Antologia - Nie czytać o zmierzchu! 03.pdf

(326 KB) Pobierz
NIE CZYTAĆ
O ZMIERZCHU!
III
PAŃSTWOWE WYDAWNICTWO „ISKRY” WARSZAWA 1983
967948717.001.png
A. M. BURRAGE
KOLEŻANKI
I
Choć każdy, kto znał Stephena Evertona, przyznawał, że to ostatni człowiek pod
słońcem, któremu, można by pozwolić wychowywać dziecko, Monika miała szczęście, że się
dostała w jego ręce. W przeciwnym razie prawdopodobnie przymierałaby głodem lub znala-
złaby się w jakimś przytułku dla dzieci bezdomnych i opuszczonych. Co prawda ojciec jej,
poeta Sebastian Threlfall, miał mnóstwo przypadkowych przyjaciół. Prawie każdy znał go
trochę, i aż do chwili tragicznego dla niego ataku delirium tremens udawało mu się wyglądać
na jednego z najbardziej interesujących regularnych bywalców Cafe Royal. Ludzie nie są
jednak na ogół skłonni wychowywać dzieci przygodnych znajomych, zwłaszcza gdy można
podejrzewać, że dzieci te dziedziczą więcej niż przeciętną część ludzkich słabości.
O matce Moniki nie wiadomo było dosłownie nic. Nikt nie potrafił powiedzieć, czy
żyje, czy umarła. Zapewne już dawno porzuciła Threlfalla dla innego małżonka, mogącego i
chcącego jej zapewnić regularne posiłki.
Everton znał Threlfalla nie lepiej, niż znało go stu innych ludzi, i nie wiedział o istnie-
niu jego córki, póki śmierć ojca nie stała się najświeższym tematem rozmów w środowiskach
literackich i artystycznych. Gdy ludzie rozważali niepewnie, co się stanie z „dzieciakiem”,
Everton po cichu zaadoptował dziewczynkę.
W „Who's Who” znajdziecie datę urodzenia Evertona, nazwy ukończonych przez niego
college'ów oksfordzkich — Winchester i Magdalen — tytuły książek, które napisał, dowiecie
się też, że jego upodobania to łyżwiarstwo i wspinaczka górska, Lecz trzeba poznać tego
człowieka trochę mniej powierzchownie. W owym czasie miał prawie pięćdziesiątkę, a
wyglądał dziesięć lat starzej. Był wysokim, szczupłym mężczyzną z delikatną różową cerą,
owalną głową, rzymskim nosem i niebieskimi oczami, które patrzyły łagodnie spoza silnych
szkieł. Wargi miał wąskie, proste, zaciśnięte mocno nad lekko wysuniętymi do przodu zęba-
mi. Wysokie czoło było nagie, gdyż łysina sięgała aż do podstawy czaszki. Pozostała resztka
włosów neutralnego szpakowatego koloru była krótko przycięta. Starał się mieć wygląd przy-
zwoity i surowy, inteligentny i uczony — jakiegoś Sherlocka Holmesa może, nieco kapry-
śnego.
Świat znał go jako autora książek na temat przełomowych chwil w historii. Były to
książki ciężkie, o ciężkich tytułach, pisane przez uczonego dla uczonych. Przyniosły mu
sławę i niemało pieniędzy, których nie potrzebował będąc dość zamożnym dzięki odziedzi-
czonemu spadkowi. Był starym kawalerem, człowiekiem z natury zimnym, o regularnych,
powściągliwych przyzwyczajeniach, wybrednym i lubiącym spokój oraz proste wygody.
Nikt prawdopodobnie nie wiedział, dlaczego Everton zaadoptował sierotę, córkę czło-
wieka, którego ledwie znał, a nigdy nie darzył sympatią ani nie szanował. Nie lubił dzieci i
skłonny był raczej do drwiny niż do sentymentalności. Ryzykuję tylko domysł, sugerując, że
jak wielu bezdzietnych ludzi miał własne teorie na temat wychowania dzieci i chciał je nao-
cznie sprawdzić. Pewne jest w każdym razie, że dzieciństwo Moniki, dość niezwykłe poprze-
dnio, z tragicznego stało się teraz groteskowe.
Everton zabrał ją z czynszowego domu w Bloomsbury, którego właścicielka, obarczona
już nieściągalnym długiem, zastanawiała się, co zrobić z dzieckiem. Monika miała wtedy
osiem lat i na swój skromny sposób była kobietą doświadczoną. Żyła w nędzy, brudzie, wśród
pijaństwa. Nigdy się w nic nie bawiła i nie miała towarzyszki zabaw. Znała tylko marne i
żałosne strony życia. I nabrała wprawy w stosowaniu na wzór ojca drobnych wybiegów i
brzydkich sztuczek. Była poważnym, ponurym, bladym i nieładnym dzieckiem, które nigdy
nie zaznało dzieciństwa. Kiedy się odzywała, co czyniła jak mogła najrzadziej, głos jej
brzmiał twardo i ochryple. Była, biedactwo, tak mało pociągająca, jaką być mogła, urobiona
przez dotychczasowe życie.
Poszła z Evertonem bez pytań i sprzeciwu. Nie kwestionowałaby niczyjego prawa
własności do własnej osoby bardziej, niż mogłaby to czynić sztuka bagażu pozostawionego w
przechowalni. Należała przedtem do ojca. Teraz, gdy odszedł na zawsze, stała się własnością
tego, kto ją zabrał. Everton zaopiekował się nią z chłodną uprzejmością, pozbawioną uczucia
i litości. Ona w zamian nie obdarzyła go miłością ani wdzięcznością, lecz zachowywała się
tak, jak sobie życzono, niczym płatna służąca.
Everton nie lubił współczesnych dzieci, a za to, czego w nich nie lubił, winił współcze-
sne szkoły. Może dlatego nie posłał Moniki do żadnej szkoły. A może chciał się przekonać,
jak dziecko potrafi samo zdobyć wykształcenie. Monika umiała już czytać i pisać i tak wypo-
sażona miała swobodny dostęp do jego dużej biblioteki, w której znajdowały się prawie wszy-
stkie możliwe rodzaje książek, od grubych tomów o tematyce trudnej i zawiłej do bzdurnych
nowoczesnych powieści, kupionych i pozostawionych tam przez pannę Gribbin. Everton nie
zabraniał niczego i niczego nie zalecał, obserwował tylko, jak drzewko rośnie w sposób natu-
ralny, nie pielęgnowane i nie przycinane.
Panna Gribbin, sekretarka Evertona, osoba w średnim wieku, była typem bezpłciowej
kobiety o wąskiej, ostrej twarzy i płaskich piersiach, mogącej mieszkać bezpiecznie ze starym
kawalerem, bez obawy, że któreś z nich narażone zostanie na obmowy. Do jej obowiązków
doszło teraz nauczenie Moniki pewnych elementarnych rzeczy. Tak więc dowiedziała się ona,
że człowiek o imieniu William Zdobywca przybył do Anglii w roku 1066. Ale chcąc wie-
dzieć, jaki był ten William, musiała iść do biblioteki i przeczytać kilka sprzecznych ze sobą
opisów jego osoby, podanych przez kilku historyków. Od panny Gribbin uczyła się tylko
nagich, niezbitych faktów, z resztą musiała dawać sobie radę sama. W bibliotece otaczało ją
królestwo rzeczywistości i królestwo fantazji, drzwi do każdego z nich były zachęcająco
uchylone.
Monika bardzo lubiła czytać. W gruncie rzeczy była to jej jedyna rozrywka, bo Everton
nie znał innych dzieci w jej wieku, a ją traktował jak dorosłą osobę. Czytała więc wszystko,
od tłumaczeń „Iliady” do Hansa Andersena i od Biblii do powieści współczesnych przesyco-
nych erotyką.
Choć Everton obserwował ją bacznie i zasypywał niewinnymi na pozór pytaniami, nie
zdołał nigdy zgłębić jej myśli. Chaotyczne marzenia, które snuć mogła na temat dziwnego
świata otaczającego dom w Hampstead — świata bogów, wróżek, demonów, a także silnych,
milczących mężczyzn kochających się z niechlujnymi młodymi kobietami — zachowywała
dla siebie. Rezerwa była jedyną rzeczą, jaką miała wspólną z normalnym dzieciństwem.
Everton zauważył, że nigdy się nie bawiła.
W przeciwieństwie- do większości młodych stworzeń nie miała naturalnych skłonności
do zabawy. Może ten instynkt zniszczyły w niej doświadczenia życia u boku ojca. Większość
samotnych dzieci improwizuje jakieś zabawy i świetnie potrafi udawać, lecz Monika, posępna
jak stworzenie w klatce, pozbawiona zarówno wdzięku, jak niegrzeczności, właściwych
wiekowi dziecięcemu, rzadko płacząca, a jeszcze rzadziej wybuchająca śmiechem, poruszała
się po domu spokojna i nieożywiona, jakby była z drewna. Eksperymentalista Everton miewał
czasem wyrzuty sumienia i chwile trwogi.
II
Kiedy Monika miała dwanaście lat, jej opiekun przeniósł się z Hampstead do domu
położonego daleko, w środku hrabstwa Suffolk, który był częścią otrzymanego świeżo przez
niego spadku. Był to wysoki, prostokątny dom w stylu z czasów królowej Anny, stojący na
wzgórzu ponad bagnistymi polami i lasami brzozowymi chłostanymi wiatrem. Dawniej była
to wiejska posiadłość, lecz teraz niewiele ziemi należało do dworu. Krótki podjazd między
dwoma rzędami wiecznie zielonych krzewów prowadził do ciężkiej kutej żelaznej bramy, do
gazonu i klombów przed domem. Za domem znajdował się na pół zapuszczony ogród, wyda-
ny na pastwę chwastów. Pokoje były wysokie, lecz całe wnętrze przepełniała atmosfera przy-
gnębienia, jakby dom był żywą istotą nie mogącą się otrząsnąć z jakiegoś dawnego napadu
melancholii.
Everton zamieszkał w tym domu z różnych powodów. Przez blisko rok próbował dare-
mnie wynająć go lub sprzedać i dopiero kiedy stwierdził, że bez trudu pozbędzie się domu w
Hampstead, powziął decyzję. Stary dwór w dalekim Suffolk, oddalony o milę od najbliższego
miasteczka, mógł zapewnić mu samotność, której pragnął. Ponadto dbał o swoje zdrowie —
jego system nerwowy nigdy nie był zbyt mocny — a lekarz zalecił mu ożywcze powietrze
wschodniej Anglii.
Nie przejął się tym wcale, że dom był dla niego za duży. Meble, które posiadał,
wypełniły taką samą liczbę pokoi, jaką wypełniały w Hampstead, resztę pozostawił pustą. Nie
zwiększył też liczby służby, składającej się z trzech osób zatrudnionych w domu i ogrodnika.
Towarzyszyła mu panna Gribbin, mniej niezbędna niż przedtem. Razem z nimi przybyła
Monika, aby poznawać inne aspekty życia z tym samym kamiennym stoicyzmem, który
zaobserwował u niej Everton, gdy pierwszy raz się zobaczyli.
Obowiązki panny Gribbin wobec Moniki stawały się coraz bardziej tym, co można
określić mianem synekury. „Lekcje” zajmowały teraz nie więcej niż pół godziny dziennie.
Monika z wiekiem potrafiła coraz lepiej „ryć” w bibliotece, pogłębiając swoją edukację. Nie
łączyła ją z panną Gribbin ani sympatia, ani przywiązanie i żadna z nich niczego nie udawała.
W poczuciu wspólnego obowiązku wobec Evertona spełniały pewne obowiązki wobec siebie.
Na tym jednak zaczynały się i kończyły ich wzajemne stosunki.
Z początku dom podobał się i Evertonowi, i pannie Gribbin. Odpowiadał tym dwóm
usposobieniom z natury pozbawionym wesołości. Monika zapytana, czy dom jej się podoba,
odpowiedziała po prostu „tak” tonem, który świadczył o całkowitej obojętności.
Wszyscy troje na swój sposób prowadzili takie samo życie jak w Hampstead. W Monice
zaczęła się jednak dokonywać powolna zmiana, tak nieznaczna i subtelna, że minęły tygo-
dnie, nim Everton i panna Gribbin ją zauważyli. Wczesną wiosną któregoś popołudnia Ever-
ton po raz pierwszy zdał sobie sprawę z czegoś niezwykłego w zachowaniu Moniki.
Szukał w bibliotece książki „Upadek Commonwealthu w Anglii” i nie mogąc jej zna-
leźć, poszedł poszukać panny Gribbin, lecz zamiast niej spotkał u stóp wysokich dębowych
schodów Monikę. Zapytał ją obojętnie o książkę, na co podniosła żywo głowę i odpowiedzia-
ła mu z uśmiechem, czego nic miała w zwyczaju:
— Tak, czytałam ją i chyba zostawiłam w sali szkolnej. Zaraz tam pójdę i zobaczę.
Jak na nią było to długie zdanie, ale Everton ledwie to zauważył. Zastanowiło go co
innego.
— Gdzie zostawiłaś książkę? — spytał.
— W sali szkolnej — powtórzyła.
— Nic nie wiem o żadnej sali szkolnej — odrzekł chłodno. Nie znosił niewłaściwych
nazw. choćby nadanych pokojowi. — Panna Gribbin zabiera cię zwykle na lekcje do bibliote-
ki albo do jadalni. Jeśli chodzi ci o jeden z tych pokoi, bądź łaskawą nazywać go w sposób
właściwy.
Monika potrząsnęła głową.
— Nie, miałam na myśli salę szkolną — ten duży pusty pokój obok biblioteki. On tak
się nazywa.
Everton znał ten pokój. Jego okna wychodziły na północ i wydawał się bardziej ponury
i ciemniejszy od wszystkich pokoi w domu. Rozmyślał leniwie, czemu Monika spędza tyle
czasu w pokoju bez mebli, gdzie można usiąść tylko na gołej podłodze lub na ławie okiennej
pozbawionej poduszek. Złożył to na karb jej indywidualizmu.
— Kto ten pokój tak nazywa? — spytał.
— To jego nazwa — odparła z uśmiechem.
Pobiegła na górę i po chwili wróciła z książką, którą podała mu znów z uśmiechem, co
go zdziwiło. Było to zaskakujące i miłe widzieć ją biegnącą, a nie chodzącą ciężkim, nie-
zgrabnym krokiem, jakim się na ogół poruszała idąc wykonać jakieś polecenie. I uśmiechnęła
się dwa czy trzy razy w ciągu minuty. Uświadomił sobie, że przez chwilę była żywszym,
szczęśliwszym stworzeniem niż kiedykolwiek w Hampstead.
— Skąd ci przyszło do głowy nazywać ten pokój salą szkolną? — zapytał biorąc z jej
ręki książkę.
— To jest sala szkolna — powtórzyła z uporem, starając się pokryć tę wymijającą
odpowiedź naciskiem na słowie „jest”.
Tyle tylko zdołał z niej wydobyć. Gdy wypytywał dalej, uśmiechy znikły, a blada nie-
ładna twarzyczka pozostała bez wyrazu. Wiedział, że nie ma sensu nalegać, ale obudziła się w
nim ciekawość. Wypytał pannę Gribbin i służbę i dowiedział się, że nikt nie miał zwyczaju
nazywać długiego pustego pokoju salą szkolną.
Widocznie Monika tak go nazwała. Ale dlaczego? Była przecież całkowicie oddalona
od szkoły i klas szkolnych. Jakiś zalążek fantazji zakiełkował w małym móżdżku. Ciekawość
Evertona wzrosła. Przypominał lekarza, który dostrzega u pacjenta jakiś niezwykły symptom.
— Monika wydaje się o wiele żwawsza i weselsza, niż bywała — powiedział do panny
Gribbin.
— Tak — zgodziła się z nim sekretarka. — I ja to zauważyłam. Uczy się grać.
— Grać na czym? Na fortepianie?
— Nie. Grać w dziecinne gry. Nie słyszał pan, jak śpiewała i tańczyła?
Everton, potrząsnął głową. Wyglądał na zainteresowanego.
— Nie słyszałem — odrzekł. — Może moja obecność hamuje... jej żywość.
— Słyszę ją nieraz w tym pustym pokoju, który uparcie nazywa salą szkolną. Milknie,
kiedy usłyszy moje kroki. Oczywiście nie wtrącam się do niej zupełnie, ale wolałabym, żeby
nie mówiła do siebie. Nie lubię, jak ludzie to robią. To jest... niepokojące.
— Nie wiedziałem, że to robi — wyrzekł wolno Everton.
— Tak, prowadzi długie rozmowy. Nie słyszałam, o czym mówi, lecz niekiedy można
by sądzić, że się znajduje w kręgu przyjaciół.
— Zawsze w tym pokoju?
— Na ogół tak — odparła panna Gribbin, skinąwszy głową.
Everton patrzył na swoją sekretarkę z zamyślonym uśmiechem.
— Każdy rozwój jest zawsze niezwykle interesujący. Cieszę się, że ten dom odpowiada
Monice. Chyba odpowiada nam wszystkim.
Gdy wypowiadał ostatnie słowa, w tonie jego zadźwięczało powątpiewanie, a panna
Gribbin zgodziła się z nim z tym samym brakiem przekonania w głosie. W istocie Everton
ostatnio powątpiewał, czy przeprowadzka z Hampstead była korzystna dla jego zdrowia.
Przez pierwsze tygodnie wskutek zmiany powietrza miał nerwy w lepszym stanie, lecz teraz
zdawał sobie sprawę z pogorszenia. Wyobraźnia płatała mu figle wypełniając mózg jakimiś
dziwacznymi rojeniami. Nieraz, gdy siedział do późna i pisał — lubił pracować w nocy
popijając mocną kawę — stawał się ofiarą niesłychanie męczących nerwowych objawów,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin