Chmielewska Joanna - Autobiografia t 3.rtf

(1427 KB) Pobierz
Autobiografia

Joanna Chmielewska

 

 

 

 

Autobiografia

tom III

Druga młodość

 

 


Co przeżyjemy, to nasze!


Pierwszą osobą, jaką ujrzałam po wejściu do nowego biura, była Alicja.

Wchodziło się do wydzielonego pomieszczenia, w którym urzędowała personalna, dalej był korytarzyk, na końcu korytarzyka znajdowały się drzwi i tuż przed tymi drzwiami podskakiwała jakaś czarnowłosa facetka. Podskakiwała w miejscu, raz na jednej nodze, raz na drugiej, iwiła z jadowitą uciechą:

 Dobrze mu tak! Dobrze mu tak! Dobrze mu tak!

Uzewnętrzniała tym sposobem radość z potknięcia wroga. Zainteresowała mnie od razu.

Biura opisywać nie bę, bo już to uczyniłam.

W utworze pod tytułem Wszyscy jesteśmy podejrzani zawarta jest sama prawda i cała prawda, z wyjątkiem zupełnych drobiazgów, które chętnie sprostuję. Nie było dziury w ścianie pomiędzy wychodkiem i pokojem głównego księgowego, wazon z balkonu nie został stłuczony, a Stolarka nikt nie zabił. Co do wazonu, kiedy zawartość naczynia dojrzała, wykorzystał Wiesio. Umoczył w tym szmatę na drągu i pod tykał różnym osobom pod nos, każdy odruchowo łapał i odsuwał łajno sprzed twarzy, po czym do umywalki stała kolejka. Śmierdziało naprawdę porządnie. Co do Stolarka, napiszę o nim we włciwej chwili, bo tym razem zamierzam trzymać się chronologii, z czego niewątpliwie wyniknie groch z kapustą tematyczny.

W każdym razie z serca radzę wszystkim przeczytać najpierw Podejrzanych, a potem dzieło niniejsze.

Do roboty dostałam obiekt o nazwie „rce” i była to wytwórnia mas bitumicznych na Lazurowej.

Projekt miał być jednofazowy i gdybym posiadała bodaj odrobinę doświadczenia, nie zgodziłabym się na to za skarby świata.

Proszę bardzo. Wyjaśnię, w czym rzecz. Zazwyczaj projekty mają trzy fazy. Wstępną, czyli koncepcję techniczną, zwaną też projektem podstawowym, czyli dokładne rozrysowanie w skali l: l00, i ostatnią, czyli rysunki robocze. Każ z faz kolejno uzgadnia się z inwestorem i zatwierdza na różnych szczeblach, przy czym branże włączają się w sprawę sukcesywnie i też wstępnie. Można wprowadzać zmiany, poprawiać błędy i nic złego się jeszcze nie dzieje. a koszty ledwo się zaczynają. Projekt jednofazowy natomiast ma zostać zrobiony cały, aż do rysunków roboczych, razem z branżami. a zatem peł robotę odwala architekt, konstruktor. Technolog, elektryk, sanitarny, drogowiec i do tego jeszcze kosztorysiarz. Jeśli potem, nie daj Boże, okaże się, że coś nie gra, diabli biorą wielkie sumy pieniędzy i nie wiadomo, kto ma za to płacić, nie mówiąc o tym, że szlag trafia także termin.

Za termin odpowiada osobiście główny projektant.

Zostałam głównym projektantem, w „rcach” zaś nie grało wszystko. Technologia została skopana straszliwie i w pierwszej chwili, obejrzawszy ją, pomyślałam, że źle widzę, albo nie umiem czytać rysunków. W ogóle nie umiem czytać. Wiaty wiatami i hala halą, ale w żadnym miejscu dla ludzi, ani w warsztacie, ani w portierni, ani w budynku administracyjnym, ani w sanitariatach nie zostało przewidziane żadne ogrzewanie. Żadne. Niechby chociaż piece…!

A skąd, nic. Jezus Mario. Jeśli zrobię co trzeba. choćbym skonała, nie zmieszczę się ani w kosztach, ani w zaplanowanych powierzchniach. W dodatku środek wyznaczonego terenu zajmowało jeziorko i w załeniach nie zostało wyraźnie powiedziane, co z tym jeziorkiem należy zrobić.

A na domiar złego projekt był spóźniony i należo pchać go pilnie.

W obliczu powyższego drobiazgiem był już fakt, że geodezja nie dała wymiaru jednego boku owej nieregularnej figury. Wyliczyłam sobie ten bok przy pomocy funkcji trygonometrycznych, sinusami i cosinusami operowałam z łatwością, tangensy nieco zgrzytnęły, ale obliczenie zgodziło się z rysunkiem idealnie i było po kłopocie. Reszta stanowiła jedną zgryzotę. Łobuz, który spaskudził technologię, znikł i nie pomogło nawet poszukiwanie go listami gończymi. Inwestor w postaci dyrektora technicznego instytucji klęczał i błagał o dokumentację, bo groziło im wypadnięcie z planu. Mieli swoje zakłady na Pradze, wyrzucano ich stamtąd, gdzieś musieli się podziać, dostali te Górce, żeby chociaż wejść na plac budowy, to już się jakoś wybronią…! Osoby rozumne radziły mi dać sobie spokój z jednofazowością i zażądać przynajmniej dwóch faz oraz przesunięcia terminu, inwestor się nie zgadzał, nie mogłam zbyt gwałtownie protestować, bo zostałam do tej pracy przyjęta pod warunkiem wykonania projektu na Górce, złamałam się, przystąpiłam do roboty z jednym jedynym zabezpieczeniem. Dostałam mianowicie od dyrektora technicznego kartkę w kratkę, wyszarpaną z zeszytu, na której własną zalecił wykonywanie projektu jednofazowego na koszt i odpowiedzialność inwestora. Dzięki tej kartce nie poszłam potem siedzieć.

Z miejsca zwaliły się na mnie trzy uciążliwe elementy, idiotyczna robota, rodzina i gach.

Deprymująca część rodziny składała się zasadniczo z dwóch osób, mojej matki i Lucyny, reszta nie zawracała głowy. One obie, jak harpie, wisiały nade mną i upierały się, że nie dam sobie rady, przy czym moja matka nawet podsuwała wyjście. Powinnam czym prędzej wyjść za mąż po raz drugi. Lucyna z małżstwem nie wyjeża i szczerze mówiąc, do dziś nie wiem, co włciwie, jej zdaniem, miałam zrobić. Powiesić się na strychu…?

Za mąż w chwili pierwszego ogłupienia może bym i wyszła, ale na szczęście nikt nie chciał się ze mnąenić. Kandydaci znaleźli się później, kiedy już zdążam odzyskać odrobinę rozumu, a trzeba przyznać, że odzyskiwałam go szybko.

Znów siedziałam w domu przy desce. Co prawda, zanim przy niej usiadłam, przez jakieś dwa tygodnie marnowałam czas w fotelu przy stoliku, paliłam papierosy i piłam herbatę, niezdolna do życia, przygnębiona i struta. Nie był to mój ulubiony stan ducha. Pod ścianą stał na kobyłkach rajzbret z przypiętym złym rysunkiem na arkuszu kalki, miałam swój warsztat pracy przed nosem i doskonale wiedziałam, co powinnam zrobić. Zrobiłam to w końcu.

Podniosłam się, podeszłam do dechy i odpięłam cztery pineski.

Dalej już poszło samo, ale uczciwie stwierdzam, że odpięcie owych czterech pinesek było najcięższą pracą, jaką wykonam w życiu. Fakt, że się na to zdobyłam, do tej pory napełnia mnie zdumieniem.

No i włnie siedziałam przy desce, z reguły późnym wieczorem, a często i w nocy, i od razu, prawie od pierwszej chwili, uświadomiłam sobie korzyści płynące z nowej sytuacji. Nie zawracał mi głowy mąż.

Gdybym go jeszcze miała, nie odwalałabym spokojnie roboty, uniemożliwiłby mi to, awanturowałby się, że mu świecę w oczy. Żądałby, żebym poszła spać jak człowiek, leżby w ogóle na tapczanie i nie miałabym gdzie rozkładać rysunków, ręce by mi się trzęy ze zdenerwowania i w ogóle niech to piorun strzeli! Nie, żadnych mężów, nie nadaję się na żonę i proszę mi nie truć żadnych szczegółów anatomicznych.

Logikę moja rodzina prezentowała osobliwą. Nie dam sobie rady, świetnie, żeby sobie dać radę, powinnam pracować. Zarazem powinnam zajmować się dziećmi. Chodzić z nimi na przedstawienia kukiełkowe, zabierać na spacery, bawić się, włóczyć ich po lekarzach… Rany boskie. Równocześnie powinnam urządzić dom, bo mieszkają w istnej oborze, ohydnej i bez mebli. Meble się kupuje i dom urządza za pieniądze, powinnam zarobić pieniądze. Gdybym miała cień przyzwoitości, pomogłabym na działce…

Od lat zastanawiam się, co one włciwie wtedy myślały i co miały na celu. Bez względu na ilość i siłę gadania, rozszarpać się na trzy pełnosprawne egzemplarze nie zdołabym, nawet gdybym całkowicie przestała sypiać. Zaczęłam odczuwać niechęć do kontaktów z rodziną, moja matka i Lucyna gnębiły mnie i gniotły, czyniąc to w dodatku przy dzieciach i niwecząc szczątki mojego autorytetu. Przypuszczam, że były zdenerwowane i pełne ogólnego niezadowolenia, dawały ujście uczuciom, a wszelką myśl o skutkach usuwały poza horyzont, żeby im nie bruździła w eksplozjach rodzinnego charakteru.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin