Ryman Geoff - Niezdobyty kraj.doc

(395 KB) Pobierz

                             

 

 

Geoff Ryman

  

NIEZDOBYTY KRAJ

 

(The Unconquered Country)

 

Przełożył Paweł Lipszyc

  

                        Dla Johna Lennona,

                 dla Philipa K. Dicka, dla Waltera

  

   Przyglądałem się ośmioosobowej rodzinie, złożonej z

mężczyzny i kobiety w wieku około pięćdziesięciu lat,

dzieci w wieku roku, ośmiu i dziesięciu oraz dwóch córek w

wieku od dwudziestu do dwudziestu czterech lat. Stara

kobieta o śnieżnobiałych włosach trzymała roczne dziecko

na rękach, śpiewała i łaskotała je. Dziecko gaworzyło z

zachwytu. Małżeństwo przyglądało się tej scenie ze łzami w

oczach.

   Ojciec trzymał dziesięciolatka za rękę i mówił do

niego cichym głosem; chłopiec z trudem powstrzymywał łzy.

Ojciec wskazał ręką na niebo, pogłaskał syna po głowie i

zaczął mu coś tłumaczyć.

  

                      Z relacji z procesów norymberskich,

         zamieszczonej w "The Quality of Mercy: Cambodia,

                         Holocaust and Modern Conscience"

                                     Williama Shawcrossa

  

CZĘŚĆ I

 

Nowe liczby

  

   Trzecia Córka nie miała do sprzedania nic oprócz

części ciała. Sprzedawała własną krew. Młody mężczyzna o

okrutnej twarzy wojownika, z haczykowatym nosem między

pulchnymi policzkami, raz na dwa tygodnie przychodził do

jej pokoju. Nazywał siebie jej Agentem, opowiadał

dowcipy, a na szyi nosił maszynę, która przypominała

kobzę, tuliła się do niego i pojękiwała.

   Trzecia wynajmowała własne łono do celów

przemysłowych. Była tańsza niż szklane zbiorniki. Hodowała

w ciele części żywych maszyn: dyferencjały do ciężarówek,

drobne artykuły gospodarstwa domowego. Rodziła reklamy,

małe karykaturki, które śpiewały piosenki. W mieście nie

było dla niej innej pracy. Miasto nazywało się Saprang

Song, czyli Boski Lotos, na cześć Buddy.

   Kiedy Trzeciej dopisało szczęście, dostawała kontrakt

na broń. Płacili dobrze, ponieważ praca była

niebezpieczna. Broń wytryskała nagle z jej ciała,

najczęściej w środku nocy, a Trzecia traciła przy tym

mnóstwo krwi. Chlustała z niej lawina lśniących,

cętkowanych, ciemnobrązowych gupików o czarnych, łagodnych

oczach i jasnych, zębicznych uśmiechach gryzoni. Bez

względu na to, jak chora lub zmęczona była Trzecia,

natychmiast pakowała gupiki do wiader i zawiązywała

pokrywki. Gdyby tego nie zrobiła i zasnęła, ryby by ją

zjadły. Kiedy znosiła je po schodach, gupiki tłukły się w

wiadrach i zjadały się nawzajem. Musiała jak najszybciej

zanieść towar do Sąsiadów, którzy płacili jej tylko za te

gupiki, które zostały przy życiu.

   Sąsiedzi pożądali kraju Trzeciej od wielu pokoleń.

Ludzie z Dużego Kraju, z sobie tylko znanych powodów,

uzbroili Sąsiadów. Lud Trzeciej nazywał swój kraj

Niezdobytym, ponieważ nigdy nie dał się skolonizować.

Kiedy przyszli Sąsiedzi, rodacy Trzeciej stanęli do walki.

Dzieciństwo Trzeciej upłynęło w wiosce rebeliantów wśród

wzgórz, gdzie powiewała biało-żółta flaga Niezwyciężonego

Ludu. Kobiety uprawiały ryż, a mężczyźni pełnili straż na

wzgórzach, uzbrojeni w stare strzelby z dawnych wojen.

   Imię Trzeciej Córki było zaklęciem, które miało

zagwarantować, że jej rodzice nie wydadzą na świat więcej

dzieci. Zaklęcie odniosło pożądany skutek. W miesiąc po

urodzeniu się Trzeciej jej ojciec zginął. Mówiono, że

rozszarpał go tygrys. Pozostało bardzo mało tygrysów.

Stały się one złowrogimi zwierzętami, które pożerały

ludzi.

   Trzecia wyglądała zwyczajnie, zarówno we własnych

oczach, jak i w oczach innych ludzi. Kochała liczby. Jej

kuzyn pracował jako Księgowy. Trzecia siadała obok niego w

niemym zachwycie, patrząc jak patyczki krwawnika układają

się ze stukotem w wachlarzowate wzory. Kuzyn cieszył się,

że Trzecia interesuje się jego pracą, że jest słodka i

niewinna, jak przystało na dziecko. Pokazał jej, jak

działa krwawnik.

   Liczby także były omenami. Używano ich jako wyroczni,

co miało wymiar praktyczny. Liczono pędy ryżowe,

przewidywano wysokość plonów, magazynowano ziarno. Liczby

rozkładały się wachlarzowato w przyszłość.

   Trzecia umiała odczytywać liczby. Widziała w swoim

umyśle patyczki krwawnika, które niekiedy nazywała duchami

krwawnika; wybiegały przed prawdziwe patyczki. Poruszały

się zbyt szybko, by Trzecia mogła nadążyć; śmigały,

zaplatały się i układały we właściwe wyniki, zanim kuzyn

skończył liczyć.

   Kiedy ktoś pytał Trzecią, ile ryżu znajduje się w

misce, odpowiadała "dosyć". Nawet jeżeli ryżu nie było

dość, taka odpowiedź była grzeczna. Gdyby ktoś dopytywał

się szczegółowo, Trzecia mogła odpowiedzieć: "sześćset do

siedmiuset ziaren". Patyczki krwawnika stukały w jej

umyśle; mówiły Trzeciej, jaką przestrzeń zajmuje dziesięć

ziaren - wyrażonych przez odpowiednią liczbę nacięć w

patyczku - oraz ile miejsca jest w misce. Duch krwawnika

otwierał się i zamykał niczym szereg pięknych, równych,

prawdziwych wachlarzy.

   Kiedy Trzecia zanosiła jedzenie matce pracującej w

polu, patyczki krwawnika się poruszały. Zdradzały jej

liczbę ryżowych pędów oraz szybkość ich wzrostu. Trzecia

zawczasu wyczuwała żniwa i wiedziała, ile dni pozostało do

chwili, kiedy wszyscy będą mogli odpocząć. Nie potrafiła

nadążyć za powiewającymi wachlarzami, ale czuła, jak jej

umysł nimi porusza. Było to miłe doznanie, uczucie, że

wpływa na przyszłość. Jeśli Trzecia chciała, mogła

sprawić, że wachlarze poruszały się szybciej.

   W ten właśnie sposób postrzegała świat. Miała

wrażenie, że świat jest lasem patyczków krwawnika, które

poruszają się wokół niej, a liczby to liście szeleszczące

na wietrze.

   Trzecia nie mówiła wiele; uważano ją za cudownie

skromną osobę. Pomagała w domu, co przychodziło jej z

łatwością i nawet jej matka, przyzwyczajona do córki,

wykrzykiwała z zachwytu nad schludnością Trzeciej. Druga

siostra się zamartwiała, ale najstarsza była dumna z

Trzeciej, którą zawsze otaczał porządek. Mata, wazon,

drewniany kubek, kosz na węgle, gliniany garnuszek z

kwaśnym sosem stały na swoim miejscu. Pracę Trzeciej

rozpoznawało się natychmiast po pięknie. Organizowała

przestrzeń według jakiejś niewidocznej zasady, którą

dostrzegali nawet ludzie nie potrafiący liczyć.

   Najstarsza siostra nazywała Trzecią "naszą małą

księżniczką". Tylko księżniczki w bajkach miały czas na

układanie kwiatów. Trzecia pracowała szybko. W domu nie

było kwiatów, ale wyglądał tak, jakby były.

                             *

   Rebelianci interesowali się wykształceniem. Do wioski

Trzeciej przysłali nauczycielkę, kobietę niezwykle

sumienną. Po ośmiu tygodniach i dwóch dniach musiała

wrócić na wojnę. Jak to się zwykło mówić, co za dużo, to

niezdrowo.

   Kobieta miała uczyć dzieci czytania i liczenia.

Czytanie przychodziło Trzeciej z trudem, głównie z powodu

nieśmiałości. Po to, by czytać, należało wstać i otworzyć

usta, a do tego nigdy nie czuła się powołana. Język Narodu

nie był piktograficzny, tylko tonalny, a każdemu znakowi

dźwiękowemu należało nadać inny ton. To było straszliwie

skomplikowane. Trzecią interesowała architektura znaków.

Urastały w jej umyśle do rozmiarów, które jeszcze nie

miały znaczenia. Nauczycielka zmuszała Trzecią do

mówienia.

   - To mi się podoba - powiedziała Trzecia, wskazując na

łuk znaku i obwodząc go palcem.

   - Ale jak brzmi ten znak? - pytała uporczywie

nauczycielka.

   Trzecia milkła i wpadała w przygnębienie, czując, że

robi coś niewłaściwego. Pytanie nie miało sensu. Jak brzmi

znak? Znak brzmi? Brązowa twarzyczka i oczy czarne jak

guziki przesłaniała chmura wycofania i urazy.

   Och, mój Narodzie, myślała nauczycielka, patrząc na

Trzecią w rozpaczy. Tak wiele było do zrobienia. Nie mogła

się gniewać.

   Przedmiotem, który sprawiał Trzeciej szczególne

trudności, była matematyka. Liczby postrzegała zawsze jako

część czegoś innego. Mogły istnieć tylko w relacji z

innymi liczbami, innymi rzeczami. Nie można ich było

wykorzenić i wyodrębnić. Podobnie jak ludzie, liczby były

ze sobą powiązane.

   - Co to za liczba? - pytała nauczycielka, podnosząc do

góry kartę.

   - Liczba czego? - mruczała Trzecia. Próbowała

odczytywać cyfry tak samo jak patyczki krwawnika.

Proporcje cyfr nie miały dla niej żadnego sensu.

   - Liczba czegokolwiek - odpowiadała nauczycielka. - Po

prostu liczba sama w sobie.

   Trzecia patrzyła na nią żałośnie, a nauczycielka

przechodziła do następnego dziecka. Nauczycielka uczyła

dzieci w dzień pod parawanem bambusów, żeby nie

dostrzeżono ich z powietrza.

   - Pewnego dnia Sąsiedzi odejdą - mówiła nauczycielka.

- Sąsiedzi odejdą, cudzoziemcy odejdą, a Lud będzie musiał

pracować, budować. Będziecie musieli budować. Będziecie

musieli pracować, liczyć, czytać.

   Nauczycielka wiedziała, że ludzie muszą zostać

żołnierzami. Trzecia była opanowana, cudownie niema, jak

przystało na dziecko Ludu, ale to bardzo niecierpliwiło

nauczycielkę. Jeśli Lud chce pozostać sobą, musi przestać

milczeć, musi powstrzymać Sąsiadów i Duży Lud, chcących

wchłonąć Niezdobyty Kraj. 

   Nauczycielka zamieniła Trzecią w symbol. Rozumowała

tak: kiedy ta mała dziewczynka nauczy się liczyć, będę

wiedziała, że zrobiłam coś dobrego. Trzecia stała się

celem. Był to rodzaj miłości.

   Nauczycielka kazała Trzeciej zostawać po lekcjach.

Podnosiła do góry karty.

   - Co to za liczba? Trzecia, co to za liczba? Spójrz.

Powiedz, co to za liczba.

   Trzecia, przerażona, że robi coś złego, nie mogła się

poruszyć ani wykrztusić choćby słowa. Nigdy nie zrobiła

nic złego, a nauczycielka tak bardzo się starała,

poświęcała dziewczynce szczególną uwagę. Trzecia nie

cierpiała tego, ponieważ czuła, że tym bardziej się myli.

   W nocy wykradała się z domu, tupała w błocie, ze

złością rzucała w myślach patyczki krwawnika, próbując

znaleźć jakiś związek ze znakami na tych okropnych

kartach. Jednak nawet wtedy Trzecia nie płakała.

   Pewnego dnia nauczycielka miała natchnienie.

   Stało się to po lekcjach. Dzieci wróciły na pola,

wytrząsając bałagan z głów. Trzecia znowu została sama z

nauczycielką.

   - Dzisiaj spróbujemy innego podejścia - oświadczyła

nauczycielka i wyjęła patyczki krwawnika.

   Nie, pomyślała Trzecia. Zostaw je w spokoju.

   - Popatrz, Trzecia. Jeden. Jeden patyczek. Nie wiele

patyczków, ale tylko jeden - powiedziała z uśmiechem

nauczycielka. - To jest jeden.

   Trzecia odniosła wrażenie, że zaczęły się otwierać

drzwi, a ona je zatrzasnęła. Trzecią ogarnęło przerażenie,

chociaż nie wiedziała dlaczego.

   - Teraz dwa, Trzecia. Dwa patyczki krwawnika.

   Zaciskając usta, Trzecia zgarnęła wszystkie patyczki

na stosik.

   - Nie, nie, Trzecia. Widzisz? Tylko dwa.

   Trzecia sięgnęła po patyczki, a nauczycielka chwyciła

ją za ręce i odepchnęła. Następnie podniosła patyczki i

ukryła za plecami. Trzecia próbowała sięgnąć po krwawnik,

ale nauczycielka odepchnęła ją obiema dłońmi. Patyczki

leżały za nią na macie. Trzecia usiadła. Nauczycielka się

rozluźniła. Trzecia skoczyła do przodu, chwyciła patyczki

krwawnika, a nauczycielka wybuchnęła śmiechem.

   Trzecia zrobiła wachlarz, umieszczając patyczki

krwawnika między palcami. Nauczycielka, wciąż chichocząc i

potrząsając głową, zaczęła rozsuwać patyczkami palce

Trzeciej.

   - Usiądź tam - powiedziała nauczycielka i pchnęła

Trzecią. - Zaczynamy. Jeden, dwa, trzy. - Położyła

patyczki, ale daleko od siebie, w równoległych liniach, o

których Trzecia wiedziała, że nie mogą się spotkać. Trzy.

Trzy patyczki stanowiły trzy części całości. Te, które

leżały przed nią, nie układały się w całość. Trzecia

rozumiała, chociaż wcale nie chciała. Nauczycielka

rozrywała liczby, jakby rozdzierała ciało.

   Trzecia odwróciła się i rzuciła się do ucieczki.

Nauczycielka zaniosła się śmiechem, chwyciła Trzecią i

przytuliła; zapanowała nad nią przez przytulenie.

   - Nie wyrwiesz się tak łatwo - uśmiechnęła się szeroko

nauczycielka.

   Trzecia zapragnęła ją uderzyć. Chciała krzyczeć,

wrzeszczeć, uciekać, ale nie mogła zrobić żadnej z tych

rzeczy. Była jak skamieniała. Musiała nauczyć się liczyć.

   - Licz - szepnęła nauczycielka.

   - Jeden... dwa... trzy - powiedziała cichutko Trzecia

spuszczając wzrok.

   Nauczycielka była z jakiegoś powodu zawiedziona.

   - Och - powiedziała nauczycielka, opuściła ręce i

poklepała Trzecią. - Dobrze. To było łatwe, prawda? Teraz

umiesz liczyć. Dalej jest cztery i pięć. - Nauczycielka

położyła więcej patyczków. - Widzisz? Cztery i pięć.

Powiedz: cztery i pięć, trzecia.

   - Cztery i pięć - mruknęła Trzecia, a wszystko wokół

niej zamarło.

   - Teraz powiedz wszystkie liczby naraz.

   Pozwól mi odejść, błagały oczy Trzeciej, ale

nauczycielka udawała, że nie rozumie. Uczyła trzecią

liczyć aż do dziesięciu. W końcu to nauczycielka musiała

odejść, a Trzecia została sama pod parawanem. Noc zapadła

szybko. Trzecia bała się poruszyć.

   Z liczbami stało się coś strasznego: przestały

działać. Trzecia próbowała przesuwać w myślach patyczki

krwawnika, ale kiedy tylko dotykały nowej liczby, o coś

się zaczepiały. Patyczki nieruchomiały, musiały zaczynać

od początku, myliły się albo zostawały nagie, a Trzecia

zdawała sobie sprawę, że właściwie nigdy nie zrozumiała, w

jaki sposób tańczyły do poprawnych wyników. Patyczki

odchodziły jak przyjaciele.

   Drobnymi kroczkami poszła do domu kuzyna. Bała się, że

kiedy zacznie biec, jeszcze bardziej zakłóci porządek

patyczków.

   W domu kuzyna właśnie jedli, ale Trzecia nie

przywitała się, ani nie zdjęła butów. Ostrożnie podeszła

do kuzyna, osunęła się na kolana i zwinęła się w mały,

błagalny kłębek. Drżała na całym ciele.

   - Trzecia córko, kuzynko? - zapytał zaniepokojony

kuzyn. Miał na myśli: co się stało? Sądził, że matka

Trzeciej umarła.

   - Liczby, krwawnik - powiedziała Trzecia, a jej słowa

przypominały małe paczuszki.

   - Aha! - powiedział kuzyn, a jego twarz rozjaśnił

uśmiech.

   - Pokaż mi, jak one działają!

   - Przecież wiesz, jak działają. - Trzecia nie odezwała

się ani słowem. Kuzyn objął ją, pocałował w czoło,

przytulił do pulchnej piersi w krochmalonej kraciastej

koszuli. - Twoja nauczycielka mówi, że nie powinienem ci

tego mówić.

   Kuzyn poczuł, jak Trzecia zapada się w siebie.

   - Z czasem przyzwyczaisz się do nowych liczb -

pocieszał Trzecią kuzyn, potrząsając nią czule. Był

poruszony tym, jak dużą rolę odgrywały dla dzieci

drobiazgi. - Zobaczysz. To są nowe, nowoczesne liczby, za

pomocą których możemy walczyć z Sąsiadami. - Twarz kuzyna

pociemniała, ponieważ dziecko drżało w jego objęciach.

   Najstarsza siostra Trzeciej przyszła jej szukać.

   - Mała Księżniczko! - wykrzyknęła. - Co ona ci

zrobiła? - Zaczęli rozumieć, że coś pękło.

   Czasami, w nocy, stare liczby wracały jak duchy, w

nieładzie, kulejąc. Słowa, które szeptały, nie miały

sensu. Były smutne jak duchy, które próbują przebić się z

powrotem do życia, do sensu, nieodwracalnie okaleczone.

   Trzecia witała je pełna nadziei; chciała, żeby

pracowały. Litowała się nad nimi, a w końcu się nużyła.

Nadal mogła posługiwać się prawdziwymi patyczkami

krwawnika równie dobrze jak inne dzieci. Ostatecznie, to

wystarczyło.

   Nie pamiętała, którego dnia nauczycielka odeszła.

Pamiętała jedynie nienawistne dźgnięcie radości, jakie

wtedy poczuła. Nauczycielka wracała na wojnę. Kiedy

Trzecia dowiedziała się, że nauczycielka zginęła, poczuła

radość.

                              *

   Koniec lata wydawał się bardzo odległy. Padał deszcz.

Rozpoczęły się przygotowania do ślubu kuzyna Trzeciej.

Miał się ożenić po monsunach, a Trzecia miała pomagać przy

kwiatach.

   Rodzina kuzyna zorganizowała narodziny domu. Nowy dom

przyszedł na świat, po czym, wilgotny jak niemowlę, dysząc

cichutko, ruszył od domu do domu. Przystrojony w

bransolety, potykał się na tłustych, pełnych dołeczków

nogach. Lud śpiewał domowi piosenki, poklepywał go, a

dzieci jeździły na jego cierpliwym grzbiecie. W miarę jak

dom dorastał, kuzyn Trzeciej miał go wyszkolić do

przyjęcia nowej rodziny.

   Domy Ludu żyły. Żyły przez wiele pokoleń, z wąsikami,

zmarszczkami i kępkami włosków jak wiekowe babunie. Na

głowach nosiły zadaszone werandy jak czapki z trzciny.

Znały swoje rodziny i troszczyły się o nie. Mówiono, że

domy pamiętają i opłakują ludzi, którzy zmarli dawno temu.

Mówiono, że domy znają specjalny okrzyk dla zmarłych,

którym witają rodzinne duchy.

   Kiedy nadeszli Sąsiedzi, Trzecia znajdowała się pod

swoim domem. Karmiła kury, które nazywała Tłustymi Paniami

w Białych Spodenkach. Trzecia karmiła je ślimakami,

zbieranymi na polach ryżowych. Liczyła jajka i wiedziała,

które Panie są najgrubsze. Przyszłość kur potrafiła

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin