TRINE ANGELSEN
WRÓG NIEZNANY
SAGA CÓRKA MORZA II
Rozdział 1
Elizabeth otoczyła ramionami brzuch, jakby chciała go chronić. Boże kochany, modliła się w duchu, nie pozwól, bym straciła moje dziecko, zmiłuj się! Jeśli ja miałabym zapłacić życiem, to ocal chociaż to maleństwo, które noszę pod sercem. Proszę cię…
Nagle obok stanął Jens. W jego głosie brzmiała troska:
- Jesteś chora, Elizabeth? Boli cię brzuch?
I wtedy podszedł do nich lensman.
- Czy ona źle się czuje? – spytał dudniącym głosem.
- Może odprowadzimy ją do domu?
Elizabeth zaprotestowała, czuła, że pot spływa jej po całym ciele, nie umiała opanować drżenia. Spojrzała na niego z wysiłkiem. Był to wysoki, masowej budowy człowiek w długim czarnym płaszczu. Mogłaby go prosić, na klęczkach błagać, by ją oszczędził. Tylko jeden jedyny raz w życiu już się tak bała, czuła taki niepohamowany strach. To było wtedy, kiedy Leonard ją gwałcił.
Znowu odezwał się Jens.
- Elizabeth, ty potrzebujesz doktora, jeśli…
Przerwała mu gniewnie:
- Nie… zaraz mi przejdzie. – Nagle zaczęło jej zależeć, by lensman nie dowiedział się o dziecku. Jeszcze nie teraz! Właściwie sama nie wiedziała, dlaczego chce utrzymać to w tajemnicy. Ponownie zaczęła się modlić w duchu: Wszechmogący Stwórco, pomóż mi! Tylko ten jeden jedyny raz, a ja obiecuję ci, że wkrótce wszystko wyznam. Tylko ocal to, życie, które noszę pod sercem. Jeśli mi pomożesz, to ja dotrzymam obietnicy. Przysięgam.
Z wolna, początkowo tak nieznacznie, że sama bała się uwierzyć, ból łagodniał. Mogła się nawet lekko wyprostować i wspierana przez Jensa czuła, że skurcz całkiem ustępuje.
- Lepiej ci? – dopytywał Jens.
- Tak, - wyszeptała, ocierając drżącą ręką pot z czoła.
- To widocznie przypadłość, która sama przechodzi – dodała.
Lensam bąkał coś o zarazie i cofał się przezornie.
- Jesteś pewna? – Jens przyglądał jej się badawczo.
- Tak, jestem pewna. Może to ze strachu dostałam boleści, pomyślała z nadzieję, że tak naprawdę było.
Elizabeth napotkała wzrok lensamana. Widziała, że otwiera usta i przygotowywała się na przyjęcie jego słów. Słów, które mogą skazać ją na śmierć przez ścięcie toporem!
- Rozglądam się za twoim ojcem – rzekł i chrząknął. – Może Elizabeth wie, gdzie on się podziewa?
Czy najpierw chce poinformować o tym ojca? – pomyślała. To przecież moja wina i moja powinna być kara. Więc oszczędź ojca, Boże. Pamiętaj o obietnicy, jaką ci złożyłam…
W końcu odzyskała mowę, ale głos brzmiał dziwnie, gdy spytała:
- Czego lensamn chce od mojego taty?
Nie odpowiedział od razu. Najpierw wodził wzrokiem gdzieś ponad fiordem, jakby rozważał, czy mam jej to przekazać już teraz.
- Hartiv Pireus Olsen umarł – rzekł z wahaniem. – Jeszcze jedna krótka pauza, Elizabeth spoglądała to na lensaman, to na Jensa.
- Hartvig z małą stopą – wyjaśnił Jens.
Elizabeth wiedziała, o kogo chodzi. Tak nazywali tego człowieka, bo jedną stopę miał krótszą od drugiej. Tylko co Hartvig ma z tym wspólnego? – pomyślała, a w jej sercu zakiełkowało maleńkie źdźbło nadziei.
- Hartvig nie miał żadnej rodziny – mówił dalej lensamn. – A jego gospodarstwo graniczy z ziemią twojego ojca, więc może Andres byłyby zainteresowany kupnem.
Zęby zaczęły szczękać w ustach Elizabeth. Próbowała to opanować, ale nie potrafiła. Drżenie obejmowało całe ciało, zaczynała się trząść.
Jens pogłaskał ją po plecach.
- Marzniesz, Elizabeth? – spytał.
Zamiast odpowiedzieć, spojrzała na lensmana i powiedziała:
- Tata nie ma pieniędzy na kupno nowej ziemi.
- Tę sprawę przedyskutuję z nim – odparł urzędnik surowo. Potem wskazał głową na fiord i powiedział: - O, płynie. Do widzenia.
Elizabeth spojrzała w ślad za jego wzrokiem i zoczyła ojca z Marią, wracających łodzią ze sklepu. Lensman wsiadł na sanie, a ona pomyślała zdumiona: dlaczego nie zauważyłem konia, kiedy tu przyszłam?
- Czemu najpierw powiedziałaś, że chodzi o dziecko, a potem, że to zwyczajny ból brzucha? – wyrwał ją z zamyślenia głos Jensa.
Dopiero wtedy zauważyła łzy. Czuła smak soli, kiedy docierały do warg. Chciała rzucić mu się na szyję i wyznać wszystko. Złożyła Bogu obietnicę, a on jej tym razem pomógł. Obiecała, że wyzna winę, ale nagle nie była w stanie tego zrobić. Nie mogła, bo wciąż tkwił w niej strach.
- Bo myślałam, że to dziecko – odparła szczerze. – Ale musiało być co innego. I nie chciałam też, żeby lensman wiedział, że spodziewam się nieślubnego dziecka.
Jens uśmiechnął się blado.
- Omal mnie śmiertelnie nie przeraziłaś – bąknął. – Jesteś pewna, że już wszystko dobrze?
- Tak! – Nie znajdowała więcej słów. Przez chwilę milczeli.
To Jens pierwszy przerwał ciszę: - Chciałbym ci coś powiedzieć. Rozmawiałem z Ragną i Jakobem i jutro jedziemy do pastora, żeby dać na zapowiedzi. Co ty na to? Nie jesteśmy jeszcze pełnoletni i musimy mieć zgodę – ich i twojego ojca. I pastor musi też napisać do króla, żeby dał zezwolenie, ale myślę, że nie będzie żadnego problemu. Ragna zostanie w domu z dzieciakami, Maria też na pewno może przyjść. – Zdjął z rąk wełniane rękawice i otarł jej łzy. – Teraz jesteś zadowolona, Elizabeth?
Skinęła głową w odpowiedzi i musiała wiele razy głęboko wciągać powietrze, żeby się znowu nie rozpłakać. Trzeba się opanować i zachowywać normalnie. Chrząknęła.
- Nigdy nie zrozumiesz, jak ja ciebie kocham, Jens – powiedziała spoglądając w stronę Nymark. – Ale muszę chyba wracać do domu i przygotować sobie ubranie na jutro. Wszystko to stało się tak szybko – powiedziała na koniec.
Musiała pobyć sama, nie mogła dłużej kłamać, dlatego ruszyła ku domowi. Ale dźwięk siekiery, rozłupującej szczapy drewna, towarzyszył jej w drodze do samego końca.
Zanim dotarła do domu, lensam wyjechał, a ojciec z Marią weszli do izby. Ona sama wstąpiła jeszcze do wygódki, żeby sprawdzić, czy nie krwawi. Wciąż nie opuszczał jej strach, że mogłaby stracić dziecko. Z ogromną ulgą stwierdziła, że wszystko w porządku.
W sieni marudziła długo, zanim w końcu była gotowa spotkać się z ojcem i siostrą. Powiesiła kurtkę na gwoździu i rozgarnęła żar na palenisku, szukając właściwych słów.
- Lensman chciał z tobą rozmawiać – powiedziała w końcu.
Ojciec stał odwrócony do niej plecami. Przyglądał się kawałkowi drewna, z którego miał zrobić podeszwy do pary drewniaków, odpowiedział jakoś mimochodem:
- Taak, pytał mnie, czy nie chciałbym kupić ziemi po Hartvigu z małą stopą.
Elizabeth wstrzymała na moment dech. Nagle stało się dla niej niezwykle ważne wszystko, co było potem.
- I co mu odpowiedziałeś? – spytała.
Ojciec odwrócił się od stołu i szukał czegoś wzrokiem.
- Nie widziałaś młotka? – spytał.
Elizabeth wskazała na skrzynię z torfem, a on wziął młotek, zanim odpowiedział na jej pytanie.
- Nie, na co mi więcej ziemi? Mam tyle zwierząt, ile mi potrzeba, i ziemi też. Wystarczy mi tyle. I skąd miałbym wziąć pieniądze?
Maria siedziała na skrzyni z torfem i robiła na drutach rękawice. Elizabeth pogłaskała ją po włosach.
- Najlepiej byłoby spłacić dawniejsze długi, no nie? – spytała.
- Co prawda, to prawda – przytakiwał ojciec z przejęciem. – I to też powiedziałem lensmanowi. Trochę się skrzywił – ojciec roześmiał się krótko. – Masz rację. Oni pewnie myślą, że każdy ma tyle pieniędzy co oni, ci bogacze.
- Powinien mieć więcej rozumu – bąknęła Elizabeth i musiała wyjść do alkierza. Tam usiadła na sienniku i objęła ramionami kolana. Czuła pulsowanie krwi w całym ciele. Złożyła obietnicę. I to nie byle komu, ale samemu Bogu. Nie ulegało wątpliwości, że wysłuchał jej prośby. Ale czy ja zdołam dotrzymać przyrzeczenia? – myślała.
Z drżeniem złożyła ręce do modlitwy, długo jednak nie znajdowała odpowiednich słów. Próbowała sobie przypomnieć, co pastor zwykł mówić w kościele. Może Bóg wysłucha uważniej, jeśli będzie się posługiwać pięknymi słowami? Zacisnęła powieki w głębokiej koncentracji, ale w końcu i tak zaczęła szeptać prostą modlitwę:
- Kochany Boże na niebie. Składam ci gorące podziękowania za to, co zrobiłeś. Dotrzymam mojej obietnicy. Wyznam… pewnego dnia… ale chcę Cię prosić o coś jeszcze. Wybacz mi wszystkie kłamstwa, jakie muszę mówić tym, których kocham. Wierzę i ufam, że mnie rozumiesz. – Umilkła i zastanawiała się, czy powinna prosić dalej, ale w końcu dała spokój. Należy być powściągliwym w swoich oczekiwaniach wobec Boga. Teraz nie może żądać więcej.
Podniosła się wolno z siennika, wygładziła spódnicę i podeszła do swojej małej skrzyni. Wyjęła stamtąd swoją konfirmacyjną sukienkę, wzięła ją do kuchni i usiadła przy piecu. Skorzystam z ciepła i światła, pomyślała i zaczęła rozpruwać boczny szew.
- Co ty robisz? – spytała Maria, ledwie zerkając na siostrę znad robótki. Ćwiczyła się teraz w szybkim robieniu na drutach, to jednak wymagało uwagi, bo jak nie, to zaraz gubiła oczka.
- Muszę sobie dopasować suknię na jutro.
- Dlaczego?
Elizabeth wsunęła wskazujący palec pod szew sukienki i spojrzała na ojca, naprawiającego but. Nie wiedzieć czemu przestraszyła się, że będzie musiała powiedzieć mu o jutrzejszej wyprawie do pastora. Dlatego zwlekała.
- Jens i ja mamy jutro jechać do pastora, dać na zapowiedzi – rzekła w końcu.
- Ach, tak, a kiedy zamierzacie wziąć ślub? – spytał ojciec, nie podnosząc wzroku znad buta.
Równie dobrze mogłabym powiedzieć, że jutro spadnie śnieg, pomyślała Elizabeth. Czuła ulgę ale też rozczarowanie reakcją ojca.
- Nie wiem – burknęła. – Najszybciej, jak to możliwe. Pastor musi pewnie najpierw pisać do króla o zezwolenie, nie wiem, ile czasu na coś takiego trzeba. Ale jutro ty też musisz jechać jako świadek.
Nareszcie ojciec podniósł wzrok. Nie powiedział nic, patrzył tylko na nią pytająco.
- Bo ja nie jestem pełnoletnia – wyjaśniła. – Musisz jechać, żeby się podpisać. Z Jensem pojedzie Jakob. Ragna zostanie w domu z dziećmi, Maria może do nich iść. – Powiedziała wszystko w szalonym tempie, żeby mieć to już za sobą.
- No tak! – ojciec uważnie oglądał but. Cisza, która potem zapadła, trwała tak długo, że Elizabeth obawiała się, czy ojciec nie odmówi. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nigdy tak naprawdę nie rozmawiali o weselu. Ojciec dowiedział się, że wezmą ślub i że dostaną dom w Dalen. Więcej jednak nigdy o sprawie nie mówiono. Ojciec nie należał do gadatliwych. Nie okazywał też uczuć, ani radości, ani smutku. Gdyby jednak miał coś przeciwko, to by chyba powiedział. Na tyle Elizabeth swego ojca zna.
Andres otarł wargi, zerknął w okno i uśmiechnął się.
- W takim razie rzuć okiem na moje świąteczne ubranie, Elizabeth – rzekł w końcu. – Człowiek nie co dzień wybiera się na plebanie.
Widziała jak się przy tym wyprostował, poczuła zazdrość i zarazem żal. Zazdrość, że ona nie odczuwa tej samej radości, a żal dlatego, że musi kłamać ojcu.
Słońce stało jeszcze nisko na niebie, kiedy następnego dnia wyruszyli do pastora. Jakob siedział z przodu, Andres przy nim, Elizabeth i Jens zajęli tylną ławeczkę sań. Elizabeth przymknęła oczy i wyobrażała sobie, że zimowe słońce ją grzeje.
Dobrze, że mroczny czas nareszcie się skończył.
W normalnej sytuacji miarowy stukot końskich kopyt o zamarzniętą drogę działałby usypiająco, ale dzisiaj Elizabeth nie myślała o spaniu. Potrzebowała jednak spokoju, dlatego udawała, że drzemie. Tak strasznie bała się tego, co musi nadejść! Rano nie była w stanie przełknąć ani kęsa jedzenia, a podczas gdy ojciec szykował się do drogi, ona siedziała w wygódce i walczyła z mdłościami. Teraz próbowała uspokajać się myśląc, ile trudniejszych chwil już przeżyła, ale to nie pomagało – wprost przeciwnie. Będzie musiała kłamać pastorowi i powiedzieć, że dziecko jest Jensa. Pastor jest człowiekiem stojącym bliżej Boga, to wiedziała. Nie jest taki jak inni. Może Bóg życzy sobie, by to pastorowi wyznała swój grzeszny postępek? Może to znak od niego, że Jens, chciał, aby pojechali właśnie dzisiaj? Nie, obiecała, że wyzna winę pewnego dnia, ale przecież nie mówiła kiedy.
Może pastor odmówi ślubu, ponieważ jesteśmy za młodzi, myślała. Co powiedzą, jeżeli zapyta, dlaczego nie dali na zapowiedzi wcześniej, a już zwłaszcza dlaczego nie zaczekali z dzieckiem, dopóki sami nie będą dorośli? Jens chce być wpisany do kościelnej księgi jako ojciec jej dziecka, ale co będzie, jeśli później zacznie tego żałować? Panie Boże na niebie pomóż mi jeszcze tylko ten jeden raz, prosiła w milczeniu i składała ręce pod futrzanym okryciem, które dzieliła z Jensem.
Nie dalej jak dwa lata temu stawała przed tym samym pastorem jako konfirmantka. Sam dzień konfirmacji był wspaniały. Elizabeth pamięta wszystko ze szczegółami. Katechizm umiała śpiewająco, nie groziło jej, że w przyszłym roku będzie musiała powtarzać naukę. Było ponad siedemset pytań, a ona znała wszystkie odpowiedzi, choć oczywiście na wszystkie odpowiadać nie musiała. Jacy dumni byli z niej rodzice! Po raz pierwszy miała na sobie długą suknię, taką jakie noszą dorosłe kobiety. Dzisiaj ma oto znowu stanąć twarzą w twarz z pastorem, w tej samej konfirmacyjnej sukni i z dzieckiem w brzuchu. Myśl była tak przerażająca, że dziewczyna skuliła się, kiedy wjechały na dziedziniec plebanii i stanęły.
Jakaś młoda dziewczyna otworzyła po tym, gdy Jakob zapukał do drzwi. Najpierw chrząknął, potem przeczesał palcami swoją bujną brodę.
- Dzień dobry i pokój temu domowi. Czy pastor w domu? – spytał.
- Pastor jest w kantorze – odparła dziewczyna. – Chcecie z nim rozmawiać?
- Tak, gdyby zechciał poświęcić nam trochę czasu, to…
- Jak nazwisko?
Jakob Myran.
- Chwileczkę – powiedziała dziewczyna i zamknęła mu drzwi przed nosem.
Elizabeth mocniej chwyciła ramię Jensa. Służąca patrzy na nas jak na gówno, pozbawione wszelkiej wartości, pomyślała, tracąc resztki pewności siebie.
Nagle drzwi otworzyły się znowu.
- Pastor czeka w kantorze – poinformowała dziewczyna krótko.
Mężczyźni zdjęli czapki, przekraczając próg tak, jak to robią w kościele. Dziewczyna pokazała drogę przez duży hol z podłogą pokrytą miękkim dywanem. Elizabeth przypomniało to pierwsze spotkanie z Leonardem, kiedy Kristian wskazywał im drogę do jego kantorka.
- Ci ludzie chcą rozmawiać z pastorem oznajmiła służąca i dygnęła głęboko, zanim pożeglowała z powrotem w swoich miękkich, skórzanych butach.
Pastor podawał im po kolei rękę, a oni witali się, przedstawiali po nazwisku, potem głos zabrał Jakob:
- Niech nam pastor wybaczy, że niepokoimy, ale przywieźliśmy tu młodą parę, która chciałaby dać na zapowiedzi – rzekł cicho i znowu chrząknął.
- Aha, tego chcą – mruknął pastor, przyglądając się spod zmrużonych powiek Elizabeth i Jensowi. Elizabeth miała ochotę wpić znowu palce w ramię Jensa, które wypuściła z uścisku, kiedy wchodzili na plebanię.
- No dobrze. jak się nazywacie? – pytał pastor, wyjmując wielką księgę, którą potem przeglądał długo. Oboje wykrztusili swoje imiona, nazwiska, daty urodzenia, chrztu i konfirmacji. Pastor wodził palcem po stronnicach w górę i w dół a potem zwrócił się do Jakoba i Andresa.
- Wy możecie wyjść, chciałbym porozmawiać z młodymi na osobności.
Elizabeth miała wrażenie, że tamci z ulgą znikają za drzwiami. Sama najchętniej zrobiłaby to samo.
- Siadajcie, proszę bardzo – mówił dalej pastor, i machnął dwojgu stojącym przed biurkiem ręką.
Elizabeth zdjęła czarną chustkę z głowy i ściskała ją na podołku. Kurtkę zdjęła w holu, mogła pokazać swoją piękną suknie. To ważne, by wyglądać porządnie, uważała.
- Jesteście młodzi – stwierdził pastor, zerkając pospiesznie na daty w księdze. – Chciałbym się więc dowiedzieć, co was tak nagli do małżeństwa?
Odchylił się w tył i przyglądał się swoim gościom.
Elizabeth wolno uniosła wzrok, starała się nie wyglądać na zuchwałą, która ma odwagę patrzeć pastorowi prosto w oczy. Najpierw zwróciła uwagę, na jego siwą brodę, prostokątnie przystrzyżoną. Ciekawe, ile on może mieć lat. pastorowa jest podobno dużo młodsza od męża, ale Elizabeth nigdy jej nie widziała. Proboszcz zapytał ich o coś, więc musiał otrzymać odpowiedź. Bez dalszych kłamstw, pomyślała Elizabeth i zaczęła:
- Spodziewam się dziecka – wyznała i jedynie delikatnie drżenia głosu ujawniło, jak bardzo się boi. Możliwe, że pastor wyczuł ten lęk, bo na jego twarzy pojawił się jakiś łagodny, niemal bolesny wyraz. Na ułamek sekundy, nie dłużej. A może zresztą ona to sobie tylko wyobraziła?
- Nie mieliśmy takich zamiarów – wtrącił Jens. – No ale jak już się stało, to ja chcę być odpowiedzialny.
Elizabeth patrzyła w dół i skubała frędzle chusteczki. Jens zataił prawdę i może to powinno się nazywać kłamstwem? I czy ona jest tak dużo lepsza, skoro Jensowi na to pozwoliła? Odepchnęła od siebie wszystkie złe myśli, uniosła wzrok i popatrzyła wprost na pastora.
- Dziecko urodzi się na początku lata, tak że chcielibyśmy wziąć ślub najszybciej jak to możliwe – oznajmiła stanowczo.
Pastor pochylił się nad biurkiem i przyglądał im się po kolei. Długo. Elizabeth pociła się pod intensywnym spojrzeniem jego niebieskich oczu.
- Wystąpiliście przeciwko temu, co napisane jest w Biblii, dzieci przynależą do małżeństwa. I tylko do małżeństwa – rzekł ostrym głosem.
Elizabeth zesztywniała ze strachu. Słowa, które sobie przygotowała, kompletnie gdzieś przepadły. Znowu spuściła wzrokiem by się opanować, gdy usłyszała spokojny głos Jensa.
- Ja rozumiem, że pastor się na nas gniewa. Ale my się kochamy, a wtedy trudno jest sobie… tego nie okazywać. A każde jedno dziecko jest darem od Boga, to też stoi w Biblii. Dlatego wierzę, że to nasze też jest zesłane przez Boga.
Elizabeth zaciskała powieki, aby się nie rozpłakać.
Jens wypowiedział najpiękniejsze słowa, jakie kiedykolwiek słyszała.
- I teraz chcemy wziąć ślub – mówił dalej Jens. – A potem wprowadzić dziecko do Kościoła przez chrzest święty. Nie chcemy dłużej żyć w grzechu i dlatego prosimy pastora, żeby nam pomógł.
Cisza, która potem zaległa, była przytłaczająca. W końcu Elizabeth uniosła głowę i popatrzyła na proboszcza.
- Czy wy wiecie, że potrzebne wam będzie zezwolenie od króla? – spytał.
Elizabeth z trudem przełknęła ślinę.
- Tak, wiemy. Mamy jednak nadzieję, że pastor zechce napisać do króla ten list w naszym imieniu. Wierzymy, że zarówno król, jak i pastor uznają, że mimo wszystko tak jest najlepiej. Co dobrego komu przyjdzie gdyby dziecko miało się urodzić poza małżeństwem? Czy należy je karać za to, co zrobili rodzice? chciała mówić jeszcze, ale umilkła. Może już i tak powiedziała zbyt wiele. Może pastor się na nią rozgniewa. Znowu spuściła wzrok i złożyła zimne, spocone dłonie.
- Ten, kto popełnił coś złego, powinien za to zapłacić – rzekł pastor. W tej sytuacji to wy powinniście ponieść karę ze wszystkimi jej konsekwencjami.
Elizabeth czuła, że ze złości łzy pieką ją pod powiekami i musiała zagryzać wargi, żeby nie zacząć głośno krzyczeć. Kiedy pastor znowu się odezwał, w dalszym ciągu wpatrywała się w swój podołek.
- Pamiętam cię z konfirmacji, Elizabeth. Umiałaś wszystko znakomicie. Czy ty jeszcze pamiętasz dziesięć przykazań? – spytał.
Elizabeth przytaknęła.
- To mogłabyś mi w takim razie powiedzieć, jak brzmi trzecie przykazanie?
Zwilżyła wargi, wciągnęła głęboko powietrze raz i drugi, potem patrząc pastorowi w oczy, zaczęła recytować: I siódmego dnia Pan Bóg twój wyznaczył sabat, byś żadnych czynności wtedy nie wykonywał, ani syn twój, ani córka, ani sługa, ani służebnica twoja, ani też obcy, któryby stanął u twoich bram. Pamiętaj, abyś dzień święty święcił.
Pastor uśmiechnął się po raz pierwszy.
- No, no nieźle. Mówisz, jakbyś czytała z książki.
Wierzę, że w dalszym ciągu pamiętasz sakramenty święte i artykuły wiary?
Elizabeth znowu przytaknęła skinieniem głowy. To samo zrobił też Jens.
- No dobrze. Teraz nie będę was już dłużej dręczył takimi pytaniami. Pastor przewracał stronice swojej księgi, aż znalazł jeszcze całkiem czystą. Ujął wtedy pióro, umoczył je w kałamarzu i coś zapisał.
- No, teraz jeszcze tylko podpisy tych dwóch za drzwiami – rzekł swobodnie. – Wesele możecie urządzić w trzecią niedzielę kwietnia.
Elizabeth podniosła się niepewnie i kątem oka widziała, że Jens zachowuje się podobnie.
- A co z listem do króla? – spytała.
- To z pewnością nie będzie nastręczać żadnych problemów – odparł pastor krótko.
Jens wyciągnął rękę na pożegnanie, ukłonił się i podziękował, ale kiedy pastor zwrócił się do Elizabeth, ona się zawahała.
- A co, jakby król odmówił? – spytała.
- Tego nie zrobi – odparł pastor spokojnie i Elizabeth nie miała wyjścia, musiała zadowolić się odpowiedzią. Potem mocno uścisnęła pastorowi rękę i wyszli.
W drodze do domu Elizabeth czuła, że napięcie z niej spływa. Ostatnie dni były niczym koszmarny sen na jawie. Trzeba się modlić i mieć nadzieję, że od tej chwili będzie lepiej.
Rozdział 2
Elizabeth wyjęła z pieca dwa upieczone bochenki.
W praw...
burdzykewa