Mortman Doris - Pierworodna tom I.pdf

(1784 KB) Pobierz
DORIS MORTMAN
PIERWORODNA
TOM I
PROLOG
Pierwszego września 1939 roku, w kilka minut po
ogłoszeniu w amerykańskim radio komunikatu o napaści
Niemiec na Polskę, zmarła Franyu Bekah Lublin Rostov.
Niemcy, brutalnie szturmując granice, zaatakowali z
wystarczającą siłą, by odnieść absolutne zwycięstwo.
Nowotwór, który rok wcześniej zaczął drążyć ciało Franyu,
postępował wolniej, lecz z podobnie niszczycielskim
skutkiem. Choroba pochłonęła życie czterdziestoletniej
kobiety, zabierając Sinnochowi Rostovowi żonę, z którą
przeżył dwadzieścia lat. Pozostawiła mu pięcioro dzieci. W
chwili śmierci wszyscy byli przy niej, każde przytłoczone
bezmiarem cierpienia i zalane powodzią wspomnień.
Sinnoch patrzył na martwe ciało żony, nie mogąc
zaakceptować jej śmierci. Przyglądał się grubym, czarnym
włosom okalającym pierścieniami jej twarz w kształcie serca.
Mimo że wybielona przez śmierć, cera Franyu przypominała
dawny odcień. Za życia była tak delikatna, że najmniejsze
muśnięcie różu zdawało się zakłócać jej perfekcję. Mały nos, z
charakterystycznym dołeczkiem na czubku, zawsze przyciągał
wzrok patrzących.
Miała zamknięte oczy, a mimo to Sinnoch nadal czuł
koloryt i intensywność jej spojrzenia. Widział lśniący błękit
złamany pomarańczową plamką. Chłonął tę bezpośredniość,
uczciwość i otwartość, które zawsze dodawały mu sił.
Pamiętał iskierki pojawiające się w jej oczach, gdy któreś z
dzieci zrobiło coś zaskakującego, kiedy ją całował lub gdy
próbowała wyzwolić go z przygnębienia lub złego nastroju.
Dotknął jej nadgarstka, przekręcił plastikową, szpitalną
bransoletkę i bezmyślnie patrzył na wypisane imię. Pomimo
tych dwudziestu lat ich imiona - Frances i Sam - przypomniały
mu wakacje na wyspie Ellis, gdzie tak właśnie ochrzcił ich
jakiś niecierpliwy urzędnik, nie mający czasu na
rozszyfrowywanie słabego angielskiego, jakim wówczas
władali. Przyjaciele również używali tych zangielszczonych
imion, podobnie jak klienci w ich sklepie z biżuterią i wierni
w synagodze. Jednak w domu, przy dzieciach, nadal
pozostawali Franyu i Sinnochem, tak jak w chwili, gdy
spotkali się po raz pierwszy.
On terminował u jubilera, a Franyu pochodziła z
arystokracji. Nie traktowała jednak różnic klasowych jak
barier dzielących ludzi. Spotkali się podczas jednego z
pogromów nękających Polskę na początku dwudziestego
wieku. Sinnoch, członek Żydowskiego Ruchu Oporu,
próbował uciec przed kilkoma polskimi nacjonalistami, którzy
upatrywali w Żydach zagrożenie dla istnienia swojego kraju.
Na nieszczęście, kiedy wyszedł na ulicę z podziemnego
labiryntu warszawskich kanałów, ponownie znalazł się w sieci
uliczek żydowskiej części miasta. Szukał schronienia w
pierwszym napotkanym domu, który wydał mu się
bezpieczny. Był nim stary skład, gdzie wydawano chleb i
mąkę najbardziej potrzebującym. Wbiegł do środka i poprosił
o pomoc. Dwie kobiety odwróciły wzrok, ogarnięte paniką na
samą myśl o zetknięciu z kryminalistą. Tylko Franyu nie bała
się spojrzeć w jego stronę i ona właśnie ukryła go w
bezpiecznym miejscu. W jednej chwili znalazł się pod osłoną
obszernych fałd jej sukni. Gdy nadeszli prześladowcy,
Sinnoch czołgał się na czworakach w szeleszczących zwojach
materiału. Z przebiegłością, którą wymogła na niej sytuacja,
Franyu wpuściła ich do środka. Rozmawiała z nimi
opanowanym, nie zdradzającym strachu głosem. Sinnoch, z
bronią gotową do strzału, nerwowo nasłuchiwał. Po niedługim
czasie odeszli, by kontynuować pościg. Franyu uratowała mu
wtedy życie. Cały czas go ochraniała, tak jak on otaczał ją
opieką przez wszystkie lata ich małżeństwa.
Sinnoch próbował ochronić ją przed okropnościami tego
świata, ale nowotwór okazał się zbyt okrutnym wrogiem. Bez
względu na to, jak bardzo ją kochał, jak dzielnie walczył i jak
gorąco się modlił, nie mógł zapobiec nieszczęściu. Delikatnie,
jak gdyby nie chciał obudzić jej ze snu, ułożył rękę żony
wzdłuż ciała. Podniósł się ciężko i wyprowadził dzieci ze
szpitalnej sali do niewielkiej poczekalni.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Nagle poczuł na
swojej dłoni dotyk ręki Molly. Odwrócił się i spojrzał na
najstarszą córkę. Przyszła na świat w małej miejscowości pod
Paryżem, prawie dwadzieścia lat temu. Poród odbierał jeden z
lekarzy walczących w żydowskim podziemiu. Przekroczyła
Atlantyk owinięta w strzępy szmat i łachmany, które Franyu
jakimś cudem udało się zdobyć. Molly była już mężatką i
oczekiwała pierwszego dziecka, które nigdy nie miało poznać
swojej babci.
Przed nim, owładnięty takim samym uczuciem
bezsilności, jakie kipiało w Sinnochu, przemierzał salę
osiemnastoletni syn Jacob. Był ciałem i krwią ojca,
bojownikiem o sprawiedliwość, do gruntu wstrząśniętym tą
bezsensowną śmiercią. Buntował się przeciwko odejściu
matki, podobnie jak nie chciał się pogodzić z inwazją
Niemców na ojczyznę swoich rodziców. Teraz jednak
obydwaj z ojcem musieli skapitulować przed nieuchronnością
śmierci.
Siedemnastoletnia Tessa o ogromnych, jasnych, pełnych
smutku oczach siedziała uczepiona ramienia starszej siostry.
Tessa była pomocnym duszkiem Franyu, zawsze chciała
dzielić z matką każdą troskę. Teraz płakała, ale Sinnoch
wiedział, że ona otrząśnie się najszybciej z nich wszystkich.
Od momentu kiedy dotarli do szpitala, dwunastoletni
Benjamin nie odezwał się słowem. Za niecałe trzy tygodnie
miał być przyjęty do Tory. Przez ostatni rok modlił się
każdego wieczoru, by matka dożyła chwili, w której odśpiewa
Zgłoś jeśli naruszono regulamin