Artur Oppman - O Chciwym Macieju.doc

(43 KB) Pobierz

Początek formularza

Artur Oppman (Or-Ot)
O chciwym Macieju, kusym Niernczyku i
zaklętych skarbach na zaklętej górze.

Na wysokiej i spadzistej górze pod Rawą stał dawno, bardzo dawno, ogromny zamek. Dwie wieżyce, sterczące po bokach zamczyska, wznosiły się wysoko, a na każdej z nich ponuro szumiała na wietrze czarna chorągiew. Rów głęboki, napełniony wodą, i wał usypany z ziemi otaczały zamek i wnijścia do niego broniły. Strasznie wyglądała ta budowla, zwłaszcza kiedy zachodzące słońce promienie swe na nią rzucało. Wtedy czerwone cegły świeciły jaskrawo i cały zamek wyglądał jakby w krwi skąpany.

W zamku tym mieszkał straszliwy zbójca z drużyną sobie podobnych bandytów. Nic dla nich świętego nie było. Co dzień gromada rabusiów wyjeżdżała z zamku po zwodzonym moście i co dzień z obfitym wracała łupem. Pobliskie wsie i miasteczka drżały na wspomnienie zamczyska i jego okrutnych mieszkańców. Klątwy i złorzeczenia, jęki i prośby mało obchodziły chciwego krwi i złota zbója. Śmiał się jeno szydersko i liczył zdobyte skarby.

A skarbów tych była w lochach zamczyska moc nieprzebrana. W czterech wielkich piwnicach stały kadzie pełne złotych dukatów i beczki z srebrnymi talarami. Zrabowane po dworach misy, dzbany złociste, a z kościołów i klasztorów świętokradzką zabrane ręką wota i monstrancje drogimi kamieniami sadzone - piętrzyły się w olbrzymie stosy. Często przychodził tu herszt zbójecki bandy i nasycając się widokiem krwią poplamionych klejnotów, powtarzał:

- Tylko jeden diabeł mógłby mi to odebrać!

Jakoż stało się tak pewnej nocy, gdy gromada rabusiów, wróciwszy z wyprawy, sutą raczyła się ucztą, gdy konwie pełne wina i półmiski z rozlicznym mięsiwem obciążały dębowe stoły - zerwała się nad zamkiem ogromna burza. Pioruny biły bezustannie i błyskawice raz po raz rozświetlały sinym blaskiem wielką, sklepioną komnatę, gdzie odbywała się biesiada. Światła w komnacie pogasły i nagle zbójów zdjął strach ogromny. W sinym świetle błyskawic twarze wyglądały jak trupie, a trwoga wykrzywiała je szkaradnie. Wtem wicher zawył jak zgraja potępieńców, śmiech okropny, przejmujący do szpiku kości rozległ się nad zamkiem, ogień siarczysty spadł z nieba i gmach cały zapłonął. I wtedy widać było wyraźnie, jak banda szatanów uwija się w płomieniach, porywając oszalałych z bojaźni zbójów.

Nazajutrz po zamczysku nie było ani śladu. Na wierzchołku góry wytworzyło się wgłębienie i widać było drzwi żelazne, do piwnic ze skarbami wiodące. W piwnicach zamieszkał diabeł, zbójeckich, skrwawionych łupów pilnując. Z czasem ziemia zasypała drzwi żelazne, ale skarby są w lochach dotąd, tylko dostać się do nich nie można, bo szatan przystępu broni zazdrośnie.

*

Sławetny pan Maciej Kukawka, mieszczanin rawski, siedział na drewnianej ławie przed swoim domkiem i myślał o czymś, skrzywiony cudacznie.

Raz po raz drapał się po łbie, muskał czuprynę i żółte wąsy targał, snadź kłopot jakiś niemały miał na karku i dumał, jakby się z niego wywikłać.

Ba! Gorsza rzecz niż największe kłopoty pana Macieja: zalęgły mu się w sercu dwie żmije zjadliwe - zazdrość i chciwość.

Miał pa Kukawka fortunkę dostatnią, miał żonę poczciwą i dziatki dobre, mógłby tedy żyć wygodnie, Pana Boga chwaląc, ale cóż, kiedy owe dwa węże zakradły się doń i duszę mu wiodły na manowce.

Odkąd przyjaciel jego, pan Baltazar Kogut, odziedziczył spadek bogaty po jakimś dalekim a nie znanym krewniaku, odkąd za otrzymane pieniądze najpiękniejszy dom w mieście zakupił i co dzień przednie wino razem z samym burmistrzem - za pan brat z nim żyjąc - pijał, odtąd pan Maciej nie miał jednej chwili spokojnej. Wciąż świdrowała mu głowę jedna myśl uparta, jakby się tu zbogacić i Koguta zakasować.

Ot i teraz, zamiast pójść na nieszpór do kościoła, siedzi oto i duma, a targa się za wąsy i czuprynę muska.

Wieczór się zbliżał, szarzało z wolna, uliczka była pusta i głucha. Wtem podniósł głowę pan Maciej Kukawka i mruknął półgłosem:

- Żeby to tak z diabłem się zetknąć... Łacno by on złotem i srebrem zapłacił, byleby mu duszę zaprzedać. A no, cóż... Niechby tu stanął. Może byśmy targu dobili....

Ledwo to wyrzekł, aliści zjawia się przed nim nie wiadomo skąd wędrowny Niemczyk, figura cudaczna, o kusym fraczku, z harbajtlem, w pończochach i w trzyrożnym kapeluszu na głowie. Z zezowatych ślepków niezbyt mu dobrze patrzało i jakoś kapelusz nie chciał się trzymać na łbie baniastym, jakby mu co przeszkadzało.

- A czego to waści potrzeba? - zapytał zdziwiony pan Maciej, patrząc na kręcącego i nastającego nogami Niemczyka.

- Widzi waść - ów rzeknie - widzi waść. ja po świecie wędruję i dobrym ludziom pomagam, a takie znam rzemiosło, że kogo zechcę zbogacę. Ot, zaszedłem i tutaj, choć mi nie po drodze, bom dużo słyszał o waści i rad bym z wami pewien interes załatwić.

- I jakież to rzemiosło, co to się przy nim tak łatwo na bogacza wykierować można? - zapytał ciekawie Kukawka.

- A oto, widzisz waść, jeden czarownik z Egiptu nauczył mnie sposobu wydobywania zaklętych skarbów. Mam takie ziółko, kwiat paproci, co gdy je w usta włożę, to wszystkie skarby pod ziemią ukryte widzę jak na dłoni - ba! mógłbym je co do grosza przeliczyć.

- Hm!... - mruknął pan Maciej. - A nie wieszże waść, czy tu w tych stronach jakiego złota zakopanego nie ma?

- Owszem, jest! - Niemczyk na to. - Jest, i tyle go, że dwa czterokonne wozy można by nim wyładować i jeszcze by kilkanaście korcy zostało.

- A gdzie? A gdzie? - zakrzyknął chciwie Kukawka. - Rzeknij waść jeno i pomóż. Ja za poradę dobrze zapłacę.

- Powiem, dlaczego nie! I pomogę. Ale trzy rzeczy są potrzebne do wydobycia skarbu. Jeśli waść je mieć możesz, to złoto twoje - jeśli nie, to skarb w ziemi zostanie.

- I jakież to trzy rzeczy? - zagadnie pan Maciej.

- A to złoty rydel, złota motyka i złoty oskard. Kiedy je waść mieć będziesz, to przyjdź jeno w piątek przed północkiem na górę zamkową, a znajdziesz mnie tam na pewno. Skarb we dwóch odkopiem, a burmistrz i jegomość pan Kogut skisną z zazdrości.

Kukawka potraktował gościa czarną kawą i fajką. Ten, zjadłszy i wypiwszy, zniknął bez śladu, zostawiając pana Macieja Kukawkę w srogim zamyśleniu.

*

Następnego zaraz dnia pan Maciej, wstawszy z łoża po nie przespanej nocy, oświadczył żonie, że domek, grunt i dobytek cały sprzedaje.

Próżno zatrwożona niewiasta dopytywała się, czemu to czyni, próżno płakała i błagała pana Macieja na klęczkach, by nie marnował spuścizny po rodzicach. Kukawka nic jej powiedzieć nie chciał i od zamiaru nie odstąpił. Na chudobę pana Macieja rychło się znalazł nabywca, gotówką należność wypłacił i do domku się wprowadził. Zamieszkał tedy Kukawka wraz z całą swoją rodziną w najętej izbie pod miastem.

Za otrzymane pieniądze zamówił u złotnika, zastrzegłszy dochowanie tajemnicy, owe trzy złote narzędzia, o których Niemczyk wspomniał. Po tygodniu rydel, oskard i motyka były gotowe. Pan Maciej zaniósł je nocą do domu i ukrył w zamczystym kufrze.

Najbliższy piątek przypadał właśnie nazajutrz.

*

Noc była ponura i ciemna i wicher wył straszliwie, kiedy pan Maciej, otulony obszernym płaszczem, niosąc trzy złote narzędzia pod pachą, szedł ku zamkowej górze.

Na wieży kościelnej wybiła jedenasta. Dźwięk zegara rozległ się daleko i doleciał do uszu pana Macieja. A razem z dźwiękiem tym przyfrunął doń głos jakiś, głos cichy, ale wyraźny.

- Wróć się, wróć się- szeptał. - Wróć się, chciwcze i zazdrośniku! Co ci po skarbach? Dla marnego złota duszę chcesz zaprzepaścić i zgubić na wieki? Wróć się, póki czas jeszcze!

Był to głos Anioła Stróża, który nad panem Kukawka ulatał zasmucony i chciał w nim zbudzić przytłumioną żądzą bogactw duszę. Ale pan Maciej na głos ten nie zważał. Otulił się jeno szczelniej, jakby go zimno przejęło, i sporszym krokiem począł iść ku zaklętemu miejscu, aż wreszcie zmęczony i potem oblany stanął u stóp góry.

Gdy odpocząwszy nieco, przedzierał się Kukawka przez gęste krzaki leszczyny, na górze rosnące, ozwał się nagle tuż przy nim głos znajomy:

- A jesteś waść? Kłaniam, kłaniam pokornie i skarbów winszuję, bo wiem, że masz potrzebne narzędzia. A gdy już będziesz miał złota po uszy, to nie zapomnijże i o mnie, panie Macieju!

Wzdrygnął się jakoś pan Maciej i spojrzał na stronę. W ponurym blasku księżyca mignęła mu twarz Niemczyka. Straszna ona była, skrzywiona szyderskim uśmiechem.

- No, weźmy się do roboty! - rzekł Niemczyk. - Za godzinę skarby będą nasze.

I jęli pracować złotymi narzędziami - kopali i odrzucali ziemię. Po godzinie roboty ukazały się drzwi żelazne. Niemczyk uderzył w nie oskardem i drzwi otworzyły się z łoskotem, z otworu buchnęły blaski złota i drogich kamieni. Zachwycony, oszołomiony widokiem takich bogactw, pan Maciej chciał skoczyć do czeluści - wtem na farze rawskiej wybita dwunasta.

Błysło, zagrzmiało, Niemczyk rozśmiał się okropnie i skoczył do jaskini. Maciejowi włosy dęba stanęły na głowie, gdy spojrzał na Niemczyka. Jakże on się zmienił straszliwie. Koźle miał kopyta, krowie rogi i ogon długi na dwa łokcie. Jednym słowem, był to diabeł w swojej własnej osobie.

Pan Kukawka struchlał, jak się rzekło, a tymczasem skarby i diabeł zapadały się coraz głębiej i głębiej, aż znikły spod oczu chciwca.

Gdy się pan Maciej ocknął z omdlenia, słońce już świeciło na niebie i ptaki wesoło śpiewały.

Chwiejnym krokiem, ze spuszczoną głową wrócił nieszczęsny człowiek do Rawy. Zrujnowany był zupełnie, gdyż diabeł złote narzędzia zabrał ze sobą do jaskini.

Rodzina chciwca wpadła w ostatnią nędzę, a on sam zginął gdzieś w dalekim świecie, chodząc po żebraninie.

Ostatni raz widziano pana Macieja Kukawkę w sąsiednim dworze, gdzie otrzymał skromne wsparcie w postaci kukiełki chleba, którą schował do torby.

Odtąd ową górę zamkową nazywają Górą Diabelską.

 

 

 


INDEX

SPIS GIER

 

Zgłoś jeśli naruszono regulamin