1968-11 - Umarli wracaja co baz.pdf

(590 KB) Pobierz
194798247 UNPDF
Ryszard Wójcik
UMARLI WRACAJĄ DO BAZ
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej
Warszawa 1968 r.
Okładkę projektował: Mieczysław Wiśniewski
Redaktor: Ireneusz Łapiński
Redaktor techniczny: Jolanta Michałowska
Korektor: Mieczysław Chanowski
W STALOWEJ OBRĘCZY
16 września 1941. Kronsztad.
Od świtu w całym porcie wyją syreny alarmowe. Nad grzmotem artylerii przeciwlotniczej piętrzy się
ogłuszający łoskot wybuchających bomb. Na niebie, ogołoconym z radzieckich samolotów, kołują jak sępy
formacje Junkersów . Są tak pewne łupu i czują się na tyle bezpieczne, że nie zbaczają z kursu nawet pod
gradem pocisków. Co chwila nurkują, znacząc trasę swojego lotu wykwitającymi w dole gejzerami ognia i
oleistymi kłębami dymu. Płoną składy portowe, to tu, to tam wybuchają wciąż nowe wysepki ognia. Nad
widniejącym w dali Leningradem od tygodnia ściele się gęstniejąca zasłona dymów. Tam piekło rozpętało
się 8 września; wieczorem tego dnia Niemcy zrzucili na miasto ponad sześć tysięcy bomb zapalających,
wzniecając sto kilkadziesiąt pożarów. Tutaj — w Kronsztadzie — piekło dopiero się zacznie. Wprawdzie
opasana morzem twierdza wydaje się być bezpieczna, ale tam, na lądzie... Jednostki 42, 55 i 23 armii
radzieckiej, a także główne siły floty znalazły się w okrążęniu. Dziś nieprzyjaciel po krwawych walkach
złamał opór 8 armii i dotarł w rejonie Strelny do wybrzeży Zatoki Fińskiej.
Tam, na morzu, u bram miasta, okręty floty prowadzą nierówny pojedynek z okopanymi na lądzie
bateriami wroga. Niemieckie działa biją ogniem bezpośrednim po mieście, okładają pociskami baseny portu.
Bateriom kronsztadzkich fortów odpowiada ogniem dwunastocalowych luf stojący na kotwicy okręt liniowy
Oktiabrskaja Rewolucja i — basem swoich siedmiocalówek — ciężki krążownik Maksym Gorki . Do wczoraj
z Morskiego Kanału wspomagał je skutecznie okręt liniowy Marat ...
Zbliża się epilog wielkiej bitwy na wodach Bałtyku. Bitwy, która trwa już trzeci miesiąc i — jak dotąd
— przynosi Niemcom krwawe sukcesy.
Intensywne naloty bombowe na Kronsztad to złowroga oznaka pogarszającej się z dnia na dzień
sytuacji. Wokół Leningradu zacisnął się już stalowy pierścień blokady. Radziecka Flota Bałtycka,
wykrwawiona w nieustannych, uporczywych działaniach obronnych, kąsana przez przeważające siły
nieprzyjaciela, powietrzne i morskie, opuściła przed trzema tygodniami najważniejszą po Kronsztadzie bazę
morską na Bałtyku — Tallinn. Ewakuacja Tallinna przebiegała w skrajnie niekorzystnych dla jego obrońców
warunkach. Oba brzegi Zatoki Fińskiej znalazły się już wtedy w rękach Niemców, tory wodne zostały przez
nich zaminowane, w dogodnych do ataku pozycjach zaczaiły się niemieckie okręty podwodne i kutry
torpedowe, a na niebie królowała bezkarna Luftwaffe. Radzieckie lotnictwo, przeznaczone do osłony floty,
pod naporem niemieckich wojsk, osaczających Leningrad, zmuszone było wycofać się do baz położonych
tak daleko na wschód, iż wyruszający z Tallinna konwój znalazł się już poza jego zasięgiem. Było to
prawdziwie tragiczne szamotanie się w gęstniejącej z każdą godziną sieci. Należało także ewakuować
bronione zaciekle bazy na półwyspie Hanko i fortyfikacje na Wyspach Moonsundzkich. Wobec postępów
nieprzyjaciela na lądzie straciły one swą kluczową pozycję, polegającą na szachowaniu wejścia do Zatoki
Fińskiej. Gdy wreszcie podjęto spóźnioną decyzję o ewakuacji tych baz — droga powrotna do Leningradu
stała się zdradliwą pułapką. Straty były ogromne.
Ewakuowano Tallinn, wycofywano się po kolei z Wysp Moonsundzkich, czyniono przygotowania do
opuszczenia półwyspu Hanko. Wycofane z ognia jednostki i sprzęt pospiesznie przerzucano do
leningradzkiego „kotła”. Tam — na lądzie — w murach miasta i na jego bliskich przedpolach miała się
rozegrać rozstrzygająca bitwa frontu północnego.
PIĘŚĆ CZY ROZWARTE PALCE
Wszystko, co pływało na morzu — okręty, ludzi i sprzęt — podporządkowano jednemu zadaniu:
obronie Leningradu. Z pokładów ścigaczy i torpedowców schodzili na ląd marynarze — maszyniści,
minerzy, łącznościowcy, okrętowi artylerzyści... Trafiali wprost do okopów, a często, gdy nieprzyjaciel
przerywał pierścień obrony, z marszu szli do ataku. Topniały w bitwie i rozpraszały się na niezliczonych
pozycjach najlepsze kadry floty. W samym tylko wrześniu dowództwo floty skierowało na ląd ponad
trzydzieści tysięcy ludzi — dokładnie połowę stanu. Sztab Frontu argumentował nieustępliwie: aby utrzymać
miasto, trzeba zacisnąć wszystkie siły w stalową pięść. Metoda działania „rozwartymi palcami” — obrony
wszystkich możliwych odcinków frontu — nie zdała egzaminu. Zbyt wiele kosztowało utrzymywanie do
ostatka rozproszonych baz na Bałtyku. Za ich ewakuację płacono później po stokroć wygórowaną cenę.
Lądowi sztabowcy gotowi byli teraz do końca wyczerpać ludzkie zasoby floty. Nie było czasu na dyskusje.
Nad flotą zawisło widmo kompletnej zagłady.
I oto zacumowane u nabrzeży, zakotwiczone w basenach portowych Kronsztadu, wprowadzone do
wąskich koryt leningradzkich kanałów i odgałęzień Newy — stoją ze skierowanymi w niebo lufami dział na
poły opustoszałe okręty bałtyckiej armady.
Nie stoją bezczynnie. Większość z nich zamieniono w pływające baterie artyleryjskie, inne — mniejsze
— spełniają rolę punktów kierujących ogniem artylerii, jeszcze inne utrzymują komunikację na Newie i
wodach pobliskich jezior. W krytycznych dniach zacieśniającej się wokół miasta blokady środkami floty
udało się przewieźć wielkie zapasy żywności, składowane w fortach Kronsztadu. Zadanie to wykonały
transportowce pod nieustannym ostrzałem niemieckiej artylerii, lawirując między bombami i minami,
zrzucanymi do Zatoki po nocach przez niemieckie samoloty.
Flota nie chciała i nie mogła skapitulować. Zmieniła się tylko jej rola w obronie oblężonego miasta.
Teraz, gdy sytuacja zmuszała do zaniechania działań zaczepnych, trzeba było się przystosować do warunków
oblężenia. Ukryte w zakamarkach portu jednostki bojowe starannie maskowano, pokłady okrętów
pokrywano grubymi stalowymi pancerzami, pomosty i nadbudówki okrywano belami bawełny, przekonano
się bowiem, że bawełna stanowi znakomitą osłonę przed odłamkami. Dla oka niemieckiego pilota
zamaskowane okręty stanowiły trudne do rozpoznania cele. Na podstawie lotniczych obserwacji Niemcy
doszli do pochopnego wniosku, którego nie omieszkali obwieścić całej Europie — że dla radzieckiej floty
wojennej na Bałtyku nastały ostatnie dni. Sądzili, że po krwawej ewakuacji Tallinna i ciągłych
bombardowaniach Kronsztadu większość radzieckich okrętów została zatopiona, a pozostałe są bądź
poważnie uszkodzone, bądź znajdują się w tak szczelnym zamknięciu na redach Kronsztadu i w ujściu
Newy, iż nie ma mowy o ich aktywnych działaniach. Jednakże sami widocznie nie bardzo w to wierzyli,
skoro postanowili wycofać z Bałtyku dwa liniowe okręty — Tirpitz i Scharnhorst . W ślad za nimi opuściła te
wody cała flotylla torpedowców. Dziwne również było i to, iż z jakichś względów poniechali otwartych
działań przeciw radzieckim okrętom, mimo iż armii niemieckiej musiało bardzo zależeć na szybkim
zagwarantowaniu łączności morskiej z Finlandią.
„JEDYNIE OKRĘTY PODWODNE...”
Na posiedzeniu Rady Wojennej floty kontradmirał Rall, analizując sytuację radzieckiej marynarki na
Bałtyku, powiedział do zebranych oficerów:
— Nie mając zagwarantowanej swobodnej komunikacji na morzu, frontowa maszyneria Niemców
doznawać będzie na lądzie ustawicznych awarii. Jest to bardzo czuły, newralgiczny punkt tego teatru działań
wojennych. — Końcem pałeczki admirał powiódł w stronę wybrzeży Szwecji. Ruch ten nie wymagał
żadnych komentarzy. Wszyscy zdawali sobie doskonale sprawę z wielkiego znaczenia, jakie ma dla
Niemców ta droga. Przewozili nią z neutralnej Szwecji najcenniejsze surowce strategiczne w zamian za
złom, wywożony z okupowanych terenów. — Ale... — admirał popatrzył znacząco po zebranych — uderzyć
w ten punkt mogą jedynie nasze okręty podwodne...
Stwierdzenie to było krótkie, lakoniczne. Właściwie nie wymagałoby komentarzy, gdyby nie fakt, iż dla
obecnych musiało zabrzmieć jak całkowicie nierealny frazes. Któż mógł bowiem w tych warunkach myśleć
poważnie o rozwarciu stalowych szczęk pułapki i o wyjściu do działań na pełne morze? Podobny plan mógł
się zrodzić tylko w urojeniach fantasty.
16 września.
Niemieckie bombowce polują na Marata . Zbyt wiele zalał sadła za skórę atakującej piechocie,
ostrzeliwując z dział przedpola Strelny. Artyleria wroga wymacała go wczoraj w Kanale Morskim. Płytko,
nie bardzo było gdzie manewrować — pociski zaczęły kłaść się w celu. Na przystani węglowej trafiony
celną salwą dogorywał Pietropawłowsk . Z kolei gejzery wybuchów objęły Maksyma Gorkiego . Torpedowiec
Stiereguszczyj również otrzymał kilka trafień...
I oto pokiereszowany Marat rzuca kotwicę w Kronsztadzie. Tu artyleria przeciwlotnicza zdaje się
stanowić dostateczną osłonę. Ale nie jest tak dobrze... Niebo kotłuje się od wybuchów, równomierny łoskot
dział przeciwlotniczych słabnie wobec coraz gęstszych detonacji bomb. Coraz bliżej, coraz bliżej...
Nad dachami warsztatów portowych pojawiły się nagle dwa Junkersy , a później cała dziesiątka. Lecą
nisko, bardzo nisko, w kierunku Marata . Jeszcze nie dziś, dopiero za kilka dni dokonają swego dzieła. Okręt,
trafiony tysiąckilogramową bombą, zachłyśnie się potężnym wybuchem własnych komór amunicyjnych...
Teraz Junkersy wykryły inny cel: okręty podwodne!
Stoją bezradnie, jak zagonione do saka ryby, wzdłuż wysokich nabrzeży. Ale w ich obłe, długie cielska
niełatwo trafić. Kołyszą się od bliskich wybuchów, wyrzucone z dna tony iłu oblepiają pokłady, na których
ogłuszeni, czarni od błota marynarze przywarli do plujących ogniem cekaemów. Za chwilę rozpocznie się
następny nalot.
Dowódca jednego z tych okrętów czuje się szczególnie bezsilny. Jednostka, którą dowodzi, od
pierwszego dnia wojny jest faktycznie stosem pływającego złomu. Bez jednego wystrzału, bez jednej choćby
minuty walki...
BEZZĘBNY SZCZUPAK
Szcz-303 należy do najstarszych okrętów na Bałtyku. Prawdę mówiąc, jeszcze przed wybuchem wojny
skierowano go na emeryturę. Miał być okrętem szkoleniowym. Ale i w tej roli nie mógł już pełnić służby.
Pływanie na nim wiązało się z coraz większym ryzykiem. Trzeba było przeprowadzić kapitalny remont.
Dokonano wielu przeróbek, wymieniono wiele mechanizmów, jednakże gdy doszło wreszcie do pierwszej
próby, załoga daleka była od zachwytu.
— Spróbuj pływać taką trumną! — mówiono. Kiedyś okręt nosił mniej groźną nazwę — „Jazgarz”,
teraz nazwano go bardziej wojowniczo; „Szczupak”.
— Cóż z tego — wzdychali marynarze — kiedy ten szczupak słabszy od jazgarza...
W chwili wybuchu wojny remont doprowadzony był zaledwie do połowy, a lista wykrywanych wciąż
nowych defektów, zamiast maleć, z każdym dniem wydłużała się. Ostatecznie specjaliści orzekli, że okręt
może uratować jedynie „normalny” remont na pochylni w stoczni. „Normalny” remont — w warunkach
zagrażającego miastu całkowitego okrążenia!
Dowódca Szcz-303 , Trawkin, nie mógł nawet marzyć o zaplanowanych próbnych manewrach na
pełnym morzu — Niemcy obsiali z samolotów minami magnetycznymi wszystkie wyjścia z bazy. Koledzy
Trawkina zdążyli przynajmniej do tego momentu zmierzyć się z nieprzyjacielem, niektórzy mieli już na
koncie bojowym pewne sukcesy, a ten nieszczęsny „Jazgarz” ani rusz nie chce się zamienić w zwinnego,
drapieżnego szczupaka!
Artyleria nadbrzeżna z Kronsztadu ponad wodami Zatoki salwą przydusza do ziemi atakującą
niemiecką piechotę. Przez lornetkę widać dymy nad płonącym u ujścia Newy Pietropawłowskiem .
Okaleczony bombami Marat chowa się pod niepewną osłonę kronsztadzkich baterii przeciwlotniczych.
Sytuacja rozwija się bardzo niepomyślnie dla floty. Niektórzy powiadają, że na nic się ona teraz nie przyda
— losy bitwy o Leningrad zostaną rozegrane nie tutaj, w zaryglowanych minami i sterroryzowanych z
powietrza zatoczkach i basenach portów, ale tam — w okopach u bram miasta.
— My się tu opalamy — mówili do siebie z wyrzutem marynarze — a oni tam...
Pokazywali przy tym widoczne gołym okiem dymy na lądzie. Wielu zgłasza się na ochotnika do
oddziałów szturmowych. Być może już za kilka godzin znajdą się na pierwszej linii ognia, idąc z karabinem
do ataku. Nie wiadomo, co stanie się ze „Szczupakiem”, co będzie z całą Flotą Bałtycką. Teraz obowiązuje
jeden nakaz: „Wszystko dla frontu, wszystko dla miasta”.
Mijają kolejno dni największego napięcia, najkrwawszych, decydujących walk: 21, 22, 23 września...
W dniu 23 września zmasowany atak 185 samolotów niemieckich miażdży Marata . Ginie dowódca i
wielu marynarzy. Ciężko trafiony zostaje również Maksym Gorki . Ale z pozostałych okrętów co najmniej
trzysta dział wspomaga działania własnej piechoty. Nie zabrakło w tym pojedynku także dział historycznej
Aurory . Wymontowane z okrętu i umieszczone na Wzgórzach Pułkowskich, wypisały i one swą rubrykę w
rachunku tej bitwy.
26 września niemiecki atak został powstrzymany. Linia frontu znieruchomiała. Skrępowany ciasną
obręczą okrążenia Leningrad znalazł się na wiele miesięcy w blokadzie.
TRUDNIEJ ŻYĆ NIŻ UMIERAĆ
Połowa października .
W nie opalonym wnętrzu teatru, nad głowami stłoczonych ludzi, gęstnieją obłoczki oddechów. Szatnia
nieczynna. Widzowie, przeważnie marynarze, siedzą na sali w czapkach-uszankach i wojskowych
płaszczach. Członkowie orkiestry, opatuleni w szaliki i palta, chuchaniem usiłują rozgrzać zmarznięte palce.
Za chwilę rozpocznie się kolejne przedstawienie Traviaty . Oto zabrzmiały już pierwsze dźwięki uwertury.
Prawie w tej samej chwili gdzieś za ścianą sali, jakby zza kulis, rozlega się dudniący łoskot zenitówek...
Siedzący w drugim rzędzie kapitan lejtenant Łoszkariow chwyta za rękę inżyniera Korża:
— To szaleństwo!
Na scenę wybiega lekkim, tanecznym krokiem Violetta — wesoła, roześmiana, taka jaka bywała w
dziesiątkach innych przedstawień, w lekkiej przewiewnej sukience, z obnażonymi ramionami, delikatna,
ulotna. W taki mróz! Jej dziewczęcy głos wypełnia po chwili salę. Zdumiona widownia zastygła w podziwie.
Na drugi dzień dowódca dywizjonu okrętów podwodnych, kapitan 2 rangi Tripolski, przywołuje do
siebie inżyniera Korża i oznajmia krótko:
— Wykona pan pilne zadanie. Miasto potrzebuje naszej pomocy. Niech pan dobierze sobie dwóch
motorzystów, takich co mają więcej siły, i proszę udać się na cmentarz serafimowski. Mają tam jakieś
kłopoty z koparką.
— Tak jest! — odpowiada krótko Korż, którego głos bynajmniej nie zdradza entuzjazmu.
Pod zlodowaciałym pokładem S-7 niełatwo wyszukać dwóch ludzi, którzy mieliby za wiele sił.
Tygodnie głodu zrobiły swoje. Wreszcie jednak znaleźli się. Z trudem pokonując potężne zaspy śniegu na
drodze do miasta, pytają inżyniera:
— Co tam jest do roboty? Jakie to pilne zadanie?
— Nawaliła jakaś koparka. Mieliście już z czymś takim do czynienia?
— Na okrętach podwodnych koparek nie ma...
Korż wolałby przerwać tę rozmowę. Może źle zrozumiał polecenie? Koparka — to jasne, ale co u licha
ma z tym wspólnego cmentarz?
Kroczą dalej ulicami zasypanego śniegiem miasta. Mijają niekończący się pochód cywilów. Ludzie
parami i pojedynczo ciągną za sobą sanie, dziecięce saneczki, zaimprowizowane z kawałków drewna płozy...
Jedni wiozą wydobyte z gruzów i pogorzelisk kawałki drzewa, inni jakieś tłumoki. Co pewien czas spod
koców i szmat widać zwisającą rękę lub nogę. W pewnej chwili marynarzom udaje się zatrzymać
ciężarówkę. Umazany smarem, zły kierowca na uginających się nogach wychodzi z szoferki.
— Czego, u diabła, drzecie gęby? Tak się wami pali do towarzystwa? — Ruchem ręki odsunął plandekę
okrywającą budę. — No, czego stoicie? Włazić!
Obaj motorzyści cofnęli się: platforma wypełniona była trupami.
Odtąd nie próbowali zatrzymywać przejeżdżających samochodów.
Na zaśnieżonym cmentarzu ludniej było niż na Newskim Prospekcie. To tu właśnie, do ostatniej
przystani, docierały saneczki pojedynczych cywilów, tu zostawiały swój niesamowity ładunek wypełnione
po brzegi ciężarówki. W miejscu, do którego zaprowadził przybyłych zarządca cmentarza, zobaczyli długi,
głęboki rów z opuszczonymi na dno żuchwami potężnej koparki. Drugi kraniec rowu już się wypełnił
trupami cywilów i wojskowych.
Z ramienia nieruchomego stalowego kolosa zwisały porwane liny...
— A więc to jest ta nasza robota! Nasze „pilne zadanie” — powiedział inżynier Korż.
Obaj motorzyści bez słowa przystąpili do naprawy lin.
AKCJA „ŻN”
„Bezzębny Szczupak” ( Szcz-303 ) został w ostatnich dniach października przyholowany na nowe
miejsce postoju. Zdemontowany okręt Trawkina, wraz z innymi okrętami, znalazł zaciszny kąt na Newie, tuż
u samej burty zakotwiczonej naprzeciw Ermitażu Gwiazdy Polarnej . Było to oczywiście względne „zacisze”;
pociski niemieckiej artylerii dolatywały i tutaj, wyrywając z nabrzeża kawały granitu, wzbijając wysokie
fontanny na Newie, ale marynarze uważali ten kąt za bezpieczny i... nie mylili się bardzo: ani jeden z
zacumowanych tu okrętów nie doznał poważniejszych uszkodzeń, mimo iż Niemcy robili wszystko, aby
lokatorom tego „schroniska” spędzać sen z powiek. Nocami ich pojedyncze samoloty zrzucały w górze rzeki
dryfujące miny, które spływając z prądem, miały burzyć mosty i zagrażać cumowanym u nabrzeży okrętom.
Na rzece dostrzeżono to w porę: przed każdym okrętem, przed każdą pływającą bazą wystawiono
posterunki, których zadaniem było niszczenie podejrzanego celu nawodnego. Przeznaczono ponadto dla
osłony stare drewniane barki, które spełniały rolę skutecznych tarcz, zagradzając drogę minom.
W obszernym salonie Gwiazdy Polarnej — niegdyś, przed rokiem 1917, komfortowego carskiego
jachtu — zbierali się teraz na narady dowódcy okrętów podwodnych i dowódcy sąsiadujących baz:
Smolnego , Irtysza , Oki , Ageny . Na jednym z takich zebrań flagowy mechanik brygady inżynieryjnej,
Bujwolow, w krótkich, zwięzłych słowach naszkicował najbliższą perspektywę uwięzionej w Leningradzie
floty.
— Towarzysze — powiedział, patrząc zebranymi prosto w oczy. — Na wiosnę okręty podwodne, wyjdą
w morze. Taka jest dyrektywa sztabu. Zresztą, któż z was nie pragnie opuścić tego więzienia?
Rzeczywiście, któryż dowódca okrętu chciałby tkwić ze swoją załogą bezczynnie, niby ryba złowiona
do saka, tuż o krok od morza, po którym kręciły się prawie bezkarnie niemieckie transporty, dowożąc do
armii oblegającej Leningrad wojsko i zaopatrzenie pierwszej potrzeby? Żaden z tych ludzi nie wątpił, że
Zgłoś jeśli naruszono regulamin