Courths Mahler Jadwiga - Czarodziejskie ręce.doc

(667 KB) Pobierz
JADWIGA COURTHS-MAHLER

JADWIGA COURTHS-MAHLER

Czarodziejskie ręce

PHPO

n

Przełożył Jan Wierzbicki

MBP Zabrze

-7 12.

01. ?005

 

 

Ę

23. 08. 2005 13. 09. 7005 26. 10 ?0!)5

2001 05. 2004

1......¦»

Cóż mOi *yciu tyjko j

JADWIGA COURTHS-MAHLER

Czarodziejskie ręce

Przełożył Jan Wierzbicki

n

MBP Zabrze

nr inw.: «1 - 18253

F 1 NIEM.

? o ::

8. 09.

r7;

-7 12, im                   ;              2001 -a 2004

18 01 2005                    '   i             

' 23. 08. 2005             

13. 09. 7005              I

26. 10, ?005                           i              i Oli.                   ¦)

'i               '   '               '• ;       !                               i —]                       ;   •   j ii'                   '     ' '                               i              Cóż mo. ?yciu tyjko.

!' ~   t                                        ':                                 I j                                          '                         ¦        '¦ i      - j             

Tytuł oryginału: Feen Hande © Translation by Jan Wierzbicki

Znaki firmowe Oficyny Wydawniczej .Akapit" oraz znaki serii wydawniczych „Akapitu"

zastrzeżone

ISBN 83-85715-60-6

Projekt okładki i strony tytułowej: Marek Mosiriski

Redakcja: Halina Kutybowa

Redakcja techniczna: Jarosław Fali

Korekta: Piotr Kutyba

ffti      Wydanie pierwsze Yydawca: „Akapit" Oficyna Wydawnicza sp. z o.o. Katowice 1993

Ark. druk. 7,25. Ark. wyd. 7,5 Druk h oprawa: Rzeszowskie Zakłady Graficzne Rzeszów, ul. płk. L. Lisa-Kuli 19. Zam. 1054/93

 

I

Felicja Rogga siedziała naprzeciwko swego opiekuna, Karola Wernhera i czytała mu gazetę. Stary pan, zagłębiony w fotelu spoglądał z zadowoleniem na urocze zjawisko, jakim była jego przybrana córka, i przysłuchiwał się pełnemu miękkości brzmieniu jej głosu. W chwili gdy Felicja skończyła czytanie artykułu, wszedł służący i wręczył wizytówkę.

—  Ten pan życzy sobie rozmawiać z łaskawym panem w bardzo pilnej sprawie — zameldował.

Karol Wernher wziął w palce wizytówkę i przeczytał:

Dr Ryszard Wernher Inżynier dyplomowany

Jego twarz spochmurniała, a w oczach pojawił się błysk niezadowolenia, co nie uszło uwagi Felicji.

—  Wujku, co się stało? — nachyliła sie ku swojemu opiekunowi. Podał jej wizytówkę. — Popatrz: pan doktor Ryszard Wernher! A wiec

zrobił swój doktorat i z pewnością ma do mnie jakąś sprawę. Ale powinien mnie zostawić w spokoju, ja go nie przyjmę.

Felicja spojrzała ze zdziwieniem na wizytówkę. — Wujku Karolu, chcesz go rzeczywiście odprawić z kwitkiem? Nie czyń tego, proszę cię. Pewnie to jest bardzo ważna sprawa, jeśli sprowadza doktora Wernhera do ciebie. Musisz go przynajmniej wysłuchać.

—  Muszę? Nie, Czarodziejko, nie muszę i nie chcę. Cóż może mnie spotkać z jego strony? Z pewnością nic dobrego. W moim życiu tyjko same złe rzeczy łączą się z tym nazwiskiem!

Felicja chwyciła rękę starego pana i spojrzała prosząco w jego oczy.

—  Kochany wujku, co winien Ryszard Wernher temu, że jest synem swoich rodziców? — spytała cichym głosem.

Stary pan nieco się zmieszał. Potem spojrzał niepewnie w jej stronę.

—  Naturalnie — on temu nic nie winien. Ale jest człowiekiem ich pokroju. A ja z tymi ludźmi nie chcę mieć nic wspólnego. Nigdy!

Felicja spojrzała ze smutkiem. — Niekiedy bywasz niesprawiedliwy, wujku Karolu. Ale przecież mógłbyś go wysłuchać. Zapewne nie przyszedł do twego domu z lekkim sercem.

Stary pan potrząsnął energicznie głową:

—  Będzie jak powiedziałem, nie przyjmę doktora!

Felicja podniosła się z miejsca i położyła rękę na jego ramieniu.

—  Kochany wujku, jeśli ty nie chcesz go przyjąć, pozwól mnie to uczynić.

Spojrzał na nią zdumiony. — Pali cię ciekawość, Czarodziejko, aby się dowiedzieć, czego on chce.                              \

Skłoniła szelmowsko głowę. — Tak, nic tylko ciekawość, wujku.

Pogroził jej palcem. — Tej twojej przywary jeszcze nie znam. Ale jeśli o mnie chodzi, przyjmij go. Spytaj, co go do mnie sprowadza i co tam jeszcze chcesz wiedzieć.

—  I jeśli sprawa wyda mi się ważna, poproszę ciebie — powiedziała z ożywieniem.

—  Nie, tak się nie umawialiśmy. Przyjmiesz go i powiesz mu, że nie będę z nim rozmawiał. Jeśli ma coś rzeczywiście ważnego, niechaj przekaże tobie.

Felicja wahała się chwilę, jakby chciała zgłosić jakiś sprzeciw, ale potem powiedziała do służącego: — Proszę wprowadzić doktora do salonu. Gdy służący wyszedł, stary pan spojrzał poważnie na dziewczynę.

—  A  więc  chcesz rzeczywiście narazić  się na to nieprzyjemne spotkanie?

Odetchnęła głęboko. — Tak nieprzyjemne chyba nie będzie. Między nami nie było niczego, co mogłoby mnie powstrzymać od spotkania z nim.

—  Czyżby? Czy tak myślisz naprawdę,  Czarodziejko? Czyżbyś zapomniała, że to jego rodzice swoimi niecnymi intrygami działali przeciwko mnie i twojej niezapomnianej matce? I oddalili nas od siebie? Oni jedni winni są temu, że ja wówczas w zaślepionej słabości odesłałem

pierścionek twojej matce i udałem się w podróż, podczas gdy ona ze złości oddała swoją rękę pierwszemu lepszemu i w ten sposób przypieczętowała nieszczęście. Czy zapomniałaś, ile wycierpiała twoja matka przy boku ojca? A w małżeństwo to wpędzili ją ci ludzie tylko dlatego, aby uczynić moje życie nieszczęśliwym. Nie zapomnę tego, moja kochana Czarodziejko. Nie, nigdy!

Felicja zgarnęła łagodnie jego włosy z czoła. — Niczego nie zapomniałam, wujku Karolu, ani twoich, ani mojej matki cierpień. Ale temu wszystkiemu byli winni tylko rodzice Ryszarda Wernhera, a nie on sam.

—  Tak, a to, że oskarżył cię o wyłudzenie spadku, nie jest także jego winą?

Felicja przesunęła ręką po czole, a jej usta zadrżały boleśnie.

—  Do pewnego stopnia on także zawinił, wujku Karolu. Ale on powtarzał tylko to, co usłyszał od swoich rodziców. A oni gniewali się na mnie, gdyż pojęli, że swoimi intrygami oszukali sami siebie, albowiem obwieściłeś dostatecznie głośno przed światem, że ja będę twoją jedyną spadkobierczynią. Dlatego Ryszard Wernher także widzi we mnie jedynie obcego intruza, który wyrwał go z twego serca i pozbawił twej łaski. W takim razie nie będzie w tym nic dziwnego, jeśli nie okaże mi przyjaznych uczuć.

Karol Wernher zrobił przeczący ruch ręką. — Jest on synem swoich rodziców, a jabłko pada niedaleko od jabłoni.

Na twarzy Felicji pojawił się cień. Ze smutkiem przyglądała się staremu panu. — Wujku Karolu, ja także jestem córką swojego ojca — powiedziała cicho.

Jego twarz poczerwieniała, przyciągnął dziewczynę czule do siebie.

—  Wybacz mi, moja droga Czarodziejko. Ale ty jesteś tylko córką twojej matki, którą kochałem ponad wszystko.

Twarz Felicji pokraśniała. — No, więc widzisz, że równie dobrze Ryszard Wernher mógł wrodzić się w ojca, który, jak sam mi powiedziałeś, nie był złym człowiekiem. A w takim razie Ryszard Wernher jest w tym wszystkim całkowicie niewinny. — Powiedziała i skierowała się w stronę drzwi, aby przyjąć młodego doktora. Może uda jej się doprowadzić do pojednania między wujkiem i kuzynem ponad głowami jego rodziców.

Karol Wernher patrzał za nią wzruszony. I to ma być ktoś wyłudzający spadek — pomyślał.

Przed drzwiami salonu Felicja zatrzymała się na chwilę i odetchnęła głęboko, nim weszła do wnętrza.

Na środku przytulnego pokoju stał pan, lat około trzydziestu, smukły i wysokiego wzrostu. Jego twarz wyrażała energię i zdecydowanie. Twardy, cierpki rys wokół wyrazistych, p wąskich wargach ust świadczył o niejednym mocowaniu się z przeciwnościami życia. W tej męskiej twarzy było coś z gotowości do walki i zarazem coś skrytego, co może tak wyraźnie ujawniło się teraz dopiero, gdy Ryszard Wernher przeczuwał przed sobą ciężkie chwile.

Kiedy ujrzał wchodzącą Felicję, na jego twarzy pojawił się wyraz zdecydowanie nieprzychylny. — Przepraszam, ja chciałem mówić z panem Karolem Wemherem — powiedział, odrzucając jej pośrednictwo.

Felicja przybladła nieco, ale spoglądała na niego spokojnie i zdecydowanie. — Mój opiekun nie czuje się dobrze, panie doktorze, i dlatego nie może pana przyjąć.                                                                     ,

W oczach przybysza pojawił się gniew. — Chce pani, zapewne, powiedzieć, że nie pozwala pani swojemu wujkowi widzieć się ze mną?

Felicja nie straciła spokoju. — Nie, tego na pewno nie chcę powiedzieć.

—  Ale w każdym razie tak jest — obstawał przy swoim.

—  Nie jest tak. Ponieważ mój opiekun wzbraniał się przyjąć pana i chciał odprawić, poprosiłam go, aby mi pozwolił spotkać się z panem. Albowiem zdałam sobie sprawę, że tylko bardzo ważne powody skłoniły pana do przekroczenia progów domu mojego opiekuna.

—  W istocie, ważne powody skłoniły mnie do tego, aby odwiedzić dom, w którym od czasu, gdy pani tu jest, nigdy mnie nie przyjmowano.

—  I jest pan, naturalnie, przekonany, że to moja wina, iż wujek Karol zerwał wszelkie stosunki z panem?

—  Ponieważ nie dałem nigdy mojemu wujkowi powodu do gniewu, muszę przyjąć, że to pani wina. Bowiem od dnia, w którym pani tutaj zamieszkała, nie miałem wstępu do tego domu.

Felicja odpowiedziała z całkowitym spokojem: — Proszę pomyśleć, że ja byłam wówczas dziesięcioletnim dzieckiem! Zresztą wcale się pan na mnie nie poznał. Ten, kto panu powiedział, że chcę wyłudzić spadek — a wiem, że w pewnym towarzystwie tak pan o mnie mówił — źle pana poinformował albo z niewiedzy, albo ze złośliwości. Nic nie jest mi bardziej

obce, niż nastawiać wujka Karola przeciwko panu. Gardziłabym sama sobą, gdybym tak postępowała.

Ryszard przyglądał się jej badawczym spojrzeniem.

—  Ale wujek Karol oświadczył całkiem oficjalnie, że jedynie panią chce uczynić swoją spadkobierczynią. A przecież ma on krewnych, którzy są bliżej z nim związani niż pani. Dawniej dawał dostatecznie często do zrozumienia, że ma do mnie rodzinny stosunek, że jestem mu miły i tak wartościowy, jak własny syn. Wydaje się, że zapomniał o tym wszystkim i dziś kocha tylko panią.

Felicja zebrała wszystkie siły, aby zachować spokój.

—  Czy nigdy jeszcze pan nie słyszał, że mogą być silniejsze więzi między dwojgiem ludzi niż więzi krwi? Pomiędzy pańskim wujkiem i mną istnieją takie i to, kim stał się on dla mnie właśnie, tylko ja mogę ocenić. Ale nie nęci mnie jego bogactwo i myśl, że może mnie uczynić jedyną swoją spadkobierczynią. Bardziej mnie to przeraża niż uszczęśliwa. I jego straty nie mogłoby mi wynagrodzić żadne bogactwo świata. Albowiem jest to jedyny człowiek na ziemi, który mnie kocha i którego ja mogę kochać. Czy pan chce i może mi uczynić zarzut z tego powodu?

W jej oczach kryła się tak przekonywająca prawdomówność, że Ryszard Wernher czuł, jak zanika jego złość i nieufność do niej. Ta dziewczyna sprawiła na nim całkiem inne wrażenie, niż wyrobił sobie z opowieści o niej. Przyszedł tu bez wiedzy swoich rodziców i droga ta była dla niego bardzo ciężka. Ale poszedł nią, ponieważ wszystko od tego zależało. Odetchnął głęboko, zgarnął włosy z czoła i nawiązał do ostatnich słów Felicji:

—  Nikt z tego powodu nie może czynić pani zarzutu. Przyznaję całkiem otwarcie, że kiedyś, podenerwowany, nazwałem panią w towarzystwie kilku przyjaciół kobietą wyłudzającą spadek, gdyż rodzice moi wpoili we mnie przekonanie, że pani poluje na spuściznę po moim wujku. Ale teraz widzę, że w tym przypadku może mói rodzice byli w błędzie. Jeśli swoim zarzutem zrobiłem pani krzywdę, wycofuję go z zachowaniem wszelkich form. A jeśli pani jest poza podejrzeniami, to może nie odmówi mi swej pomocy. Proszę panią o wyjednanie mi spotkania z moim wujkiem. Chcę mu przekazać prośbę, od spełnienia której zależy, być może, szczęście całego mojego życia. Nie tylko mojego, bo to jeszcze nie tak wiele znaczy, ale także drogiego mi człowieka. Bóg jeden wie, z jakim trudem zdecydowałem się na ten krok. Nie jestem przyzwyczajony do próśb, dotychczas przebija-

łem się przez życie o własnych siłach. Ale teraz potrzebuję pomocy — nie tylko dla mnie samego. I dlatego proszę panią, by umożliwiła mi dostęp do mego wujka. Przecież nie mógł całkowicie zapomnieć, że kiedyś kochałem go jak syn i on odwzajemniał mi się ojcowską miłością. — Początkowo oschły ton jego głosu zniknął, a oczy spoglądały nie tak chłodno na stojącą przed nim dziewczynę.

Felicja wysłuchała go uważnie, a jej spojrzenie było teraz smutne.

—  Przed chwilą prosiłam usilnie wujka Karola, aby pana przyjął. Wzbraniał się, chociaż dałam mu do zrozumienia, że tylko coś niezwykle ważnego sprowadza pana do niego. Czy nie zechciałby pan powiedzieć mi,

0  co chodzi? Obiecuję, że przedstawię wujkowi Karolowi pana sprawę

1 będę jej gorącym stronnikiem.

Czoło Ryszarda pokryły zmarszczki.

—  W takim razie to wszystko nie ma sensu.

Felicja podeszła do niego i spojrzała prosząco.

— Niech pan tak nie mówi. Proszę mi zaufać, a w ten sposób pomoże mi pan doprowadzić pewnego dnia do spotkania z wujkiem Karolem. W istocie jemu także dokucza ten własny gniew, a ja nie mam żadnego innego pragnienia, jak tylko utorować drogę do pojednania między wami. Podkreślam specjalnie, że tylko pana osobiście chciałabym pojednać z wujkiem Karolem. Bo z pana rodzicami nigdy do tego nie dojdzie, gdyż zbyt wiele konfliktów nagromadziło się między nimi. Ale wujek nie zapomniał, że kiedyś był pan dla niego kimś bliskim. Znam go zbyt dobrze i dostrzegam nieraz, że chciałby coś ukryć i zataić przed samym sobą. A więc jeszcze raz zwracam się do pana w jego własnym interesie: proszę mi zaufać i powiedzieć, co chciałby pan przekazać wujkowi.

Mówiła tak gorąco i z takim przekonaniem, że czuł jak zanika w nim nieufność. Wahał się jeszcze przez chwilę, potem uniósł zdecydowanie głowę. — No, dobrze, chcę pani zaufać. Może istotnie rodzice moi są w błędzie co do pani. Spróbuję zmienić ich nastawienie.

W oczach Felicji pojawiły się iskierki dumy. — Opinia pańskich rodziców nie ma dla mnie żadnego znaczenia, panie doktorze proszę się o to nie troszczyć. Chodzi mi jedynie o pańską ocenę, ponieważ uważam pana za człowieka niewinnego — takiego, jakim sama jestem.

8

—  I w takim razie w tych niesnaskach z wujkiem Karolem uważa pani moich rodziców za niewinnych? — spytał.

Felicja spojrzała gdzieś obok niego. — Proszę mnie uwolnić od odpowiedzi na to pytanie. Nie chcę ani kłamać, ani pana i jego rodziców urazić. Usiądźmy.

Doktor Ryszard Wernher patrzał chwilę przed siebie, potem uniósł brwi i spojrzał uważnie na Felicję.

—  Chcę być szczery wobec pani, a jeśli będę nieco rozwlekły, proszę mi wybaczyć. Jestem inżynierem i dokonałem pewnego wynalazku, po którym wiele  sobie obiecuję.  Aby rzecz tę spożytkować,  potrzebuję na początek trzydziestu tysięcy marek, niestety nie mam żadnych zasobów,  podobnie jak  i moi  rodzice. Z wielkim  trudem ukończyłem studia. Moim świadectwom zawdzięczam to, że natychmiast otrzymałem dobre stanowisko w zakładach „Seidel i Schubert". Ponieważ jednak na moje studia wykorzystałem wszystkie oszczędności moich rodziców, jestem zobowiązany przekazywać im część moich dochodów. Tak więc muszę liczyć się z każdym groszem i nie mogę niczego zaoszczędzić. W mojej sytuacji trudno jest pożyczyć trzydzieści tysięcy marek. Próbowałem na różne sposoby otrzymać taką pożyczkę — ale wciąż bez skutku. W najlepszym wypadku udzielono mi rady, abym zwrócił się do swego bogatego wujka, który z pewnością nie pożałuje pieniędzy, jeśli mój wynalazek rzeczywiście odniesie sukces. Ale — przepraszam, czy panią nudzę?

Felicja zaprzeczyła ruchem głowy. — Nie nudzi mnie pan. Proszę mówić dalej.

Ryszard Wernher kontynuował opowieść:

—  Przed kilku tygodniami zdawało się, że pojawiła się nadzieja. Od lat kocham pewną młodą damę, której ojciec, jako człowiek zamożny, prowadzi wielki dom handlowy. Ale właśnie dlatego nie ważyłem się przez długi czas okazać owej damie moich uczuć. Nie chciałem być potraktowany jako łowca posagu. Mimo wszystko nasze serca się odnalazły, chociaż moja ukochana powiedziała mi, że jej ojciec ma całkiem inne zamiary wobec niej i chciałby ją wydać za bogatego fabrykanta, na co ona nigdy się nie zgodzi. Jeszcze zanim moja narzeczona zwierzyła się swoim rodzicom ze swoich planów, spotkało ją straszne przeżycie. Jej ojciec zbankrutował. W ostatnich latach jego bogactwo było jedynie pozorne. Od dawna żył już ponad stan

i w końcu wyszło to na jaw. Niezdolny do tego, żeby przeciwstawić się losowi, popełnił samobójstwo.

Felicja, zaskoczona, słuchała go z pełnym współczuciem. Nagle w jej oczach zabłysło olśnienie: — Pan mówi o Judycie Walberg i jej ojcu? — Spytała z napięciem.

Ryszard skinął potakująco głową. — Ponieważ pani odgadła, nie będę zaprzeczał, ale proszę panią o całkowitą dyskrecję.

—  To się rozumie samo przez się.

—  Dziękuję pani. Nie mam już wiele więcej do powiedzenia. Moje nadzieje zniweczyła niespodziewana śmierć Fryderyka Walberga. Ale samo to nie sprowadziłoby mnie do wujka Karola, lecz troska o Judytę. Ona wyrosła w dostatku i przepychu, była przyzwyczajona czerpać z nich pełnymi garściami, a teraz stanęła oko w oko z nędzą. Nie jest przyzwyczajona do biedy  i jeśli nie potrafię zapewnić jej  przynajmniej przyzwoitego, wolnego od trosk życia, wtedy... nie będzie mogła ze mną być, będę musiał z niej zrezygnować. — Ostatnie słowa mówił w gorączkowym podnieceniu, a na jego twarzy malował się wyraz posępnego bólu.

Felicja nie odważyła się przerwać jego opowieści. Spoglądała na niego pełna współczucia.

Ryszard podniósł się z miejsca i przetarł ręką oczy. — Proszę wybaczyć, muszę już iść.

W oczach Felicji było pełno ciepła. — Nie mam nic do wybaczenia, dziękuję za pańskie zaufanie do mnie.

Ryszard z nieco wymuszonym spokojem mówił dalej: — Gdybym mógł wykorzystać mój wynalazek, byłbym w stanie zapewnić kobiecie przy moim boku bezpieczne życie. Ale nie mogę tego zrobić, jeśli nie będę miał co najmniej trzydzieści tysięcy marek gotówki. Tylko w formie pożyczki, i tylko na pięć lat. Dla mnie oznacza to: zdobyć pieniądze lub zrezygnować z ukochanej. I dlatego przyszedłem tutaj. Chodzi o los dwojga ludzi. Więc proszę panią o przekonanie wujka do udzielenia mi takiej pożyczki. Czy zechce pani to uczynić?

Felicja westchnęła głęboko. — Z pana sprawy uczynię własną, daję na to moje słowo. Pomówię z wujkiem, proszę dać mi czas do jutra lub pojutrza, wtedy dowie się pan, co zdołałam osiągnąć. Proszę podać mi swój adres, napiszę do pana, gdy tylko zapadnie decyzja.

Wręczył jej wizytówkę z adresem. — Dziękuję i nigdy nie zapomnę tego, co pani dla mnie robi.

Felicja podała mu rękę. — Nie trzeba mi dziękować, to moja powinność, aby zająć się pańską sprawą. Życzę szczęścia, panie doktorze, i mam nadzieję na ponowne spotkanie!

Przycisnął do ust jej dłoń, zniewolony dobrym, ciepłym spojrzeniem jej oczu. Potem ukłonił się i wyszedł.

Felicja spoglądała przez chwilę zamyślona w jego stronę. Znała Judytę Walberg, spotykały się często w towarzystwie, i jej piękność wzbudzała w Felicji prawdziwy zachwyt. Judyta Walberg miała też brata, który nie był Felicji obojętny.

Gdy usłyszała o samobójstwie Fryderyka Walberga, musiała pomyśleć z głębokim współczuciem o Judycie, która obecnie utraci swoje znaczenie w dawnym towarzystwie. Ale to właśnie obudziło w Felicji pragnienie, aby pozyskać przyjaźń Judyty, o którą dotychczas nie ośmieliła się zabiegać. I oto zrozumiała, że dumna, nieprzystępna Judyta oddała swoje serce prostemu, pozbawionemu majątku doktorowi Wernherowi.

Felicja oderwała się od swoich myśli i poszła do wujka Karola, który przyglądał się jej z napięciem.

—  A więc, Czarodziejko, czyż nie miałem racji? Ryszard Wernher chciał z pewnością ode mnie pieniędzy.

Felicja podeszła do fotela, w którym siedział. Objęła go czule i ucałowała w oba policzki. 1  — Wujku Karolu, musisz mnie wysłuchać w całkowitym spokoju.

Potrząsnął mocno głową. — Nie, nie! Nie potrzebuję i nie chcę niczego słuchać. Wystarczy mi w zupełności, że wiem, iż chciał pieniędzy. Cóż innego mogło go do mnie sprowadzić? On postępuje tak, jak jego rodzice. Oni także nie chcieli niczego innego, prócz pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy. I teraz on — ta sama śpiewka. Ale pieniędzy ode mnie nie dostanie!

Felicja pogładziła jego rękę. — Nie mów w złości, wujku Karolu, i pozwól mi najpierw opowiedzieć, o czym z nim rozmawiałam.

—  Proszę cię — nie chcę nic o tym słyszeć, Czarodziejko.

Felicja spojrzała na niego z prośbą w oczach: — Zrób to dla mnie, wujku, proszę.

U

Pogładził dłonią jej płonące policzki. — A więc dobrze, mogę cię wysłuchać. Ale zapewniam cię, że pieniędzy ode mnie nie dostanie, nawet feniga!

—  Myślę, wujku Karolu, że wyrządzasz Ryszardowi Wernherowi krzywdę. Gdybyś słyszał go, gdybyś spojrzał w jego godną, dumną twarz, wtedy wiedziałbyś równie dobrze jak ja, że nie jest to człowiek podły.

Wuj Karol obrzucił ją ostrym badawczym spojrzeniem. — Jesteś jego wielką orędowniczką.

—  Ponieważ wierzę, że na to zasłużył. Chce pożyczyć pieniędzy jedynie na pięć lat.

Karol Wernher zaśmiał się ironicznie. — Pożyczyć! Tak zawsze mówił jego ojciec, gdy miał do mnie podobną prośbę. Po pięciu latach zapomina się o tym, że pożyczkę trzeba oddać.

—  Ryszard Wernher nigdy by tak nie postąpił.

Znowu spojrzał na nią badawczo. — Tak szybko przejrzałaś człowieka, którego widziałaś po raz pierwszy w życiu?

Roześmiała się. — Przecież w żartach nazywasz mnie jasnowidzem, wujku Karolu. Mówiłeś mi często, że pomimo mojej młodości znam się na ludziach.

—  Owszem, instynkt podpowiada ci często rzeczy słuszne.

—  Więc jednak!  A w tym przypadku instynkt mi mówi głośno i wyraźnie: Ryszard Wernher jest kimś innym niż jego rodzice. Jest godnym, pracowitym człowiekiem, który znajduje się w ciężkiej sytuacji życiowej i walczy o to, by utrzymać się na powierzchni.

Na twarzy Karola Wernhera pojawił się grymas. — Wstawiasz się tak gorąco za tym człowiekiem, Czarodziejko! Chyba, na miłość boską, nie jesteś w nim zakochana? — W jego oczach krył się prawdziwy lęk. H          Felicja zaśmiała się dobrotliwie. — O to możesz być spokojny, wujku

Karolu.

—  Bogu dzięki.

Felicja spoważniała. — Chociaż bardzo się staram być wobec niego sprawiedliwa, to przecież nie mogę zapominać, że jest synem kobiety, która zniszczyła szczęście twoje i mojej matki. Nie byłabym w stanie kochać go, ale nie chcę być także wobec niego niesprawiedliwa.

—  Mówiąc nawiasem, wcale bym się nie zdziwił, gdyby Ryszard z własnej inicjatywy próbował się ubiegać o twoją rękę, by w ten okrężny sposób otrzymać moje pieniądze.

12

Felicja potrząsnęła głową. — Masz całkowicie mylne podejrzenie, wujku Karolu, które łatwo mogę obalić. Ryszard Wernher jest już, choć w tajemnicy, zaręczony, powiedział mi o tym. Nie ze względu na siebie przyszedł tutaj z prośbą, lecz z lęku i troski o swoją narzeczoną, z obawy, że może ją utracić. To go skłoniło do kroku, który jest dla niego dostatecznie ciężki. Czy mogę ci opowiedzieć o wszystkim?

Stary pan wzruszył ramionami. — Jeśli jest to konieczne, mów, gdyż inaczej nie zaznasz spokoju. Ale nim rozpoczniesz, pozwól sobie powiedzieć jedno: nigdy ani dla niego, ani dla jego rodziców nie uczynię niczego, przysięgam ci i potrafię dotrzymać słowa! Nigdy więcej nikt z rodziny Wernherów nie otrzyma ode mnie jednego feniga, ani podarowanego, ani pożyczonego, ani za mojego życia, ani po mojej śmierci.

Felicja pobladła i spojrzała ze smutkiem na swego opiekuna. — Nie powinieneś tak mówić, wujku Karolu. Takie słowo staje się często twardym przymusem.

—  Wiem, co robię, Czarodziejko — powiedział chłodno. — Gdybym tym ludziom wyświadczył kiedykolwiek jakieś dobrodziejstwo, znaczyłoby to, że zgrzeszyłem wobec twojej matki.

Felicja zgarnęła kosmyk ze swego czoła. — W takim razie nie warto, abym ci opowiedziała, o czym mówił Ryszard Wernher.

—  W rzeczy samej wiedziałem już, że chce pieniędzy. O jaką sumę chodzi?

—  Trzydzieści tysięcy marek, wujku Karolu. Ryszard dokonał pewnego wynalazku i aby go wykorzystać potrzebuje pieniędzy.

—  Tak, tak, wynalazek? — Mruknął ironicznie, ale przysłuchiwał się jednak z zainteresowaniem, choć wyraz jego twarzy pozostał twardy i niewzruszony. Gdy Felicja skończyła, jego gniew jakby nieco zmalał. Ale udawał, że nic się nie stało i powiedział: — pora pójść na obiad.

Felicja znała swego opiekuna bardzo dobrze. Czuła, mimo jego oporu, że nie pozostał nie poruszony, choć sam tak to przedstawiał. Ale wiedziała również, że chował się za swoimi słowami jak za murami niezdobytej twierdzy.

Karol Wernher pochodził ze starej rodziny fabrykantów sukna, która w wyniku pracy kilku pokoleń doszła do znacznego dobrobytu. Swoją własną fabrykę przeistoczył przed laty w przedsiębiorstwo akcyjne i z powodów zdrowotnych wycofał się całkowicie z interesu. Oprócz bardzo

13

dużej fortuny posiadał, odziedziczony po rodzicach, stary piękny dom z wielkim parkiem. Ale bogactwo nie cieszyło go, bowiem nie zdołał nigdy przeboleć ciężkiego ciosu, jaki go spotkał, gdy w wyniku niecnych intryg krewnych utracił ukochaną ponad wszystko narzeczoną.

Udał się wówczas w podróż po świecie, do krain tropikalnych. Tymczasem nieszczęście pogłębiło się. Jego ukochana w przypływie rozpaczy oddała rękę innemu, człowiekowi niegodnemu, który w ciągu niewielu lat roztrwonił całą fortunę tak, że po jego przedwczesnej śmierci nie pozostało nic, prócz opuszczonego domu, czegoś w rodzaju folwarku na błoniach poza miastem. Tam po śmierci męża, spędziła samotnie swoje ostatnie lata Maria Rogga, matka Felicji, z dala od ludzi i świata.

Karol odwiedził Marię raz, na krótko przed jej śmiercią, gdy dowiedział się o jej samotności. I dopiero na łożu śmierci ta biedna kobieta zrozumiała, kto zniszczył jej szczęście. Wtedy właśnie Wernher, kiedy było już za późno, usłyszał z ust umierającej, że wszystkie podejrzenia jego krewnych, które zmusiły go, bez jakiegokolwiek wyjaśnienia, do odesłania Marii zaręczynowego pierścionka, nie były niczym innym, jak tylko kłamstwem i oszustwem. Jedną tylko pociechę mogła biedna Maria zabrać ze sobą do grobu: że jej opuszczonym dzieckiem zajmie się Karol Wernher, który obiecał wziąć małą Felicję do siebie i traktować jak własne dziecko. To był jedyny jasny promyk, który oświetlił łagodnym blaskiem ostatnie godziny Marii Rogga.

I Wernher dotrzymał wiernie słowa. Zaraz po śmierci matki wziął Felicję do siebie i stał się jej troskliwym opiekunem. Folwarku sprzedać nie chciał, uznał, że powinien on pozostać dla Felicji jako pamiątka po przedwcześnie zmarłej matce i jako kawałek ojczystej zagrody. Zlikwidował mleczarnię, a zarządzanie gospodarką powierzył małżeństwu ogrodników. Zazwyczaj spędzał kilka miesięcy letnich ze swoją przybraną córką w oddalonej zagrodzie, pośród wiejskiej ciszy, gdzie Felicja dojrzewała i piękniała coraz bardziej. Gdy dorosła i opiekun wprowadził ją do towarzystwa, nie brakowało jej zalotników. Ale nikomu nie okazywała niczego więcej, prócz chłodnej uprzejmości, i w ten sposób nikt nie mógł powiedzieć, że Felicja go faworyzuje. A mężczyzna, którego ona sama mogłaby wyróżnić, celowo trzymał się od niej z daleka.

Był to Rolf, brat Judyty Walberg, mieszkający w oddalonym o pół godziny jazdy, odziedziczonym po swoim wujku majątku, którym sam

14

zarządzał. Felicja od czasu do czasu spotykała Judytę w towarzystwie i przylgnęła natychmiast do adorowanej przez wszystkich dziewczyny. Wiedziała więc, jak bardzo Judyta musiała cierpieć wskutek zrujnowania domu. Jej brat, który zawsze trzymał się od ojca z daleka i prawdopodobnie wszystko przewidział, był jej jedyną ochroną. Chętnie poszukałaby schronienia w jego domu, jako że Ryszard Wernher nie mógł jej przy swoim niedostatku zapewnić bytu.

Felicja często myślała o losie tych dwojga, który tak chętnie by odmieniła. Ale po ostatniej rozmowie ze swoim opiekunem jakakolwiek próba stała się niemożliwa. Karol Wernher dał przecież słowo, że nie da kuzynowi na realizację wynalazku nawet złamanego szeląga.

Felicja siedziała przy oknie swego pokoju i spoglądała bezradnie w głąb parku. Jaką wartość ma wielki spadek, jeśli mimo to nie może pomóc tym, którzy pomocy tej pilnie potrzebują. Myślała o tym zawsze, gdy jej opiekun rozmawiał z nią o swoim testamencie, mocą którego chciał uczynić ją jedyną spadkobierczynią.

Zapis swój przechowywał w staroświeckiej kasecie z kutego srebra, bogato przyozdobionej. Girlanda z róż i liści różanych oplatała wieko, a na wstędze opasującej szkatułę widniała złota sentencja następującej treści:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin