Magia - O'Brien Judith.pdf

(1446 KB) Pobierz
4198107 UNPDF
4198107.001.png
1
Tłum ludzi wsiadł do nowojorskiego metra, które z jednakową
obojętnością przewoziło każdego, bez względu na wiek, płeć
i stan. Wszystkie twarze wydawały się do siebie podobne, ale bez
wątpienia wśród pasażerów, w pokrytym graffiti wagonie, znaj­
dowało się kilku przestępców, pewnie ze dwóch prawników
i młoda matka z wrzeszczącym dzieckiem.
W tę ludzką mieszaninę trafiła również Julie Gaffney, bardzo
miła dziewczyna, taka co to zawsze na czas płaci rachunki i nigdy
nie zapomina o kontrolnej wizycie" u dentysty.
Zdecydowanie nie pasowała do tego tłumu.
Nawet na pierwszy rzut oka wyróżniała się świeżą cerą, pięknymi
rysami, starannie wyprasowaną bluzką i miłym wyrazem twarzy.
To przede wszystkim przez ten miły wyraz twarzy wydawało się,
że wyłącznie przez pomyłkę trafiła do zatłoczonego metra w to
czwartkowe popołudnie, wyjątkowo upalne jak na tak wczesną
wiosnę.
Pozostali pasażerowie stali jak jedna szara masa, wpatrując się
przed siebie niewidzącym spojrzeniem, ściskając w rękach aktówki
i firmowe torby z zakupami, których ostre papierowe kanty bezlitoś­
nie drapały ręce, a czasami nawet twarze ludzi stojących obok.
JUDITH O'BRIEN
Julie Gaffney wkroczyła do wagonu, trzymając aktówkę przed
sobąjak kopię, niczym rycerz, szykujący się do turniejowej potyczki.
- Pociąg linii F. Kierunek Brooklyn - zatrzeszczało w głośniku.
Tylko co druga sylaba była słyszalna. - Następna stacja: Czter­
dziesta Druga Ulica.
Zapowiedź była zupełnie niezrozumiała dla nieszczęśników,
którzy rzeczywiście potrzebowali informacji. Brzmiała jak przy­
tłumiony klakson albo niewyraźny głos jakiejś postaci z kreskówek.
Tylko ci o wprawnym uchu, którzy i tak wiedzieli, co usłyszą,
potrafili w miarę wyraźnie rozróżnić słowa.
- Czy dojadę tym do Queens?! - zawołała z narastającą paniką
w głosie kobieta w średnim wieku.
- Nie- odezwała się Julie, a inni pasażerowie natychmiast
spojrzeli na nią zaciekawieni. Niepisana zasada podróżowania
metrem brzmi: nie reagować. Nie reagować ani na jednorękiego
żebraka, ani na sprzedawcę jo-jo, ani na faceta z papierową torbą
na głowie, który twierdzi, że jest kosmitą. Nie reagować na nikogo.
Z buntowniczym, ale uprzejmym uśmiechem Julie mówiła dalej: -
Musi pani wejść na górę i przejść na inny peron, dla lokalnych
pociągów w drugą stronę. Łatwo pani trafi, zobaczy pani mnóstwo
znaków.
Kobieta spojrzała na Julie, jakby oceniała wiarygodność dziew­
czyny i wartość informacji. Wystarczająco często jeździła metrem,
żeby wiedzieć, że taka reakcja jest ze wszech miar niezwykła.
Zobaczyła młodą kobietę przed trzydziestką, o niebieskozielonych
oczach, jasnych, trochę wypłowiałych od słońca włosach do
ramion i o pięknej, pełnej ciepła twarzy.
- Jest pani pewna? - Kobieta przyjrzała się strojowi Julie,
garniturowi w prążki, któremu kobiecości dodawała koronkowa
bluzka i fantazyjna złota broszka, wpięta w klapę. Julie skinęła
głową. Drzwi zaczęły się już zamykać, więc kobieta przecisnęła
się szybko przez tłum i wyszła z wagonu. - Dzięki - dodała przez
ramię. - Jest pani bardzo miłą młodą damą.
6
MAGIA
Wszyscy pasażerowie się odwrócili i znów utkwili wzrok
w złożonych gazetach, powieściach kryminalnych lub, najczęściej,
w pustce tuż nad głowami innych.
Julie westchnęła. Podróżując z pracy do mieszkania w Chelsea,
miała chwilę wolnego czasu i mogła sobie wyobrażać, jak wy­
glądałoby jej życie, gdyby nie tkwiła właśnie w samym środku
zawodowego kryzysu. Prawdę mówiąc, w branży reklamowej
każdy tydzień przynosi nowe kryzysy. Atmosfera paniki jest
nierozłącznie związana z pracą w reklamie.
Właśnie w tej branży udało się Julie odnieść duży sukces. Mimo
łagodnego charakteru była jedną z najmłodszych osób na kierow­
niczym stanowisku w mieście i jedyną kobietą, która zaszła tak
wysoko. Szybki awans sprawił jej przyjemność, zapewnił wygodny
gabinet i duże mieszkanie, ale nadal czegoś jej brakowało. To
coś, cokolwiek to było, zakłócało każdą drobną radość i szeptało
jej do ucha: Tak, masz udane życie, ale jest coś jeszcze, coś bardzo,
bardzo ważnego.
Pociąg z hałasem przystawał na każdej stacji, nowi pasażerowie
wchodzili do środka, inni z trudem przeciskali się do wyjścia.
Uśmiechnęła się do młodej matki z wrzeszczącym dzieckiem.
Kobieta w obronnym geście przyciągnęła do siebie malucha, jakby
uśmiech Julie był żądaniem okupu.
Kiedy drzwi zaczęły się zamykać, do wagonu wsunął się ślepy
starzec z akordeonem.
Nikt nie zwrócił na niego uwagi. W to czwartkowe popołudnie
nikogo nie obchodził uliczny grajek. Wszyscy chcieli jak najszyb­
ciej dotrzeć do domu, zapomnieć o pracy, metrze i ślepych
akordeonistach.
Przysadzisty staruszek często pojawiał się w pociągach linii F,
umiał grać w rozkołysanym, trzęsącym się wagonie. Julie uśmie­
chnęła się i sięgnęła do torebki po drobne. Zawsze dawała
jakiś datek temu ślepcowi z akordeonem, w krzywo zapiętej
koszuli, spod której prześwitywał podkoszulek. Wytarł dłonie
7
JUDITH O'BRIEN
o spodnie, a instrument na przez chwilę bezwładnie zawisł mu na
szyi. Potem staruszek zaczął grać.
Kiedy zabrzmiały pierwsze takty, rozległo się kilka jęków.
Grajek miał ograniczony i dość jednorodny repertuar. Przeważnie
z zapałem wygrywał piosenki Hiszpańską damą i Krople deszczu
spadają mi na głową.
Tego dnia zagrał coś innego, piosenkę Gdybym kiedykolwiek
cię opuścił z musicalu Camelot Lernera i Loewego.
Julie w myślach nuciła jej słowa, które mówiły o miłości
i tęsknocie.
Zdawała sobie sprawę, że kilka osób przygląda się jej ciekawie,
ale nie potrafiła opanować wzruszenia. Piosenka tak ją zauroczyła,
że nagle Julie przeniosła się z zatłoczonego metra na łąkę pełną
kwiatów, gdzie przystojny rycerz zapewniał ją kwieciście - a może
całkiem prostymi słowami - że nigdy jej nie opuści. Przełknęła
ślinę, pociągnęła nosem i zacisnęła usta, żeby nie wymknął się
z nich żaden dźwięk.
Wtedy przypomniał jej się sen. Ten sam, który wielokrotnie do
niej powracał, czasami na jawie, czasami w środku nocy. Wy­
stępowała w nim kobieta, piękna i tajemnicza; wyłamała się
z mgły. Jej włosy połyskiwały złotawo, miała na sobie szmarag­
dowozieloną suknię i poruszała się z gracją tancerki.
Nagle stawała w miejscu, całkiem nieruchomo, a mgła nadal
wirowała i kłębiła się wokół skraju jej sukni. Kobieta pochylała
się i coś podnosiła. Julie nigdy nie udało się zobaczyć, co to
było, ponieważ zanim mgła się rozwiała, jakaś dłoń, duża i moc­
na, zabierała ten tajemniczy przedmiot. A kobieta uśmiechała się
ciepło.
Sen zawsze kończył się właśnie tak. Muzyka i fantazje zlały
się w jedno, tak że nie potrafiła już powiedzieć, gdzie kończy się
piosenka i zaczyna sen.
Julie zamknęła oczy i kołysała się w takt muzyki, zgodnie
z rytmem pociągu i wirowaniem mgły w marzeniach. Jednak
8
Zgłoś jeśli naruszono regulamin