Wentworth Sally - Wbrew przeznaczeniu.pdf

(678 KB) Pobierz
Broken destiny
SALLY WENTWORTH
Wbrew przeznaczeniu
150819906.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Po wyjściu ze stacji metra Jancy spojrzała w górę i ujrzała
unoszący się na niebie balon zaporowy, w którego srebrnej
powłoce, jak w wielkim owalnym lustrze, odbijało się
wieczorne zachodzące słońce. Trąciła lekko Vicki i wskazała
na balon. Zatrzymały się i uniosły głowy, lecz po chwili
szybkim krokiem ruszyły w kierunku sali balowej. Przy
drzwiach wejściowych, otoczonych workami z piaskiem,
pełnił służbę żandarm w białym hełmie.
- Dobry wieczór, dziewczęta. - Z uznaniem spojrzał na ich
zgrabne figury w mundurach kobiecych oddziałów RAF. - Dla
wojska kasa na lewo.
Uchyliły zasłony, nie przepuszczające światła, kupiły bilety i
przeszły korytarzem zakręcającym w prawo do podwójnych
drzwi, za którymi znalazły się w zupełnie innym świecie,
jasnego światła i muzyki. Była to olbrzymia sala, prawdziwy
palais de dance.
- Pełno tu ludzi w mundurach - zauważyła Vicki.
- Są nawet pielęgniarki.
- Uhm. Cieszę się, żeśmy się też w nie ubrały.
- Jancy wcisnęła niesforne pasemko kasztanowych włosów
pod furażerkę. - Poszukajmy reszty. Z pewnością są gdzieś
koło baru.
Przeciskały się przez tłum, odprowadzane przez mijanych
mężczyzn pełnymi uznania spojrzeniami. Obie były wysokie i
smukłe, poruszały się z wdziękiem, swobodnie i z pewnością
siebie, a mundur, jako akcent męskości, przydawał im
szczególnego seksapilu.
- Tam są. - Wskazała Jancy, odwracając się do Vicki i w tym
momencie zderzyła się z mężczyzną, który z pełnymi
szklankami w rękach odchodził właśnie od baru.
- Hej, uwaga! - Z jednej ze szklanek wylało się piwo i
zachlapało mu mundur.
150819906.003.png
- Och, przepraszam - odruchowo wykrzyknęła Jancy, po
czym zobaczyła na jego rękawie trzy paski, jeden wąski
pomiędzy dwoma szerszymi, oznaczające majora lotnictwa, a
na lewej piersi odznakę pilota wojskowego.
- Przepraszam, sir - poprawiła się.
- Całe szczęście, że nie jest pani nawigatorem - powiedział
oficer z uśmiechem.
Jancy spojrzała na niego unosząc wzrok, co było dość
niezwykłe, bowiem większości mężczyzn patrzyła prosto w
oczy. Spodobało się jej to, co zobaczyła: szczupła twarz o
wysoko zarysowanych kościach policzkowych, szare, pełne
życia oczy o wyzywającym spojrzeniu. Nie miała jednak
czasu, by przyjrzeć mu się dokładniej, ponieważ Vicki, chcąc
dołączyć do innych, ciągnęła ją za rękaw. Skinęła więc tylko
głową i pozwoliła prowadzić się dalej.
Dwaj mężczyźni oczekujący na Jancy i Vicki nosili mundury
amerykańskiej piechoty, w jaśniejszym odcieniu khaki.
Wkrótce wszyscy tańczyli, zmieniając partnerów, a przerwy
między tańcami spędzane na rozmowach i piciu drinków
upływały bardzo szybko. W pewnej chwili, gdy perkusista
wykonywał oszałamiające solo, przy którym nie sposób było
tańczyć, Jancy zobaczyła, że nie dalej niż metr od niej stoi
major lotnictwa. Początkowo nie zwróciła na niego uwagi, ale
wyczuwszy, że ktoś się jej przygląda, odwróciła głowę i
dostrzegła szare oczy, które natychmiast rozpoznała. Przez
dłuższą chwilę patrzyli na siebie, aż wreszcie Jancy,
uśmiechnęła się blado i klaszcząc dłońmi do rytmu przeniosła
spojrzenie na scenę.
Nagle rozległy się przeraźliwe dźwięki syreny alarmowej, a
następnie odgłosy wybuchów bomb. Stanęła jak wryta.
- Kryć się! Kryć się! - Dwóch członków cywilnej obrony
przeciwlotniczej w czarnych mundurach i białych hełmach
150819906.004.png
wbiegło na salę krzycząc i gwiżdżąc. Z zewnątrz dochodziły
odgłosy salw artylerii przeciwlotniczej.
Przez moment Jancy stała zdezorientowana, szukając
wzrokiem przyjaciół. Wtem ktoś chwycił ją za ramię.
Przepychali się razem przez tłum rozbieganych, szukających
schronienia ludzi. Dotarli do stolików stojących przy bocznej
ścianie sali i mężczyzna popchnął ją pod jeden z nich, po
czym sam dołączył do niej. Bez tchu, lecz roześmiana, Jancy
zsunęła furażerkę na tył głowy i obróciła się, by podziękować
swemu wybawcy. Nie była specjalnie zaskoczona, kiedy
okazało się, że nosi on mundur majora lotnictwa i ma
przenikliwe szare oczy.
- Dzięki. Wygląda na to, że ma pan w tym wprawę.
- Kiedy trzeba się kryć, robię to bez wahania
- odparł z udawanym strachem.
- Czy w taki właśnie sposób dostał pan medal? - spytała Jancy
puknąwszy czubkiem palca w baretkę na jego piersi.
Roześmiał się.
- Czysty fuks. - Spojrzał w kierunku miejsca, gdzie stała
przedtem ze swymi znajomymi. - Zauważyłem, że popiera
pani naszych jankeskich przyjaciół.
- Nie mogę oprzeć się nylonowym pończochom -
odpowiedziała nonszalancko. Kolejny wybuch rozległ się tak
blisko, że zakryła uszy. Dym zaczął wypełniać salę, a ludzie z
ochrony przeciwlotniczej wzywali do włożenia masek
przeciwgazowych. - Tym razem było blisko. Jak długo trwają
zwykle takie alarmy?
- Niezbyt długo. Chyba się pani nie boi? - spytał i objął ją
ramieniem.
Jancy z uśmiechem oparła się o niego.
- Co się stało z pana maską?
- Zgubiłem ją dawno temu. Czy nie uważa pani za stosowne
przedstawić się?
150819906.005.png
- Czy to jest rozkaz, sir?
- Zdecydowanie tak.
- W takim razie nazywam się Jancy, Jancy Bruce.
- A ja, Duncan Lyle.
Dotarł do nich dym i Jancy zakasłała.
- Jest coraz gorzej. Niech pani lepiej założy swoją maskę -
zasugerował Duncan, wskazując futerał przewieszony na
pasku przez jej ramię.
- Tak naprawdę, to służy mi to jako torebka - powiedziała
Jancy tonem pełnym skruchy.
- Mógłbym panią postawić za to do raportu - rzekł surowo,
marszcząc brwi.
- A zrobi to pan? - spytała, patrząc z ukosa spod długich rzęs
swymi zielonymi oczami.
- Może dałbym się przekonać...
- A co miałabym w zamian za to zrobić?
- Wymyślę coś.
- Och, sir, bardzo proszę - prosiła Jancy z udawanym
przerażeniem. - Jestem tylko małym, biednym żołnierzykiem.
Proszę nie robić mi kłopotów. Nasz dowódca dywizjonu to
naprawdę straszna piła.
Roześmiał się szczerze ubawiony. Odgłos strzelających dział
przeciwlotniczych wzmógł się i po chwili umilkł, a w ciszę
wdarł się przenikliwy świst pikującego samolotu, spadającego
bezwładnie na ziemię. Okropny hałas wypełnił im uszy i
Duncan przyciągnął Jancy do siebie, a kiedy zrobiło się
jeszcze głośniej, objął jej głowę ramionami. W końcu rozległ
się huk tak straszliwy, jakby samolot, który uderzył w ziemię,
miał na pokładzie nie zrzucone bomby. Przez kilka chwil w
sali panowała martwa cisza, potem zabrzmiał sygnał
odwołujący alarm i prawie natychmiast orkiestra zaczęła grać
„Amerykański patrol". Duncan pomógł Jancy wyjść spod
stolika, ale nadal trzymał ją za ramię.
150819906.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin