Rosamunde Pilcher - Wrzesien.pdf

(2687 KB) Pobierz
Microsoft Word - Wrzesien.doc
ROSAMUNDE PILCHER
ZangielskiegoprzełoŜyłBogdanBaran
ŚwiatKsiąŜki
4628559.004.png 4628559.005.png
4628559.006.png 4628559.007.png
MAJ
1
Wtorek,trzeci
Na początku maja w Szkocji nastały w końcu ciepłe dni. Zima
trzymała stalowymi palcami o wiele za długo, niechętna do
osłabieniaokrutnegouścisku.Przezcałyczasprzenikliwywiatrdąłz
północnego zachodu, szarpał pierwsze kwiaty zawilców i spalał na
brązowoŜółtetrąbkiŜonkili.ŚniegmroziłwierzchołkiwzgórzileŜał
w kotlinkach, a farmerzy zmartwieni opóźnieniem wypasu wieźli
ciągnikamiresztkipaszynagołepola,naktórychjejmalejącesterty
walałysięwszałasachokamiennychścianach.
Nawet dzikie gęsi, które zwykle odlatywały pod koniec marca,
opóźniały swój powrót do arktycznych siedlisk. Ostatni sznur
zniknąłokołopołowykwietnia;niosącswójkrzykgdzieśnapółnocw
nieznane niebiosa, frunął tak wysoko, Ŝe podobne grotom strzał
formacjewydawałysiękruchejakpajęczynynawietrze.
Apotem,wciągujednejnocy,kapryśnygórskiklimatzłagodniał.
Wiatr zmienił kierunek na południowy, niosąc wraz z wonią
wilgotnej ziemi i kiełkujących roślin błogie powiewy i dobrą
pogodę, którą reszta kraju cieszyła się juŜ od tygodni. Krajobraz
przyodziałsięwmiłą,trawiastązieleń,białedrzewadzikichczereśni
wydobyły się ze swego pognębienia, nabrały ducha i rozpręŜały
gałęziewemgleśnieŜnobiałychpłat
5
4628559.001.png
ków.Wiejskieogródkiwszystkienarazzaczęłypączkowaćbarwami
— Ŝółty, kwitnący zimą jaśmin, fioletowy krokus i głęboki błękit
podobnych do winogron kwiatów hiacyntu. Odezwały się ptaki, a
słońceporazpierwszyodjesienizsyłałoprawdziweciepło.
KaŜdegoranka,słońceczysłota,VioletAirdwędrowaładowsi
po zakupy ze sklepu pani Ishak: kwartę mleka, „Timesa" i inne
drobneartykułypotrzebnedopodtrzymaniaŜyciasamotnej starszej
pani. Tylko niekiedy w otchłaniach zimy, gdy śnieg piętrzył
ogromne zaspy, a lód stawał się zdradliwy, powstrzymywała się od
tego ćwiczenia, wyznając zasadę, Ŝe rozwaga jest lepszą stroną
dzielności.
Nie była to łatwa wędrówka. Pół miii stromą drogą wśród pól,
które kiedyś stanowiły park w Croy, posiadłości Archiego
Balmerina, a potem trudne pół mili powrotnej wspinaczki. Miała
samochód i z powodzeniem mogła go uŜyć, ale jednym z jej
przekonańbyło,Ŝekiedywślizgujesięstarość,aczłowiekzacznie
uŜywać auta na krótkich trasach, to grozi mu straszne
niebezpieczeństwoutratywładzywnogach.
Wciągudługichmiesięcyzimymusiałanatęwyprawęzawijaćsię
w warstwy odzieŜy. Grube kozaki, swetry, nieprzemakalna kurtka,
szal,rękawiczki,wełnianykapelusznaciągniętygłębokoaŜpouszy.
TegoranamiałanasobietweedowąspódnicęidzierganyŜakiet.Szła
z gołą głową. Słońce dodawało jej otuchy i energii, wzbudzało
poczucie ponownej młodości, a brak skrępowania więzami odzieŜy
przypominałjejdziecięcezadowolenie,gdyopadałyczarnewełniane
pończochy i czuło się przyjemny powiew chłodnego powietrza na
gołychnogach.
Wiejski sklep był tego dnia pełen ludzi i musiała chwilę
czekać na obsługę. Nie przeszkadzało jej to, bo miała okazję
do tego, by pogawędzić z innymi klientami, wśród których
kaŜda twarz była jej znajoma, zachwycić się pogodą, zapytać
o czyjąś matkę, poobserwować chłopca, jak z bolesnym na
mysłem wybiera paczuszkę mieszanki „Dolly", za którą za
płaci z własnych pieniędzy. Nie spieszył się. Pani Ishak cze
kała z uprzejmą cierpliwością, aŜ się zdecyduje. Gdy to wre
szcie uczynił, włoŜyła mieszankę do papierowej torebki
iwzięłaodniegopieniądze.
6
4628559.002.png
Nie zjedz wszystkiego na raz, bo powypadają ci ząbki —
ostrzegłago.—Dzieńdobry,paniAird.
Dzieńdobry,paniIshak.CóŜzapięknyporanek!
Nie mogłam uwierzyć własnym oczom, Ŝe świeci słońce. —
Zwykle pani Ishak, wygnana w ten północny klimat spod
bezlitosnegosłońcaMalawi,byłazakutanawŜakietyitrzymałapod
ladą grzejnik parafinowy, do którego się tuliła, ilekroć nastawała
chwila spokoju. Tego rana wyglądała jednak na znacznie
szczęśliwszą.—Mamnadzieję,Ŝeniezrobisięznówzimno.
Nie sądzę. Przyszło lato. A, dziękuję, moje mleko i gazeta.
Edie chciałaby pastę do mebli i rolkę papierowego ręcznika. Ja
chybawezmęzesześćjaj.
Jeśli ma pani za cięŜki koszyk, to mogę podesłać do pani
mojegomęŜasamochodem.
Nie,damsobieradę,dziękujęserdecznie.
Wędrujepanikawałdrogi.
Violetuśmiechnęłasię.
Alejakietodlamniezdrowe!
Obładowana, raz jeszcze wyruszyła ku domowi, ku Pennyburn.
Chodnikiem wzdłuŜrzędów niskichdomówooknach migoczących
odbitym blaskiem słońca i drzwiach otwartych na świeŜe, ciepłe
powietrze,potemprzezbramęCroyizpowrotemnawzgórze.Była
todrogaprywatna,tylnydojazdduŜegodomu;Pennyburnstałonad
niąwjejpołowie,przylegającdoniejjednąstroną,odinnychstron
otoczone stromymi polami. Dochodziło się schludną dróŜką wśród
gęstego bukowego Ŝywopłotu. Z ulgą docierało się zawsze do
zakrętu,bystwierdzić,ŜenietrzebajuŜdalejsięwspinać.
VioletprzełoŜyłazjednejrękidodrugiejnadmierniejuŜciąŜący
kosz i zaczęła robić plany na resztę dnia. Tego rana wypadała
pomoc Edie, co oznaczało, Ŝe Violet moŜe wycofać się z domu i
zająć ogrodem. Ostatnio nawet dla niej było za zimno na ogród i
powstały spore zaniedbania. Trawnik wyglądał na utłamszony
długą zimą. MoŜe powinna go nieco spulchnić i dać mu trochę
powietrza.Potem trzebabyrozwieźćponowejgrządceróŜwielką
pryzmę troskliwie odŜywianego kompostu. Ta perspektywa
napełniła ją poczuciem radości. Nie mogła się juŜ doczekać, kiedy
zaczniepracę.
7
4628559.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin