(04) - Weis M. , T. Hickman - Kroniki Dragonlance 04 - Smoki letniego plomienia.rtf

(4316 KB) Pobierz

 

DRAGONLANCE

KRONIKI

Tom IV

Margaret Weis, Tracy Hickman

SMOKI

LETNIEGO

PŁOMIENIA

Przełożyła Dorota Żywno

TSR

Zysk i S-ka

Wydawnictwo

GTW


DRAGONLANCE ™ CHRONICLES

Volume Four

DRAGONS OF SUMMER FLAME

Copyright © 1995, 1997 TSR, Inc. All rights reserved.

TSR, Inc. is a subsidiary of Wizards of the Coast, Inc.

First published in Poland by

Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c., Poznań 1997

Polish language rights with

Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c., Poznań

Wiersze Michael Williams

Ilustracja na okładce i w tekście Larry Elmore

All DRAGONLANCE characters

and the distinctive likenesses thereof are trademarks of TSR, Inc.

DRAGONLANCE and the TSR logo are trademarks owned by TSR, Inc

Wszystkie postaci w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek

podobieństwo do prawdziwych osób, żyjących czy zmarłych,

jest zupełnie przypadkowe.

 

U.S., CANADA.

ASIA, PACIFIC & LATIN AMERICA

Wizards of the Coast, Inc.

P.O. Box 707

Renton, WA 98057-0707

+1-206-624-0933

EUROPEAN HEADQUARTERS

Wizards of the Coast, Belgium

P.B. 34

2300 Turnhout

Belgium

+32-14-44-30-44

Visit our website at http://www.tsrinc.com

Wydanie I

ISBN 83-7150-284-2

Zysk i S-ka Wydawnictwo s.c.

ul. Wielka 10, 61-774 Poznań

fax 852-63-26

Dział handlowy tel./fax 853-27-51

Redakcja tel. 853-27-67

 


PODRÓŻUJĄCYM PO KRYNNIE

Oby twój Miecz nigdy się nie złamał.

Oby twa Zbroja nigdy nie zardzewiała.

Oby Trzy Księżyce były przewodnikami twej Magii.

Oby twe Modlitwy zostały wysłuchane.

Oby twoja Broda była długa.

Oby twój Życiowy Cel nigdy nie wybuchł ci w twarz.

Oby twój Hoopak śpiewał.

Oby twa Ojczyzna kwitła.

Oby Smoki wiecznie latały w twych Snach.

Margaret Weis i Tracy Hickman


NABOŻEŃSTWO NA LODOWEJ ŚCIANIE

W najdalej wysuniętej na południe krainie,

gdzie w bladym, corocznym słońcu,

wznosi się Lodowa Ściana,

gdzie legendy krzepną

w rosę wspomnień

i krople rozlanej rtęci,

szykują już długie kadzie,

jak każe pradawny obyczaj,

nalewając złota, nalewając bursztynu,

starych destylatów,

zboża, krwi bardów,

lodu i wspomnień.

W tej topieli bard się zanurza,

w złocie, w bursztynie,

cały czas wsłuchując się

w mroczną topiel

nurtu i pamięci,

które go otaczają,

aż jego płuca i serce

przegrają z topielą,

aż napełni się nasłuchiwaniem

i świat wpłynie w niego

głębiej niż myśl, a wtedy utonie

albo straci rozum, albo zostanie bardem.

Na północy czynią to inaczej:

mądrze, w świetle księżyca,

gdy fazy przychodzą na świat,

pojawiając się z ciemności

w blasku monet i luster

w rozległej, swobodnej przestrzeni.

Słyszałem, że byliście obcy

tej skrzywdzonej krainie,

gdzie bardowie zanurzają się

w wodach, gdzie wiara

przemienia się w wizje,

w eliksirze nocy,

w ostatnim oddechu tonącego

poświęconym wspomnieniu,

gdzie przychodzi samotnie poezja.

Słyszałem, że byliście obcymi

na litościwej północy,

że Hylo, Solamnia

i tuziny nie nazwanych prowincji

oczyściły was z zazdrości, z samotności.

Więc woda rzekła mi prawdę:

jak bardzo pamiętacie swą śmierć,

gdzie połowy królestwa

jednoczą się na zaginionym obszarze,

jak odchodzicie niczym księżyce, czerwony i srebrny

kierując się ku niebiańskiemu zachodowi,

w sojuszu litości i światła.

Od samego początku niebiosa

miały to na myśli, to przejście

przez ciemność i podejrzaną krainę,

drogę niknącą w oddali w słońcu,

w przestworzach, na horyzoncie ziemi

nie śmierć w topieli, ani utopienie harfy.

Wy nigdy nie zapomnieliście

kąpieli bardów, krainy snu,

czasu poprzedzającego narodziny światów,

gdzie każdy z nas czekał

w czułej ciemności,

w śmierci, jaką przepowiada karta,

lecz jedziecie, razem i w samotności,

ku umieraniu, umieraniu i opowieści,

która oznacza, że zaczynamy od nowa.


Księga
pierwsza


Rozdział I

Zwiad.
Proroctwo.
Niespodziewane spotkanie

Tego poranka było gorąco, piekielnie gorąco. Stanowczo za gorąco jak na późną wiosnę na Ansalonie. Niemal tak gorąco, jak w środku lata. Dwaj nieszczęśni rycerze siedzący przy sterze łodzi w ciężkich, stalowych zbrojach oblewali się potem i spoglądali z zawiścią na półnagich mężczyzn przy wiosłach.

Czarne rycerskie zbroje ozdobione czaszkami i lilią śmierci zostały pobłogosławione przez arcykapłankę i miały chronić od wiatru, deszczu, upału i mrozu. Błogosławieństwo Królowej Ciemności jednak, jak widać, nie skutkowało w tej nietypowej fali upałów. Kiedy łódź zbliżyła się do brzegu, rycerze pierwsi skoczyli do płytkiej wody i obmyli poczerwieniałe twarze i poparzone od słońca karki. Woda jednak nie była zbyt orzeźwiająca.

- Zupełnie jakbym brodził w zupie - narzekał jeden z nich, brnąc ku brzegowi. Mówiąc to, przyglądał się uważnie zaroślom, drzewom i wydmom, wypatrując śladów życia.

- Bardziej przypomina krew - rzekł jego towarzysz. - Wyobraź sobie, że brodzisz we krwi wrogów i nieprzyjaciół naszej królowej. Widzisz coś?

- Nie - odparł ten pierwszy. Nie oglądając się za siebie, machnął ręką, a wtedy usłyszał plusk spowodowany przez mężczyzn wskakujących do wody, rechot i rozmowy w barbarzyńskim, gardłowym języku.

Jeden z rycerzy odwrócił się. - Wciągnijcie łódź na brzeg - rozkazał, niepotrzebnie jednak, mężczyźni bowiem już unieśli ciężką szalupę i biegli z nią po płytkiej wodzie. Rzucili ją na piaszczystą plażę i czekali na dalsze polecenia rycerza.

Rycerz zaś, zdumiony ich siłą, wytarł czoło i nie po raz pierwszy podziękował Królowej Takhisis za to, że ci barbarzyńcy - dzikusy, jak ich zwano - są po ich stronie. Dzikusy to nie była prawdziwa nazwa tego plemienia, tej bowiem, którą sami sobie nadali, nie sposób było wymówić. Tak więc rycerze nimi dowodzący zaczęli ich nazywać po prostu dzikusami.

Miano to dobrze do nich pasowało. Barbarzyńcy pochodzili ze wschodu, z kontynentu, o którego istnieniu mało kto wiedział na Ansalonie. Wszyscy mężczyźni mieli dobrze ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, a niektórzy nawet przekraczali dwa metry. Mimo że rośli i muskularni, poruszali się z elfim wdziękiem i zwinnością. Uszy mieli szpiczaste jak elfy, ale gęsty zarost upodabniał ich do ludzi albo krasnoludów. Siłą równali się z krasnoludami i tak samo jak oni kochali walkę. Zaciekli w boju i wierni dowódcom, stanowili idealną piechotę, lecz obraz ten mąciły ich niektóre obyczaje, jak choćby obcinanie części ciała zabitego wroga i robienie z nich trofeów.

- Daj znać kapitanowi, że dotarliśmy na miejsce bezpiecznie i nie natrafiliśmy na opór - powiedział rycerz do swego towarzysza. - Zostawimy kilku ludzi przy łodzi i udamy się w głąb wyspy.

Drugi rycerz skinął głową. Wyciągnął zza pasa chustę z czerwonego jedwabiu, rozwinął ją, uniósł nad głowę i trzy razy powoli pomachał. W odpowiedzi na pokładzie zakotwiczonego w oddali olbrzymiego, czarnego okrętu ze smokiem na dziobie załopotała czerwona flaga. Miała to być misja zwiadowcza, nie inwazja. Rozkazy w tej kwestii były zupełnie jasne.

Rycerze rozesłali patrole, niektórym nakazując przeczesać plażę, a innym pójść dalej w głąb lądu, gdzie wyłaniające się spośród drzew wysokie wzgórza, kredowobiałe i nagie, rozszarpywały niebo niczym kocie pazury. Szczeliny w tych skałach wiodły do wnętrza lądu. Okręt już wcześniej opłynął wyspę, więc wiedziano, że nie jest rozległa. Patrole miały niebawem wrócić.

Później obaj rycerze z ulgą przenieśli się w skąpy cień rzucany przez karłowate i kalekie drzewo, a dwaj dzicy stanęli na straży, Rycerze byli czujni i ostrożni, nawet podczas odpoczynku. Usiedli i napili się świeżej wody, którą przynieśli ze sobą. Jeden z nich skrzywił się.

- To paskudztwo jest gorące.

- Zostawiłeś manierkę na słońcu. Jasne, że woda jest gorąca.

- A gdzie, do diabła, miałem ją położyć? Na tej przeklętej łodzi nie było cienia. Wydaje mi się, że na całym przeklętym świecie nie została odrobina cienia. Wcale mi się tu nie podoba. Ta wyspa robi jakieś dziwne wrażenie, jakby była zaczarowana, czy co.

- Masz rację - przyznał posępnie jego towarzysz. Cały czas zerkał przez ramię na drzewa i rozglądał się po plaży. Widział jedynie dzikusów, a tych nie dręczyły żadne złowieszcze przeczucia. W końcu to jednak tylko barbarzyńcy. - Ostrzegano nas, żebyśmy tu nie płynęli. Słyszałeś o tym?

- Tak? - Drugi rycerz był zdumiony. - Nie wiedziałem. Kto ci o tym powiedział?

- Brightblade. Usłyszał to od samego lorda Ariakana.

- Brightblade wie, co mówi. Należy do sztabu Ariakana, choć słyszałem, że poprosił o przeniesienie do szponu bojowego. Poza tym Ariakan jest jego poręczycielem. - Rycerz zaniepokoił się nagle i spytał cicho: - Takie informacje nie są chyba tajne?

Jego towarzysz miał rozbawioną minę. - Nie znasz dobrze Steela Brightblade, jeśli sądzisz, że złamałby przysięgę i zdradził coś, co kazano mu zatrzymać dla siebie. Prędzej dałby sobie wyrwać język rozżarzonymi obcęgami. Nie, przed podjęciem decyzji Ariakan otwarcie rozmawiał o tym z wszystkimi dowódcami.

Rycerz wzruszył ramionami. Podniósł garść kamyków i zaczął wrzucać je od niechcenia do wody. - Wszystko zaczęli Szarzy Rycerze. Dowiedzieli się o położeniu tej wyspy z jakiejś wróżby, która mówiła też, że mieszka tu liczny lud.

- Więc kto nas ostrzegał, żebyśmy tu nie przybywali?

- Szarzy Rycerze. Ta sama wróżba, z której pochodzą informacje o wyspie, ostrzegała ich przed zbliżaniem się do niej, więc próbowali przekonać Ariakana, żeby ją omijał z daleka. Mówili, że miejsce to może być niebezpieczne.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin