Courths Mahler Jadwiga - Małżeństwo Felicji.doc

(754 KB) Pobierz

JADWIGA COURTHS-MAHLER

Małżeństwo

Felicji


 


 


lAkapit

 


KATOWICE 1991


ISBN 83-85397-17-5

Adaptacja tekstu i jego redakcja: Anna Lubasiowa

Redakcja techniczna: Lech Dobrzański

Projekt okładki i strony tytułowej Marek Mosiński

Tytuł oryginału: „Hans Ritter und Seine Frau". Wydanie pierwsze powojenne. P.P.U.Akapit sp. z o.o. Katowice 1991

Papier offset, ki. III, 70 g.

Cieszyńska Drukarnia Wydawnicza

Cieszyn, ul. Pokoju 1

Zam. nr H15-k-91


Felicja Wendland siedziała w małym pokoiku, który od czasu śmierci ojca zajmowała w domu swej ciotki, pani Schleter. Pan radca Schleter wraz z rodziną mieszkał w starym, ustronnym domu, należą­cym do skarbu państwa. Budynek na zewnątrz przedstawiał się brzydko i ponuro, lecz pokoje, zajmowane przez rodzinę radcy były ładne, jasne i elegancko urządzone. Wewnątrz mieszkania znajdowały się nawet dwie obszerne sale, których posadzki, na rozkaz pani radczyni, zostały wywoskowane. Lśniły one jak lustra, a co najważniejsze, przy wszelkich uroczystych okazjach można było w salach doskonale tańczyć.

Felicja zajmowała maleńki, ciasny pokoik. Pani radczyni twierdziła, że młoda panna powinna przywyknąć do skromnych warunków. Felicja nie była już bowiem jak niegdyś ogólnie podziwianą i otoczoną rojem wielbicieli córką generała, która odgrywała wielką rolę w domu swego ojca. Została ubogą sierotą, która powinna była dziękować Bogu, że znalazła schronienie u krewnych.

Zmarły generał Wendland był jedynym bratem pani radczyni, która za jego życia chętnie chlubiła się tym pokrewieństwem. Teraz jednak myślała o nim z niechęcią i nieraz powtarzała, wzdychając:

— Mój brat nie powinien był prowadzić domu na tak wielką skalę, lecz pomyśleć trochę o przyszłości. Gdyby za życia bardziej oszczędzał, corkajego miałaby zabezpieczony byt i nie potrzebowałaby szukać u nas przytułku.

Oczywiście, że radczyni zachowywała pozory i wobec obcych nadal powoływała się często na „swego brata, generała Wendlanda".

3


Generał zmarł przed rokiem, a córka jego mieszkała od tej pory w domu radczyni.

Na ogół krewni nie obchodzili się z Felicją nazbyt delikatnie. Najwięcej serdeczności okazywał jej pan radca, który jednak większą część dnia spędzał poza domem, a przy tym odgrywał w swej rodzinie drugorzędną rolę.

Ton nadawała ciotka Laura, która czyniła to zawsze z ogromną dumą i godnością. Zachowywała się ona wobec Felicji w ten sposób, żeby biedna sierota była przekonana, iż rodzina poniosła dla niej olbrzymią ofiarę.

Lorcia i Basia, dorosłe córki radcy, również nie okazywały kuzynce zbyt wielkich względów. Dawniej, kiedy żył jej ojciec, były bardzo miłe i serdeczne, bo to się opłacało. Wujaszek miał hojną rękę, a przy tym w jego domu odbywały się często bale i zabawy, na których młodzi oficerowie zachowywali się bardzo uprzejmie wobec siostrzenic genera­ła.

Lorcia i Basia nie były bynajmniej brzydkie — były to przystojne, jasnowłose dziewczęta. Ale typ ich urody był bardzo przeciętny. Nie posiadały wiotkiej, eleganckiej figury, szlachetnych linii ani wdzięcz­nych ruchów kuzynki. Ich jasne włosy wyglądały matowo wobec przepysznego, metalicznego odcienia, jakim odznaczały się włosy Felicji.

Poza tym Lorcia i Basia miały wodniste, niebieskie oczy, ocienione jasnymi, prawie białymi rzęsami. Oczy te były niezbyt wyraziste, toteż na ogół ludzie, a zwłaszcza panowie, woleli patrzeć w piękne brązowe źrenice kuzynki, niż w oczy Basi i Lorci. A przecież to wcale nie było dla sióstr przyjemne!

A przy tym —jak ta Felicja potrafiła się ubierać! Nawet w skromnej, żałobnej sukienczynie wyglądała jak księżniczka. Teraz, na domiar złego, żałoba się skończyła i Felicja mogła znowu nosić kolorowe, ja­sne sukienki. A było jej w nich do twarzy, zwłaszcza w kolorze bia­łym.

Po skończonej żałobie miała znowu bywać na spotkaniach towarzy­skich, rautach i zabawach. Lorcia i Basia twierdziły wprawdzie, że ich uboga kuzynka powinna siedzieć w domu, radczyni jednak mówiła, że przez wzgląd na ludzi, trzeba ją wszędzie zabierać.

4


Obecnie pozostawała siostrom jedna tylko pociecha. W domu radcy miał się odbyć wielki doroczny bal, a Lorcia i Basia otrzymały z lej okazji nowe „boskie" toalety. Felicja nie mogła sobie pozwolić na taki zbytek i musiała przerobić jedną ze swych starych sukien. Miała ich bardzo wiele; wszystkie pochodziły z okresu świetności i były wprawdzie bardzo ładne i kosztowne, lecz niestety niemodne.

Toteż Felicja siedziała samotnie w swoim pokoiku, a w jej pięknych zręcznych rączkach migała igła. Dziewczyna przerabiała suknię z kre­mowego szyfonu, usiłując jej nadać modny fason. Szyła z zapałem, policzki płonęły, a po ślicznej twarzy przebiegał co chwila, radosny, rozmarzony uśmiech.

Na cóż jej były kosztowne, świetne toalety — wystarczyła jej zupełnie ta stara sukienka. Wkrótce miała rozpocząć nowe życie. Będzie musiała wtedy jeszcze bardziej oszczędzać, gdyż w przyszłości nie czekały jej świetne zabawy, ani rozrywki, lecz ciche, skromne, ognisko domowe. Ach, jakże się z tego cieszyła! Marzyła wciąż o swoim maleńkim, własnym domku, w którym będzie się krzątała i gospodarowała!

Uśmiechnęła się do siebie i wyjęła z małej szkatułki, stojącej na stole, fotografię młodego oficera. Błyszczącymi oczyma spoglądała w jego piękną twarz, po czym serdecznie ucałowała zdjęcie.

              Heniu, mój Heniu! Wkrótce już pobierzemy się i będziemy
należeli do siebie — szepnęła z uczuciem.

Promieniejąc szczęściem, odłożyła fotografię do szkatułki i zamknę­ła ją na klucz. Potem znowu zabrała się gorliwie do szycia.

              Tak bardzo chciałabym pięknie wyglądać mój Heniu! Chcę,
żebyś był ze mnie dumny! I choć w przyszłości będę sobie sama szyła
sukienki, to postaram się, aby w nich także było mi do twarzy. Mam
przecież zręczne ręce. Ta suknia zajaśnieje również nowym przepychem.
Ułożę miękkie fałdy z szyfonu, aby tworzyły rodzaj pelerynki i spadały
na rękawki. Spódniczkę trzeba podłużyć i zwęzić, gdyż w tym sezonie
nosi się dłuższe suknie, taka jest moda! Koronki muszę odpruć,
przydadzą mi się potem na przybranie mojej błękitnej, jedwabnej
sukienki, którą włożę przy następnej okazji. Przyszyję jeszcze tylko ten
szyfonowy kwiatek do paska — i wspaniała modna toaleta będzie
gotowa!

5


Cieszyła się myślą o tym balu, na który się wybierała po raz pierwszy od śmierci ojca. Kochała ojca bardzo i szczerze opłakiwała jego stratę. Pomimo, że nie zabezpieczył jej przyszłości, zachowała o nim najlepsze wspomnienie. Była jednak bardzo młoda, toteż nabrała znowu ochoty do rozrywek.

A przede wszystkim cieszyła się, że na balu, wyprawionym w domu ciotki, zobaczy znowu Henryka Forsta! Został zaproszony i przyjął zaproszenie, wiedziała o tym od niego samego. Ostatnio spotkali się przypadkiem w parku, a gdy podszedł do niej pod pozorem wymiany kilku zdawkowych słów, Felicja spytała go o to.

Ach, jakże tęskniła za chwilą, w której będą mogli ze sobą swobodnie pogawędzić! Podczas roku żałoby widywali się rzadko i udawało im się niekiedy tylko zamienić ukradkiem parę zdań. Teraz wszystko będzie inaczej! Teraz Henryk nareszcie poprosi oficjalnie o jej rękę. Ta formalność była właściwie zbyteczna. Felicja skończyła dwadzieścia dwa lata, była więc pełnoletnia i nikt nie miał prawa sprzeciwiać się jej woli. Aby jednak uczynić zadość formie, należało, by Henryk zawiado­mił ciotkę i wuja o zaręczynach.

Gdy Felicja szyła ostatnie ściegi przy swojej sukience, ktoś otworzył drzwi, a do pokoju weszła Basia Schleter.

M oj Boże! Jeszcze nie skończyłaś, Luniu? — zapytała zdziwiona, przy czym w głosie jej brzmiało jakby niezadowolenie.

Felicja podniosła z uśmiechem głowę.

Muszę tylko przyszyć jeszcze kwiatek i suknia będzie gotowa — odparła.

Basia podeszła bliżej i spojrzała z zaciekawieniem na sukienkę.

-      Po co zadajesz sobie tyle trudu? Przecież suknia bez przeróbki była także bardzo ładna.

-      Mnie wydawała się nie dość elegancka i modna i wolałam ją przerobić.

              Ja na twoim miejscu, wolałabym ją nosić w pierwotnym stanie.
Może się okazać, że wskutek przeróbki, suknia będzie źle leżała.

W słowach tych brzmiało więcej nadziei niż obawy. W pięknych oczach Felicji zabłysły przekorne ogniki. Spojrzała z uśmiechem w wyblakłe oczy Basi, mówiąc:

              Nie ma obawy, kuzyneczko, suknia nie straci fasonu.

6


              Nie bądź zbyt pewna siebie. Mamusia powiada, że wszelkie
przeróbki są na ogół niewiele warte. Nie byłoby nieszczęścia, gdybyś się
nie ubierała według ostatniej mody.

Felicja spojrzała z osobliwym wyrazem na niezadowoloną twarz Basi.

              Czy dlatego, że jestem ubogą sierotą, która korzysta z łaski
krewnych? Widzisz, Basiu, mnie taka robota kosztuje mało trudu,
czemu więc nie miałabym nosić modnej sukienki?

Basia udawała, że nie słyszy tych gorzkich słów.

              Ciekawa jestem, jak wyjdzie ta suknia — rzekła — myśmy
z Lorcią mierzyły właśnie nasze nowe toalety. Wypadły prześlicznie
i doskonale leżą.

              To mnie cieszy! Ja także skończę już za chwilkę.
Basia ujęła w dwa palce stanik i uniosła go w górę.

              O Boże, zmieniłaś cały stanik! Przymierz tę suknię, Lusiu!
— zażądała niecierpliwie, miała bowiem ogromną ochotę przekonać się
naocznie, że suknia kuzynki nie była tak ładna, jak jej własna.

              Zaraz, Basiu — zgodziła się Felicja, podnosząc się z krzesła.

              Jak ją włożysz, to przyjdź na dół do salonu, żeby mamusia
i Lorcią także cię obejrzały.

              Dobrze, Basiu, przyjdę za chwilę — odparła Felicja.

Basia wyszła, a na twarzy jej malowało się wyraźne niezadowolenie. Złościło ją, że Lunia zadawała sobie tyle trudu, aby ładnie wyglądać. Nie wiadomo dlaczego zależało jej na tym. Ale ona zawsze pragnęła być najpiękniejszą, żeby zaćmić swoją osobą Basię i Lorcię.

Basia wzorem wielu ludzi sądziła innych według siebie. Gdy weszła do saloniku zastała tam matkę siedzącą przy oknie z robótką. Zwracała ona jednak więcej uwagi na swoje piękne ręce niż na haft. Lorcią, jak dwie krople wody podobna do Basi, przerzucała żurnale.

              Gdzież jest Lunia? — zagadnęła radczyni.

              Będzie za chwilę gotowa. W pokoju jej wygląda jak w pracowni
krawieckiej. Okropny tam nieład! Popruła i pocięła całą suknię, żeby
nadać jej modny fason.

Radczyni wzruszyła ramionami. v — Nie chciałaby wyglądać gorzej od was. Zresztą, ze względu na ludzi, lepiej żeby była przyzwoicie ubrana. Inaczej nazywałoby się zaraz, że Lunia odgrywa w naszym domu rolę Kopciuszka.

7


Wkrótce zjawiła się Felicja.

Miała na sobie przerobioną sukienkę z szyfonu, która leżała doskonale, otulając w miękkie fałdy przepyszny biust i smukłe biodra dziewczyny. Okrągłe wycięcie odsłaniało łabędzią szyję i kark. Cudne, białe ręce były obnażone powyżej łokcia. Cały strój robił wrażenie, jakby pochodził z pierwszorzędnego magazynu. Panie były oszołomio­ne. Felicja wyglądała tak uroczo, że widok jej odebrał im mowę.

Lorcia i Basia stwierdziły gniewnie w głębi ducha, że niełatwo będzie im zaćmić na balu kuzynkę. Piękna figura i wdzięczne ruchy Luni podkreślały jeszcze zalety sukni.

Przez chwilę panowało milczenie. Pierwsza przemówiła radczyni:

              Trzeba przyznać, że naprawdę jesteś bardzo zdolna, Luniu!
Suknia wygląda jak nowa — rzekła z kwaśną miną.

Ach, a ja uważam, że spódniczka jest za wąska! Wycięłaś zbyt wiele materiału — krytykowała Lorcia.

Felicja spojrzała na nią z pewną wyższością. r Założę się, że nie jest nawet o centymetr węższa od twojej nowej sukni      odpowiedziała spokojnie.

Według mego zdania pelerynka jest za szeroka! — krzyknęła Basia, która z przykrością stwierdziła, że kuzynka wygląda zachwycają­co.

- Chodzi o to, żeby przykrywała rękawy. Tego wymaga dzisiejsza moda      odparła Felicja.

O Boże, przy tym zamiłowaniu do szycia powinnaś zostać krawcową! - - zawołała Lorcia, marszcząc pogardliwie swój krótki nosek.

Lunia wiedziała, że chciano jej dokuczyć, lecz była do tego przyzwyczajona. Żywiła zresztą nadzieję, że wkrótce już opuści ten dom, gdzie udzielano jej tak niechętnie gościny, toteż wszelkie docinki nie robiły na niej wrażenia. Uśmiechnęła się, mówiąc:

              Czemuż nie miałabym zostać krawcową? Kto wie, może kiedyś
wykorzystam w praktyce moje zdolności i założę sobie wielki magazyn.
W dzisiejszych czasach wiele wykształconych pań zajmuje się krawiec­
twem. Niedawno czytałam nawet, że wdowa po jakimś lordzie otwo­
rzyła sobie wielki salon mody, i zarabia podobno bajońskie sumy.

Radczyni rzuciła jej karcące spojrzenie.

8


              Co za myśl, Luniu! Ta angielska lady to jakaś dziwaczka!
W gazetach jest dużo fałszywych wiadomości. Córka generała Wendlan-
da nie powinna myśleć o czymś podobnym, a tym bardziej wygłaszać
takich zdań.

Lunia pogładziła w zamyśleniu fałdy sukni.

              Czy powiedziałam coś niewłaściwego, droga ciociu? Muszę
przyznać, że zrealizowałabym ten pomysł... gdybyście mnie nie przyjęli
do siebie.

Radczyni oburzona odłożyła swoją robótkę.

              Chwała Bogu, żeśmy cię od tego uchronili. Nie wiesz, co mówisz,
Luniu. Twój ojciec nie zaznałby spokoju w grobie, gdyby usłyszał te
słowa.

Lunia westchnęła cichutko. Po chwili jednak twarz jej opromienił słoneczny uśmiech.

              Ach, ciociu, ojciec mój był wesołym, prostym człowiekiem, który
żył chwilą. Na pewno nie uważałby takiego planu za wielki dramat. Nie
sądzę, żeby się bardzo zgorszył, posłyszawszy, że mam zamiar uczciwie
zarabiać na chleb. Martwiłby się raczej, wiedząc, że jestem wam
ciężarem. Przecież wy sami nie jesteście zamożni...

Radczyni wyprostowała się dumnie i rzekła surowo:

              Przestańmy już mówić na ten temat! Nie pozwolę obrażać
pamięci mego brata. Niestety, masz bardzo demokratyczne poglądy,
moja droga. Proszę cię bardzo, nie wspominaj mi o tym. Nie jesteśmy
wprawdzie bogaci, lecz wolelibyśmy się jeszcze bardziej ograniczyć niż
pozwolić, abyś twoje zamiary wprowadziła w czyn.

Lunia spojrzała na swoje wysmukłe ręce, tak delikatne i wypielęgno­wane, że wyglądały, jakby obca im była wszelka praca. Pomyślała, że nie pytałaby się nikogo o pozwolenie, gdyby nie to, że życie jej miało się wkrótce potoczyć innym torem. Milczała jednak, nie chcąc drażnić ciotki swoimi zapatrywaniami.

              Nie gniewaj się, ciociu, nie uczynię tego z pewnością. Przyszło mi
to na myśl, bo uważam, że szkoda,, iż nie mogę wykorzystać talentu,
który inna osoba chętnie spożytkowałaby.

Basia roześmiała się drwiąco.

              Ależ, Luniu, nie wmawiaj sobie, że masz talent. Posiadasz po
prostu zręczne palce, oto wszystko.


              Dobrze, Basiu — zgodziła się z uśmiechem Lunia — nazywaj to,
jak ci się podoba. A teraz przepraszam was bardzo, lecz muszę odejść.
Chciałabym się przebrać i sprzątnąć mój pokój, który nosi ślady mej
pracy.

Z tymi słowy Lunia wyszła.

      Dziwne stworzenie z tej Luni. Co też ona miewa za pomysły, prawda mamo? — powiedziała Lorcia, potrząsając głową.

      A na domiar wszystkiego jest bezczelna! Rozmawia z nami tonem pełnym wyższości, jak gdybyśmy były od niej zależne, a nie ona od nas. Uważam, że Lunia za wiele sobie pozwala — dodała z gniewem Basia.

Radczyni podniosła rękę.

Nie denerwuj się, Basiu! Prawdziwa dama powinna panować nad swymi nerwami. Przestańmy się zajmować osobą Luni, gdyż chcę wam powiedzieć coś ważnego. Wiecie obie jaką nadzieję pokładam w jutrzej­szym balu. Powtarzam wam raz jeszcze: bądźcie rozsądne. Pan Ritter bywa u nas już od roku; wiem, że do nikogo nie przychodzi tak często jak do nas. Powiedział mi sam, że ma zamiar się ożenić. Mam wrażenie, że chętnie pojąłby którąś z was za żonę, gdyby mu ułatwiono oświadczyny. Tacy panowie po trzydziestce lubią wygody i zazwyczaj wahają się długo, zanim uczynią jakiś decydujący krok. Bądźcie mądre! A przede wszystkim nie wchodźcie sobie nawzajem w drogę! Gdy jedna z was zauważy, że Ritter okazuje więcej uwagi drugiej, niechaj wówczas ustąpi siostrze. Wiecie zapewne, że Ritter jest bardzo, bardzo bogaty! Majątek jego oceniają na miliony. Zbyteczne jest chyba tłumaczyć wam, ile będziemy mieli korzyści, jeżeli Ritter połączy się z nami węzłem rodzinnym. Jedna z was ma dwadzieścia, druga dwadzieścia jeden lat. Najwyższy czas, żebyście powychodziły za mąż.

Podczas tej przemowy dziewczęta ukradkiem chichotały.

      Ależ, mamo! Jan Ritter jest okropnie nudny, spokojny i poważ­ny. Trudno go rozruszać i zachęcić... — powiedziała Lorcia.

      Gdyby to była łatwa sprawa, nie miałabym potrzeby was uczyć, jak się macie zachowywać! Ritter to świetna partia, a zauważyłam, że nigdy prawie nie rozmawia z żadną panną, z wyjątkiem was obu. Bądźcie rozsądne i nie wypuszczajcie tej szansy z rąk.

              A jeżeli Lunia wejdzie nam w paradę? — spytała Basia.

10


— Nie — zaprzeczyła radczyni — to niemożliwe! Widywał ją nieraz, lecz nie zrobiła na nim wrażenia. Ritter zamienia z nią niekiedy kilka uprzejmych słów, lecz nigdy z nią nie żartuje i nie śmieje się, jak z wami. A więc pamiętajcie o tym, co wam powiedziałam, moje dzieci!

*        *

*

Jan Ritter wymknął się dyskretnie z gwarnej sali balowej. Nie znajdował nigdy upodobania w tego rodzaju rozrywkach. Smutne, twarde dzieciństwo i ciężka młodość, które miał poza sobą, uczyniły z niego samotnika. Wystarczał sam sobie, przywykł do tego od wielu lat.

Dawniej, gdy nie obracał się jeszcze w tych kołach towarzyskich co obecnie, marzył nieraz o świetnych zabawach i balach. Teraz, gdy wywalczył sobie wysokie stanowisko i stał się niezależny, gdy wyrósł ponad sferę, z której pochodził i zaczął bywać w wielkim świecie — przekonał się, że bale i zabawy nie mogą mu dać wewnętrznego zadowolenia.

Z niechęcią przyjmował wszelkie zaproszenia. Brał udział w zaba­wach jedynie w tym celu, żeby przezwyciężyć samego siebie. Pragnął bowiem opanować każdą sytuację i czuć się swobodnie w każdym towarzystwie.

Nikt nie mógłby domyśleć się z jego zachowania, że czuje się w...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin