487. Templeton Karen - Piekna i bogata.rtf

(550 KB) Pobierz

Templeton Karen

Piękna i bogata


ROZDZIAŁ PIERWSZY

- Prędzej piekło zamarznie, niż przejdę przez to jeszcze raz - wymamrotała Charlotte, wchodząc do domu swoich rodziców.

Wrzuciła klucze do czarnej wieczorowej torebki z jedwabiu. Gdy ją energicznie zamknęła, trzask rozległ się echem w prze­stronnym holu. Wstrzymała oddech. Usłyszała jednak tylko głośne bicie swego serca.

Świetnie. Wszyscy śpią.

Jej sandałki od Ferragamo delikatnie stukały po marmurowej posadzce. Przechodząc przez korytarz, doszła do biblioteki. Weszła do pokoju wyłożonego boazerią i włączyła światło. Para lamp z rzeźbionego nefrytu łagodnie oświetliła stojącą przed kominkiem skórzaną sofę. Ze względu na ciemne, klasyczne meble biblioteka była zawsze jej ulubionym miejscem w domu. W odróżnieniu od reszty zbyt udekorowanych pokojów w kró­lestwie jej matki, ten był neutralny.

Zastanawiała się, dlaczego nie wróciła do własnego miesz­kania. Skoro była wystarczająco samodzielna, aby mieszkać osobno, powinna również sama rozwiązywać swoje małe pro­blemy. Jednak ostatni „mały" problem stanął jej żywo przed oczami. Być może będzie musiała sobie sama poradzić, ale rozwiąże go i wszystkie inne, które się pojawią.

Prezenty ślubne. Według ostatnich obliczeń Charlotte, by­ło ich dwieście trzydzieści siedem. Leżały rozłożone na kilku stołach przyniesionych z innych pomieszczeń. Do tego jesz­cze dochodziły liczne czeki, zebrane w górnej szufladzie biurka.

Podeszła do najbliższego stołu.

Od co najmniej trzech lat omijała bary z alkoholem. Dzisiej­szego wieczoru chłonęła go jednak jak gąbka. Na szczęście dobrze wiedziała, kiedy przestać. Może Julian zaprzepaścił je­dyną okazję, by włożyła suknię ślubną, ale byłaby głupia, robiąc z siebie pośmiewisko.

Jak dziecko na cudzych urodzinach, z pewnym żalem obe­jrzała zastawiony podarunkami stół. Baccarat, Steuben, Stieff, Tiffany - wazony, świeczniki, srebrne patery i nie mniej niż pół tuzina kompletów do cappuccino. Był tu również kryształowy dzban Lalique'a, który z pewnością kosztował więcej, niż wy­nosiły przeciętne opłaty za mieszkanie.

Jutro rano każdy z tych przedmiotów trzeba będzie zwrócić.

- Charlotte, kochanie? - Pod drzwiami pokoju rozległ się zaspany głos matki. - Co ty tutaj robisz?

No cóż, najwyraźniej już się obudziła. Zawsze miała słuch niczym nietoperz.

Charlotte nie była jeszcze gotowa stawić jej czoła. Dotknęła figurki matki z dzieckiem autorstwa Lladro. Jej długie cyklame­nowe paznokcie stanowiły krzykliwy kontrast ze zgaszonym różem i szarością rzeźby.

Szelest jedwabnego szlafroczka oznajmił nadejście matki.

- Charlotte Suzanne Westwood, dobrze wiesz, że mnie nie zwiedziesz. Co się stało?

Charlotte odwróciła się. Oparta o stół przez chwilę patrzyła na guzik swojego żakietu.

- Ślub odwołany - powiedziała cicho.

Matka przycisnęła kurczowo do piersi koronkową koszulę nocną.

- Och... Charlotte...

Było to wymowne. Charlotte wiedziała, że matka nie może być zaskoczona. Miała tę pewność, ponieważ nawet sama nie była zdziwiona tym, co się wydarzyło. Scena, w której mówi mamie o zerwanych zaręczynach, stawała się powoli zwy­czajem.

- Co się stało? - spytała Stella Westwood, opadając z wes­tchnieniem na sofę.

Charlotte pozwoliła sobie na ironiczny uśmiech; matka była na tyle taktowna, by nie dodać „tym razem".

- Nic strasznego. Po prostu... rozmyślił się.

Wysoko uniesione brwi Stelli wyrażały wielkie zdziwienie.

- Na cztery dni przed ślubem? - spytała z niedowierzaniem.

- Przypuszczam, że lepiej teraz niż cztery lata po ślubie. Cisza, która zapadła w bibliotece, prawie raniła uszy. Char­lotte czekała na reakcję matki.

Stella Westwood po raz kolejny nie zawiodła jej.

- Kochanie, co takiego zrobiłaś?

Charlotte zamknęła na chwilę oczy, nie chcąc zareagować na niezamierzoną zaczepkę.

- Niczego nie zrobiłam. Myślę, że nie byłam tą, której prag-i nął.

Nagle wypuściła z głośnym sykiem wstrzymywany od jakie-

Igoś czasu oddech. - Och, mamo! - Jej oczy zaszkliły się. - Kto to wie? Twarz Stelli złagodniała na tyle, na ile pozwoliła skóra na­pięta po częstych operacjach plastycznych. Wyciągnęła ręce do córki.

- Chodź do mnie. Niech cię przytulę.

Charlotte nie miała wyboru. Posłusznie dała się objąć matce.

- Cóż, nic nie szkodzi, kochanie. Jutro, gdy już załatwimy hm... sprawy, zrobimy wielkie zakupy,

Stella odsunęła córkę, a na jej naciągniętych policzkach po­jawił się zbolały uśmiech.

- Masz złą passę i to wszystko. Atlanta jest dużym miastem. Twój książę po prostu jeszcze się nie pojawił, ale to tylko kwe­stia czasu.

Gdyby tylko mogła zrozumieć, jak chybione było to pocie­szenie. Według Stelli Westwood lekarstwem na wszystko było wydanie kilku tysięcy dolarów na Lenox Sąuare. Charlotte mu­siała jednakże przyznać, że do tej pory chętnie brała udział w tej swoistej terapii. Cóż innego mogła zrobić?

Tego wieczoru, gdy Julian, jedząc słynne jagnięce żeberka u Cassisa, powiedział, że się rozmyślił i ma nadzieję, że nie sprawi jej to dużego kłopotu - coś w niej pękło. Początkowo chciała utopić swoje smutki w alkoholu, ale wraz z oprzyto­mnieniem pojawiła się od dawna wpajana zasada: „pozostań damą bez względu na okoliczności". Poza tym jego beznamiętne wyznanie nie wywołało w niej aż tak wielkich emocji.

Zanim jednak odprowadził ją do taksówki, zdążyła wypić tyle, że poczuła się tak, jakby ktoś otworzył nagle okiennice w od dawna zacienionym pokoju. Wąska smuga światła wsą­czyła się do jej świadomości, rozjaśniając myśli. Być może źle się do tego zabrała.

Oby tylko wymyśliła prawidłowy sposób, zanim...

Oczy Charlotte rozszerzyły się, gdy tak patrzyła na matkę, obnoszącą się ze swymi pieniędzmi, pozycją i pogardą dla ludzi spoza dobrego towarzystwa Atlanty.

PIĘKNA I BOGATA 9

...zanim, dokończyła myśl, marszcząc czoło, zamienię się w taką osobę.

Gabe Szulinski zaparkował swojego dwudziestoletniego forda na podjeździe. Wyłączył silnik i z uśmiechem na ustach czekał. Po chwili otworzyły się drzwi domku i pojawił się mały chłopiec z potarganą blond czupryną i niebieskimi oczami. Zbiegł prędko po stopniach ganku i podbiegł do sa­mochodu. Zaraz za dzieckiem pojawił się siedemdziesię-ciodwuletni anioł w białym rozpinanym swetrze, bez którego życie Gabe'a byłoby bez wątpienia straszne. Pomiędzy nimi podskakiwał, prawie przewracając szczupłą starszą panią, du­ży szczeniak owczarek.

- Tato! Tato! Tato! - wołało dziecko przy wtórze radosnego szczekania psa. Gdy tylko Gabe otworzył drzwi po stronie kie­rowcy, jego syn wtulił mu się w ramiona. - Spóźniłeś się! - po­wiedział z wyrzutem naburmuszony chłopiec. - Vinnie powie­działa, że będziesz przed szóstą.

- Ale gaduła z tej kobiety - stwierdził Gabe, starając się wydostać z półciężarówki.

Postawił chłopca na ziemi i popatrzył, jak razem ze szcze­niakiem popędził w stronę ogródka. Spostrzegł grymas Murzynki.

- Ho, ho! Znam to spojrzenie. - Gabe wyciągnął kurtkę z samochodu i zatrzasnął drzwi. - Co tym razem nabroił?

- Chcesz całą listę, czy mam podać tylko ważniejsze prze­winienia? - spytała.

- Och... - Gabe zarzucił sobie kurtkę na ramię i spojrzał na nią z ukosa. Wiosenne słońce, przebijając się przez kwitnący dereń, raziło go w oczy.

10 PIĘKNA I BOGATA

- Powiedz tylko, czy będę musiał zaciągnąć pożyczkę, by spłacić szkody?

Skierowali się ku domowi, który po śmierci męża Lavinia Jackson podzieliła na dwie części. Ta, którą Gabe wynajmował już od ośmiu lat, była skromnie urządzona i przytulna. Dodat­kową zaletą tego mieszkanka była sama gospodyni - wymarzo­na opiekunka dla jego dziecka.

Lavinia wychowała swoich synów wiele lat temu i zapo­mniała już, jaką niespożytą energię mają ośmioletni chłopcy. Mimo to, gdy Gabe wspomniał o zatrudnieniu kogoś do opieki nad synkiem, ledwie zdążył uchylić się przed drewnianą cho­chlą.

Zastanawiał się, czy może teraz Lavinia zmieni zdanie.

- Pożyczkę? Raczej nie - odezwała się w niej była nauczy­cielka. - Jesteś mi winien tylko kilka tuzinów sadzonek, strato­wanych przez chłopca i tego kundla, którego mu kupiłeś.

Weszła na ganek, kręcąc głową, następnie wzięła się pod boki.

- O czym myślałeś, kupując mu psa? Zwłaszcza takiego, który ma stopy większe od twoich?

- Chłopiec potrzebuje psa, Vinnie - powiedział Gabe, uśmiechając się.

Wiedział przecież, że uwielbiała tego psa tak samo, jak jego synek.

- Chłopiec potrzebuje mamy. Najchętniej takiej z małymi stopami i na tyle rozsądnej, by trzymać się z dala od moich kwiatów.

Jego palce już zaciskały się na klamce. Spojrzał w ciemno­brązowe oczy Lavinii.

- Chcesz, bym przesadził kwiatki? - spytał uprzejmie. - Nie

PIĘKNA I BOGATA 11

zaczynaj więc znowu pogadanek typu: „Chłopiec potrzebuje mamy". Jak już powiedziałem...

- A ty nie zaczynaj z: „Nie mam czasu na kobiety". Pra­wie skończyłeś studia prawnicze. Mógłbyś chociaż zacząć szukać.

Mężczyzna zamaszyście otworzył drzwi i wszedł do miesz­kania. Lavinia podążyła za nim.

- Przecież szukam - powiedział przez ramię, wchodząc do swojej sypialni.

Zdjął brudną koszulkę, lepką od potu i kleju do tapet. Zamknął drzwi i zdjął trampki, by po chwili ściągnąć dżinsy. Włożył czyste spodnie i nową koszulkę.

- Nie dość skutecznie - usłyszał z salonu.

Z grymasem wrzucił brudne ubrania do przepełnionego ko­sza. W czasie tego weekendu będzie musiał zrobić pranie. Wró­cił do malutkiego salonu, który od chwili gdy tu wszedł, wyda­wał się jeszcze mniejszy. Gabe miał bowiem ponad metr osiem­dziesiąt wzrostu.

Opadł na rozkładaną sofę i zaczął z powrotem wkładać trampki.

- Naprawdę szukam odpowiedniej kandydatki, Vinnie- po­wtórzył, podciągając kolano do brody, by zawiązać sznurowad­ło. - Problem w tym, że nie znalazłem tej, której szukam.

Zastanawiał się, jak długo będzie jeszcze mógł zwodzić La-vinię w sprawie swojego życia uczuciowego. Owszem, mówiąc, że nie znalazł tej jedynej, nie kłamał. Nie dodał jednak, że jej nigdy nie znajdzie. Bycie samotnym ojcem było trudne, ale życie w nieudanym małżeństwie było jeszcze trudniejsze. Nie zaryzykuje tego powtórnie, dla nikogo.

- Chodzi o coś innego, prawda? - spytała starsza pani. -W Atlancie jest prawdopodobnie największy w całych Stanach

12

PIĘKNA I BOGATA

procent pięknych dziewczyn przypadających na jednego męż­czyznę. Myślisz, że uwierzę, iż żadna z nich cię nie pociąga?

- Byłem już z „piękną" - przypomniał, stawiając drugą sto­pę z powrotem na podłodze. - Tym razem szukam czegoś więcej niż urody.

- To może któraś z uniwersytetu? Te dziewczyny muszą być mądre, skoro studiują.

Gabe pokręcił głową i zaśmiał się.

- Muszę ci przyznać dziesięć punktów za upór, Vm -po­wiedział wstając. - Nie poznałem żadnej interesującej kobiety, rozumiesz? - Wzruszył ramionami.

Lavinia chrząknęła.

- Kupiłam kilka filetów z pstrąga. Czy mogę cię skusić na kolację? - spytała po chwili.

Prawie codziennie odbywali ten sam rytuał. Gabe wiedział, że starsza pani cieszy się, że ma komu gotować. Tak samo jak on, że może z tego skorzystać. Gotowanie nie było jego mocną stroną. Pytanie o to, czy zechce przyjść, zamiast zakładania tego z góry, pozwoliło obojgu zachować swą niezależność. Wiedział, że w te wieczory, kiedy z różnych powodów nie mógł skorzy­stać z zaproszenia, było jej go brak. Co sprawia, że ona pcha go do małżeństwa, a tym samym chce się go pozbyć, pozostawało zagadką.

Gabe objął szczupłe ramiona Lavinii i uścisnął ją. Następnie wszedł do kuchni po szklankę mrożonej herbaty.

- Nie chcę sprawiać ci kłopotu...

To też było częścią rytuału, podobnie jak odpowiedź Lavinii.

- Już ugotowałam - powiedziała, podążając za nim do ku­chni. - I jak zwykle zrobiłam za dużo jedzenia. Zmarnuje się. Czy masz dzisiaj wykłady?

PIĘKNA I BOGATA

13

- Nie. - Nalał sobie herbaty do ogromnej szklanki i wypił jednym haustem połowę jej zawartości. - Nie mam zajęć aż do poniedziałku - dodał.

- Świetnie. Możemy więc pojechać do Home Depot zaraz po kolacji, byś mógł odkupić mi kwiatki.

- Zgoda. - Gabe opróżnił szklankę. Jego uwagę zwróciło ujadanie w ogródku. Z pewną obawą wyjrzał przez okno.

- Pewnie lepiej, żebym nie wiedziała, co się tam dzieje? - spytała za jego plecami.

- Tak to można ująć. Skoro jedziemy do Home Depot, może powinniśmy zajrzeć także do działu z krzesłami.

- Krzesłami?! - Drobna kobieta wybiegła tylnymi drzwiami do ogrodu, zostawiając je otwarte. - Jeśli ten kundel nie będzie się miał na baczności, to ujrzy swego Stwórcę wcześniej, niż się spodziewa! -krzyknęła.

Charlotte w innych okolicznościach byłaby już w podróży poślubnej na Kajmanach. Jednak pozostała w Atlancie i jechała do przyjaciółki, Heather, z którą była umówiona na lunch.

Przez cały weekend czekała, aż się coś wydarzy. Była tak odrętwiała, jakby wraz z prezentami oddała swoje uczucia.

Dobry Boże, myślała, przypominając sobie, jak długo pako­wała podarki, by firma przesyłkowa mogła je odesłać. Jeśli jeszcze kiedykolwiek się zaręczę, w co wątpię, to już nie zapla­nuję dużego wesela. Trzeba zacząć od tego, że następnym razem nikt mi nie uwierzy. Kto po trzech wpadkach przyśle niedoszłej pannie młodej prezenty? Była zresztą całkiem pewna, że nie­które prezenty wracały do niej. Mogłaby przysiąc, że tę srebrną ramkę Goldfarbs odesłała po Wpadce Numer Dwa.

O, tak... jej drugie zaręczyny. Musiała przyznać, że zasłużyła

z kandydatem do ołtarza. z pewna* 1

tułu.

Zastała swojego narzeczonego z recepcjorasiką w

biurze.

Westchnęła i odczuła lekkie mdłości, mimo że upłynął jhż rok od tych wydarzeń. Robili to na jego biurku, na miłość boską." Całe zajście było tak... banalne.

Charlotte założyła okulary przeciwsłoneczne i skręciła w ulicę wiodącą do domu Heather, na Brookwood Hil. Dereń powoli przekwital. Wiatr od czasu do czasu strącał z drzewa bladoróżowe płatki i kręcił nimi, niczym płatkami śniegu. Tuli­pany mieniły się kolorami.

Było pięknie, ale ona nie zwracała na to uwagi.

Wspólny lunch był pomysłem Heather. Charlotte byłaby za­dowolona, mogąc jeszcze przez kilka dni napawać się swoim smutkiem w samotności. Jej przyjaciółka była innego zdania. Poza tym miała wieści, z których przekazaniem nie mogła zwle­kać. Heather chichotała na swój sposób, co było znakiem roz­poznawczym jeszcze w przedszkolu.

Gdy Charlotte parkowała przed domem, zastanawiała się na głos:

- Tak właściwie, to po co to robię?

- Po prostu z nudów - odpowiedziała sama sobie.

Heather otworzyła drzwi i wciągnęła Charlotte do mieszka...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin