chcšc jej zakłócać snu, zajšł pokój obok sypialni. Czasami nawet nie wracał do domu na noc.
Zastukałam. Nie usłyszałam odpowiedzi, więc weszłam. Był to przyjemny pokój. Szerokie podwójne łóżko zdobiły wypolerowane do połysku mosiężne gałki oraz pasujšca do kotar narzuta z falbanami. Przez wysokie okna widać było stojšce po drugiej stronie szerokiej ulicy dostojne kamienice z szarego granitu.
Zaniepokojona, podeszłam do łóżka. Matka leżała - biała i nieruchoma - na jej twarzy malował się spokój. Zrozumiałam, że nie żyje.
Zwróciłam się do Kitty, która stała obok mnie:
- Sprowad szybko pana Kirkwella - poleciłam jej. Kamerdyner wraz z żonš pojawił się natychmiast.
- Polemy po lekarza - powiedział.
Bylimy wstrzšnięci i oszołomieni, ale jedyne, co nam pozostało, to czekać na przybycie doktora.
Przyjechał i stwierdził, że matka zmarła podczas snu.
- mierć przyszła łagodnie - orzekł. - Było do przewidzenia, że tak się stanie.
Nie moglimy wezwać ojca, bo nie wiedzielimy, gdzie go szukać. Przypuszczalimy, że udał się w interesach do Glasgow, ale to było wszystko. Wrócił póno tego samego dnia.
Nigdy u nikogo nie widziałam takiego przerażenia, jak na jego twarzy, gdy usłyszał, co się stało. A co dziwniejsze, miałam przelotne wrażenie, że można się było na niej dopatrzyć także poczucia winy.
Może dlatego, że nie było go wtedy w domu. Ale czyż mógł robić sobie z tego powodu wyrzuty?
To był poczštek zmian. Głęboko tęskniłam za matkš.
Przez szesnacie lat prowadziłam życie uregulowane i nigdy nie podejrzewałam, że może się to tak radykalnie zmienić.
Przekonałam się, że spokój, bezpieczeństwo i szczęcie gdy sš naszym udziałem, traktujemy jak co naturalnego -ceni się za dopiero wtedy, gdy się je utraci.
Gdy patrzę wstecz, widzę tyle rzeczy, które chciałabym zapamiętać na całe życie, ale przede wszystkim przestronny, wygodny dom, gdzie ciepły ogień w kominkach pojawiał się od pierwszych chłodów, gdy zaczynały hulać jesienne wiatry zwiastujšce nadejcie zimy. Nie musiałam obawiać się spadku temperatury. Lubiłam długie spacery w ciepłych butach, palcie obszytym futrem przy kołnierzu i mankietach, wełnianym szalu, rękawiczkach i futrzanej mufce. Miałam wiadomoć, że należę do jednej z najbardziej szanowanych rodzin w Edynburgu.
Mój ojciec był dyrektorem banku na Princes Street. Zawsze rozpierała mnie duma, kiedy przechodziłam obok tego gmachu. Gdy byłam mała, mylałam, że wszystkie pienišdze w banku należš do ojca. Nazywać się Glentyre, należeć do takiej szacownej rodziny - to rzecz cudowna. Mój ojciec nazywał się David Ross Glentyre, mnie nadano na jego czeć imię Davina. Gdybym była chłopcem, którego jak przypuszczałam, rodzice oczekiwali, miałabym na imię David. Ale chłopiec się nie zjawił, a moja matka była zbyt słabego zdrowia, żeby zdecydować się na drugie dziecko.
Takie zachowałam wspomnienia z tego domu, który stał się domem żałoby.
Pamiętam, jak jedziłymy z matkš powozem na zakupy albo w odwiedziny do znajomych. We wszystkich dużych sklepach matkę traktowano z wielkim szacunkiem. Ubrani na czarno sprzedawcy przecigali się w uprzejmociach, zacierajšc ręce z radoci, że raczyła zaszczycić ich progi.
- Kiedy pani sobie życzy to otrzymać, pani Glentyre? Jeszcze dzi możemy dostarczyć do domu. Z panny Daviny... to już prawdziwa dama.
To wszystko było nadzwyczaj miłe.
Czasem składałymy wizyty ludziom tak samo dobrze sytuowanym jak my, mieszkajšcym w podobnych domach. Piłymy herbatę, jadłymy placek owsiany lub keks z Dun-dee, ja siedziałam i przysłuchiwałam się grzecznie opowieciom o naszych sšsiadach, w które czasami wplatano wzmiankę - ale ze względu na mojš obecnoć tylko wzmiankę - na temat fascynujšcych szczegółów z ich życia, którymi opowieć miała być uzupełniona w bardziej odpowiednim momencie.
Jakże lubiłam przejażdżki po Royal Mile od zamku na skale do tego najrozkoszniejszego ze wszystkich pałaców -Holyrood House. Raz byłam wewnštrz pałacu, pokazano mi pokój, gdzie zamordowano Rizzia u stóp królowej Mary, drżałam i niłam o tym przez następnych kilka miesięcy. To było takie cudowne, a jednoczenie przerażajšce.
Co niedziela chodziłam z rodzicami do kocioła, chyba że ojciec wyjeżdżał w interesach. Jeli zostawałam z matkš, po mszy zatrzymywałymy się przed kociołem, żeby pogawędzić z przyjaciółkami, a potem wsiadałymy do powozu i Vosper, stangret, wiózł nas przez senne niedzielne ulice do domu na uroczysty wišteczny obiad.
Moja matka nie traktowała tej ceremonii zbyt poważnie: była wesoła, wiele się miała i robiła niewinne żarty z kazania. Kiedy opowiadała o innych ludziach, potrafiła tak umiejętnie naladować ich sposób mówienia, że miało się wrażenie, iż się ich słyszy. Ale nie robiła tego złoliwie i dobrze się przy tym bawilimy. Nawet mojemu ojcu drżały z powstrzymywanego miechu wargi, Kirkwell dyskretnie zasłaniał usta dłoniš, by ukryć umiech, a Kitty chichotała głupio. Ojciec spoglšdał wtedy na matkę z łagodnym wyrzutem, a ona miała si...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin