Gabriela Górska - Ostatni nieśmiertelny.txt

(361 KB) Pobierz
Gabriela Górska

Ostatni niemiertelny



Z Ziemi, gdzie ufnoć i strach podły Z miłociš życia, zbyt nam droga, Rzšdzš, - dziękczynne lemy modły Bogom, co gdzie tam istnieć mogš, Za to, że życie nie trwa wieki, że nikt nie wraca z mgiel dalekiej Krainy mierci, a nurt rzeki Zawsze na morza spocznie progu.

(A.CH. SWfNBURNK, przekład: A. GLINKA)




CZĘĆ PIERWSZA


... ból stawał się nie do zniesienia, dławił oddech i odbierał przytomnoć. Mimo to usiłował przeć dalej przez cianę płynnego ognia:
już nie dlatego, że za niš znajdowali się ludzie: co w nim wcišż pamiętało, że jeli i tym razem nie zdoła do nich dotrzeć, będzie musiał raz jeszcze stawić czoło żarowi i potwornej, rozwleczonej na nie kończšce się minuty agonii - a chwila odpoczynku, regeneracji na wpół spalonych tkanek, będzie jedynie przerwę, nie liczšcš się prawie wobec koniecznoci powtórzenia tej męki.
Osłabł. Na próżno usiłował chwycić głęboki oddech: napływajšce przewodami, rozpalone powietrze zdawało się być płynnym metalem, rozsadzało tchawicę. Ból rozległych poparzeń uderzył znów wciekłš falš; próbował zacisnšć zęby, żeby przynajmniej stłumić jęk odbijajšcy się bliskim echem w ciasnej bani rozgrzanego już także hełmu, ale nie mógł: przy każdym ruchu mięni pękała poparzona skóra twarzy. W słuchawkach skrzekliwie odezwał się czyj głos, natrętnie dopytywał o co: prawdopodobnie stanowisko kontroli postanowiło sprawdzić, czy jeszcze jest przytomny - jakby nie mieli przed sobš wskaników aparatury. Nie odpowiedział, pogršżony w piekle samotnego konania. Tym razem dotarł dalej, niż zdołały dojć automaty, zanim temperatura rozkojarzyła ich programy: na olep, bo żar uszkodził już rogówkę obydwu oczu, spróbował podcišgnšć się jeszcze trochę do przodu. Rękami pozbawionymi skóry i zmysłu dotyku natrafił na co, co wydało mu się wystarczajšcym oparciem: ale to także okazało się ogniem, przed którym nie chroniły dłoni strzępy żaroodpornych, silidurito-wych rękawic. Krzyczał; własny krzyk docierał doń jakby z bardzo daleka; wszystko w nim było już tylko bólem palšcego się ciała, żywych, zwęglanych tkanek. Umierał...

WIADOMOCI KOSMICZNE, SERWIS POZAUKŁADOWY: Składajšca się z pięciu statków: "Thalii", "Euterpę", "Erato", "Uranii" i admiralskiej "Klio", pierwsza w dziejach ludzkoci ekspedycja pozagalaktyczna kontynuuje lot w kierunku oddalonego o 55000 parseków Małego Obłoku Magellana, najbliższej z wchodzšcych w skład Lokalnej Grupy Galaktyk. Eskadra w dniu dzisiejszym opuciła Układ Słoneczny i o dwudziestej trzeciej siedemnacie czasu Greenwich rozwinie pierwszš prędkoć nadwietlnš, a członkowie załóg zostanš poddani głębokiej mnemobiozie, majšcej chronić ich organizmy przed negatywnymi skutkami przekroczenia prędkoci wiatła;
pozostawać w niej będš do końca lotu przez nasze Galaktykę. Stan zdrowia i samopoczucie kosmonautów sš nadal bardzo dobre.
SERWIS UKŁADOWY. TYTAN: Na największym z dziesięciu księżyców Saturna przystšpiono do budowy czwartej stacji-redy kosmicznej, przystosowanej do cumowania statków pozaukładowych powracajšcych z systemów innych gwiazd. Jak donosi nasz specjalny wysłannik, lodowa powłoka księżyca ani metanowa atmosfera nie hamujš postępu prac, przebiegajšcych, jak dotšd, zgodnie z harmonogramem. Według opinii nadzorujšcych roboty specjalistów, wstępna faza przygotowawcza zostanie ukończona najdalej za pięć miesięcy; otwarcie redy dla statków pozaukładowych powinno nastšpić w końcu przyszłego roku.
ORBITALNA BAZA TRANSFEROWA RIDER II: Po zakończonej akcji "Salamandra" powraca dzi na Ziemię Ray Gordon, Niemiertelny. Prom orbitalny ,, Kopernik", na którego pokładzie znajdzie się już za godzinę, wylšduje o jedenastej dwadziecia osiem czasu lokalnego na kosmodromie ,,0ver", skšd transmitować będziemy...
- Mist' Gordon, co sšdzi pan o ostatniej próbie nawišzania Kontaktu z cywilizacjami z innych galaktyk? Czy jest pan zdania, że jakie cywilizacje poza naszš we Wszechwiecie istniejš?
- Czy zdarzyło się panu kiedykolwiek w czasie wykonywania zadań tak zwane spotkanie trzeciego stopnia?
- Czy, pańskim zdaniem, inni mieszkańcy Wszechwiata sš od nas różni, czy przeciwnie - podobni? Sš istotami o konstrukcji białkowej czy na przykład krzemowej? O zwierzęcym czy też rolinnym metabolizmie?
- Mist' Gordon, jestem przedstawicielem ^,Earth Miror". Czy byłby pan tak uprzejmy - kilka słów dla naszych spektatorów?
- Czy rzeczywicie...
W chwili otwarcia włazu i zaraz potem, gdy szedł dudnišcš metalicznie pod stopami duritalowš schodniš, czuł zapach wilgotnej po nocnym deszczu ziemi, więdnšcych lici, gorzkawy, ledwie uchwytny - skoszonej, schnšcej w upale południa trawy. Słyszał pogwizdywanie kosów. Teraz był tylko hałas, trzask fleszów i ogromne znużenie. Dziesištki nieznanych twarzy i te pytania; z braku

innych tematów w sezonie letnim wykorzystywano doć chętnie w popołudniowych wydaniach i ten, od dawna wyeksploatowany, jakim dla spektatorów był on: może zresztš ów wzrost popularnoci spowodowała ogólna ekscytacja więżšca się z wysłaniem poza-galaktycznej eskadry...
- Mist' Gordon, czy wie pan już o tym, że Rada Ziemi odmówiła przekazania do pańskiej dyspozycji pozagalaktycznego statku? Czym motywuje się takš decyzję?
Krok idšcego stał się na chwilę mniej rytmiczny. Tak to wyglšdało w ekranach sferowizorów. Dziennikarze obstšpili go znowu.
- Mist' Gordon. czy nie zechciałby pan podzielić się z odbiorcami magazynu ,,World" swoimi wrażeniami z ukończonego włanie, zadania? Czy akcja ,,Salamandra" nastręczała panu jakie trudnoci? l czy to prawda, że...
- Jakie uczucia górujš w panu po zakończeniu takiej jak ta akcji? Duma? Zadowolenie z siebie? Poczucie dobrze spełnionego obowišzku wobec ludzkoci?
- Czy kiedykolwiek, mylšc o sobie samym, użył pan słowa:
bohater?
- Za kogo pan się uważa? Za jednego z nas czy też... za nad-człowieka?
- Jak czuje się pan po akcji - psychicznie i fizycznie? Czy zdarzyło się panu co nadzwyczajnego? Przystanšł.
- Dziękuję. Akcja przebiegała zgodnie z harmonogramem. Nic, o czym uważałbym za słuszne panów poinformować. Po prostu - jeszcze jedno zadanie. Takie samo jak wszystkie.
- Naprawdę nie zdarzyło się nic takiego, o czym chciałby pan mówić?
- Nie.
Starowiecki, elektronowy czasomierz wydzwonił dziewiętnacie taktów niemodnej melodyjki oznajmiajšc siódmš. Thea Alvarez poruszyła się w wysokim, miękkim fotelu prostujšc odruchowo wcišż jeszcze smukłe plecy: gładko sczesane włosy zalniły srebrno w rozproszonym, wieczornym wietle, ten sam, metaliczny połysk przesunšł się po jej popołudniowej sukni. Podniosła ręce, małymi dotknięciami nieznacznie drżšcych palców sprawdziła, czy jaki

kosmyk nie wysunšł się z ciasno spiętego węzła. Potem powoli opuciła dłonie na poręcze fotela; nieruchoma, patrzyła znowu na pustš cieżkę biegnšcš między dwoma rzędami portulaki i sza-firowo-białych ,,marsjańskich oczu", napełniajšcych ciepłe powietrze swoim ulotnym, dziwnie smutnym zapachem.
Poprzez decybelostop nie docierały tutaj żadne odgłosy miasta, selektor widma pochłaniał nawet najlżejszy odblask jaskrawych, rozwirowanych wiateł: siedzšc w zapadajšcym zmroku mogła patrzeć, jak gasnš ostatnie blaski zachodu, a niebo zdaje się ulatywać coraz wyżej, ze złotawego stajšc się lawendowe. Zaciskajšc palce na gładkich, ciepłych oparciach starała się nie myleć o ni-.czym, po prostu obserwować owe powolne odpływanie dnia w noc.
Czarny kot nagle pojawił się na cieżce, zwinnie wyskakujšc spomiędzy płaskich, sztywnych, jakby wyciętych z blachy lici. Chwilę patrzył na niš okršgłymi, zielono wiecšcymi lepiami, potem odwrócił głowę i długimi susami popędził w stronę domu, nie wywołujšc najlżejszego szelestu stšpaniem miękkich łapek. Ćma tępo uderzyła w grawibarierę otwartego okna, trzepotała przez moment na wysokoci oczu - wielka, szarosrebrzysta; ten zmierzch, ćma i niewidoczny już kot mogły równie dobrze należeć do innego wieczoru, jednego z tych, dla których warto było znosić ucišżliwoć dzielšcej je codziennoci. Thea zsunęła ręce z poręczy, splotła je i zacisnęła palce. Jak gdyby z oddalenia przyglšdała się wyschłej, przejrzystej skórze, wypukłym żyłom i znaczšcym wierzch dłoni brunatnym plamom. Nie pamiętała już, jak wyglšdały owego upalnego, puertorykańskiego lata, kiedy rozległe niebo i iskrzšce się w słońcu morze zdawały się obiecywać wszystko - ich widok nasuwał tylko wspomnienia z ostatnich lat, wypełnionych czekaniem.
Usłyszała skrzyp furtki, trzaniecie zamka i zaraz - zgrzytanie żwiru pod szybkimi krokami. Podniosła głowę: był już w połowie cieżki - ciemna sylwetka, zbliżajšca się tak samo lekko, z takš samš swobodš co zawsze. Dopiero teraz poczuła poprzez gorzkawy zapach błękitno-białych kwiatów rzekoć wieczornego powietrza. Kiedy zerwała się. żeby mu pójć naprzeciw, poruszała się tak, jakby wcišż jeszcze miała dwadziecia .lat.
Jednak automat odwierny ubiegł jš, zapalajšc lampy i otwierajšc szeroko drzwi. Stanęła, zmrużyła oczy, by przywykły do wiatła. Nie musiała go widzieć, by wiedzieć, jak wyglšda: niezmiennie czterdziestoletni, wspaniale zbudowany mężczyzna, od szećdzie-

sięciu lat poruszajšcy się z takš samš, nieomal nonszalanckš elastycznociš, ze niadš, ironicznš, nie starzejšcš się twarzš, na której pierwsze, ledwie widoczne zmarszczki koło ciemnobršzowych oczu nie zdšżyły się już pogłębić - jak nigdy nie miała zmienić swojego kształtu pojawiajšca się w pewnych chwilach bruzda w kšciku ust.
- Jeste - powiedziała miękko. - Cieszę się, że znów cię widzę, Ray.
Jego głowa nadal rysowała się ciemno na" tle wiateł; tylko głos zdradził znużenie:
- Dostała moje wideo? Wiesz, bałem się... - urwał, przesunšł dłoniš po twarzy, jak gdyby chciał co z niej zetrzeć, usunšć, zanim mogłaby to zauważyć. Pomylała: niepokoił się, że tym razem mógłby już mnie nie zastać... Oczy przywykły do bla...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin