Awanturnica - Martin Michelle.pdf

(836 KB) Pobierz
255549838 UNPDF
MICHELLE MARTIN
AWANTURNICA
PROLOG
26 kwietnia 1804 roku, popołudnie
Ravenscourt, wiejska siedziba księcia Northbridge, okolice Fonon,
Lancashire
- Co mu jest, doktorze? - spytał książę Northbridge.
- Jest tylko wyczerpany, milordzie - odparł młody lekarz o rumianej, czerstwej twarzy,
zamykając za sobą drzwi gabinetu. - Jeśli porządnie wypocznie i będzie się dobrze odżywiał,
po tygodniu powinien być zdrów jak ryba.
- Czy mówił coś do pana? - indagował Henry Bevins, odwracając się na krześle
stojącym przed biurkiem księcia.
- Nie, sir Henry, nic sensownego. Parę razy wyszeptał coś, co brzmiało jak Jamie, i
jeszcze coś jakby Howard, a może i gors. To wszystko.
- Czy możemy zrobić coś więcej dla tego nieszczęśnika? - spytał lord Northbridge.
- Udzieliłem ochmistrzyni wszelkich niezbędnych wskazówek, milordzie. Będę go
codziennie odwiedzał, jednakże nie przewiduję żadnych komplikacji.
- Kiedy możemy spróbować go wypytać? - chciał wiedzieć książę.
- Nie wcześniej niż po dwudziestu czterech godzinach, może nawet dwudziestu ośmiu.
Jest skrajnie wyczerpany.
- Psiakrew! - rzucił książę z irytacją.
- Wygląda na to, że musimy na razie trwać w niewiedzy - zauważył łagodnie sir
Henry.
- Trudno uwierzyć, że to Monty spowodował całe to zamieszanie - rzekł książę. - Dick
musiał być chyba szalony, przedkładając tempo nad pożywienie i sen... No dobrze, kiedyś w
końcu dojdzie do siebie. Dzięki, że przybył pan tak szybko, doktorze.
- To dla mnie zaszczyt, milordzie, jak zawsze - odparł lekarz. Zgiął się w pełnym
szacunku ukłonie i dyskretnie opuścił gabinet, zamykając za sobą drzwi.
- Hmm - Henry Bevins odwrócił się do księcia. - No to mamy niezły pasztet. Myśli
pan, że list jest prawdziwy?
Książę Northbridge wziął z biurka powalany ziemią dokument.
- Naturalnie może być sfałszowany. Znam jednak pismo Monty'ego i mógłbym
przysiąc, że wyszedł spod jego ręki. A co ważniejsze, znam Dicka Rowana. Towarzyszy
Monty'emu nieprzerwanie od trzydziestu lat, kiedy to wyjechali razem z Anglii. Nie opuściłby
swego pana w najgorszych okolicznościach.
- A zatem Montague Shipley rzeczywiście nie żyje, jak twierdzą jego brat i syn.
- O ile to rzeczywiście syn Monty'ego przebywa teraz w Thornwynd.
Sir Henry poprawił pincenez.
- Ale w liście Montague'a Shipleya wyraźnie jest mowa o jego synu, który wraz z
opiekunem wraca do Anglii. Czy tym opiekunem nie jest wuj chłopca, Horacy Shipley?
Książę wstał z krzesła i zaczął przemierzać tam i z powrotem chiński dywan w kolorze
ciemnej zieleni.
- Jeszcze wczoraj powiedziałbym „tak”. Ale dzisiejsze nieoczekiwane pojawienie się i
zasłabnięcie Dicka Rowana, ten list i testament Monty'ego całkiem zamąciły wodę. Monty
pisze w liście, że chłopiec przybędzie do Anglii nie wcześniej niż za tydzień. A Horacy i jego
domniemany bratanek są tutaj już od dwóch tygodni!
- Dwóch pretendentów do tytułu baroneta - mruknął sir Henry.
- Otóż to. Który z nich jest prawdziwym Jamesem Shipleyem?
- Dokumenty chłopca w Thornwynd zdają się być w porządku. No i zna hasło.
Książę zbył ten argument machnięciem ręki.
- Dokumenty można podrobić, a hasła mógł go nauczyć Horacy. W rodzie Shipleyów
jest znane od pokoleń.
- Chłopak niewątpliwie wygląda jak Shipley.
- Tak. I w tym cały szkopuł. - Książę wsunął rękę do kieszeni bryczesów; objeżdżał
właśnie posiadłość, kiedy nieoczekiwanie pojawił się Dick Rowan. - Niewykluczone, że
Horacy przywiózł Jamiego do Anglii, nie z życzliwości bynajmniej, gdyż jej nie zna, ale w
nadziei, że poprzez niego uda mu się zyskać kontrolę nad Thornwynd.
- Całkiem możliwe, sądząc z tego, co mi wiadomo o Shipleyu - zauważył sir Henry,
wciągając duży niuch tabaki.
- Tu jednak mamy list Monty'ego - książę podszedł do biurka i wziął do ręki
pojedynczy arkusik papieru. - Równie dobrze można przypuszczać, że Monty nie oddałby
swego syna w ręce Horacego, bo między braćmi nie było ani krzty uczucia. Całkiem możliwe,
że powierzył opiekę nad nim komuś innemu. Ach, gdyby wymienił nazwisko opiekuna
Jamiego!
- No cóż, ostatecznie biedak był umierający. Sam pisze o tym w swoim liście. Trudno
po nim oczekiwać, by w takiej chwili pomyślał o wszystkim.
- Tak - lord Northbridge wpatrywał się w list, jak gdyby samą siłą woli mógł zmusić
papier do powiedzenia tego, co chciał wiedzieć. Wreszcie upuścił go z westchnieniem na
biurko i opadł na krzesło. - O ile rzeczywiście jest to list od Monty'ego. Zawikłany problem,
Bevins.
- To prawda, milordzie. Co więc pan zamierza zrobić?
- Jedyną rzecz, którą jestem w stanie zrobić: wypełnić powinność. Testament
Monty'ego powierza mi kuratelę nad Jamesem Shipleyem. Bez względu na to, czy dokument
jest prawdziwy, czy sfałszowany, moim obowiązkiem, jako człowieka o wysokiej pozycji w
naszej sferze, jest zapewnienie właściwej sukcesji Thornwynd, a zatem również zapewnienie
chłopcu bezpieczeństwa. Jeden Jamie jest już bezpieczny w Thornwynd. Muszę więc spełnić
ostatnią, jak mniemam, prośbę Monty'ego i spotkać się z drugim Jamesem Shipleyem w
Northamptonshire. Dojdę prawdy, jeśli nie w drodze powrotnej do Lancashire, to z pewnością
kiedy skonfrontujemy obu chłopców.
- Jeśli list Monty'ego jest sfałszowany, mogą was spotkać w drodze nieprzyjemności -
zauważył sir Henry. - Jedynie łotr mógłby się poważyć na uknucie takiej intrygi.
- Och, będę uważał - powiedział niedbale lord Northbridge. - Sądzę, że sama moja
obecność wystarczy, by zapobiec kłopotom.
Sir Henry zachichotał.
- Nie posiadałbym się z radości, gdyby ten drugi Jamie okazał się dziedzicem, a
testament Monty'ego był prawdziwy. Wszystkie nadzieje Horacego Shipleya zostałyby
wówczas zniweczone. Niewątpliwie spodziewa się, że zostanie mianowany kuratorem
chłopca. Jeśli pan obejmie to stanowisko, nie uda mu się splądrować Thornwynd.
- W momencie gdy James Shipley, numer jeden czy numer dwa, zostanie mianowany
kolejnym baronetem, Horacy Shipley będzie wyłączony z gry - zgodził się książę z ponurą
satysfakcją.
- Czy powiemy Horacemu o tym drugim Jamiem?
Lord Northbridge odchylił się na oparcie krzesła i westchnął. To, co powinno być
sprawą prostą, okazywało się diabelnie skomplikowane.
- Będziemy musieli. Już teraz usiłuje zyskać wpływ na Thornwynd. Trzeba go
powstrzymać. Jedynym sposobem, by zrobić to w zgodzie z prawem, jest podanie do
wiadomości, że istnieje drugi pretendent do tytułu baroneta.
- Ależ będzie wściekły - rzekł sir Henry z błogim uśmiechem.
- Tak - na twarzy lorda Northbridge rzadko gościł wyraz rozbawienia. Książę był
dżentelmenem statecznym, który poważnie traktował swoją pozycję, posiadłość i siebie
samego. Jego ojciec większość spędzanego z synem czasu przeznaczał nie na frywolne
przyjemności, ale na wdrażanie go do przyszłych obowiązków jako jedynego męskiego
potomka, spadkobiercę tytułu i rozległych włości. Gdy więc lord Northbridge jako zupełnie
młody człowiek objął sukcesję po ojcu, nie oddawał się bynajmniej hulankom i rozpuście.
Jego zainteresowania szły w całkiem odmiennym kierunku.
Ubierał się w rzeczy proste, ale w dobrym gatunku, wiedział bowiem, że stanowi wzór
dla innych młodych ludzi w okolicy i nie chciał sprowadzić żadnego z nich na zgubną drogę
dandyzmu. Był znany i wysoko ceniony jako utalentowany jeździec, bokser i szermierz,
słowem jako znakomity sportowiec. Traktował to jednak jako nieodzowny atrybut swojej
pozycji.
Staranny i surowy zarządca swoich włości, miał jako właściciel ziemski doskonałą
opinię. Dbał o dzierżawców, służbę i partnerów w interesach. Szanowano go za to, ale nie
kochano. Nawet jeśli ludzie nie byli w stanie właściwie ocenić jego uniwersyteckiego
wykształcenia, to wiedzieli wystarczająco dużo, by móc ocenić różnicę między panem, który
działa z obowiązku, a tym, który działa z odruchu serca.
Jego siostra Fanny, która w dzieciństwie i w okresie dojrzewania cierpiała na
powtarzające się ataki febry, utrzymywała, że książę nie ma serca. Matka, jeśli już była w
stanie przenieść uwagę z własnej osoby na kogokolwiek innego, słabo przytakiwała. Syn z
roku na rok kategorycznie odmawiał występowania w roli gospodarza w ich miejskim domu
przy Grosvenor Square podczas sezonu londyńskiego, wdowa Northbridge zaś uważała
podobne zachowanie za niedopuszczalne. Mimo iż nie najmłodszy, książę nadal uważany był
za doskonałą partię, a jego obecność przydałaby atrakcyjności organizowanym przez nią
balom, rautom, śniadaniom wiedeńskim i spotkaniom przy karcianych stolikach.
Nawet jeśli ktokolwiek odważyłby się poinformować lorda Northbridge, iż świat
uważa go za zimną rybę, z pewnością by się tym nie przejął. Dumny był ze swojego
chłodnego, racjonalnego stosunku do rodziny, interesów oraz sąsiadów, wierzył bowiem
święcie, że tylko w ten sposób może wypełnić swoje obowiązki wobec nich, a obowiązek był
jego bogiem.
Kiedy trzy lata temu Fanny wychodziła za mąż, spytała brata, dlaczego właśnie
poczucie obowiązku nie zaprowadziło go już dawno temu do ołtarza. Odpowiedział jej
grzecznie, że musiałby w tym celu spotkać osobę godną tego, by mogła zostać kolejną
księżną Northbridge. Poinformował siostrę, iż jego żona, poza wybitną urodą, szlachetnym
urodzeniem i odpowiednio dużym majątkiem musi mieć wyrafinowany umysł, władać
kilkoma językami, grać przynajmniej na jednym instrumencie i mieć doskonały gust. Powinna
również znać poezję zarówno antyczną, jak i współczesną, a także nosić się wytwornie, co
wyróżniałoby ją spośród pospolitego modnego tłumu.
Fanny rzekła z przekąsem, iż wobec tego bez wątpienia umrze on jako kawaler i jasne
Zgłoś jeśli naruszono regulamin