Onichimowska Anna - Samotne wyspy i storczyk 04 - Bliscy nieznajomi.doc

(442 KB) Pobierz
Anna Onichimowska

 

 

 

Anna Onichimowska

BLISCY NIEZNAJOMI

 

Rozdział 1

 

Tomek- rwa «ЫсЫ Wodzem. Przy śniadaniu siostra przełożona złożyła mu głośno życzenia, wszyscy bili brawo i dostał całą torbę cukierków. Podzieli się nimi, po powrocie ze szkoły. Może nawet odda je wszystkie, lub prawie wszystkie, dobrze coś zachować na czarną godzinę. Grzesiek na pewno pamięta o jego urodzinach, na pewno przyjedzie, musi przyjechać, na samą myśl, że mogłoby stać się inaczej, małemu robi się słabo. Nie znosi tych chwil, gdy kręci mu się w głowie, a przed oczami wirują czarne plamy. Pierwszy raz zdarzyło mu się to w dniu śmierci rodziców. A potem zawsze, jak się czegoś bał. Kiedy umarła babcia, cały świat składał się z plam. Nikomu o tym nie mówił, zresztą nikt nigdy nie zadawał mu pytań. Był traktowany jak paczka, przenoszona z miejsca na miejsce. A paczki nie miewają myśli ani uczuć.

Od kiedy zaprzyjaźnił się z Grześkiem, zdarzały mu się dni bez plam. Nieliczne, ale zawsze.

Do szkoły ma dwa kilometry. Niecałe, gdy się idzie na skróty. Wychodzą zawsze razem, pięciu chłopaków i trzy dziewczyny. I razem wracają. Czasami

Tomek myśli, że jak Grzesiek go stąd zabierze, będzie za nimi tęsknił. Szczególnie za Krzysiem i Aś-ką. Ale odpędza od siebie te myśli i nie chce z nikim rozmawiać o swoim odejściu, chociaż niczego innego bardziej nie pragnie.

- On dzisiaj przyjedzie? - dobiega go głos Jerzyka. Trochę zdyszany, bo biegną przez las. Pierwsza lekcja to matematyka. Niedobrze się spóźnić.

- Nie wiem... - burczy Tomek, a w uszach brzmią mu słowa Grześka: „Cokolwiek by się stało, pamiętaj, że cię kocham. I że stanę na głowie, żebyś był ze mną. I z Basią, oczywiście. Złożyliśmy już pozew o adopcję..." Tomek pamięta każde słowo. Nawet takie trudne jak „pozew". I jak „adopcja". Ale pamięta też, jak Grzesiek go ostrzegł: „Gdybym kiedyś o czymś zapomniał, z góry cię przepraszam, nie bierz tego do siebie. Mam mnóstwo zajęć i czasem zdarza mi się coś przegapić. Nawet coś bardzo ważnego".

- Jak to, nie wiesz? - naciska go Jerzyk. Tomek wie, że Jerzyk jest o niego zazdrosny. Jego nikt nie adoptuje. Ma tylko ciocię, która odwiedza go raz w roku.

Tomkowi czasami śnią się rodzice. Mama w niebieskiej spódnicy, zawsze tej samej, nakłada mu na talerz sałatkę z pomidorów, a tato siedzi w swoim fotelu, z nosem w gazecie. Nie widzi twarzy ojca, tylko tę gazetę i wtedy rano, po przebudzeniu, zerka na zdjęcie, leżące w jego szufladzie przy łóżku. Ciekawe, że tato też miał na imię Grzegorz. Był starszy od Grześka i grubszy. Pewnie dlatego, mimo że wszyscy nazywają Grześka Grubym, dla niego jest przede wszystkim Grześkiem. Jak jego tatuś. Mama była piękna. Najpiękniejsza na świecie.

Przebiegają małą kładką nad wzburzonym potokiem, zapach bzu przypomina, że szkoła już blisko, to dobrze, dziś będą na czas.

Tomek widzi kątem oka, jak Jerzyk szepce coś dzieciom, a one się śmieją, czuje, że ma to coś wspólnego z jego urodzinami i Grześkiem i musi na chwilkę przystanąć, bo znów latają mu przed oczami czarne plamki.

W czasie lekcji nie uważa, całe szczęście, że pani jest dzisiaj w dobrym humorze i na nikogo się nie gniewa.

Zamiast przepisywać do zeszytu to, co jest na tablicy, rysuje chudego chłopaka z plecakiem, ciekawe, co w tym plecaku, jakie prezenty przywiezie mu Grzesiek, ciekawe, o której przyjedzie, Tomek zna rozkład pociągów z Warszawy i wie, ile czasu zajmuje droga autobusem. Jeśli Gruby wsiądzie w ten wcześniejszy, może już czeka w sierocińcu. Jeśli na niego nie zdąży, przyjedzie wieczorem. Wyjdę po niego na przystanek, myśli chłopczyk, patrzy w okno, zaczyna się chmurzyć.

- Nie wiem, co robić... - zwierzył się Gruby Ewce. - Jutro są urodziny Tomka. Chciałbym mu zawieźć prezenty, ale muszę zastąpić Rudego w pogotowiu. Podobno Marysia źle się czuje i nie chce zostawić jej samej.

- Który to już miesiąc? - Ewa odłożyła książkę.

- Piąty... Wiesz, co o niej myślę, ale rozumiem, że Rudy trzęsie się o dziecko.

- A jej rodzice? Gdyby to była nasza mama...

- Ale nie jest. - Gruby robi wymowną minę.

-  A Basia? Nie może pojechać? - Ewa ucieka wzrokiem w bok, Grzesiek jest zbyt bystry, aby tego nie zauważyć. Pora, abyśmy zaczęli mieszkać oddzielnie, myśli Graby po raz nie wiadomo który. Potykamy się nieustannie o cudze rzeczy, dziewczyny zaczynają źle na siebie działać. Są takie różne...

Przygląda się siostrze. Świetne ciuchy, chociaż większość z używańców, na głowie artystyczny nieład, starannie pomalowane paznokcie, aparat ortodontyczny. Założyła go rok temu i już są wyraźne efekty. Pamięta, jak Basia wydziwiała nad jej decyzją.

-  Po co to robisz? Chyba nie zamierzasz znowu być modelką? Mnie szkoda by było pieniędzy...

- A mnie nie szkoda. - Wzruszyła wtedy ramionami Ewa. - Krzywe zęby to w dzisiejszych czasach świadectwo niedbalstwa.

Pokłóciły się. Oczywiście, nie chodziło o zęby, ale o pryncypia. Jak zwykle. Nie łatwo jest mieszkać we wspólnym mieszkaniu, nawet jeśli ma się oddzielne pokoje. Zawsze ktoś nie pozmywa, albo zostawi na środku buty. Graby starał się jak umiał, aby zapanować nad chaosem, który drażnił Ewę, Basia miała to w nosie.

- Mam ważniejsze sprawy na głowie, niż ganianie ze szmatą... - odpowiadała na jakiekolwiek uwagi na temat porządków.

-  Jest nieco oddalona od rzeczywistości, tkwi nosem w gwiazdach, spróbuj ją zrozumieć... - próbował bawić się w dyplomatę Graby, ale dolewał tylko oliwy do ognia.

- Mam więcej zajęć od niej. I nie widzę powodu, żeby zachowywała się w naszym wspólnym mieszkaniu jak księżniczka. Wypije herbatę i wstawia kubek do zlewu. Chyba nawet nie wie, gdzie jest odkurzacz - wściekała się Ewa. - Ma szczęście, że nie jest moją żoną...

- To fakt - śmiał się Grzesiek, próbując wszystko obrócić w żart.

Gruby przypomina sobie, jak to było na początku.

- Nie stać nas, aby zapewnić kąt każdemu z was oddzielnie, ale macie chociaż coś, na dobry początek - powiedział ojciec, wręczając im uroczyście klucze.

Ewa zajęła wówczas większy pokój, ale gdy Basia przeprowadziła się do nich na dobre, sama wielkodusznie zaproponowała zamianę. Idylla trwała z tydzień, nie dłużej.

Grzesiek wraca myślami do rzeczywistości. Basia jest taka zajęta na studiach, no i pisze ten swój artykuł, ślęczy przy komputerze nocami, że nie śmiał jej zaproponować wyjazdu do Tomka.

- Nie rozmawiałem z nią na ten temat - przyznaje szczerze siostrze.

- Więc porozmawiaj - ucina rozmowę Ewa i wbija nos w książkę.

Zadzwonię jeszcze raz do Rudego, postanawia Grzesiek, jednak ta rozmowa niczego nie wnosi.

- Przecież wiesz, że ciąża Marysi jest zagrożona -wygłasza Rudy obrażonym tonem. - Nigdy bym sobie nie darował, gdybym zajmował się cudzymi dziećmi, zaniedbując własne...

Jestem w podobnej sytuacji, szkoda że tego nie widzisz, myśli Gruby z żalem. Tomek za krótką chwilę będzie moim synem, w majestacie prawa.

Jest ich w pogotowiu opiekuńczym na dyżurach czwórka, na zmianę. Renata jest na urlopie, poza Warszawą, Zosia złamała nogę. Kanał.

Graby zawija w kolorowe papierki prezenty dla Tomka. Słodycze, książki, kredki i farby, album do zdjęć z kilkoma ich wspólnymi fotkami w środku, no i główny prezent - telefon komórkowy „Powinien mieć z nami zawsze kontakt, to bardzo ważne", powiedziała mama Grześka, wręczając mu malutką Nokię. „Nie mogę się doczekać, aż zostaniemy dziadkami", dodała jeszcze, kiedy ściskał ją, wyobrażając sobie minę Tomka na widok prezentu.

Jeśli Basia nie będzie mogła, poproszę mamę, zdecydował, ładując wszystko do plecaka. Ona na pewno mi nie odmówi.

-Ależ oczywiście, że pojadę... - Basia wydaje się być zdziwiona, że miał wątpliwości. - Poczytam sobie po drodze, zrobię korektę tego, co napisałam. - Pakuje już książki, notatki. - Mam nadzieję, że siostry mnie przenocują, nigdy nie byłam tam bez ciebie.

Może i dobrze się złożyło, myśli Gruby, wsadzając żonę do pociągu. Gdy są we trójkę, Tomek zwraca się wciąż tylko do niego, jakby Basi w ogóle nie było.

- Zadzwoń wieczorem... - prosi, przytulając ją na do widzenia. - I naucz Tomka posługiwania się „komórką".

- Tak jest - salutuje Baśka.

Temu Grubemu wydaje się, że mały należy głównie do niego, myśli, z mieszaniną czułości i zniecierpliwienia.

Na pewno łatwiej mieć dziecko od urodzenia. Nawet, jeśli nie jest się biologiczną matką. Patrzeć, jak się rozwija, mieć na to wpływ. Tomek jest już sporym chłopcem. Ma swoje przyzwyczajenia, lęki, wspomnienia, o których Barbara nic nie wie. Stara się mieć oczy, uszy i serce otwarte na małego, stara się udawać, że nie dostrzega afrontów, których Tomek jej nie szczędzi, choć nie jest to łatwe.

Przedział jest pusty, to dobrze, cieszy się Basia, nikt mi nie będzie przeszkadzał. Opiera stopy o siedzenie naprzeciwko i zagłębia się w lekturze o elipsach komet.

Autobus się spóźnia. Już trzy minuty. Tomek stoi na przystanku od kwadransa, wyszedł wcześniej, na wszelki wypadek. A jeśli autobus się zepsuł i w ogóle nie przyjedzie? Co wtedy zrobi Gruby? Przyjdzie na piechotę, odpowiada sobie mały, próbując przegonić z pola widzenia wirujące plamki.

Dziesięć minut. Zbliżający się turkot, Tomek oblizuje wargi, to tylko polonez sołtysa z sąsiedniej wsi. Piętnaście... Chłopiec czuje na sobie czyjś wzrok, zza krzaków miga bluza Jerzyka i sukienka Asi, podglądają go.

Udaje, że tego nie widzi. Odwraca się do nich plecami, ale jego czekanie staje się jeszcze trudniejsze.

Teraz to już autobus, stęka zmęczony na wybojach, jest coraz bliżej, Tomek zaciska na chwilę powieki, ktoś wysiada, chłopiec widzi jednak tylko wirujące plamy, czarną gęstą zamieć.

- Cześć, Tomciu... - słyszy, plamki rozbiegają się po kątach. To Baśka, a gdzie jest Gruby?

- Cześć... - pozwala się pocałować.

- Wszystkiego najlepszego, sto lat! - Baśka postanawia ignorować rozczarowanie chłopca, chociaż jest jej przykro.

Ruszają do sierocińca. Tomek widzi biegnących przodem Asię i Jerzyka, za chwilę już wszyscy będą wiedzieli, że ma gościa, ten fakt dociera do niego powoli, zerka na plecak Baśki, ciekaw, co zawiera i powoli wsuwa rękę w jej dłoń.

 

 

 

***

Baśka leży na połówce, pościelonej przez siostry, w pralni. Pod ścianą wiszą białe prześcieradła, powietrze pachnie tanim proszkiem.

Próbuje czytać, ale nie może się skupić. Pasjonujący ją temat kosmicznych torów, po których przemieszczają się komety, wydaje się tutaj bardziej abstrakcyjny niż zwykle. Powracają do niej wspomnienia minionego dnia. Tomka drobna dłoń w jej ręku. To, jak niecierpliwie rozrywał kolorową bibułkę. I jego bezgraniczny zachwyt na widok telefonu. Żadne dziecko w sierocińcu nie miało takiego cacka. Baśka wie, że będą mu zazdrościć, ale ma nadzieję, że nikt mu go nie zabierze.

- Tutaj dzieci są sobie równe. Żadne nie ma więcej od innych. To ryzykowny prezent, sama pani rozumie... - powiedziała siostra przełożona, kiedy Tomek poszedł już spać, chowając telefon pod poduszkę.

- Chcemy mieć z nim stały kontakt - tłumaczyła Baśka.

Kiedy tylko pokazała małemu, jak się dzwoni, zatelefonował do Grubego.

- Przyjedziesz w przyszłym tygodniu? - zapytał go na dzień dobry, a Grzesiek naturalnie obiecał, że tak.

Mnie już nie spytał, tłukło się Baśce po głowie, jestem tu w zastępstwie... Nie zamierzała rywalizować o względy Tomka, ale grzeczna obojętność małego raniła ją bardziej niż chciała się sama przed sobą przyznać. Myślała, że coś się zmieniło, gdy po przywitaniu wziął ją dziś za rękę, póki nie zorientowała się, że było to na pokaz, przed innymi dziećmi.

Może będzie inaczej, kiedy zaczniemy mieszkać razem, westchnęła, próbując wrócić do przerwanej lektury. Może... Na razie, oprócz Grześka, Tomek lgnął jedynie do jego matki, a ona, Baśka, należała do tej reszty świata, z którą pozostawał w mniejszej lub większej zgodzie.

 

 

 

Rozdział 2

 

Maciek siedzi przy komputerze już drugą dobę. Za tydzień ma się odbyć pierwszy wernisaż grupy „Pięciokąt", w którym bierze udział, razem z czterema innymi studentami. Projekt mini-katalogu jest już gotowy, zdjęcia obrazów zeskanowane, biedzi się teraz nad ostatecznym kształtem manifestu twórczego.

- Łatwiej mi dobierać kolory niż słowa... - zwierza się Rafałowi, który zaproponował właśnie kawę.

- Pokaż... - ojczym zagląda mu przez ramię, tekst wydaje się zbyt górnolotny i za mało konkretny, ale nie jest pewien, czy powinien wypowiadać się na obcy mu temat. - Trochę bym to uprościł - mówi w końcu ostrożnie - jeśli chcecie, żeby coś z tego zrozumieli tacy profani jak ja.

Najtrudniej jest pisać prosto i celnie, myśli Maciek. Rafał ma rację, to bełkot.

Parzy usta kawą, coraz bardziej wściekły na oporne słowa i siebie samego, że jak zwykle wyskoczył przed orkiestrę: podzielili się co prawda zadaniami, ale wziął na siebie najtrudniejsze. Przemailuję to Agacie, postanawia wreszcie, w poczuciu porażki i ledwie to robi, już żałuje decyzji. Agata nie chciała do nich dołączyć, mimo że jej instalacje stanowiłyby znakomite uzupełnienie przygotowywanej wystawy.

- Nie zamierzam być jednym z waszych „kątów"... - wzruszała ramionami, kiedy namawiał ją do przyłączenia do grupy. - Poza tym nic z moich rzeczy nie nadaje się jeszcze do ekspozycji. Jesteś pewien, że macie coś do pokazania?

Nie był pewien, ale nadarzyła się okazja wystawy, matka jednego z kolegów pracowała w Domu Kultury, w kawiarni odbywały się wernisaże, warto odnotować już w swoim CV udział w jakimś, zawsze istniał też cień szansy na zarobek, gdyby udało się coś opylić. Utworzyli grupę „Pięciokąt" całkowicie cynicznie, w poczuciu, że razem są silniejsi, a jakąś ideologię da się nagiąć prawie do wszystkiego.

Pochwalił się już nawet ojcu, że wystawi cztery swoje obrazy, wysłał do niego maila wczoraj i był trochę zdziwiony brakiem reakcji. Ewa, jego dziewczyna, obiecała być ich public relations, rozsyłała zaproszenia i maile, starała się ściągnąć lokalne media.

-  Nie umiem tego poprawić, bo kompletnie nie wiem, o co ci chodzi... - powiedziała Agata następnego dnia, na zajęciach. - Chcecie się wystawić, wasza broszka, ale dajcie sobie spokój z dorabianiem do tego programu, bo tylko się ośmieszycie.

Obawiał się, że przyjaciółka ma rację, chociaż nie zamierzał się z niczego wycofywać. Zresztą, było już na to za późno. Poszły zawiadomienia do prasy, w Domu Kultury wisiał plakat, zapowiadający rychły wernisaż. Pomysł z „Pięciokątem" był jego, inne osoby należące do grupy uważały to za niezły dowcip, nic więcej.

Prawdziwe wsparcie czuł jedynie w Ewie.

 

-  Sprzedać można wszystko, co ma dobrą oprawę... - powtarzała.

Wolałby usłyszeć, że ich sztuka broni się sama przez się, ale zdawał sobie sprawę, że od czegoś trzeba zacząć, aby zwrócić na siebie uwagę. W gruncie rzeczy przecież o to właśnie wszystkim artystom chodzi - przykuć wzrok publiczności, zaznaczyć swoje istnienie, zostać zapamiętanym.

Kiedy powtarzał Ewie uwagi Agaty, wzruszała lekceważąco ramionami.

-  Na pierwszy rzut oka widać, że ona nie dba o oprawę, chociaż w jej przypadku nawet to niewiele by pomogło...

Agata ubierała się w proste luźne stroje, o czasem niespodziewanych zestawieniach kolorystycznych. Była gruba i nie robiła z tego problemu. Maciek nigdy się nad tym nie zastanawiał, czy jego przyjaciółka dba o oprawę, czy nie, Agata to była po prostu Agata, wszystko co robiła, mówiła i jak się ubierała, znakomicie do siebie pasowało.

Ewa leży w swobodnej pozie, Maciek przygląda się z zachwytem jej długim nogom i wypielęgnowanym stopom. Gdybyś wiedziała, ile już razy je malowałem, myśli i uśmiecha się do nich - do każdego z palców osobno. Nagle, nie wiadomo dlaczego, wraca wspomnienie sprzed lat - Ewa podciągająca kołdrę wysoko, żeby ukryć nagość i jej bezbronne stopy po drugiej stronie. Próbuje sobie przypomnieć, jak długo trwało, zanim przełamał jej wstyd.

Niezłe miałem z tobą piekiełko... Wspomina Paryż - wyjazd Ewki, wbrew jego zdaniu i swoje upokorzenie związane z wizytą u niej. Jak mało miała mu z siebie do ofiarowania. Wszystko było ważniejsze od niego. Jej kariera modelki, śmiechu warte... Ciągle go bolą te wspomnienia, jakby nie do końca się z nimi pogodził, mimo że teraz jest dobrze, bezpiecznie i spokojnie.

Ewa sięga po papierosa, ten gest burzy pogodę chwili, tyle razy ją prosił, aby tu nie paliła, choćby ze względu na Jaśka.

Ostentacyjnie otwiera drugie okno, na oścież, i wciąga dżinsy. Ewa leży wciąż naga, pali, przygląda się po raz nie wiadomo, który katalogowi wystawy. Powieliła go dziś po południu, w stu egzemplarzach, potem składali je wspólnie, są już gotowe, poukładane w równe stosiki w pudełku. Artystyczny manifest spod jej pióra był zręczną kompilacją kilku innych programów. Można go było przylepić przy pewnej dozie bezczelności prawie do wszystkiego. Wolał sobie nie wyobrażać miny Agaty, kiedy to przeczyta.

Rafał nie powiedział nic. Irenka nawet nie zmusiła się do lektury. Baśka roześmiała się, a Gruby skwitował:

- Kawał kabotyna z ciebie...

To robota twojej siostry, miał Maciek na końcu języka, ale powstrzymał się przed komentarzem.

Ciekaw był reakcji ojca.

Wiadomość o tym, że przyjeżdża, przyjął z mieszanymi uczuciami. Od chwili porzucenia rodziny i wyjazdu do Włoch, nie był w kraju jeszcze ani razu. Okazało się, że nie była tutaj nigdy jego nowa żona.

- Rosa nigdy nie widziała Polski, ja chętnie popatrzę, co się zmieniło... - powiedział mu przez telefon. - Ciągle to odkładaliśmy. Ten twój wernisaż to niezły pretekst.

Maciek na próżno tłumaczył, że wystawa jest zbiorcza, w osiedlowej kawiarni i on sam pokazuje zaledwie cztery płótna.

- Nie zniechęcisz mnie... - śmiał się ojciec. - Już kupiliśmy bilety, były w Internecie niezłe promocje, grzechem byłoby nie skorzystać.

To dlatego nie odpowiedział od razu na mojego maila, myślał Maciek. Chciał mnie postawić przed faktem dokonanym, kiedy wszystko będzie już załatwione.

Nie wiedział dokładnie, dlaczego planowana wizyta ojca z jego nową rodziną wytrąciła go z równowagi. I tak był zdenerwowany wernisażem, a myśl o spotkaniu w tym momencie rodziców wraz z przyległościami, była mu co najmniej niemiła.

- Zrelaksuj się... - Ewa siada mu na kolanach, nie ma już co prawda w dłoni papierosa, ale przesiąknięte są dymem jej usta i włosy. Maciek odsuwa twarz, gładząc jednocześnie jej smukłe plecy. - Bardzo jestem ciekawa twojego ojca. Tyle mi o nim opowiadałeś...

Z jego matką nigdy nie uda mi się zaprzyjaźnić, myśli dziewczyna o Irence. Rafał jest super, ale to tylko ojczym. Już widzi oczyma wyobraźni, jak podbija serce przyszłego teścia i razem z Maćkiem leci do Włoch. Może mogliby tam spędzić już fragment tych wakacji, kto wie?

Za drzwiami słychać pokrzykiwania Jaśka, synka Rafała i Irenki. Maciek podnosi z podłogi porzuconą sukienkę, Ewa daje się ubierać, robiąc małpie miny.

- Boisz się, że zgorszę ci brata?

- Wiesz, jaki jestem zazdrosny...

- Nawet o czterolatka?

-  Kiedyś dorośnie. Ty będziesz piękną czterdziestolatką, on dwadzieścia z hakiem, to nawet teraz w modzie, żeby kobieta była starsza...

-  Myślisz, że obraz mojej golizny spędzałby mu sen z powiek przez tyle lat? - Ewa pęka ze śmiechu.

-  Byłbym oburzony gdyby było inaczej - mówi Maciek, zapina jej sandałki.

Po drugiej stronie szyby bieleje przyklejony nosek.

- Jasiu! - słychać wołanie Irenki.

Maciek otwiera szybko drzwi, chłopczyk rzuca się do ucieczki, a on udaje, że go goni.

Pora na mnie, myśli Ewa, zerkając na zegarek. Ma dzisiaj po południu zajęcia na uczelni. Parę razy już je opuściła, jeśli nie chce mieć kłopotów z zaliczeniem, powinna koniecznie zdążyć. Nudzi mnie to, przelatuje jej przez głowę nie po raz pierwszy.

 

 


***

Ewa siedzi na ćwiczeniach z zoologii, na próżno próbując się skupić. Błądzi myślami po kawiarni, gdzie ma się odbyć wernisaż.

Na liście spraw do załatwienia odhacza kolejne punkty: zaproszenia rozesłane, media zawiadomione, katalogi gotowe, „Pięciokąt" złożył się na napoje i orzeszki, ma je kupić pani Janina, właścicielka kawiarni.

Może zrobić jeszcze jakieś kanapeczki, zastanawia się Ewa, wystarczy poprosić mamę, na pewno jej nie odmówi. Nie chce jednak niczego robić bez konsultacji z panią Janką. Natychmiast po zajęciach pędzi do Domu Kultury.

- Jesteś naprawdę niesamowita - śmieje się szefowa. - Dziewczyna mojego syna ma to w nosie, mimo że Robert wystawia dokładnie tyle co Maciek. Mam nadzieję, że twój chłopak to docenia... - mruga do niej porozumiewawczo.

Też mam nadzieję, myśli Ewa, chociaż wcale nie jest tego pewna.

-  A co do kanapek... daj sobie spokój. Nikt nie przychodzi na wernisaż, aby się najeść, wypić, to co

innego... Tak się tym interesujesz... czy w przyszłości zamierzasz może mieć jakąś galerię? - pyta jeszcze dziewczynę, na do widzenia, a Ewie wydaje się nagle, że o niczym innym w życiu nie marzyła. Gruby słucha jej w domu spokojnie, jak to on.

- Ostatnio mówiłaś o schronisku dla bezdomnych zwierząt, to dość odległy pomysł od galerii sztuki... - mówi z rozbawieniem.

-  Na prowadzenie schroniska też potrzebna jest kasa. Mam ochotę zbijać pieniądze, a potem -wspierać biedne zwierzaki, artystów... - Ewa zapala się coraz bardziej.

-  Naukę też? - wtrąca się Baśka, wyrasta nagle w progu z talerzem pełnym kanapek.

Mogłaby przestać się obżerać, myśli Ewa z niechęcią. Jest coraz grubsza.

- Nie można wspierać wszystkiego - odwarkuje, sięgając po papierosa. Według wszelkiego prawdopodobieństwa dym powinien wykurzyć bratową do jej pokoju, ale dziś wydaje się być uodporniona.

- Jeśli chcesz zbić kokosy, to nie na sztuce - wzrusza ramionami Grzesiek.

- Zależy od sztuki. Myślę o takiej użytkowej. Dla ludzi, rozumiesz?

- Każda sztuka jest dla ludzi... - mądrzy się Baśka z pełną paszczą.

- Oj, przestań. Można się w czymś wyspecjalizować... - Ewa macha podniecona rękami, bransoletki brzęczą.

Oczyma wyobraźni widzi już siebie w długiej sukni, na przykład żółtej... W wazonach żółte kwiaty, na ścianach wariacje na temat żółci, na wieszakach trochę ekskluzywnej garderoby, też w tym kolorze. Próbuje im to wytłumaczyć.

- Teraz ludzie kupują najczęściej obraz, pasujący do kanapy. Można otworzyć galerię, która będzie lansowała określony kolor albo kolory. To chyba nowy pomysł, jeszcze czegoś takiego nie widziałam... Jeśli ktoś będzie potrzebował czegoś powiedzmy w czerwieni... biżuterii, sukni, wazonu, obrazu... czegoś wyszukanego... przyjdzie do mnie... Żeby było zabawniej, mogę serwować małe co nieco w tym samym kolorze. Na przykład czerwone wino i...

- Parówki z ketchupem - śmieje się Baśka. Gruby wietrzy konflikt, więc szybko zagaduje sytuację.

- Zabawne. Tylko nie bardzo wiem, jak się ma do tego twoja biologia.

- Nijak. W tym sęk.

 

Na wernisażu jest dosyć tłoczno, zawsze łatwiej o tłumek przy zbiorowych wystawach.

Jak zwykle, większość omiata obrazy nieuważnym spojrzeniem, aby wyławiać wśród ludzkiej masy znajome twarze, a na tacach - pełne kieliszki.

Ewa wyłazi ze skóry, aby uwagę dwóch dziennikarzy z lokalnej prasy przykuć do płócien Maćka. Jeden z nich przytakuje jej uprzejmie, robi notatki i szybko się zmywa, drugiemu wyraźnie przypada do gustu jej towarzystwo.

-  Wolę żywe natury od martwych - puszcza do niej oko.

Najchętniej by się od niego odczepiła, ale poświęca się dla dobra sprawy i udaje oczarowaną. Kątem oka dostrzega Maćka w towarzystwie opalonego mężczyzny o szpakowatych włosach. Nawet z tej odległości widać podobieństwo. Serce bije jej mocno. A więc tak będziesz kiedyś wyglądał...

- Co się pani tak zamyśliła? - słyszy obok, dziennikarz ściska ją znacząco za łokieć.

-  Przepraszam, muszę się z kimś przywitać... - wywija mu się i rusza ku drzwiom.

Dopiero teraz udaje jej się zobaczyć małą dziewczynkę, trzymającą dłoń Maćka i okrągłą kobietę w południowym typie. Ewa przygląda im się z ciekawością, zna je z relacji, to musi być Rosa, włoska żona ojca Maćka i jego córka, Carla. Nagle traci impet, właściwie to Maciek powinien ją odszukać i przedstawić swojemu ojcu, jednak jeszcze jej nie dostrzegł.

Pora na część oficjalną. Pani Janka zabiera głos, przedstawia artystów grupy „Pięciokąt" i odczytuje ich manifest twórczy, spłodzony przez Ewę. Rozlegają się grzeczne brawa, wernisaż jest już otwarty.

- Może pójdziemy w jakieś spokojniejsze miejsce? - Ewa słyszy znów głos dziennikarza.

Maciek macha do niej, aby podeszła, obok niego stoi Agata, dlaczego ona tak działa mi na nerwy, myśli Ewa ze złością, nie ma ochoty na towarzystwo tej aroganckiej mądrali, więc odwraca od nich wzrok i uśmiecha się do dziennikarza. Nie to, że przyzwalająco, ale się uśmiecha.

- Nie mogę... - potrząsa głową, jednak wciąż przy nim tkwi, aż zjawia się Rafał.

- Wiesz, że dalszy ciąg u nas? - pyta.

-  Chyba nie jestem zaproszona... - mówi Ewa sztywno, brak Maćka obok, blisko, zaczyna doskwierać jej boleśnie.

I właśnie wtedy podchodzą, wszyscy w komplecie.

- Moja dziewczyna... - Maciek obejmuje ją w pasie.

- Proszę do mnie zadzwonić... - Dziennikarz wręcza dziewczynie wizytówkę i zmywa się natychmiast.

Ojciec Maćka potrząsa jej ręką.

-  Cieszę się, że wreszcie poznałem panią osobiście... - mówi z uśmiechem.

- Ciebie... - prostuje dziewczyna. - Ewa.

- Mariusz... - przedstawia się mężczyzna, a Ewa uświadamia sobie, że dotąd nie znała jego imienia.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin