Reginald Brentor - Kolekcjoner tajemnic.TXT

(21 KB) Pobierz
Autor: REGINALD BRETNOR
Tytul: Kolekcjoner tajemnic

(Unknown Things)

Z "NF" 9/99


W ci�gu trzydziestu lat pracy w biznesie antykwarycznym pozna�em mn�stwo kolekcjoner�w: chciwych (cho� w gruncie rzeczy ka�dy kolekcjoner musi by� cho� troch� chciwy), wy�mienitych specjalist�w w swoich dziedzinach, ludzi o obszernej wiedzy podr�cznikowej, za to ca�kowicie pozbawionych gustu, pozer�w d���cych wy��cznie do podniesienia swojej pozycji spo�ecznej, nielicznych pasjonat�w, z kt�rymi mo�na by�o gaw�dzi� bez ko�ca, znacznie liczniejszych nudziarzy oraz wielu dziwak�w, kt�rych trudno by�oby jednoznacznie zaklasyfikowa�. Najdziwniejszym z nich by� jednak bez w�tpienia Andreas Hoogstraten: zawsze uprzejmy, prawie zawsze u�miechni�ty, roztacza� wok� siebie aur� ch�odu, jaka zazwyczaj panuje w nawiedzonych domach. Wyczu�em j� pomimo jego oczywistego bogactwa, nienagannie skrojonych ubra�, patrycjuszowskiego nosa, przylizanych blond w�os�w, krzaczastych, zdumiewaj�co ��tych brwi oraz �agodnego g�osu przypominaj�cego gruchanie go��bicy.
Pozna�em go w pubie w Glastonbury. Rok w rok je�dzi�em do Anglii, kupowa�em star� furgonetk� i przez co najmniej dwa miesi�ce w��czy�em si� po Walii, Szkocji i Kornwalii, skupuj�c zabytkowe meble i wype�niaj�c je mniejszymi zabytkowymi przedmiotami. Nast�pnie przenosi�em si� do Europy i przez mniej wi�cej miesi�c robi�em to samo we Francji, Belgii i Holandii. Kiedy furgonetka by�a za�adowana po dach, odsy�a�em j� do Stan�w na pok�adzie jakiego� frachtowca (w tamtych czasach by�o to jeszcze mo�liwe), po czym wraca�em ni� do Saybrook z portu, do kt�rego dop�yn�� statek. Zabawa by�a przednia.
Pub w Glastonbury nosi� nazw� "Pod Szlochaj�c� Mniszk�" (zapewne dla upami�tnienia jakiej� miejscowej historii z duchami; nad wej�ciem wisia� osiemnastowieczny szyld przedstawiaj�cy wspomnian� mniszk� na tle rozpadaj�cych si� pomnik�w nagrobnych sk�panych w srebrzystej ksi�ycowej po�wiacie) i wygl�da� tak, jak powinien wygl�da� prowincjonalny angielski pub - mn�stwo ciemnego drewna, cynowych naczy�, na �cianach takie obrazki, jakich nale�a�o si� spodziewa�, ogromny kominek, w kt�rym mo�na by�o piec wielkie kawa�y mi�sa, �adnej szafy graj�cej albo telewizora, kt�re zepsu�yby niepowtarzaln� atmosfer�. Poszed�em tam z Todem Bardsleyem, miejscowym antykwariuszem, z kt�rym od wielu lat robi�em interesy. W�a�nie zabierali�my si� do lunchu, kiedy wszed� Hoogstraten, pomacha� nam i podszed� do naszego stolika razem ze swoj� ch�odn� aur�.
- Powiedziano mi, �e pana tu zastan�, ale nie wiedzia�em, �e b�dzie pan z przyjacielem - zwr�ci� si� do Toda, kt�ry tr�ci� mnie kolanem i przesun�� si�, robi�c mu miejsce.
- Prosz� siada�, panie Hoogstraten - odpar�. - Charles z pewno�ci� nie b�dzie mia� nic przeciwko temu. To kolega  z bran�y. - Zachichota�. - Jak ka�dy z nas, ch�tnie korzysta z okazji, �eby pozna� kolejnego klienta.
Zostali�my sobie przedstawieni. U�cisn��em szczup��, zimn� r�k� Hoogstratena i powiedzia�em, �e mi�o mi go pozna�. Istotnie, jestem antykwariuszem, ale z bardzo daleka. Bardsley opowiedzia� mu w skr�cie o moich corocznych ekspedycjach, a w tym czasie dziewczyna przynios�a nam piwo i przyj�a od Hoogstratena zam�wienie na whisky z wod�.
- Wiele pan podr�uje - stwierdzi�, przypatruj�c mi si� bacznie. - Dzi�ki temu zapewne ogl�da pan znacznie wi�cej interesuj�cych przedmiot�w ni� przeci�tny antykwariusz?
- Zapewne? - Bardsley si� roze�mia�. - Za�o�� si�, �e na ca�ych Wyspach nie ma antykwariatu, do kt�rego by nie zajrza�, nie wspominaj�c ju� o tych po drugiej stronie Kana�u! Jestem bardziej ni� pewien, �e wpad�o mu w r�ce par� rzeczy, kt�re by si� panu spodoba�y.
- Co pan zbiera? - zapyta�em.
Spojrza� mi prosto w oczy a ja dopiero teraz zauwa�y�em, �e nie ma rz�s. Jego oczy by�y bladob��kitne jak porcelana Wedgwood i sprawia�y wra�enie zupe�nie suchych, jakby nigdy nie wype�ni�y si� �zami.
- Co zbieram? - powt�rzy�. - Wszystko, czego nie rozumiem, przy czym nie mam na my�li rozumienia zabytku albo dzie�a sztuki. Intryguje mnie ka�dy przedmiot, o kt�rym nie wiem, do czego s�u�y, i kt�rego przeznaczenia nie potrafi� sobie wyobrazi�. Je�li jest na sprzeda�, kupuj� go. Moja niewiedza, oraz niewiedza innych os�b, stanowi dla mnie wyzwanie, kt�remu staram si� sprosta�. Gdzie znajduje si� pa�ski sklep?
- W Saybrook, Connecticut.
- To niedaleko ode mnie. Mieszkam w Nowym Jorku.
Wymienili�my wizyt�wki. Obieca�, �e wpadnie do mnie kt�rego� dnia, �eby si� rozejrze�, i poprosi�, �ebym mia� oczy szeroko otwarte na wypadek, gdybym trafi� na co� zagadkowego. Dowiedzia�em si� r�wnie�, i� obecnie Hoogstraten znajduje si� w drodze do Stambu�u i w og�le na Bliski Wsch�d, a by� mo�e odwiedzi tak�e Nepal i, poniewa� Chi�czycy cz�ciowo znie�li ograniczenia, r�wnie� Tybet.
Kr�tko po tym, jak przyniesiono nam lunch, wsta�, powiedzia� Bardsleyowi, �e wpadnie do jego sklepu, przypomnia� mi, �ebym mia� na uwadze jego pro�b�, po czym wyszed�. Natychmiast za��da�em od Toma wyja�nie�.
- To dziwak, Charlie. Kupi wszystko, pod warunkiem, �e nie b�dziesz potrafi� wyja�ni� mu, co to jest, i dobrze zap�aci. Ostatnio wypatrzy� u mnie dziwny przyrz�d z lanego �elaza z mn�stwem pokr�te� i ruchomym uchwytem, kt�ry zupe�nie nie pasowa� do ca�o�ci. Ogl�da� go ze wszystkich stron, a kiedy z nim wychodzi�, mia� min� kota, kt�ry dobra� si� go garnka ze �mietan�. Jaki� rok wcze�niej znalaz�em mu obraz - co� jakby siedemnastowieczny holender, ale nie do ko�ca. Im d�u�ej mu si� przygl�da�e� i im bardziej stara�e� si� zrozumie�, co przedstawia, tym dziwniej wygl�da�, ale nie ulega�o w�tpliwo�ci, �e namalowa� go prawdziwy artysta. Bez mrugni�cia okiem zap�aci� mi za niego siedemset funt�w. Najpi�kniejsze w tym wszystkim jest to, �e kupuje towar, kt�rego prawie na pewno nie zdo�a�bym nikomu wcisn��, wi�c nawet je�li wygl�da troch� dziwnie z tymi swoimi brwiami i wyblak�ymi oczami, to co z tego?
Wspomnia�em o emanuj�cym od niego ch�odzie, lecz Tom odpar�, �e nic takiego nie wyczu�, wi�c uzna�em, �e widocznie uleg�em z�udzeniu.
Teraz ju� wiem, �e tak nie by�o.
Hoogstraten nigdy nie pofatygowa� si� do Saybrook, a ja po trzech albo czterech miesi�cach prawie o nim zapomnia�em - a� do chwili, kiedy na pchlim targu wpad� mi w r�ce przedmiot, kt�rego przeznaczenia nie by�em w stanie odgadn��. Zazwyczaj nie zawracam sobie g�owy takimi rzeczami, tym razem jednak sta�o si� inaczej. By� wykonany wyj�tkowo starannie z mosi�dzu i b�yszcz�cej stali, a mahoniowa szkatu�ka, w kt�rej spoczywa�, bez w�tpienia pochodzi�a z ostatniej dekady dziewi�tnastego stulecia. Opr�cz niego w szkatu�ce znajdowa�o si� osiem albo dziesi�� mosi�nych, precyzyjnie obrobionych k�ek z zagadkowymi geometrycznymi wzorami. Po osadzeniu ich na osi przedmiot upodabnia� si� troch� do pocztowego datownika wyposa�onego dodatkowo w dwa tajemnicze wyskalowane pokr�t�a. W�a�ciciel podejrzewa�, i� m�g� to by� przyrz�d do odciskania na czekach niewidocznego go�ym okiem wzoru, kt�ry mia�by uchroni� je przed fa�szowaniem, ale nie wiedzia�, na jakiej zasadzie opiera�o si� jego dzia�anie.
Kupi�em dziwaczny przyrz�d za nieca�e dwadzie�cia dolar�w, po czym jeszcze tego samego wieczoru zadzwoni�em do Hoogstratena i stwierdzi�em z zadowoleniem, �e wr�ci� ju� ze swoich podr�y. Jak tylko opisa�em mu zagadkowe urz�dzenie, wyra�nie si� o�ywi�; przykro mu, lecz niestety nie mo�e przyjecha� do Saybrook, ale mo�e zechcia�bym odwiedzi� go w Nowym Jorku?
Zawaha�em si�, poniewa� tak drobna transakcja nie wydawa�a mi si� warta wi�kszego zachodu, on jednak natychmiast rozwia� moje w�tpliwo�ci:
- Panie Dennison... Tak pan si� nazywa, prawda? Prosz� si� nie przejmowa� sprawami finansowymi. Za ka�d� rzecz, kt�ra wzbudzi moje zainteresowanie, jestem got�w zap�aci� co najmniej trzycyfrow� kwot�, chyba �e sprzedaj�cy poda� wcze�niej ni�sz� cen�. W tym przypadku, nawet je�li nic od pana nie kupi�, z nadwy�k� wynagrodz� panu strat� czasu.
Um�wi�em si� z nim na niedziel�, a on poda� mi adres w pobli�u Sutton Place (na wizyt�wce by� tylko numer telefonu). O drugiej po po�udniu wysiad�em z taks�wki przed wielopi�trow�, ekskluzywn� kamienic�. Czekaj�c pokornie a� barczysty portier zaanonsuje przez telefon moje przybycie, stwierdzi�em, �e w budynku jest tylko tyle mieszka�, ile pi�ter.
- Pan Hoogstraten oczekuje pana - oznajmi� wreszcie portier, po raz kolejny obrzuciwszy mnie podejrzliwym spojrzeniem. - Drugie pi�tro.
Nowoczesna, bezszelestna winda w okamgnieniu zawioz�a mnie na w�a�ciw� kondygnacj�. Czeka� tam ju� na mnie niewysoki, masywnie zbudowany m�czyzna o bladej kwadratowej twarzy i wielkich r�kach - wygl�da� na kogo�, kto jest r�wnocze�nie kamerdynerem, szoferem, ochroniarzem i p�atnym zab�jc�. Na m�j widok uk�oni� si� uprzejmie, po czym zaprowadzi� na koniec holu i otworzy� przede mn� drzwi.
Trudno mi powiedzie�, czego oczekiwa�em, ale wn�trze, kt�re ukaza�o si� moim oczom, nie mia�o nic wsp�lnego z Muzeum Sztuki Nowoczesnej: tutaj przestrze� zosta�a poddana �wiadomej manipulacji za spraw� �wiat�a, cienia oraz przer�nych odcieni czerni i szaro�ci, upstrzonych tu i �wdzie natr�tn� ��ci�, biel� i czerwieni�. Cz�� mebli wtapia�a si� w t� mozaik�, inne od razu zwraca�y na siebie uwag� poskr�canymi jak w agonii kszta�tami lub sk�po rozrzuconymi dziwacznymi ozdobami. Nigdzie nie by�o wida� ani �ladu jego kolekcji.
Na mojej twarzy z pewno�ci� odmalowa�o si� zdumienie, lecz gospodarz tego nie spostrzeg�, poniewa� ca�� uwag� skupi� na przyniesionej przeze mnie szkatu�ce. Jego �renice wygl�da�y jak czarne otwory wypalone w nieskalanym b��kicie. Nawet nie poprosi�, �ebym usiad�, tylko, ubrany jak na pokaz mody, niemal wyrwa� mi pude�ko z r�k, otworzy� je pospiesznie, wyj�� zagadkowy przyrz�d, postawi� pude�ko na stole, po czym, cz�ciowo obna�ywszy nienaturalnie r�wne z�by, opad� na fotel i zacz�� ogl�da� go ze wszystkich stron, podczas gdy ja wci�� sta�em, przest�puj�c niepewnie z nogi na nog�.
- Jak pan s�dzi, do czego to s�u�y? - zapyta� wreszcie.
- Nie mam poj�cia - odpar�em. - Cz�o...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin