Noworoczne pocałunki.docx

(143 KB) Pobierz

Noworoczne pocałunki

PROLOG

-                      Hej, Tyler! Mam prośbę! - krzyknął Don. - Zobacz, czy nasza solenizantka jest na tarasie za domem, dobrze? Nowy Rok za dwadzieścia minut, przyjęcie się zaczyna, a ja nigdzie nie mogę jej znaleźć.

Tyler Jordan skinął głową na znak, że zaraz pójdzie i poszuka Julie. Don Newman był jego kolegą ze studiów, a dziś pełnił honory gospodarza domu i organizatora właśnie rozkręcającej się zabawy sylwestrowej.

Jordan zaczął przeciskać się przez zatłoczony pokój, rozgarniając serpentyny i odsuwając na bok kołyszące się baloniki.

Z lekkim rozbawieniem usuwał się z drogi podochoconym gościom w komicznych tekturowych kapelusikach, uzbrojonym w hałaśliwie wybuchające zabawki. W końcu wśliznął się do kuchni, a stamtąd wyszedł do ogrodu.

Natychmiast dostrzegł Julie, jedną z dwóch młodszych sióstr Dona. Stała sama, skąpana w świetle księżyca, na tarasie, biegnącym wzdłuż tylnej fasady zwalistego wiktoriańskiego domostwa. Zamiast się odezwać, obserwował ją przez chwilę. Nie mógł się nadziwić, że tak mało przypomina swoją młodszą siostrę, pretensjonalną, rudą Kit. Don wspomniał kiedyś, że starsza z jego sióstr jest bardzo zasadnicza. Gdy Tyler przyjechał tu przed paroma godzinami, bez trudu rozróżnił obie siostry.

Zdecydowanie bardziej podobała mu się starsza - smukła brunetka.

Podszedł cichutko i stanął przy niej.

-                 A więc należysz do miłośników gwiaździstego nieba?

-                 Tak - szepnęła, wcale nie zaskoczona jego obecnością.

-                  Czyż dzisiejszej nocy nie jest wspaniałe?

-                  Aż dech zapiera - potwierdził, ale nie patrzył na nocny nieboskłon, tylko na fascynującą ciemnooką piękność, stojącą tuż obok.

Julie chyba to zauważyła, bo roześmiała się. Ten rzucony mimochodem komplement najwyraźniej sprawił jej przyjemność.

-                 Już prawie północ - odezwała się po chwili.

-                 I właśnie dlatego Don przysłał mnie po ciebie.

Skinęła głową, ale znowu odwróciła twarz w stronę ogrodu i oparła dłonie o żelazną poręcz tarasu.

-                  Co sądzisz o naszej tradycji urządzania przyjęcia urodzinowego o północy? - spytała.

-                  To wspaniałe, jeżeli ktoś urodził się pierwszego stycznia tuż po godzinie dwunastej.

Tyler także oparł się o poręcz i znalazł się tak blisko Julie, że owionął go zapach jej perfum Delikatna woń przywodziła na myśl wpadające przez otwarte okno promienie wschodzącego słońca, nakrochmalone bawełniane prześcieradła i poranne pocałunki na dzień dobry. Nagle Tyler zapragnął świętować ten Nowy Rok z Julie. Marzył o przyjęciu tylko we dwoje, takim, które zapamiętaliby na zawsze...

Zadrżała gwałtownie i wtedy dopiero zdał sobie sprawę, że ona kuli się z

zimna.

-                 Na litość boską! - wykrzyknął. - Dlaczego nie włożyłaś płaszcza?

Pośpiesznie rozpiął zamek skórzanej lotniczej kurtki - prezent od matki na

dwudzieste drugie urodziny, cztery lata temu.

Zapraszająco rozchylił poły. Julie przylgnęła do niego. Serce zabiło mu

mocniej, ale chciał tylko otulić ją kurtką, nic więcej.

Nie mógł się jednak powstrzymać i zanurzył brodę we włosy dziewczyny. Ku jego radości objęła go w pasie.

Odchyliła głowę, by mu się przyjrzeć. Ich spojrzenia się skrzyżowały, uśmiechnęła się do niego, bez wątpienia kusząco.

Musnął jej wargi w przelotnym pocałunku. Westchnęła, najwidoczniej rozczarowana. Zarzuciła mu ramiona na szyję i sama go pocałowała. To był cudowny pocałunek, spełnienie jego marzeń. Teraz on zaczął całować jej policzki, nos, podbródek i szyję...

Nagle gdzieś blisko trzasnęły drzwi. Cofnął się gwałtownie i błyskawicznie rozejrzał dookoła. Wciąż byli sami. Julie stała teraz o dwa kroki od niego, najwyraźniej zmieszana.

Popatrzyli na siebie, oboje z poczuciem winy, i nagle roześmieli się.

-                   Nie spodziewałem się tego... - szepnął. - Dopiero co przyjechałem do Idaho, żeby pojeździć na nartach. Don powiedział mi, że ma dwie siostry, ale nigd y nie marzyłem... nigdy nie spodziewałem się, że jedna z nich... - Nie mógł znaleźć odpowiednich słów. - Jesteś taka piękna.

Jej uśmiech rozświetlił noc. Tyler też uśmiechnął się do niej.

Iskrzące się oczy dziewczyny patrzyły prowokująco i zuchwale.

Przez moment spoglądali na siebie w milczeniu.

-                   Ja, hmm... - Tyler zakasłał. - Chyba będzie lepiej, jak już wrócisz do

domu.

-                   Ty nie idziesz? - Julie chwyciła go za ramię, jak gdyby się bała, że on rozpłynie się nagle w ciemnościach.

-                   Za minutę. - Nie dodał, że potrzebuje chwili samotności, żeby dojść do

siebie.

-                  Obiecujesz?

Pomyślał, że ta dziecięca prośba pasowałaby bardziej do Kit, jej nastoletniej siostry, niż do tej dojrzałej młodej kobiety.

-                 Nic nie mogłoby mnie powstrzymać, Julie, nic - zapowiedział, oczarowany niespodziewanym tonem zaniepokojenia w jej głosie.

Z nieukrywaną niechęcią zostawiła go i weszła do domu.

Kilka chwil później Tyler usłyszał, jak całe towarzystwo wita ją głośno i serdecznie.

Odetchnął pełną piersią, wciągając mroźne powietrze do płuc. Przyrzekł sobie, że każdą godzinę przyszłego tygodnia spędzi z Julie, kobietą z jego snów, niezwykłą, cudowną. Kilka minut minęło mu na fantazjowaniu o nadchodzących dniach, w końcu spojrzał na zegarek i jęknął cicho. Obrócił się na pięcie i ruszył prosto do kuchni.

Już na progu dobiegło go hałaśliwe odliczanie sekund brakujących do wybicia północy na zegarze i powitania Nowego Roku.

-                 Dziesięć... dziewięć... osiem...

Przyśpieszył kroku, zdecydowany nie opuścić nawet ułamka sekundy z tej noworocznej uroczystości, która była przecież także świętem Julie. Jego Julie...

-                  Siedem... sześć...

Tuż przed wejściem do salonu dostrzegł kątem oka ustawiony na stole wielki tort urodzinowy w kształcie serca. Pomyślał, że chyba wcześniej go tutaj nie było.

-                 Pięć... cztery...

Fantazyjny czerwony napis na torcie przyciągnął jego uwagę.

-                 Trzy... dwa...

Tyler potknął się i zatrzymał. - Jeden!

Przeczytał napis.

Rozległy się okrzyki i głośne powinszowania, a on stał oszołomiony, milczący i ciągle patrzył na ten napis na torcie, na słowa, które na zawsze zmieniły jego życie... i to bynajmniej nie na lepsze.

Wszystkiego najlepszego dla Julie

w dniu Jej siedemnastych urodzin


ROZDZIAŁ PIERWSZY

Osiem lat później

-                 Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin, siostrzyczko.

-                    Dzięki. - Julie Newman McCrae odstawiła na kuchenny blat karafkę mocnego jabłecznika, chcąc odwzajemnić uścisk starszej o cztery lata siostry, Kit Porter.

-                 Powiedz mi, jak to jest, gdy ma się dwadzieścia pięć lat?

-                 Jak dotąd, to nie różni się ani trochę od dwudziestych czwartych urodzin... czy dwudziestych trzecich... - Julie wzruszyła ramionami.

-                  Jest wszakże różnica - prowokowała ją Kit, puszczając oko. - I wyjaśnię ci, dlaczego. - Rozejrzała się wokół, jak gdyby chciała się przekonać, czy nikt ich nie podsłuchuje, a potem przysunęła się bliżej. - Trzydziestka będzie już za pięć lat - oznajmiła szeptem.

-                 A dla ciebie za rok - zrewanżowała się Julie.

-                  Och, nie! Nawet mi nie przypominaj. - Kit jęknęła i żartobliwie pogroziła palcem młodszej siostrze, po czym uściskały się ze śmiechem.

-                 Nasz mały Don w końcu przyjechał. - Kit przegarnęła dłonią swoje krótkie włosy koloru miedzi, spadek po irlandzkim praprzodku. - I kogoś ze sobą przywiózł.

-                 To dla mnie nie nowina - oznajmiła Julie.

Don, jeden z jej starszych braci, miał masę przyjaciół. Zajmował się public relations w New-Ware, firmie ich ojca, produkującej luksusowe naczynia kuchenne. Zawsze z kimś przyjeżdżał do Clear Falls, ich rodzinnego domu, dwupiętrowego, z sześcioma łazienkami. Julie liczyła się z tym, zaopatrując spiżarnię i lodówkę na swoje przyjęcie urodzinowe.

-                  Całe szczęście, że przygotowałam sporo jedzenia - dodała ze śmiechem.

-                    Obydwaj, Don i jego kolega, przywieźli duże walizy, o nartach nie wspominając, więc będziesz musiała martwić się nie tylko o dzisiejszy wieczór - uprzedziła ją Kit.

Julie westchnęła, chociaż tak naprawdę wcale się tym nie zmartwiła. Lubiła gotować w zamian za darmowe mieszkanie w rodzinnej siedzibie. Kiedy ojciec zaproponował jej, aby przeniosła się do tego domu, wcale nie chodziło mu o to, by oszczędziła na płaceniu czynszu. Dziewięć miesięcy temu jej matka umarła i ojciec wydawał się bardzo zagubiony. Z własnego doświadczenia wiedziała, jaką katastrofą życiową jest strata małżonka, więc przypuszczała, że to z powodu samotności poprosił ją, by znów z nim zamieszkała. A przez pięć miesięcy mieszkania u ojca byli w domu sami może tylko tydzień. Ojciec tłumaczył najazdy gości bliskim sąsiedztwem narciarskich stoków.

Julie zaś upatrywała przyczynę tych licznych odwiedzin raczej w jego dobrym sercu. To przecież ojciec namówił Sida, jej najstarszego brata, żeby zostawił tu dwoje swoich pasierbów i własne malutkie dziecko, gdy razem z żoną będą badać perspektywy New-Ware na rynkach europejskich. To ojciec zaproponował Kit, żeby powróciła w rodzinne pielesze na czas służby na lotniskowcu Monty'ego, jej męża marynarza. A kto wciąż nalegał, żeby Don zatrzymywał się w domu, kiedy przyjeżdża do miasta, bez względu na to, kogo ze sobą przywozi. - przyjaciółki, współpracowników czy kumpli? Wiadomo kto: gościnny John Newman.

-         Mam nadzieję, że będzie im smakować zimne mięso, sałatki i resztki urodzinowego tortu - oznajmiła Julie. - W najbliższych dniach nie podam im nic innego.

Z karafką w ręku uchyliła drzwi kuchni, by uściskać swego brata, którego nie widziała od miesięcy. Postawiła karafkę na kredensie w salonie i uważnie zlustrowała stół, by sprawdzić, czy na pewno niczego nie brakuje. Jak zawsze doskonała gospodyni - zarówno w domu, jak i na prezentacjach naczyń kuchennych organizowanych przez New-Ware. Prezentacje te stanowiły zresztą jej jedyne źródło dochodu.

Wszystko znajdowało się na swoim miejscu, więc zadowolona zaczęła torować sobie drogę przez dum przyjaciół i krewnych, idąc w kierunku brata rozmawiającego z jakimś kolegą.

Nawet ktoś postronny musiał przyznać, że Don jest przystojny, a w oczach młodszej siostry wyglądał tego wieczora wręcz cudownie. Mimo różnicy wieku byli sobie szczególnie bliscy.

-                  Don! - krzyknęła.

Odwrócił się ku niej, rozpromieniony, i zagarnął ją w niedźwiedzim uścisku, który o mało nie zmiażdżył jej żeber.

-                   Spóźniłeś się na odliczanie.

-                  Przepraszam. Szczęśliwego Nowego Roku, Julie.

-                  Wzajemnie - odparła.

-                   I wszystkiego najlepszego w dniu urodzin. Jak to jest... mieć dwadzieścia pięć lat?

-                  Powinieneś pamiętać. - Roześmiała się z tego, że nieświadomie powtórzył pytanie Kit. - Tobie zdarzyło się to sześć lat temu.

-                    To jest cios poniżej pasa - zajęczał Don, a potem też się roześmiał. - Przywiozłem kogoś ze sobą - oznajmił. - Spotkaliśmy się na stacji benzynowej, a ponieważ nie miał jeszcze rezerwacji w motelu, namówiłem go, żeby się zatrzymał u nas na jedną noc lub dwie. Tatuś chyba się ucieszył. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko temu.

-                  Ależ ja sama jestem tu gościem - zareplikowała Julie ze śmiechem, po raz pierwszy zwracając uwagę na kolegę Dona.

-                    Cześć, jestem Julie McCrae - powiedziała, machinalnie wyciągając do niego rękę i podnosząc wzrok, by spojrzeć mu w oczy - ciemne, przenikliwe i... znajome.

Zapomniała o dobrych manierach. Zaparło jej dech.

-                    Sądzę, że już się spotkaliście - wtrącił Don, najwyraźniej nie dostrzegając jej zmieszania. - To jest...

-                   Tyrone, prawda? - wybełkotała, oszołomiona i zrozpaczona, że człowiek, który teraz tak mocno trzyma jej rękę w swojej dłoni, nie ma pojęcia, jak bardzo uraził kiedyś jej kruche, dziewczęce ego.

-                  Tyler - poprawił ją poważnie. - Tyler Jordan.

-                   Och - mruknęła z lekceważącym śmiechem. Uwolniła rękę i schowała do kieszeni czarnych wełnianych spodni. - Przepraszam. Nie mam pamięci do nazwisk, ale twarzy nigdy nie zapominam. Kiedy ostatnio... eee... rozmawialiśmy? Sześć, siedem lat temu?

-                    Osiem lat, jedenaście minut i - rzucił okiem na zegarek - trzydzieści sekund. Na przyjęciu dokładnie takim jak to.

Julie niemal odebrało mowę. Czy to miała być aluzja pod adresem jej brata? Zerknęła na Dona. Nigdy nikomu nie zdradziła, co stało się wówczas tuż przed północą na tarasie z tyłu domu. Don jednak tylko się roześmiał, najwidoczniej nic nie wiedział. Julie powinna była się tego domyślić. Przecież tyle razy zanudzał ją opowieściami o niebezpiecznych - nie, raczej szalonych - wyczynach Tylera, a nigdy by o tym nie opowiadał, gdyby był świadom, co zaszło między nimi... A co zaszło? - zreflektowała się w myślach. Nic nie zaszło, skarciła się w duchu.

-                 Nic dziwnego, że nie opierałeś się, kiedy zaprosiłem cię do domu - klepnął Tylera przyjacielsko po plecach. - Po tylu latach ciągle pamiętasz, jakie wspaniałe przyjęcia wyprawia moja młodsza siostrzyczka.

-                   Aha - przytaknął Tyler z półuśmiechem. - Wspaniałe przyjęcia. - Jego wzrok ześliznął się na jej usta.

Od razu zaczęła się zastanawiać, czy pocałunki też zapamiętał, chociaż przecież dawno temu dowiódł, że o pocałunkach i o niej kompletnie zapomniał. Niestety, ona przypominała sobie wszystko doskonale, zwłaszcza niezwykłe poczucie bliskości między nimi. Dlatego tak trudno było jej pogodzić się ze straszną prawdą, że Tyler wtedy tylko się z nią bawił. Nie mogła jednak opłakiwać związku, który istniał wyłącznie w fantazjach nastolatki.

Ku zdumieniu Julie jej wspomnienia okazały się bardzo wyraziste, ale postanowiła wziąć się w garść.

-                 A mówiąc o urodzinach - ciągnął Don - przywiozłem ci prezent od stryjka Sy. - Spojrzał na Tylera i mrugnął. - To coś naprawdę wyjątkowego.

-                 A gdzie jest? - Julie spojrzała na ręce brata i rozejrzała się dookoła.

-                 W garażu. - Don uśmiechnął się.

-                   W garażu? - Odwróciła się w stronę kuchennych drzwi, zamierzając po prostu pójść i zobaczyć, co jej przysłał ekscentryczny brat ojca, Silas Newman.

-                  Jeszcze nie - zatrzymał ją Don. - Tata powini...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin