IZAAK BABEL
DZIENNIK 1920
Przełożył i wstępem opatrzył
Jerzy Pomianowski
Czytelnik • Warszawa 1990
Opracowanie graficzne Jan Bokiewicz
Fotografie w tekście z radzieckich zbiorów archiwalnych.
Fotografia na okładce
kadr z filmu „Odzyskanie niepodległości”,
Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie.
© Copyright for the Polish edition by Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 1990
ISBN 83-07-02178-2
Dzieje „Dziennika” Izaaka Babla nie są tak wstrząsające, jak ich treść, ale przecież pouczające. Przechowała je w Kijowie M. J. Owrucka; to u niej zatrzymywał się pisarz, gdy jeszcze jeździł w konkury do Żeni Gronfejn, córki hurtownika, która stała się jego pierwszą żoną. Tam też zostawił paczkę rękopisów po powrocie ze służby w Armii Konnej. Poszedł do niej na ochotnika; dokumenty na nazwisko Kiryłł Wasiliewicz Lutów wystawił mu Ingułow, przewodniczący odeskiego Gubkomu. Był korespondentem polowym gazety frontowej „Krasnyj Kawalerist”. Walczył w bitwach pod Brodami, Zamościem, Cześnikami. Paczka zawierała dwa nie zakończone opowiadania sprzed wojny oraz dwa bruliony. Jeden z nich, ściśle zapisany kopiowym ołówkiem, to właśnie ten dziennik. Prowadzony był od 3 czerwca do 15 września 1920 r., ale brak w nim 54 stronic początkowych oraz 21 stron notatek, pisanych między 7 czerwca a 11 lipca. Mimo to, reszta jest świadectwem całkowicie wystarczającym do wytworzenia sobie pojęcia zarówno o prawdziwym charakterze wojny polsko-sowieckiej w jej kluczowym momencie, jak o wnikliwości i prawości tego pisarza. Więcej, dowiedzieć się z niej można sporo o wektorach jego późniejszego, przerażającego losu.
Aresztowano go 16 maja 1939 r., w Pieriediełkinie pod Moskwą. 26 stycznia 1940 r., trójka (Ulrich, Kandybin, Dimitriew), zasiadająca w gabinecie Berii w więzieniu Butyrki, skazała go na rozstrzelanie. Proces bez obrońcy trwał 20 minut. Wyrok wykonano następnego ranka. W akcie oskarżenia mowa była nie tylko o trockizmie, szpiegostwie i aktach terrorystycznych, lecz także o tym, że „Armia Konna” jest dziełem dywersji i zdrady, paszkwilem na rewolucję i jej siły zbrojne, eksponującym gołosłownie „jedynie jaskrawe i okrutne epizody”. Ten właśnie zarzut gołosłownego i tendencyjnego szkalowania czerwonych Kozaków sformułował już w 1924 r. (a powtórzył w 1928 r.) ich dowódca Siemion Budionny. Tenorem wszystkich ataków krytycznych na Babla było odtąd twierdzenie, że „Armia Konna” jest produktem chorej fantazji. W. Wieszniew w artykule
Dziennik 1920 pod znamiennym tytułem „Poezja bandytyzmu” („Mołodaja Gwardia” 7-8, 1924 r.) pisał: „Babel opiewa wyłącznie okrucieństwa, jego bohaterowie wyglądają na bandytów i morderców”. Maksym Górki próbował ratować sprawę, pisząc, że nie znalazł w książce „nic z karykatury i paszkwilu”, że Babel pisał o swoich Kozakach „jak Gogol o Zaporożcach”, co jest świętą prawdą. Pomogło to na krótko i w końcu niewiele. Gładki mit miał zastąpić chropawą prawdę. Miał służyć nie tylko gloryfikacji armii i zadań obrony, lecz także pochwale wojny, jako sposobu budowy imperium. Już w rozkazie Tuchaczewskiego z 2 lipca 1920 r. zawarte było zdanie, którego właściwym podmiotem miała być wtedy rewolucja, lecz brzemienne w tę właśnie treść: „na ostrzach bagnetów zaniesiemy szczęście i pokój pracującej ludzkości!” Babel zobaczył, jak to w praktyce wygląda. Lgnął do rewolucji, ale nie tak sobie wyobrażał jej środki, nie wierzył, że cel je uświęca i nie miał zamiaru krzewić mitów kosztem prawdy. „Armia Konna” jest rzadkim, bo udanym, przykładem budowy mitu bez fałszów. Swoim Kozakom autor nie ujmuje ani źdźbła okrucieństwa, dodaje im za to gorączki i rozmachu, co czyni z nich żywioł i przykład nieobliczalnych możliwości ludzkiej natury. Jest to chwyt romantyczny, w gruncie rzeczy, uwznioślający te postacie i nawet te dzieje. Tymczasem zaś oskarżano Babla o pomniejszanie bohaterów. Lakierników literackich (jak Wiszniewski, autor „Pierwszej konnej”) zastąpili w końcu oprawcy. Nawet po sądowej „rehabilitacji” zabitego pisarza (24.1.1954 r.) utwory jego nie miały łatwego życia — i dalej go nie mają. Wciąż ten sam ton rozbrzmiewa w atakach, tyle że do strażników sowieckiej mitologii doskoczyli wielkoruscy patrioci. Oleg Michajłow, autor patriotycznej powieści o Suworowie (przedstawionym jako rycerz postępu), w tomie szkiców „Wierność” (Moskwa 1974 r.) ujmuje rzecz najjaśniej: „fikcja literacka zaćmiła u Babla realny obraz świata, jego droga pisarska nie wiodła od życia do literatury, lecz w kierunku odwrotnym (...) na legendę o jego mistrzostwie złożyły się koloryzacja i niewiarygodność opisów, afektacja, werbalne efekciarstwo...”
Nic dziwnego, że w tej atmosferze uratowany „Dziennik” nie miał dużych widoków na publikację: był koronnym dowodem rzetelności faktograficznej warstwy „Armii Konnej” — i kłamliwości urzędowego mitu.
Antonina Pirożkowa, wdowa po Bablu i niestrudzona opiekunka jego dzieł, otrzymała (dzięki pomocy przyjaciółki Babla, Tatiany Stach) już lata temu kijowski pakiet. Była to właściwie jedyna odzyskana cząstka całej puścizny rękopiśmiennej Babla. Z protokołu rewizji, przeprowadzonej w dniu aresztowania w moskiewskim mieszkaniu pisarza, wynika, że zabrano wtedy: „1. Rozmaitych manuskryptów — 15 skoroszytów. 2. Zapisanych brulionów — 11 sztuk. 3. Blok-notesów z zapiskami — 7 sztuk.” Mimo starań, nie została dotąd odszukana i zwrócona ani jedna strona z nie wydanych dzieł pisarza, którego Mann uważał za najwybitniejszego z autorów sowieckich, a Hemingway — za mistrza krótkiego opowiadania, w ogóle bez konkurencji. W 1965 roku, w 74 tomie książkowej serii „Litieraturnoje nasledstwo”, wychodzącej w Moskwie, ukazały się szkice do „Armii Konnej” i fragmenty dziennika; pochodziły, oczywiście, z kijowskich brulionów, ale stanowiły zaledwie ich cząstkę[1]. Jeszcze w 1987 r. trzy moskiewskie miesięczniki odmówiły po kolei publikacji „Dziennika”. Dopiero w 4 i 5 numerze z 1989 r. moskiewskiego miesięcznika „Drużba narodów” (drukującego w zasadzie i przeważnie utwory pisarzy „mniejszości narodowych” ZSRR, ale coraz częściej odstępującego od tej zasady) ukazał się tekst „Dziennika” Babla, pt. „Nienawidzę wojny”. Jest to jednak wciąż tekst niepełny, co zaznaczone jest w podtytule i dobrze widoczne dzięki nawiasom i wielokropkom rozsianym po stronicach. Część tych luk udało się tłumaczowi zapełnić; mógł wyłuskać kilka pominiętych fragmentów z przedmowy pióra Galiny Bielej. Tłumacz musiał również przekroczyć swoje uprawnienia, wchodząc na teren toponimiki. Nazwy miejscowości, w których Babel popasał na Wołyniu, mają na polskich mapach nieco inne brzmienie; Pełcza występuje w „Dzienniku” jako Płaucza, Zadwórze — jako Zadwurdze itd. Dla uściślenia tych i podobnych szczegółów okazała się pożyteczna konfrontacja tekstu ze wspomnieniami rotmistrza W. P. Kornela Krzeczunowicza, z przyczynkami historycznymi, drukowanymi w „Pamiętniku Kijowskim” (publikowanym periodycznie przez Orbis Books w Londynie), a także z opowiadaniami Zygmunta Haupta (wydanymi przez Instytut Literacki w Paryżu).
Czytelnik zgodzi się, jak sądzę, że chodzi o dokument doniosły, a nadto uderzająco sugestywny literacko. Byłby wyjątkowym zjawiskiem, nawet gdyby jego autor nie zdążył z tych surowych notatek wysnuć nici tematycznej opowiadań. Ale tym większe sprawia wrażenie, że napisał go autor „Armii Konnej”, nowel odeskich i pierwszych, a nieprześcignionych opowiadań o dramacie sowieckiej wsi podczas przymusowej kolektywizacji. Polski przekład „Dziennika” Babla nie wymaga żadnych dłuższych komentarzy; już z chwilą ukazania się po polsku jego „Utworów wybranych” (Czytelnik 1961 r.) dla całej czytającej generacji Polaków ta proza weszła do żelaznego repertuaru lektur, tak, jakby była pisana w jej języku ojczystym. Bez tego dziennika nie poznalibyśmy ani tamtej książki, ani całej prawdy o sumieniu jej autora.
J.P.
12.7.20 Wołyń
Wieczór, złapali Polaka w życie, polują jak na zwierzynę, szerokie pola, szkarłatne słońce, złocisty kurz, kołysze się zboże, we wsi spęd bydła, różowe, pyliste drogi, zza obrębu perłowych obłoków — płomienne języki nadzwyczaj zwiewnych kształtów, pomarańczowe pożary, kurz wzbija się za furmankami.
16.7.20 Między Ostrogiem a Dubnem
Kondotierzy — czy jutrzejsi uzurpatorzy? Wyłonili się z kozackiej gromady, najważniejsze to opisać pochodzenie tych oddziałów, każdy Timoszenko czy Budionny sam dobierał sobie kadrę, przede wszystkim — sąsiadów ze stanicy; teraz oddziałom nadała organizację sowiecka władza.
17.7.20 Liski
Jak strasznie żal! Zabili młodą matkę. Bój wzdłuż linii kolejowej na Liski. Rzeź jeńców.
18.7.20 Droga na Płauczę Jedziemy drożynami z dwoma szwadronami sztabu, zawsze towarzyszą naczdywowi, to doborowe oddziały. Opisać ozdobną uprząż ich koni, szable w pąsowym aksamicie, krzywe klingi, kamizele, dywany na siodłach.
20.7.20 Wzgórza za Smordwą.
Płaucza
Wyruszamy o piątej rano. Deszcz, słota, ciągniemy lasami. Operacja rozwija się pomyślnie, nasz naczdyw[2] dobrze wytyczył kierunek, zachodzimy ich z flanki. Mokniemy, leśne dukty. Objazd przez Bokujmę na Płauczę.
Meldunki: o 10. zdobyta Dobry wódka, o 12, prawie bez oporu — Kozin. Ścigamy nieprzyjaciela, idziemy na Płauczę. Lasy, leśne dukty, szwadrony wiją się na przedzie.
Czuję się zdrowszy, nie wiadomo jakim cudem.
Obserwuję przyrodę Wołynia; wszędzie poręby, wyrąbane obrzeża lasów, ślady wojny, drut kolczasty, białe okopy. Majestatyczne zielone dęby, graby, dużo sosen, wierzba — co za wspaniałe i ciche drzewo, deszcz w lesie, rozmokłe drożyny leśne; jesion.
Duktami leśnymi do Plauczy. Wjeżdżamy przed 10. Jeszcze jedna wieś; koścista, wysoka gospodyni, marudzi — niczoho ne maje; bardzo czysto, miała syna w wojsku, daje nam jaj, nie ma mleka; w chacie nieznośnie duszno, deszcz pada, zatapia wszystkie drogi, czarne, chlupiące błoto, nie ma jak dojść do sztabu. Cały dzień siedzę w chacie, ciepło, a tam deszcz za oknem. Jakie nudne, jakie czcze jest dla mnie takie życie: kurczaki, ukryta krowa, brud, tępota. Nad ziemią smutek niewysłowiony, wszystko mokre, czarne, jesień, podczas gdy u nas w Odessie...
W Płauczy zagarnięto tabory 49. pułku polskiej piechoty. Podział łupów pod oknem. Zupełnie idiotyczne bluzgi, przy tym raz po raz. Inne słowa, jakby nudne, nie przechodzą im przez usta; napisać o przekleństwach: Boga mać, w gada mać; chłopaki aż się jeżą. Boga mać, dzieci pytają —co ci żołnierze tak klną? Boga mać. Bo zastrzelę; a wal!
Mnie przypada płócienny worek i torba do siodła. Opisać to zmącone życie. Chłopak nie idzie do roboty w polu. Śpię na gospodarskim łóżku.
Dowiedzieliśmy się, że Anglia występuje o rozejm między SowRosją a Polską, czy to możliwe, że niedługo już koniec?
...
wojtekgro