Tomasz_Pacynski_Dziedzictwo.pdf

(365 KB) Pobierz
Tomasz Pacyński
Dziedzictwo
© Tomasz Pacyński
Tekst udostępniony na licencji Creative Commons. Uznanie autorstwa – Użycie niekomercyjne – Bez utworów zależnych. 3.0. Polska.
I
Księżniczka jak zwykle uśmiechała się łagodnie. Jak zwykle złowieszczy grymas
wykrzywiał cienkie wargi złego czarownika. A książę z swą małżonką u boku siedział
dumnie wyprostowany, zdawał się nie poświęcać nadmiernie swej pańskiej uwagi otoczeniu.
Zbrojni stali w równym szeregu. ściskający w sękatych dłoniach drzewca halabard. Choć
spod okapów płaskich hełmów błyskały czujne spojrzenia, ogorzałe twarze starych wojaków
nie wyrażały żadnych uczuć. Rozkaz był stać na straży, to stali. Jak zwykle.
Nawet kiedy na zrytym podkowami podwórcu Czarny Rycerz stanął nieruchomo nad
zwalonym z konia przeciwnikiem, uśmiech pozostał na twarzy księżniczki. Wszyscy czekali
w przejmującej ciszy, która zapada zawsze, gdy przychodzi czas na ten ostatni cios, kończący
walkę. Który nie wiadomo dlaczego zwykło się zwać ciosem łaski.
Zamarli w oczekiwaniu, aż Czarny Rycerz wniesie swój straszliwy morgenstern, zakręci
nim nad głową, aż zawyje powietrze, po czym spuści rdzawą żelazną kulę na głowę nie
chronioną już strąconym w walce hełmem, z twarzą wtuloną w ziemię.
Wszyscy czekali, aż rozlegnie się ohydny, głuchy trzask, a czaszka dzielnego młodzieńca
rozpryśnie się w krwawej mgiełce, bryzgając wkoło strzępami mózgu i odłamkami kości.
Wszyscy czekali. Księżniczka z łagodnym uśmiechem, zły czarownik z krzywym
grymasem cienkich warg. Dumnie wyprostowany książę i zbrojni, nieporuszeni niczym mur
zamkowy, błyszczące ostrza halabard nawet nie drgnęły kiedy łańcuch zakończony ciężką,
najeżoną kolcami kulą zataczał coraz szybsze kręgi.
Pokonany leżał bez ruchu, widać było tylko jasne, splamione czerwienią włosy. Za chwilę
przegra ostatecznie walkę o swe święte prawa, należne od urodzin prawowitemu następcy,
dziedzicowi księstwa i zamku, mocą złych czarów i podłej zawiści z dziedzictwa wyzutemu.
Ulegnie Czarnemu Rycerzowi, który swój oręż oddał owej złej magii we władanie.
Czekał na ostatni cios. Zapewne też się uśmiechał, lecz skryta twarz nie pozawalała nikomu
tego dostrzec. Coraz szybciej wirowała żelazna kula, zwycięstwo ciemnych mocy zbliżało się
nieubłaganie.
Nagła ciemność spłynęła na zamkowy podwórzec, zatonęły w niej mury i szczyty wież,
skryła uśmiech na twarzy księżniczki. Czarny Rycerz wypuścił nagle odrętwiałej dłoni
rękojeść aż rozpędzona kula zaryła się nieszkodliwie w udeptanej ziemi. Mrok poszerzał się,
zakrywał już całe nieszczęsne księstwo, zagłady bliskie. Może to skrzydła smoka śpieszącego
z odsieczą zakryły słońce, a może dobra czarodziejka zgasiła jego blask, by trwogą porazić
sługi demonów i zwykłej zawiści. Zły czarownik spoglądał ze strachem, krzywiąc już tylko
wąskie wargi w nerwowym grymas. Nadchodziła ostateczna noc, kara za złe uczynki.
Albo tylko cień.
***
Księżniczka nadal miała na szmacianej twarzyczce wymalowany węglem łagodny uśmiech,
sztywne włosy z czesanego lnu ocieniały oczy z okrągłych, rogowych guziczków. To stąd ten
wiecznego zdziwienia, uśmiechniętej naiwności.
Pod murem z kilku cegieł, na którego szczycie dumnie powiewała postrzępiona szmatka na
kijku, książęca chorągiew, stał szereg zbrojnych. Okryci łuskowatym pancerzem szyszek, pod
przykryciem hełmów z żołędziowych czapeczek, wystawiali przed siebie groźnie patyczki
swej broni.
Wyrzezany z lipowego klocka książę wciąż trzymał się dumnie i sztywno, może dlatego, ze
na głowie miał lipową koroną zamiast książęcej mitry. awansuje. Czarodziej przewrócił się,
sosnowe słoje układały się w zmarszczki na wykrzywionej twarzy.
Zaś Czarny Rycerz...
Nie ma już Czarnego Rycerza, spotkała go kara za wysługiwanie się siłom ciemności. Pękł
z suchym trzaskiem pod podeszwą ogromnego buta, rozsypał się gubiąc łuski pancerza,
wgnieciony w zrytą ziemię. Mrok, który okrył księstwo nie sprowadzał odsieczy, nie niósł
wybawienia, czarodziejka wiedziała o tym doskonale. To było coś gorszego, z czym nawet
dobra czarodziejka sobie nie poradzi.
Ciężki bucior rozgniótł resztki rycerza, po czym celnym kopniakiem posłał złego
czarodzieja w odległy niebyt, tam, gdzie jego miejsce. Choć nie odbył on swej ostatniej drogi
w jednym kawałku, jednak na drewnianej twarzy wciąż miał krzywy grymas imitujący
uśmiech.
– Zjeżdżaj stąd, odmieńcu! Zjeżdżaj, bo kulasy poprzetrącam!
Brzydka dziewczynka pisnęła ze strachu. Ten, co rzucił cień na księstwo, okrył je mrokiem
i trwogą, był w jej oczach straszniejszy od smoka. Smoki nie przetrącają kulasów, nie zioną
przetrawionym piwskiem, najwyżej ogniem i dymem. Nie mają przekrwionych oczu,
tonących w tłuszczu, zarośniętej gęby. Po prawdzie takiej gęby to też nie mają, byłyby zbyt
straszne.
Chwyciła co najcenniejsze, szmacianą księżniczkę o lnianych włosach i wiecznie
zdziwionych oczach, przycisnęła do piersi. Chciała ocalić jeszcze dzielnego młodzieńca,
leżącego w oczekiwaniu na cios łaski, który już nie spadnie. Nie zdążyła, rzemień ze świstem
spadł na wyciągniętą dłoń, przekreślił ją szybko nabrzmiewająca pręgą. Chciała odskoczyć,
tuląc uśmiechniętą księżniczkę lecz palący ból uderzenia spowodował, iż nie była tak zwinna,
jak zawsze. Upadła na plecy.
Gdy pijany wozak zamachnął się biczyskiem mogła już tylko się skulić, chronić szmacianą
laleczkę najlepiej jak potrafiła. Spod zaciśniętych powiek nie popłynęła ani jedna łza, kiedy
czekała następnego uderzenia. Brzydka dziewczynka nigdy nie płakała, choć miała po temu
wiele okazji. Nie umiała płakać..
Uderzenie spadło nieuchronnie, jak się spodziewała. Chciała wytrzymać, nie poruszyć się,
jak zwykle, gdy nie mogła już uciekać. Wiedziała, że wtedy zazwyczaj szybko się nudzą,
żadna przyjemność bić, gdy nie widać reakcji. Człowiek męczy się niepotrzebnie, bez
efektów, żadna zabawa. Kończy się wtedy na jednym czy dwóch kopniakach w żebra, można
wytrzymać.
Nie doceniła wozaka, uderzył z wprawą, z całej siły. Rzemień spadł z trzaskiem na
obnażoną skórę, tam, gdzie przypominająca worek sukienka podciągnęła się do połowy ud.
Zwinęła się, z zagryzionych warg dobył się cichy pisk. Nie krzyknęła, nie umiała krzyczeć.
Mężczyzna zarechotał z zadowoleniem, wzniósł bat do ponownego ciosu, zamachnął się.
Już sam świst wystarczył, by mała, skurczona postać zatrzęsła się w mimowolnym skurczu.
Rzemień ominął cel, wzbił kurz uderzając w ziemię. Dziewczynka nie otwierając oczu
próbowała odpełznąć. Na pijackiej gębie rozlał się szeroki uśmiech. To też niezła zabawa.
Biczysko znów uniosło się w górę, ale już nie opadło z powrotem. Na zarośniętej gębie
odbiło się zastanowienie, małe oczka taksowały zaokrąglające się kształty bioder. Wozak
podrapał się po skudlonej czuprynie.
– Ech, brzydka jesteś jak kupa, ale co mi tam... – mruknął gmerając u pasa.
Smoki nie przetrącają kulasów. Nie robią też innych, paskudnych rzeczy, nie ściskają
boleśnie, zostawiając granatowe siniaki. Nie zioną piwem i czosnkiem w twarz, nie ślinią, nie
pokazują spróchniałych zębów. Nie wsadzają łap...
Wiedziała, że nie ucieknie, jak zawsze dotąd jej się udawało, zbyt paraliżował ją ból. A ten
człowiekiem był wystarczająco pijany, by zrobić to, co zamierzał, ale nie na tyle, by jej nie
dogonić. Nie myśląc już nawet, co zrobić rozwarła powieki, wpiła spojrzenie w tłustą,
poczerwieniałą z podniecenia gębę. Czuła oślizgłe myśli, kłębiące się pod niskim czołem jak
czarne ślimaki bez skorup.
Spojrzała prosto w przekrwione oczy prześladowcy.
Była brzydka, nie tylko z powodu pozlepianych, sztywnych jak sznurki włosów
opadających na chude ramiona. Miała zbyt głęboko osadzone, brązowe oczy, ocienione
wydatnymi brwiami, mały, cofnięty podbródek. Twarz znaczyły smugi brudu.
Ale nie to spowodowało, że wozak nagle stanął jak sparaliżowany i począł gwałtownie
trzeźwieć. W rozszerzonych, wpatrzonych w siebie oczach nie było strachu napastowanego
podlotka. Było w nich coś obcego..
Uświadomił to sobie dopiero teraz, za późno, jak pojęła jakaś część jego niezbyt lotnego
umysłu. Resztki mizernego rozsądku, tonącego z wolna w przepastnej głębi brązowych oczu
powiedziały mu, że to nie był najlepszy pomysł. Zaczepianie tego odmieńca to co innego, niż
napastowanie innej biedoty, dorastających dziewek, których tyle roiło się na podgrodziu. To
nie to samo, co kopnąć taką, obmacać, albo zerżnąć w zacisznym kąciku między kupą gnoju
a załomkiem murów.
Gdy pękły naczynia krwionośne w wybałuszonych oczach w jego wzroku czerwono
błysnęło szaleństwo. Resztką świadomości, rozpadającej się na kawałki poczuł ciepło, na
rozpiętych już, lecz jeszcze nie opuszczonych spodniach wykwitła mokra plama. Ta część
ciała, która przed chwilą jeszcze sterczała prężnie gotowa do akcji zwiotczała teraz, skurczyła
się żałośnie. Taka już miała pozostać, na zawsze.
Pod wozakiem ugięły się kolana. Cuchnący już teraz prócz piwska także moczem usiadł
ciężko, opierając się o wpółrozwalony murek, otaczający wysypisko. Jeszcze nie tak dawno
zwany Knurem od swej jurności, a zapewne także i obyczajów, spoglądał przed siebie
szklistym wzrokiem. Dłonią gmerał w rozporku, co miało być jego jedynym zajęciem przez
resztę życia.
Brzydka dziewczynka ogarnęła workowatą sukienkę, okrywając podrapane na ułomkach
cegieł chude kolana. Podniosła się posykując z bólu.
Odeszła trzymając w opuszczonej dłoni swą szmacianą laleczkę z nakreślonym węglem
uśmiechem na wiecznie zdziwionej twarzyczce. Za nią mrok zmierzchu okrył księstwo,
w którym zło częściej jest pijanym bydlakiem niż rycerzem w służbie ciemnych mocy
W którym nie trzeba być księciem, by zostać wyzutym z dziedzictwa.
***
Tylko dwa uczucia. To zaskakująco mało, jak na dwanaście lat życia. Owszem, znała
pojęcia na określenie innych, takich jak miłość, wdzięczność, radość. Wiedziała, co
oznaczają. Ale doznawała tylko głodu i zimna.
Teraz czuła głód. Na prawdziwe zimno trzeba było jeszcze poczekać, jesień była wyjątkowo
ciepła, tylko snujące się nitki babiego lata przypominały, że już niedługo z drzew zaczną
opadać liście, a szron posrebrzy zeschłą trawę o poranku. Chłody spóźniały się, lecz na pewno
nadejdą. Skoro jednak jeszcze nie nadeszły, nie należy tego żałować.
Głód nigdy nie czekał, nie był zjawiskiem sezonowym. Co rano nadchodził i dręczył
zawzięcie, rzadko dając się oszukać. Był wiernym towarzyszem nawet zimą, gdy przybrani
opiekunowie dawali od czasu do czasu miskę polewki. Zaś w lecie nikt nie chciał karmić
przybłędy. Niech sobie sama coś znajdzie, wykopie spod ziemi, znajdzie na wysypisku,
ukradnie wreszcie. Jej sprawa.
Na podgrodziu nie miała czego szukać. Zbyt duża konkurencja, dzieciaków takich jak ona
było mrowie. W dodatku łączyły się w grupy, do których nigdy jej nie przyjęto. Była
odmieńcem i niemową, w dodatku brzydką
Pozostawało miasto, za murami łatwiej coś znaleźć. Nawet odmieńcowi się to czasem
udawało. Musiała tylko przemknąć się niepostrzeżenie przez bramę, pod okiem straży.
Czasem się udawało, czasem nie, kończyło na paru kopniakach. Trudno, takie życie.
Ranek zmitrężyła zastanawiając się, czy dzisiaj warto. Nie czuła się specjalnie na siłach,
pręgi po uderzeniach bicza nabrzmiały, podeszły krwią, bolało stłuczone kolano. W takim
stanie ryzykowała schwytanie przez strażnika, a w perspektywie następne bicie. Ale nie jadła
już od dwóch dni, bała się osłabienia czy choroby.
W mieście, pod straganami na placu targowym zdarzało się znaleźć zgniłą brukiew, rybie
łby i inne dobre rzeczy. Mogła pomóc kupcom, nosić ciężkie skrzynki, dostać za to grosz czy
półgroszak. Wprawdzie rzadko, ale czasami nawet brzydki odmieniec coś zarobił, nie tylko
po grzbiecie.
W dobrych czasach udawało się sprzedać wystrugane z drewna laleczki, pomalowane
węglem i ochrą, rzeźbione drewniane paciorki, nawleczone na rzemyk. Ale dobre czasy
minęły, odkąd któryś z konkurencyjnych łobuzów zabrał jej największy skarb, ułamany
kozik.
Mimo obaw przeszła przez bramę bez większych kłopotów, uniknęła uwagi strażników,
którzy dziś wydawali się bardziej pijani niż zwykle. Szła błotnistą uliczką, starając się nie
patrzeć w twarze mijanych ludzi. Kiedyś ktoś powiedział. że ma "złe oko". Wtedy jeszcze nie
wiedziała, co to znaczy, ale dowiedziała się bardzo szybko, skończyło się wybiciem zęba, na
szczęście mlecznego. Wolała nie powtarzać tego doświadczenia. Mimo ciepła owinęła się
szczelnie dziurawą burką, kryjąc twarz pod spadającymi na oczy włosami. Od czasu do czasu
rzucała spod włosów spojrzenia, by wiedzieć, dokąd idzie.
Tłum wypełniający uliczkę zaczął się nagle rozstępować, ludzie usuwali się pod ściany
kamieniczek. Chciała zrobić to samo, lecz nie mogła się powstrzymać, by nie zerknąć
z zaciekawieniem.
Z przeciwka jechał rycerz, wyprostowany w kulbace, ponad mrowiącym się pospólstwem.
Zdawał się płynąć nad ludzką mierzwą, nad całym błotem i gnojem rynsztoków. Nawet bez
zbroi, tylko w kubraku, poznaczonym odciskami i rdzawymi plamami od pancerza był
imponujący. Spod skórzanej mycki, noszonej zazwyczaj pod hełmem wymykał się niesfornie
kosmyk jasnych włosów.
Zamarła na środku uliczki, nie bacząc, że stoi po kostki w kałuży wypełnionej w równej
mierze wodą, co końskim moczem i czymś jeszcze, czemu lepiej nie przyglądać się bliżej.
Nie odskoczyła pod mur.
Zdawało jej się, iż z naprzeciwka zbliża się wyzuty z dziedzictwa prawowity książę, który
walczyć będzie z mocami ciemności, pokona Czarnego Rycerza i wszelkie plugastwo, gdy
nadejdzie czas zapłaty.
– Prrr!
Chciała odskoczyć, gdy z tyłu dotarł do niej turkot kół i końskie chrapanie, lecz zawiodło
spuchnięte kolano. Poczuła uderzenie w plecy, powiew gorącego oddechu. Padła prosto
w kałużę, nie czując jeszcze bólu.
Zbierała się niezdarnie, uderzające obok niej kopyta ochlapywały ją błotem. Przeturlała się
na bok, pod tańczącym w zaprzęgu koniem, wstrzymywanym brutalnie ściągniętymi lejcami.
Wóz przechylił się przy akompaniamencie przekleństw woźnicy, na bruk poturlały się
dorodne główki kapusty.
Skuliła się w błocie, słysząc świst bata. Wprawdzie na razie celem był koński zad, wiedziała
jednak, że i na nią przyjdzie kolej. Znów nie mogła uciekać, noga była zdrętwiała
i bezwładna.
Ucichło mlaskanie kopyt w kałuży, tylko przekleństwa nie milkły. Gdy bat znów świsnął
wiedziała, że to na nią kolej. Mijały chwile odmierzane szaleńczo bijącym sercem.
Rzemień nie spadł. Zamiast tego dało się słyszeć głuche uderzenie, połączone
z chrupnięciem i jękiem. Po krótkich, urągliwych śmiechach znów zaszemrał zwykły miejski
gwar.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin