Grzegorz Żak Syn rzenika Ojciec posłał mnie po nowy topór. Udało mu się mnie do tego namówić, chociaż miałem na dzi inne plany. Zdaje się, że mimo wszystko ojciec jest dla mnie jakim tam, jak to mówiš, autorytetem. No i ma niezłš krzepę, muszę przyznać. Nie to, co krasnoludzcy zabójcy trolli, ale zawsze. Ojciec jest rzenikiem, a topór potrzebny mu będzie do ršbania wieprzowiny. Tak to już jest. Właciwie to szkoda, że ojciec nie jest krasnoludzkim zabójcš trolli. Chociaż wtedy, siłš rzeczy, ja też musiałbym być krasnoludem, a jestem, jak to mówiš, czystej krwi człowiekiem. Zdaje się, że krzepę odziedziczyłem włanie po ojcu ot, nie dalej jak wczoraj załatwiłem wielkiego berserkera kijem od miotły i kilka ghuli w ogóle bez broni, gołymi rękami. Dobrze, że się nie zatrułem trupim jadem. Kondycję też mam niezłš, potrafię biec kilkanacie godzin bez przerwy. To już praktyka. Ojciec to ma raczej naturę domatora. To prosty człowiek. Nie chce nawet słyszeć o życiu poszukiwacza przygód, nie ma nawet grama ochoty, żeby najšć się do kompanii Tropicieli Zła. Mój własny ojciec nigdy w życiu nie zabił skavena. Mówi, że został rzenikiem dlatego, że chciał być rzenikiem, w dosłownym tego słowa znaczeniu, a nie w metaforycznym. Nie ma pojęcia, co to prawdziwa, męska walka. Chociaż muszę przyznać, że z niego kawał chłopa i ršbie wołowinę z kociš, aż wióry lecš. Każdemu jest przypisana w życiu inna rola. Kto musi ršbać mięso, żeby bohaterowie mogli smażyć je sobie przy ognisku, czujšc ciekajšcy po brodzie tłuszcz, wycierajšc usta rękawem kolczugi i bekajšc potężnie, wpatrzeni w rozgwieżdżone niebo nad stepem. Kto musi być idealnie zbudowanš blondynkš, żeby bohaterowie mogli jš przytulić, wypinajšc umięnionš klatkę piersiowš, czujšc ciekajšcš po brodzie linę, wycierajšc usta rękawem kolczugi i z wielkim trudem powstrzymujšc bekanie, wpatrzeni w rozgwieżdżone niebo nad stepem. Ewentualnie galopujšc ku zachodzšcemu słońcu, oczywicie, z rzeczonš blondynkš na siodle przed sobš. Całe szczęcie, że to ja jestem bohaterem. Nie będę ukrywał, zresztš fałszywa skromnoć nic tu nie zmieni jestem jednym z najlepszych wojowników w Altdorfie. Mało. kto wytrzyma ze mnš pojedynek na miecze. Wychodziłem bez szwanku z potyczek na topory z najtwardszymi krasnoludzkimi rębaczami. Lata pracy w tym fachu procentujš, codzienne wielogodzinne ćwiczenia nie pozwalajš wyjć z wprawy. Naprawdę, nie jest łatwo mnie zabić. Wielu już próbowało. Mieszkam w miecie, to prawda, ale dusza wyrywa mi się na otwartš przestrzeń. Miejsce prawdziwego wojownika jest w Górach Szarych albo na stepach. Tam też podšżam, gdy tylko mam okazję. Nie lubię mojego miasta, duszę się w nim. Zwłaszcza ta dzielnica... Bandyci, złodzieje, żebracy, najgorszy element, rzekłby miasto ogrów i orków. Tylko ghuli brakuje do kompletu. Całe szczęcie, że mam topór ojca, czuję się pewniej. Rzenickim toporem można wyršbać sobie drogę przez całš armię. Ciężki ten topór... No, nie. Znowu te gnojki. Staram się spotykać ich jak najrzadziej, ale czasem nie da się ich ominšć. Młodziaki, mocne chłopaki, od razu widać. Pewnie zechcš spróbować swoich sił w walce z mistrzem. Podobno zawsze atakujš we trzech. Trzech na jednego to banda łysego tak w żartach mawia mój przyjaciel, krasnolud Gharr. W tym przypadku ma to sens, tylko nie wiadomo, który to wódz, bo wszyscy trzej sš łysi. Taki ich zbójecki fason. Tak było zawsze, młodzi próbowali sił w walce z mistrzami. Taka walka mogła przynieć chwałę, mogła przesunšć miejsca w hierarchii. Sam tak kiedy robiłem. Trzech na mnie. Przecież mam przy sobie topór, czy oni tego nie widzš? Kiedy rozwaliłem czterech berserkerów naraz złamanš dzidš. Wiecie, jak atakuje berserker? Nie? To lepiej, żebycie nie wiedzieli. Tych trzech to będzie krótka zabawa, nie warta wspominania. A oni cišgle się zbliżajš, i zdaje się, że sš pewni siebie. Chyba nigdy o mnie nie słyszeli. Najtrudniej być prorokiem we własnym domu. Teraz zniewagi, wiadomo, taka jest zwykła kolejnoć. Na Sigmara, jakiż oni majš plugawy język! Ja mam topór. Bardzo ciężki, rzenicki topór. Nie wiem, czy ten topór to dobra broń do starć w miecie. Trochę przyciężkawy. No, tego to się nie spodziewałem! Ten łotr mnie uderzył. Wypadł mi topór, ja się przewróciłem, a oni stanęli nade mnš z paskudnymi umiechami. Ojciec przybył nagle. Tak nagle, jak powinien, jak powinna przybywać na odsiecz elfia konnica. On naprawdę ma krzepę złapał dwóch z tych łobuzów za masywne karki i stuknšł ich mocno głowami, aż padli na ziemię, jęczšc i trzymajšc się za czoła. Trzeci zwiał. To typowe dla takich wojowników. Ja nigdy nie uciekam, nigdy nie zostawiam przyjaciół w potrzebie. Ja nigdy... Wtedy poczułem, jak ojciec podnosi mnie jednš rękš z ziemi. Zobacz usłyszałem. Spojrzałem. W drugiej ręce miał topór, który mu niosłem. Nowš siekierę mi wyszczerbiłe o krawężnik! Posłać cię po co, gówniarzu, to tylko kłopot. Dwadziecia cztery lata na karku i tylko przed komputerem siedzisz, garba dostajesz! Nic załatwić nie potrafisz! A siły to ty w ogóle nie masz. Piętnastoletnie łebki by mu wtłukły! Plasteliny i kredek z tornistrów mało nie pogubili, a id ty! Wstyd ojcu przynosisz! Bez słowa podniosłem z chodnika moje okulary. Na szczęcie nic im się nie stało, bez okularów jestem zupełnie lepy. Otrzepałem się z kurzu. Jakby mnie co nie tknęło, żeby wyjć po ciebie, to by pewnie w szpitalu wylšdował, wymoczku jeden! Przesadzał. Zresztš, co on tam wiedział. Przecież w życiu nie załatwił ani jednego skavena.
GAMER-X-2015