Podrzucki Wawrzyniec - Yggdrasill 02 - Kosmiczne ziarna.pdf

(2135 KB) Pobierz
Wawrzyniec Podrzucki - "Kosmiczne ziarna"
K OSMICZNE
ZIARNA
Y GGDRASILL . C ZĘŚĆ DRUGA
W AWRZYNIEC P ODRZUCKI
152139926.001.png
ROZDZIAŁ 1
Bystry potoczek u stóp pękniętej przypory nie sprawdził się jako zwierciadło. Dla
Hannibale Remmuerisha była to pierwsza okazja od wielu lat, by ujrzeć własną
twarz, lecz w wartkim nurcie dostrzegł jedynie jej zniekształcony zarys. Potok
dostarczył mu jednak drobnej chwili rozkoszy, gdy zanurzył dłonie w krystalicznie
czystej wodzie i poczuł jej chłód. Zaledwie dzień wcześniej Noel Kreuff wraz z
przyjaciółmi uwolnili go z koszmarnego czyśćca i w akcie poetyckiej
sprawiedliwości oddali mu we władanie neuromotor jego wieloletniego oprawcy
Petra Durqvartza. Teraz Hannibale obawiał się najbardziej, że kontroli nad
własnym ciałem będzie się musiał uczyć równie długo i mozolnie, jak noworodek.
Możliwe, że upłyną długie miesiące, nim okiełzna swoje nowe zmysły i uczyni je w
pełni podległymi swej woli.
Zaczerpnął wody w złożone dłonie i wychlusnął na twarz, delektując się zimną
świeżością i smakiem kropli nieosiągalnym dla zwykłego człowieka z krwi i kości.
Tak, niewątpliwie w sferze zmysłowej świat oferował mu teraz znacznie więcej. Czy
jednak będzie to dla Hannibale błogosławieństwem, czy też ciężarem, czas pokaże.
Na razie musi się w tym świecie na nowo odnaleźć i określić cele, a przede
wszystkim nauczyć się żyć z samym sobą i z okrutnymi zmorami przeszłości.
Wstał z klęczek i ruszył w drogę. Kierunek marszruty podporządkował swej
ogólnej wiedzy o topografii megastruktury, a także mglistym wspomnieniom z
okresu, kiedy był jedynie bezwolnym obserwatorem poczynań Ramireza -
diabolicznej karykatury, w jaką niegdyś zamienił go sadystyczny Petro. Dzika i bogata
w niespodzianki okolica okazała się dla niego sporym wyzwaniem i zarazem poligonem
testowym dla zdolności jego obecnej fizycznej powłoki.
Paradoksalnie, najtrudniej mu było przyzwyczaić się do tempa swoich reakcji.
Zaskoczyło go ono już wtedy, gdy wydostał się z mroków tracheoduktu kilka godzin po
pożegnaniu swoich wybawców i uprzejmej, acz stanowczej odmowie gościny zapropono-
wanej przez serdecznych autochtonów. Od razu stanął przed koniecznością pokonania
przeszkody w postaci pionowej ściany, która nawet dla gibkiego ciała akrobaty
stanowiłaby nie lada problem. Determinacja i pragnienie jak najszybszego uporania się ze
wszystkimi niedokończonymi sprawami dodały mu jednak odwagi. Ostrożnie, usiłując ze
wszystkich sił skoordynować swoje ruchy, Hannibale zaczął zsuwać się po nieregularnych
występach ściany - stopa, ręka, druga stopa. Graw, jakaż to męczarnia, gdy nie można
pozostawić żadnego ruchu instynktowej pamięci mięśni! W pewnej chwili uświadomił
sobie, że spada, i minęła cała przerażająco długa sekunda, nim dotarło do niego, że palce
trzymają się chwytu pewnie jak imadło. To był pierwszy z praktycznych przykładów
wyższości nerwów fotonowych nad organicznymi. Będzie się musiał do tego przyzwyczaić i
nauczyć wykorzystywać, tak samo jak każde inne nowe narzędzie.
Stworzone przez neuromotor faksymile ludzkiego organizmu nie potrzebowało ani
snu, ani odpoczynku, nie wymagało również faszerowania organicznymi szczątkami, by
funkcjonować. Niemniej Hannibale odczuwał autentyczny głód, a kiedy odciśnięty w
jego świadomości ślad biologicznego zegara odezwał się swoim cichym sygnałem, wbrew
rozumowi zabrał się do szukania jakiegoś ustronnego miejsca, gdzie mógłby się
zdrzemnąć. Znalazł je w niewielkim bambusowym gaju, który wyglądał na ofiarę trąby
powietrznej. „Thomas!" - Hannibale uśmiechnął się w duchu na wspomnienie wrzącego
energią rudowłosego młodzieńca. Po jego żniwiarskim szale pozostał cały stos
obeschniętych liści, z których Remmuerish umościł sobie prowizoryczne posłanie.
Natychmiast zapadł w sen, lecz po kilkunastu minutach zerwał się, przejęty
niewypowiedzianą grozą.
- Nie - wyszeptał, wciskając pięść między drżące wargi. - To Durqvartz nie żyje, to jego
piekło pochłonęło, a ja jestem, JESTEM!!! Spłoszone nagłym hałasem stadko dzikich
gryzoni czmychnęło w dół parowu, pozostawiając zdezorientowanego Remmuerisha sam
na sam z jego koszmarami i z głuchą ciszą wewnątrz. To nic majaki zbudziły go tak
brutalnie, lecz właśnie owa akustyczna pustka odarta z rytmicznego stukotu w klatce
piersiowej, murmuranda płynącej w żyłach krwi oraz poszumu wdychanego i
wydychanego regularnie powietrza. Nieludzka martwota mechanicznej skrzynki,
ruchomego pudełka na gedank...
152139926.002.png
- Muszę coś z tym zrobić albo zwariuję - oznajmił wyniosłym bambusom, po czym
z niesmakiem spojrzał po sobie. - Tak samo jak z tą idiotyczną anielskością.
W tej czy innej postaci Hannibale nadal był mężczyzną, jednak to, co od kilkunastu
godzin miał „na sobie", było aseksualną kukłą pozbawioną jakichkolwiek męskich
atrybutów. Nieważne, czy przez jakieś konstrukcyjne niedopatrzenie, czy też dlatego, że
neuromotor tworzył zaledwie surowy półprodukt do wymodelowania podług gustu
użytkownika. Fakt pozostawał faktem - Remmuerish czuł się jak rzezaniec i bardziej
zawstydzał go brak widocznych genitaliów niż jakiegokolwiek przyodziewku. Po
chwili namysłu uplótł naprędce przepaskę z uschniętych liści bambusa i owinął nią
biodra.
Przez resztę dnia błąkał się w otępiająco monotonnym labiryncie pni, raz po raz
gubiąc obrany instynktownie zachodni kierunek marszu. Wiedział, że aby dotrzeć do
celu, powinien podążać zawsze w stronę, ku której opadał żywogrunt, a mimo to co chwi-
lę łapał się na tym, że wdrapuje się pod górę. Żywoskłon zaczynał już przygasać, kiedy
zwarty masyw Lasu niespodziewanie otworzył się przed nim na płynącą leniwie wodę.
Strwożony, błyskawicznie cofnął uniesioną ponad nurtem stopę i kolejny raz
pobłogosławił zdumiewający refleks. Przez długi moment wpatrywał się w
hipnotyzujące fale, oparty nagimi plecami o najbliższe drzewo. W każdym centymetrze
sześciennym swego jestestwa czuł potworne zmęczenie, którego przecież jako manneken
nie powinien doznawać. A jednak... To musi być coś takiego jak ból fantomowy w
amputowanej kończynie, pomyślał z ironią. I czemu ja się dziwię? W końcu cały jestem
teraz protezą!
Coś mignęło srebrzyście w wodzie pomiędzy korzeniami, może jakaś żerująca
ryba. Hannibale poczuł naraz potworne ssanie w dołku i bezwiednie oblizał wargi.
Kiedy migotliwy kształt przemknął znowu w zielonkawej toni, chwycił go
błyskawicznie, lecz niewielka, lśniąca jak rtęć rybka zdołała wyślizgnąć się z ręki.
Zanim jednak przeleciała w powietrzu kilka centymetrów, Remmuerish chwycił ją
ponownie bez trudu, ściskając przy tym nieco mocniej - ot, na tyle, by nie wyrwała się po
raz drugi. Lecz gdy rozwarł palce, miał na nich już tylko krwawą miazgę. Przekleństwo! -
westchnął w duchu, zmywając resztki niedoszłej kolacji. Za szybko, za mocno i w ogóle
152139926.003.png
zupełnie niepotrzebnie! Wszak jego głód był całkowicie iluzoryczny, tak samo jak uczucie
wyczerpania albo chęć snu. Wszystkie potrzeby prymitywnego i ułomnego ciała
zrodzonego z łona kobiety zaczynały teraz przypominać nałóg. Prędzej czy później
będzie musiał się z niego wyleczyć albo przynajmniej nauczyć się kontrolować.
Ponownie rozejrzał się po okolicy, starając się przegnać natarczywe pragnienia i
skupić na konkretnych problemach. Na przykład, którędy powinien teraz pójść? Ze
śladów wspomnień, jakie pozostały mu po Ramirezie, wynikała północ, co oznaczało
poruszanie się w kierunku przeciwnym do przepływu wody w akwedukcie. A zatem,
tędy... Remmuerish wyprostował plecy i zaczął maszerować po chodniku z korzeni,
chybotliwym jak nieskończenie długa tratwa przycumowana do krawędzi Lasu. Trotuar
dla cyrkowców, pomyślał, niemniej szedł przed siebie szybko i pewnie, gdyż coraz
bardziej nabierał zaufania do swoich nowych fizycznych możliwości.
Neuromotor musiał być wyposażony w coś w rodzaju drogomierza, kiedy bowiem
żywoskłon zgasł ostatecznie, Hannibale wiedział, że przebył dokładnie siedem i pół
kilometra. Siedem i pół kilometra w niecałe dziesięć minut! Imponujący wynik, ale
tym może pozachwycać się później, kiedy już znajdzie w tych kniejach jakieś
odpowiednie miejsce do przeczekania nocy. Zapewne mógłby wędrować także i teraz,
bo ani chybi ciemność nie stanowiła dla jego obecnych zmysłów żadnej przeszkody,
ale wolał nie ryzykować. Poza tym, lęk przed mrokiem był również atawistyczny i
pozbycie się go będzie wymagało odrobiny czasu.
Przecisnął się z trudem pomiędzy chropowatymi pniami stojącymi ciasno jak
sztachety, wszedł ponownie do smrodliwego Lasu, zrobił kilka kroków i zniechęcony
ciągłym wpadaniem na drzewa spoczął pod jednym z nich. Potem przypomniał sobie
zjawisku regularnego przyboru wód w akwedukcie. Mamrocząc inwektywy pod
adresem przeklętej puszczy, podniósł się znowu i podjął marsz ku górze, by w końcu
ułożyć się w miejscu, które, jak miał nadzieję, znajdowało się wystarczająco daleko od
zagrożenia.
* * *
Zgłoś jeśli naruszono regulamin