15077.txt

(255 KB) Pobierz
MARGIT SANDEMO
OSTATNIA PODRÓŻ
Ze szwedzkiego przełożyła
ELŻBIETA PTASZYŃSKA - SADOWSKA
POL - NORDICA
Otwock 1998
ROZDZIAŁ I
      Simon Dalen jechał do rodzinnego domu, żeby umrzeć.
      Miał dwadziecia dziewięć lat i wyruszył włanie w swš ostatniš podróż. Stojšc na 
peronie i czekajšc na nocny pocišg, który zawiezie go w bliskie mu strony, odtwarzał w 
mylach własne życie.
      Rozstanie się z nim nie wydawało się wcale trudne.
      Jedyne, czego jeszcze pragnšł, to ujrzeć po raz ostatni miasto swego dzieciństwa. 
Miasto, które chłopcu Simonowi dało tyle szczęcia, a Simonowi mężczynie przyniosło tak 
wiele goryczy.
      Ale choć sam się do tego nie przyznawał, rzeczywisty powód jego wyprawy był 
zupełnie inny. Simon zamknšł już swoje życie. Na koniec chciał tylko odnaleć tę kobietę, 
która mu je zniszczyła, i powiedzieć jej wreszcie parę słów prawdy.
      Obawiał się jedynie, że w lepej furii może stracić kontrolę nad sobš.
      Owładnięty nienawiciš, czuł niejednokrotnie, że nie będzie w stanie się opanować. 
Nie spodziewał się nawet, że potrafi poddać się tego rodzaju emocjom. On, który należał w 
gruncie rzeczy do ludzi spokojnych i ugodowych.
      Oprócz niego na peronie znajdował się jeszcze tylko jaki mężczyzna, stojšcy doć 
daleko z teczkš w ręce.
      Kiedy wreszcie przyjedzie pocišg? Znowu się spónia.
      Simon sięgnšł do kieszeni. W porzšdku, sš, silne tabletki przeciwbólowe, które dostał 
od doktora. Jego lekarz nie owijał w bawełnę, on sam go o to poprosił. Zostały mu jeszcze co 
najwyżej trzy miesišce. Pod koniec silne bóle. Operacja byłaby tylko odwlekaniem tego, co 
nieuchronne.
      Ale on nie zamierzał czekać. Kiedy tylko znajdzie się w domu, połknie wszystkie 
tabletki naraz. Lekarz przestrzegał go, żeby nie brał ich za wiele. Nie więcej niż po dwie!
      Simon umiechnšł się gorzko. Będzie ich znacznie, znacznie więcej!
      Nie istniało przecież nic, absolutnie nic, co kazałoby mu żyć dalej.
      Gdy pocišg skręcał, ze swego miejsca w jego tylnej częci widziała lokomotywę i 
wagony na przodzie. To były wagony sypialne: ciemne, długie i ponure. Monotonny stukot 
kół po szynach odbijał się przytłumionym echem w jej głowie.
      Ta niezwykła atmosfera nocnego pocišgu zawsze bardzo jš pocišgała. Nie chciała 
jechać wagonem sypialnym, bo wtedy straciłaby tak wiele. Kiedy człowiekowi przybywa lat, 
wtedy najwygodniejsze wydaje mu się łóżko, zdaje sobie bowiem sprawę z tego, jak zaspanš i 
pomiętš twarz będzie miał nazajutrz, w nieubłaganie ostrym wietle poranka. Ona jednak była 
jeszcze młoda, mogła sobie pozwolić na siedzenie całš noc i towarzyszšce temu napięcie i 
zmęczenie.
      Poza tym nie stać jej było na bilet w wagonie sypialnym.
      Siedziała sama w przedziale. Niewykluczone, że zdrzemnie się z godzinkę lub dłużej, 
ukryta pod płaszczem, ale na razie nie miała jeszcze na to ochoty. Przytłumione wiatło 
zmroku rozlewało się włanie ponad ziemiš, zacierajšc kontury krajobrazu; na tle nieba 
rysowała się jaka szopa, wysokie drzewa, a gdzie dalej chłopska zagroda...
      Pocišg przemknšł jak błyskawica przejazd kolejowy, zadwięczał dzwonek przy 
szlabanie.
      Wagony sunęły przez równinę. Słupy telefoniczne, lasek, kocielna wieża...
      Zmieniony rytm kół stukoczšcych po szynach zapowiadał zbliżanie się do stacji. 
Ludzie, dworcowe zabudowania, perony - wszystko to mignęło za oknem i pozostało gdzie 
w tyle.
      Zdšżyła jeszcze dostrzec nazwę. Było to przedmiecie jakiego większego miasta, w 
którym pocišg miał się zatrzymać.
      Rozległ się gwizd lokomotywy, przypominajšcy przenikliwy głos skargi. Pocišg 
zwolnił biegu.
      Domy, domy.... stały coraz cianiej i bliżej siebie. W chaosie głuchych uderzeń kół nie 
było teraz żadnego rytmu, pocišg hamował na stacji, aby wreszcie zatrzymać się z 
przecišgłym, ostrym piskiem.
      Na chwilę zaległa cisza. potem dały się słyszeć pojedyncze nawoływania, trzaskanie 
drzwiami i szuranie wielu stóp na korytarzu.
      Drzwi do jej przedziału odsunęły się i do rodka wszedł jaki mężczyzna. Spojrzał na 
swój bilet, a potem na niš.
      - Czy tu jest wolne? - spytał, wskazujšc rękš na drugie miejsce przy oknie.
      - Proszę!
      - Dziękuję.
      Położywszy eleganckš walizkę na półce, zdjšł równie elegancki płaszcz, po czym 
usiadł naprzeciw niej.
      Przyglšdała mu się z zainteresowaniem, studiujšc jego odbicie w okiennej szybie. Był 
to przystojny młody człowiek, w wieku między dwadziecia pięć a trzydzieci pięć lat, o doć 
ciemnych włosach, przenikliwych oczach i bardzo niezwykłych ustach. Jego twarz od razu 
przycišgnęła jej spojrzenie. Zwłaszcza te usta... W ich kšcikach jakby czaił się drwišcy 
umieszek. Oczy miał wšskie i pełne żaru. Nagle przyszła jej do głowy dziwna myl, że oto 
za chwilę ten mężczyzna wyjmie fletnię Pana i zacznie na niej grać. A może, jeliby mu się 
dokładnie przypatrzyła, dostrzegłaby także niewielkie rożki ukryte nad czołem pod włosami? 
Jako mały chłopiec musiał być podobny do elfa. Teraz, przypominał fauna. Silnego, pełnego 
życia fauna.
      Więcej nie zdšżyła zauważyć, bo gdy spotkała wzrok współpasażera w okiennej 
szybie, odwróciła się od razu w innš stronę.
      Ciekawe, co też jemu rzuciło się przede wszystkim w oczy, zastanawiała się. Na 
pewno piegi i burza jasnorudych włosów, poza tym zielonkawoniebieskie oczy z prostymi 
kreskami brwi, sięgajšcymi niemal samych skroni. No i ten dziecięcy nosek i usta, które 
sprawiały, że większoć ludzi nie oceniała jej na więcej niż piętnacie, szesnacie lat, podczas 
gdy w rzeczywistoci skończyła już dwadziecia.
      Pocišg wyjechał z miasta i znowu mknšł przez równinę.
      - Ojej, popatrz! - wykrzyknęła spontanicznie.
      Mężczyzna spojrzał automatycznie przez okno, ale w jego zachowaniu dało się 
wyczuć rezerwę. Chyba wyrwała go z głębokiego zamylenia.
      Klępa łosia z małymi długimi susami uciekała przed hałaliwym olbrzymem 
pędzšcym po szynach.
      Mężczyzna umiechnšł się nieznacznie, po czym znowu skierował wzrok w innš 
stronę.
      Dziewczyna z właciwš sobie bezporedniociš powiedziała ożywiona:
      - Widziałam już lisa, dwa jelenie i co najmniej pięć zajęcy. Zdaje się, że w tej okolicy 
jest dużo zajęcy.
      - Tak?
      Zdawała się nie zauważać, jak bardzo jest zamknięty i powcišgliwy.
      - Jazda nocnym pocišgiem kryje w sobie tyle emocji - umiechnęła się, a jej oczy 
rozpaliły się blaskiem. - Mistyczny, mroczny nastrój. Przytłumione wiatło w wagonie i ten 
wyjštkowy zapach pocišgu. A potem za oknem budzi się dzień, to naprawdę cudowny widok. 
Ale taka pora jak teraz, kiedy zapada zmrok, też jest ładna. Trochę melancholijna. Nad 
horyzontem widać jeszcze złotoczerwonš powiatę zachodzšcego słońca. To jego ostatnia, 
bezsilna próba rozwietlenia ziemi. A tam widać jaki opuszczony cmentarz! Jaki stary krzyż, 
niech pan spojrzy! Wyglšda zupełnie tak samo jak mój stary cmentarz nad morzem. Pan też 
woli siedzieć w zwykłym wagonie niż spać w wagonie sypialnym?
      Mężczyzna sprawiał wrażenie, jakby zastanawiał się nad przeniesieniem się do innego 
przedziału, ale uznał to chyba za niewłaciwe.
      - Przypućmy - odparł krótko. - Kiedy człowiek wsiada do pocišgu niemal w rodku 
nocy, nie ma sensu wykosztowywać się jeszcze na wagon sypialny. Chociaż takie 
wielogodzinne siedzenie jest rzeczywicie męczšce.
      - Wcale nie. Co prawda je nie jestem jeszcze taka stara... to znaczy, chciałam 
powiedzieć...
      Mężczyzna umiechnšł się, ale w jego oczach nie było radoci. Nawet najmniejszego 
jej ladu. Rzucił na dziewczynę surowe spojrzenie, jakby był zły na niš, że sprowokowała go 
do umiechu. Następnie poprawił się na siedzeniu.
      Znowu rozległ się pisk kół.
      - Co to? Kolejna stacja? - spytała.
      Simon otworzył zamknięte oczy z wyrazem udręki na twarzy.
      - Nie. To chyba most.
      - Jakie to wszystko emocjonujšce! To brzmi tak zabawnie, kiedy...
      Przejeżdżali przez most, jej głos utonšł w stukocie pocišgu na żelaznych przęsłach, 
spotęgowanym do ogłuszajšcego huku.
      Zachwycona, rozemiała się głono.
      Mężczyzna o melancholijnym spojrzeniu porzucił myl o odpoczynku - jak widać, nie 
miał na to wielkich szans.
      - To twoja ostatnia wakacyjna wyprawa tego lata? - spytał ojcowskim tonem.
      - Nie, skšdże! Po kilku latach wracam wreszcie do domu. Dostałam pracę w moim 
rodzinnym miecie. Tak bardzo się cieszę, że zobaczę je znowu. I wszystkich znajomych...
      - Naprawdę? - powiedział zdumiony. - Mylałem, że jeszcze chodzisz do szkoły?
      - Ach, to przez ten mój dziecięcy wyglšd! Mam już prawie dwadziecia jeden lat.
      Popatrzył na niš zmieszany.
      - Wobec tego nie powinienem zwracać się per ty...
      - Wprost przeciwnie! Teraz wszyscy tak mówiš. A ty dokšd jedziesz, na wakacje?
      - Nie, ja też jadę... do domu - wyjanił z wymuszonym umiechem.
      Na jego twarzy pojawił się wyraz goryczy; przez chwilę milczał, po czym odezwał się 
znowu:
      - Właciwie to powinienem być na kongresie, ale... niespodziewane okolicznoci 
sprawiły, że zamiast na kongres jadę do domu, do mojego starego ojca.
      - Uważam, że słusznie zrobiłe. Kongres to nic ciekawego. Ale niewštpliwie może 
imponować.
      - W gruncie rzeczy sprowadza się do wygłaszanych w półnie nudnych referatów i 
cišgnšcych się bez końca dyskusji.
      - I na piciu po nich?
      - Czasami się pije.
      - Ale ze mnie idiotka! Może ty jeste zmęczony i chciałby się przespać?
      - Trochę za póno na to wpadła. Nie, dziękuję. Teraz już nie chce mi się spać.
      Strapiona dziewczyna westchnęła.
      - Że też ja nigdy nie zastanowię się wczeniej! Kie...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin