Wojny kompanii 01 - Czas ciążenia - Cherryh Caroline Janice.pdf

(1827 KB) Pobierz
Cherryh Caroline Janice-Wojny kompanii 1-Czas ciazenia
C. J. Cherryh
Czas Ciążenia
(Heavy Time)
Przekład Marek Pawelec
ŚWIAT SOJUSZU / UNII
Jeśli ktoś snuje opowieść, to pojawiają się pewne związki i   zależności, te zaś związki są
źródłem pomysłów. A   kiedy ktoś ma do czynienia z   rzeczywistą przestrzenią i   prawdziwymi
gwiazdami, tak jak w moim przypadku, w moim sposobie pracy, to prosty fakt, że historie zdar-
zają się w tym obszarze, powiedzmy, w odstępie wieku czy podobnych ram czasowych, suge-
ruje, że być może istnieje jakiś inny rodzaj powiązań i dlatego wyłaniają się inne pomysły, dzięki
czemu znajdujemy coraz to nowe związki.
W taki sposób narodził się zarówno Sojusz, jak i Unia.
Dość wcześnie zdałam sobie sprawę, że odnajduję takie związki, wspólne mianowniki pi-
sanych przeze mnie opowieści, i   mając na uwadze ścieżkę wytyczoną przez innych twórców
światów (między innymi Poula Andersona i Gordona R. Dicksona) pomyślałam sobie, że może
wielką i dobrą rzeczą byłoby spisać daty i zacząć sporządzać systematyczne zapiski. Zaczęłam
więc rozwijać komputerowy wykaz od około 2000 do 5000 roku po Chrystusie. Sądząc, że to mi
da pole do popisu, podjęłam decyzję o kilku fundamentalnych i, moim zdaniem prawdopodob-
nych, odkryciach w naukach ścisłych, a następnie zaczęłam zastanawiać się, jak długo trzeba
będzie czekać na owoce zmian społecznych i politycznych.
Nie wierzę w stan monolityczny. Ludzie w całej swej historii byli zbyt marudnymi i kłót-
liwymi istotami, a rozwój silnej klasy parającej się handlem nieuchronnie doprowadził do pow-
stania odosobnionych siedlisk. Takie odosobnione siedliska, nawet przy dobrej komunikacji,
różnimy się w doświadczeniach życia codziennego od doświadczeń rządu centralnego i dlatego
różnią się również pod względem politycznym. A zatem ludzie przyszłości też będą się różnić
między sobą.
425619764.002.png
Sojusz rozwija się na bazie handlu. Statki kupieckie, tj. frachtowce rozwijające prędkość
większą niż światło to ogromne statki, z których największe są prawdziwymi kosmicznymi ar-
kami, zarządzanymi przez hierarchię kapitanów, po jednym na każdej zmianie, a   jeśli chodzi
o styl życia, to każdy statek jest jednostką etniczną samą w sobie i może posiadać odrębną mowę
różniącą się od powszechnego języka. W   pewnym punkcie mojej historii rozgrywającej się
w   przyszłości, statki kupieckie utworzyły sojusz, który stał się rządem z   kwaterą główną
najpierw na planecie Pell, a następnie na Haven.
Unia rozpoczyna się, kiedy Ziemia próbuje ograniczyć emigrację i kontrolować swobodne
przemieszczanie się ludności w jej koloniach. Unia, założona przez dysydenckich naukowców
i inżynierów, sztucznie powiększa swoją populację, aby zbudować bazę przemysłową szybciej
niż Ziemia uważa to w ogóle za możliwe.
Trzecią siłą jest sama Ziemia. Starożytna, skomplikowana i (według standardów zachowania
obowiązujących w Sojuszu i Unii) niestabilna w swej polityce. Ziemia jest zarówno wielbiona za
ideały, które reprezentuje, jak i nienawidzona za nieustanne fermenty polityczne. Ziemia często
nie potrafi sobie poradzić z problemami stworzonymi przez własne korporacje wielonarodowe,
które, o   czym przybysz z   zewnątrz przekona się wcześniej czy później, posiadają ogromne
wpływy polityczne. Waśnie i   rozgrywki pomiędzy korporacjami mają doniosłe znaczenie na
Ziemi, ale takie układy, kompromisy i ustępstwa niestety nie rozumieją albo nie zależy im na
tym, aby zrozumieć wszystko, co obce, którym Ziemia próbuje rządzić.
Prawie wszystkie moje książki science fiction osadzone są w   tej przyszłości, a   ja jestem
dwuręczna – zatem niektóre są pisane z perspektywy Sojuszu, a inne z punktu widzenia Unii,
a jeszcze inne ze strony outsiderów. Nie zostały one napisane w jakiejś konkretnej kolejności
i   nie ma tak ich czytać – jak w   prawdziwym życiu, ktoś pojawia się w   historii w   momencie
urodzenia i   musi doczytać, co się wydarzyło wcześniej. Tak więc, każdy moment wejścia do
moich historii jest odpowiedni i jakikolwiek porządek rozumowania jest dobry. Tak czy inaczej,
wszechświat będzie ukazywał swoje oblicze w odpowiedni sposób.
Jak do tej pory książka „Czas ciążenia” jest najwcześniejsza. „Hellburner” pojawia się bez-
pośrednio po niej. Sojusz jeszcze nie istnieje, ale Unia tak i pogłoski o niej zatrważają kapitanów
statków kupieckich, którzy przybywają na Ziemię jak do swojej ojczyzny i legalnej władzy.
C.J. Cherryh, 1992 r.
Rozdział 1
425619764.003.png
To było samotne miejsce, daleko w głębi Pasa. Jeśli tu przytrafiło się coś złego, najczęściej
było po tobie. A najbardziej samotną, poruszającą duszę rzeczą w tej pustce był cienki, miarowy
pisk, który oznaczał statek w kłopotach.
Czasem był słyszalny, chwilami zanikał.
– Obraca się – skomentował Ben, gdy pierwszy raz go usłyszeli, ale Morrie Bird pomyślał:
„raczej koziołkuje”. A kiedy Ben wprowadził do maszyny prawdopodobne dane obiektu i popro-
sił o analizę, komputer potwierdził jego diagnozę. Podał to w liczbach, ale Bird zobaczył w nich
obraz. Spędził trzydzieści lat znacząc skały i słuchając cienkiego, numerycznego szumu znac-
zników, radiolatarni i zanikających sygnałów odległych statków wiedział takie rzeczy. Równie
dobrze mógł odczytać obraz zanim wyliczył go komputer.
– Musi być martwy – powiedział Ben Pollard. Jego twarz miała ten ostry i głodny wyraz,
który przybierała wtedy, gdy obliczał coś, na czym szczególnie mu zależało.
Nerwowy facet, ten Ben Pollard. Miał dwadzieścia cztery lata i był nienasycony. Młody pa-
siarz – zaledwie dwa lata po ukończeniu Instytutu ASTEXu, gdy przyszedł do Birda z czekiem
na 20 tysięcy w ręku. Niezłe osiągnięcie, biorąc pod uwagę, że pieniądze wypłacone z polisy na
życie jego matki dodatkowo zapewniły mu utrzymanie i   opłaciły szkołę. Ben wkupił się na
Trinidad płacąc za wyposażenie i   zaciągnął się jako człowiek od liczb. A   w   czasach, kiedy
prawie każdy nowy pomocnik wykazywał ciężki przypadek „nastawienia” i oczekiwał czegoś za
nic, Ben rozbroił staruszka swoim „spróbujmy jeszcze raz” albo „Bird, wydaje mi się że..”.
Słuchając tego sygnału awaryjnego nietrudno było dojść, na co liczył Ben. Zadawał sobie te
same pytania, które z głębi obciążonej hipoteką duszy męczyły starego człowieka: Jak daleko?
Kto ma kłopoty? Czy żyją? A na końcu, kto ma prawo do wraku?
Wezwali więc bazę i powiedzieli Mamuśce, że odebrali Mayday i zapytali czy słyszała cok-
olwiek?
Baza nie słyszała, co było dosyć dziwne. Nie słyszały go satelity na synchronicznej wokół
Studni, nie wyłapał go ECSAA spośród wszystkich sygnałów i   odbić, znaczników i   statków
w całym Pasie. Baza zużyła trochę czasu na myślenie, po czym zatwierdziła nowy kurs i rzuciła
im mapy nowych sektorów. Na punkcie map Mamuśka była bardzo wrażliwa. Powiedziała:
– Zezwalam na użycie radia i postępujcie ostrożnie. Powodzenia, dwa dwadzieścia dziewięć
Tango.
Było to naprawdę dziwne, że Baza nie słyszała sygnału – a zwłaszcza to, że według niej po-
chodził z pustego sektora. Ktoś musiał mocno zejść z kursu. Podczas bezsennej nocy przypomi-
nały się imiona, które się znało, imiona ludzi którzy mogli tam być właśnie w tej chwili. Między
nimi dobrzy przyjaciele. I ciężko było przestać myśleć, co się tam mogło wydarzyć. I kiedy.
Skały odbijały sygnał. Zaginione statki mogły się paskudnie zgubić. Ten transmiter powinien
mieć standardowe 5 watów, ale taki zdychający mógł oszukiwać.
425619764.004.png
Zasada była taka, że Baza obserwowała wszystko, co się ruszało w   okolicy. Jeżeli radio
padło, wysyłałeś sygnał Mayday na sygnalizatorze alarmowym i czekałeś, aż Mamuśka prześle
Ci informację, jak zamierza cię z tego wyciągnąć – nie liczyłeś na to, że ktoś po ciebie przyleci.
W tych czasach nikt nie opuszczał swojego cholernego, przydzielonego sektora bez zgody Ma-
muśki na zmianę kursu i nikt nie używał długodystansowego radia do pogawędek z przyjaciółmi.
Jeśli się zgubiłeś w ciemności, w próżniowcu, postępowałeś ściśle według regulaminu i wrzeszc-
załeś o pomoc do Mamuśki.
Ten upiorny sygnał robił akurat dokładnie to co należało, owszem, ale Mamuśka go nie
słyszała... a wedle wszelkich reguł powinna była. Baza twierdziła, że ten sygnał może być na-
prawdę słaby – próbowali to wyliczyć z dopplera. Mamuśka oznajmiła, że sygnału nie słyszy,
chyba że z ich przekazu, a to sugerowało, że źródło jest gdzieś bardzo blisko.
Inną ewentualnością było, że Baza ma jakieś problemy techniczne z odbiornikami. Mogło to
na przykład oznaczać jakąś awarię software’u przy dużych antenach, ale o takich sprawach Ma-
muśka nie rozmawiała z górnikami.
Mamuśka nie rozmawiała z górnikami o bardzo wielu sprawach.
– Pamiętasz tych piratów? – zapytał Ben, budząc się podczas wachty Birda.
– Jasne – odpowiedział, konserwując serwomotor. Dokręcił śrubkę i dodał: – Znałem Karla
Nouri.
– Chyba żartujesz.
– Och, to było przed dwudziestu laty. Cholera, piłem z nim. Miły gość. On i jego partner.
Bena ruszyło. Wsunął się z powrotem do swojej wirówki g– I i uruchomił ją, ale po chwili
wyłączył mechanizm i wylazł. Wciągnął na siebie stymbinezon i ubranie, po czym usiadł do śni-
adania, nieogolony i z cieniami pod oczami.
Birdowi było wstyd, że przerwał młodszemu koledze odpoczynek, ale na wspomnienie Nou-
riego również jemu przeszła ochota na sen.
Obecnie nikt już nie piracił w Pasie – Kompania wymiotła Nouriego i jego towarzyszy, wy-
syłając dwu z nich do piekła, na które bez wątpienia zasłużyli. Piraci ściągali pomoc fałszywym
sygnałem awarii i zabijali załogi, wyciągając z dzienników informacje o cennych znaleziskach,
a statki odzierając z części zamiennych i paliwa.
Przez jakiś czas działalność Nouriego uchodziła niezauważona, do czasu, aż ludzie zrobili
się podejrzliwi i   zaczęli zadawać pytania. Jak to jest, że Nouri i   jego przyjaciele mają tyle
szczęścia? Zawsze wracają ze znaleziskami, ich sprzęt nigdy się nie psuje a ich statki zużywają
tak mało paliwa?
– To staranna obsługa – tłumaczył Nouri. – Robimy co do nas należy i jesteśmy w tym do-
brzy.
425619764.005.png
Ale podejrzliwy gliniarz z Kompanii sprawdził numery seryjne na częściach w statku Nou-
riego i znalazł kondensator. Bird to pamiętał. Cholerny kondensator wart 50 dolców, z numerem,
który należał do statku biednego Wally’ego Leavitta.
Wysłali Nouriego i   jego pięciu kompanów sądzić w   dół, na Ziemię, zasłaniając się
przepisami wewnętrznymi, ale tu na górze było wielu takich, co chętnie zobaczyliby, jak Nouri
osobiście schodzi do Studni.
Ale w tamtych czasach gorsza od strachu była w głębokim Pasie podejrzliwość, z jaką wszy-
scy patrzyli na siebie w bazie. Czy jesteś jednym z Nich? Albo czy myślisz, że ja jestem?
Sprawą, która podzieliła pasiarzy, i   o   którą kłócili się do dzisiaj było to, czy Jidda Pratt
i   Dave Marks byli winni razem z   resztą. Kompania głosiła, że byli. Twierdziła, że posiada
niezbite dowody ich winy i wsadziła młodych Pratt i Marksa do tej samej szufladki co Nouriego.
Po tej sprawie wolni strzelcy – górnicy i załogi niezależnych statków pomocniczych – nie
mieli już żadnych praw. Kompania i tak nigdy nie lubiła pracować z niezależnymi. Czyniła ich
życie coraz trudniejszym, od kiedy przestali być niezbędni, a sprawa Nouriego była punktem
zwrotnym. Nigdy więcej dzikiej eksploracji. Teraz trzeba było udokumentować każde kichnięcie.
Mówiłeś Mamuśce dokładnie, co znalazłeś w każdej próbce. Prześwietlali cię dokładnie, kiedy
przechodziłeś przez cło i prowadziłeś skrupulatne zapisy do dziennika pokładowego na wypadek
oskarżenia choćby o złe prowadzenie się. Broń Boże nielegalne operacje bądź nielegalny handel.
Jeśli pomogłeś koledze: przehandlowałeś baterię, znacznik czy transponder z powrotem w bazie,
spisywałeś datę i godzinę i wypełniałeś wszystkie te cholerne formularze do ostatniej kropki.
Prosiłeś kolegę, żeby pokwitował spinacz wart pięćdziesiąt centów, jeśli tylko miał na sobie nu-
mer seryjny, a popularny (niezbyt zabawny) żart głosił, że Kompania pracuje nad specjalnym
formularzem kwitującym wymianę papieru toaletowego.
Niedozwolone było obecnie przechowywanie map po zadokowaniu; agenci Mamuśki
wchodzili na pokład i   czyścili twoje pamięci magnetyczne, a   celnicy mogli cię przeszukać
w poszukiwaniu kart danych, jeżeli tylko mieli na to ochotę. Nie było możliwości wyboru sek-
tora, w   którym miało się pracować przy następnej wyprawie. Brałeś zadania z   przydziału,
żadnych wyjątków, a Mamuśka nie wysyłała cię nigdy w pobliże sektora, w którym pracowałeś
poprzednio. Nielegalne było pozdrowienie sąsiada na trasie. Spędzało się trzy miesiące wdy-
chając nawzajem swój pot, dwóch ludzi w przedziale załogowym długości pięciu metrów i sze-
rokim na trzy. Tak ciasno i samotnie, że można było słyszeć myśli tego drugiego odbijające się
od ścian. Jednak jeśli próbowało się odezwać do innego górnika w   sąsiednim sektorze, obaj
wolni strzelcy lądowali z oskarżeniem o nielegalny handel szybciej, niż mogli o tym pomyśleć.
Nawet jeżeli nic materialnego nie zmieniło właściciela – nielegalna była również wymiana in-
formacji. Kompania rezerwowała sobie do niej prawo, twierdząc, że to jej górnicy sprzedają
dane, a ona ma prawo wykorzystać je w dowolny sposób. Czyli przekazać zatrudnionym u siebie
425619764.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin